34
Często mówi się, że to malarze wynaleźli Fotografię (przekazując jej kadrowanie, perspektywę albertyńską i optykę „camera obscura”). Ja zaś mówię; nie, zrobili to chemicy. Gdyż noemat Jo-co-bylo” stał się możliwy dopiero od tej chwili, gdy naukowy przypadek (odkrycie świat-loczulości halogenków srebra) pozwolił na uchwycenie i bezpośrednie wydrukowanie promieni świetlnych wysyłanych przez oświetlony przedmiot. Dosłownie rzecz biorąc, zdjęcie jest emanacją przedmiotu odniesienia. Od rzeczywistego ciała, które tu było, pobiegły promienie, które dotykają mnie — mnie, który tu jestem. Nieistotna jest długość trwania przekazu; zdjęcie a** osoby, której już nie ma, dociera do mnie jak zbłąkane promienie gwiazdy. Tak jakby coś w rodzaju pępowiny łączyło ciało fotografowanej rzeczy z moim spojrzeniem. Światło, chociaż
niedotykalne, jest tutaj środowiskiem cielesnym, skórą, którą dzielę z tym lub z tą, która była fotografowana.
Zdaje się, że po łacinie „fotografia” nazywałaby się: „ imago lucis opera expressa ", to znaczy obraz wywołany, „wyjęty”, „wyrażony”, „wyciśnięty” (jak sok z cytryny) przez działanie światła. I gdyby Fotografia należała do świata odczuwającego jeszcze mityczność, na pewno skakano by z radości wobec bogactwa symbolu: ukochane ciało zostało unieśmiertelnione za pośrednictwem szlachetnego metalu, srebra (zbytkowny pomnik). Dorzucono by jeszcze ideę, że ten metal, jak wszystkie metale Alchemii, jest żywy.
Być może dlatego że jestem uradowany (lub zmartwiony) faktem, iż rzecz należąca do przeszłości poprzez swoje bezpośrednie promieniowanie (lśnienie) rzeczywiście dotknęła powierzchni, której teraz dotyka mój wzrok —- nie lubię Koloru. Anonimowy dagerotyp z roku 1843 pokazuje w owalu mężczyznę i kobietę, wykolo-rowanych po zrobieniu zdjęcia przez miniaturzy-stę, zatrudnionego w atelier fotograficznym, ze zdaje mi się (niezależnie od tego, jak
137