poczucia niemocy psychicznej — będących trzema wymiarami procesu ogólnego poniżenia i nędzy w jej nowoczesnej wersji. Wyjaśnię, jak przyśpiesza się ten proces poniżenia, kiedy potrzeby duchowe zostają przekształcone w zapotrzebowanie na towary; kiedy zdrowie, wykształcenie, prawo do swobodnego poruszania się jednostki, dobrobyt czy równowagę psychiczną określa się jako wynik usług bądź „terapii”. Większość prowadzonych obecnie badań naukowych nad przyszłością zaleca dalsze zrastanie się wartości z instytucjami. Jestem przekonany, że musimy stworzyć warunki, które pozwoliłyby proces ten odwrócić. Potrzebne nam są badania w przeciwnym kierunku: nad możliwościami zastosowania techniki do tworzenia instytucji służących osobistym, twórczym i niezależnym stosunkom międzyludzkim i powstawaniu wartości, do których nie będą się mogli wtrącać technokraci. Potrzebne nam są badania będące odpowiednikiem obecnej futurologu.
Nasz język potoczny, nasz sposób widzenia świata wykazuje, że nie umiemy już oddzielić •natury ludzkiej od natury współczesnych instytucji. Stąd rodzi się problem, który chciałem poruszyć. W tym celu wybrałem sobie za wzorzec szkołę i dlatego jedynie pośrednio mówię o innych biurokratycznych instytucjach organizmu państwowego: rodzinie konsumpcyjnej, partii,
wojsku, Kościele, środkach przekazu. Z przeprowadzonej przeze mnie analizy tego, co kryje w sobie program szkolny, powinno jasno wynikać, że powszechnej oświacie na dobre by wyszło „odszkolnienie” społeczeństwa, tak jak korzystny byłby podobny proces dla życia rodzinnego, polityki, bezpieczeństwa, wiary i porozumienia między ludźmi.
Rozpocznę analizę od próby wyjaśnienia, co może oznaczać odszkolnienie „uszkolnionego” społeczeństwa. W takim kontekście bardziej zrozumiały powinien się stać dokonany przeze mnie wybór pięciu specyficznych aspektów związanych z owym procesem, które omówię w dalszych rozdziałach.
Nie tylko oświata, ale i rzeczywistość społeczna uległa „uszkolnieniu”. Koszt szkolenia tak bogatych, jak biednych w danej jednostce administracyjnej jest z grubsza ten sam. Roczne wydatki na ucznia ze slumsów i z bogatych przedmieść któregokolwiek z dwudziestu wybranych miast amerykańskich są tego samego rzędu — a niekiedy nawet większe w przypadku biednych. 1 Bogaci, podobnie jak biedni, zależą od szkół i szpitali, które kierują ich życiem, urabiają ich światopogląd i określają za nich, co jest, a co nie jest właściwe. I jedni, i drudzy uważają leczenie się we własnym zakresie za brak odpowiedzialności, pobieranie nauki na własną rękę za niepewne, a organizację społeczną, jeśli nie płacą za nią ludzie sprawujący władzę, za formę agresji lub działalności wywrotowej. Ponieważ obie grupy pokładają ufność jedynie w oddziaływaniu zinstytucjonalizowanym, niezależne osiągnięcia wydają się im podejrzane. Stąd płynie zanik wiary w siebie i społeczność, który jest nawet bardziej typowy dla Westchester2 niż dla północno-wschodniej Brazylii. Wszędzie nie tylko oświata, ale i całe społeczeństwo wymaga „odszkolnienia”.
Biurokratyczne instytucje opieki społecznej roszczą pretensje do zawodowego politycznego i finansowego monopolu oddziaływania na wyobraź-
31
Penrose B. Jackson, Trends in Elementary and Secon-dary Education Expenditures: Central City and Suburban Comparisons 1965 to 1968, U.S. Office of Education, Office of Program and Planning Evaluation, czerwiec 1969.
Bogate północne przedmieście Nowego Jorku (przyp. tłum.)-