bytu ludzkiego. Człowiek — właściwy mu byt, do którego należy władza przedstawiania — wychodzi z otchłani [creux] zamieszkiwanych przez istoty żywe, przedmioty wymiany i słowa, kiedy te, porzucając reprezentację, będącą dotąd ich naturalnym środowiskiem, wycofują się w głębię rzeczy i obudowują kokonem praw życia, produkcji i mowy. W samym ich środku, otoczony tworzonym przez nie kręgiem, człowiek zostaje przez nie określony
- więcej, powoływany — jako że to on mówi, jako że to jego umieszcza się wśród zwierząt (to miejsce nie tylko uprzywilejowane, ale rządzące całością
- jeśli nawet nie uważa się człowieka za kres ewolucji, to jest on ostatnim elementem długiej serii), jako że wreszcie związek między potrzebami a środkami, jakimi dysponuje do ich zaspokojenia, polega na tym, iż to on jest zasadą i środkiem produkcji. Ale dwuznaczna jest owa wyniosła nominacja. W pewnym sensie człowiek został zdominowany przez pracę, życie i język, ograniczyły one jego konkretną egzystencję; można doń dotrzeć tylko przez organizm, słowa i przedmioty, jakie wytwarza — jak gdyby przede wszystkim one (i może tylko one) były prawdziwe; a i on sam, ledwie zaczyna myśleć, we własnych oczach staje się bytem, który — w koniecznie podtrzymywanej nieprzejrzystości, w nieredukowalnej uprzedniości — od razu jest już istotą żywą, narzędziem produkcji, przekaźnikiem słów, które przed nim istniały. Fakty, których dostarcza mu jego „obiektywna” wiedza, obce mu i poprzedzające jego narodziny, przerastają go, przytłaczając swym ciężarem - jak gdyby był tylko obiektem natury, obliczem, które zetrze historia. Skończoność człowieka objawia się — i to w zdecydowany sposób — w pozytywności wiedzy: tak samo jest oczywiste, że człowiek ma kres, jak znana jest anatomia mózgu, mechanizm kosztów produkcji czy koniugacja indoeuropejska. Co więcej, między wierszami tych trwałych, pozytywnych i pełnych treści figur widać skończoność i narzucane przez te figury granice — wpisane in blanco to wszystko, co owe figury uniemożliwiają.
Jednak prawdę mówiąc, to pierwsze odkrycie skończoności człowieka nie potrwa długo, bo nic nie pozwala na niej poprzestać — czyż nie można założyć, że jest obietnicą nieskończoności, którą w czasie teraźniejszym odrzuca? Ewolucja rodzaju pewnie się jeszcze nie zamknęła, formy produkcji i pracy nieustannie się zmieniają i może któregoś dnia robota nie będzie alienowała człowieka, a ludzkie potrzeby przestaną wiązać się ze świadomością ograniczeń; tak samo nie ma powodów wątpić, że nie zostaną odkryte na tyle jasne systemy symboliczne, by nie zlikwidować nieprzejrzystości języków naturalnych. Wypowiadana w całej swej pozytywności skończoność człowieka zarysowuje się w paradoksalnie niesprecyzowanej formie; ukazuje nie tyle