46
potem przystęp do szlachectwa. Największymi krzykaczami szlaehetczyzny bywali potem ci, o których szlachectwie głucho w dawniejszej historyi. To są fakta.
Inteligencya miejska nietylko utonęła w szlachetczyźnie, ale co gorsza, spaczyła się tam, i co najgorsza, stała się tam czynnikiem demoralizującym, rozkładowym; inteligencyi zaś szlachty wcale nie podwyższyła. Takie były skutki postępowania assy-milacyjnego warstwy wyższej względem niższej. Już w XVII wieku burmistrzowie mniejszych miast zaczynają się na aktach podpisywać — krzyżykami; z końcem XVII w. mieszczaństwo było już znacznie ciemniejsze od szlachty. Straciwszy inteli-gencyę straciło też możność obrony przed gwałtami zadawa-nemi mu przez uszlachcone potomstwo mieszczańskie; stało się biernem, aż się skończyło na tem, że go nie było w narodzie i narodem pozostała rzeczywiście sama tylko szlachta. Na Zachodzie czynne wystąpienie szlachty na szkodę miast rozpoczęło się znacznie wcześniej, niż u nas i nie brakło tam wcale ochoty do zniszczenia stanu miejskiego; ale ten stan nie dał się zjeść w kaszy, bo naturalni jego przodownicy i obrońcy nie poprzechodzili sami do szlacheckich szeregów. Na Zachodzie ambicyą mieszczanina było zostać burmistrzem; u nas ambicyą jego było zostać szlachcicem; a gdy to stało się nie-możebnem, ambicyę utracił.
Historya polska XIX wieku, tak pełna wspaniałych porywów, tytanicznych wybuchów najszlachetniejszych postanowień, pozostanie na zawsze wzorem toku myśli dla każdego narodu, któryby się znalazł w podobnem położeniu; lecz przenigdy nie będzie wzorem działania, bo brak w niej polityki. Podobnież w sprawie ludowej: nie brakło ochoty, ofiarności i poświęcenia, żeby pracować dla ludu; ci, którzy rozgła-słabszym; była przeciwnie aktem obrony słabszych ekonomicznie, tj. szlachty przeciw bogatszemu naówczas bez porównania mieszczaństwu, w myśl średniowiecznej zasady, żeby kłaść tamę zbytniemu gromadzeniu bogactw w jednem ręku.
szają, że warstwy wyższe nic dbały o lud, że się nie interesowały jego losem, kłamią lub są okłamani. Gdyby przejść i zestawić wszystkie polskie starania i usilności w tej mierze od Trzeciego Maja do powstania krakowskiego Towarzystwa Oświaty ludowej (które było inauguracyą dzisiejszego okresu tej sprawy), byłby z tego imponujący rozdział w historyi etyki publicznej. Ale szwankowało to wszystko w wyborze środków; było niepolitycznem.
»Uszlacheić lud wiejski*! oto dewiza całego tego działania aż do najbliższych nam czasów. I gdyby był istniał dawny sejm Rzpltej, byłyby się z pewnością sypały na chłopów te piękne, lecz tak niepolityczne herby. Dewiza nie dała się stosować dosłownie; w praktyce tedy wyszło na to, że starano się uczynić lud czemś na podobieństwo szlachty; a praktyczny skutek ten, że rzeczywiście u ludu naszego w tych właśnie okolicach, gdzie najwięcej około niego łożono trudów, dostrzega się nieraz rysy, które są prawdziwie — karykaturą szlachetczyzny.
Gała inteligencya polska trzyma się dotychczas postanowienia, żeby lud zrobić takim, jaką ona sama jest; słowem, as-symilować do siebie. Chcemy, żeby lud posiadł nasz tok myśli, żeby przejął nasz pogląd na rzeczy i sprawy, żeby żył podobnie, jak my; mieszkania, podział pracy i rozrywki, sposób zabawy, obyczaj towarzyski, sposób kształcenia się '): wszystko to ma być o ile możności takie, jak między nami. Nawiasem mówiąc, z jednym jednak wyjątkiem: byle tylko chłop nie ubierał się, tak jak my. Podkopywano przez całe stólecie systematycznie chłopskiego ducha, a wpadano w zabawny często sentymentalizm na widok odrzuconej sukmany. Jakie to charakterystyczne dla naszej powierzchowności.
Nie pora i nie miejsce po temu, żeby się wdawać w długie historyczne wywody. Pozwolę sobie tylko zaznaczyć, że
’) Dopiero wczoraj niemal Rada Szkolna zerwała trochę i nieśmiało z tradycyą pod tym względem; jestto stanowczo zasługa.