Cytat
Doktor Tomasz w powszedniej trosce życiowej nie roztrzÄ…saÅ‚ ich ani ksztaÅ‚towaÅ‚, ale one z dnia na dzieÅ„ jak miriady niewidzialnych mikrobów asymilowaÅ‚y siÄ™ z umysÅ‚owoÅ›ciÄ…. Teraz spajaÅ‚y siÄ™ w silne sylogizmy i od zjawiska przechodziÅ‚y do zjawiska, siÄ™gajÄ…c do głębin treÅ›ci. ByÅ‚y to myÅ›li parweniusza, który trafem stanÄ…Å‚ u drzwi paÅ‚acu kultury. TkwiÅ‚a w nich przede wszystkim skryta pod maskÄ… miÅ‚oÅ›ci ubogich drapieżna zazdrość indywidualna wzglÄ™dem cudzego bogactwa. Od wieków pÅ‚onęła jak piekielny ogieÅ„ w sercu przodków, byÅ‚a najsilniejszym, choć najskrytszym ich uczuciem. W duszy ostatniego potomka nie zionęła już z niej Å›miertelna, Å›lepa zemsta, tylko wysnuwaÅ‚ siÄ™ głęboki, rozlegÅ‚y żal. NiegdyÅ›, za czasów dzieciÅ„stwa i mÅ‚odoÅ›ci, wytryskiwaÅ‚a z tego samego źródÅ‚a potężna energia czÅ‚owieka z ludu, który cwaÅ‚em biec musi tam, gdzie wszyscy inni “dobrze urodzeni" równo, systematycznie i bez trudu idÄ…. Później wyÅ‚amywaÅ‚y siÄ™ z tej zazdroÅ›ci zÅ‚udy oryginalne, hipotezy, plany i gwaÅ‚towne marzenia, które nieraz przeradzajÄ… siÄ™ w namiÄ™tnoÅ›ci i Å‚amiÄ… siłę nawet pieniÄ™dzy. Teraz, w dniu spaceru, wszystko pierwszy raz owiaÅ‚ jak gdyby chłód jesienny. Judym uczuÅ‚ w sobie nie dajÄ…cÄ… siÄ™ okreÅ›lić jasnymi sÅ‚owy agoniÄ™ tych wÅ‚aÅ›nie dawnych marzeÅ„. Uczucie jego znosiÅ‚o proces podobny do lotu strzaÅ‚y rzuconej z tÄ™giej ciÄ™ciwy i pÄ™dzÄ…cej jeszcze w przestrzeÅ„, kiedy na wielkiej wysokoÅ›ci zwalnia biegu, uczuwa nagle swój ciężar, który jÄ… wkrótce, choć nie wiadomo kiedy, odwróci grotem na dół i porwie ku ziemi. W którÄ…kolwiek stronÄ™ rzuciÅ‚a siÄ™ dusza mÅ‚odego lekarza, wszÄ™dzie uderzaÅ‚a w jakÄ…Å› siłę zdradzieckÄ… podobnie jak pÅ‚ywak, z mÄ™skÄ… mocÄ… wyrzucajÄ…cy ramiona wÅ›ród wodnej przestrzeni, zajÄ™ty zwalczaniem tylko jej sÅ‚abego oporu, gdy siÄ™ z nagÅ‚a uderzy piersiami o pal nieznany. Judym uczuÅ‚ pierwszy raz w życiu, że pal mocniejszy jest niż piersi ludzkie. I pierwszy raz zastanowiÅ‚ siÄ™ nad tym, że można pÅ‚ywać tylko po wiadomej, przez wszystkich sprawdzonej toni. Z cichego szelestu liÅ›ci pÅ‚ynęło do jego serca rozumieni, że siÄ™ na Å›wiecie nie jest niczym osobliwym, że siÄ™ bÄ™dzie jednym z wielkiego szeregu. ByÅ‚ to jakby bezwiedny rachunek z samym sobÄ…, zbieranie do kupy rzeczy już zdobytych dla sporzÄ…dzenia skrzÄ™tnego ich rejestru. WypadaÅ‚o z tych obliczeÅ„, że to, co już zostaÅ‚o zdobyte, to jest los bardzo wielki. Ale zarazem nie ginÄ…Å‚ jeszcze z oczu przestwór dawny, owszem, roztwieraÅ‚ siÄ™ daleki, nieobeszÅ‚y... To, co chce uczynić, co mógÅ‚by, za co życie swe gotów jest poÅ‚ożyć czÅ‚owiek nowoczesny, doktor Judym widziaÅ‚ w głębi swego serca. I czuÅ‚, że od tych prac musi cofnąć rÄ™ce.
Wszystko, czym dusza jego żywiła się, tak samo jak ciało chlebem, w czyn się zamienić nie mogło, musiało pozostać sobą, tym samym, marzeniem. Ze wszystkich tych zazdrości i pragnień ofiarnego działania na dużym polu, z żarłocznych egoizmów, które się przeistoczyły w czucia nadindywidualne, wolno teraz idących drzemać w przymusową bezsilność, sączył się smutek jak palące krople trucizny. Napojone nim serce obejmowało świat, ludzi i rzeczy jakby w minucie pożegnania.
Smutek, smutek...
Rozkuwał marzenia z kajdan myśli i przenikał duszę na wskroś, jak noc przenika wodę. Zostawał z człowiekiem sam na sam niby ulotny a niewątpliwy cień jego postaci. W którąkolwiek stronę, od jakiej rzeczy wzrok było obrócić, wił się po ziemi niedocieczony a wszędzie obecny.
Doktor Judym szedł pustym szpalerem, z głową zwieszoną, z rękami w kieszeniach paltota. Czasami potrącał nogą kasztan świeżo wyłusknięty, błyszczący wśród suchych liści, albo świstał przez zęby aryjkę gdzieś niegdyś słyszaną i licho wie dlaczego trzymającą się pamięci. Stanął u końca alei nad wodą i chciał przejść na drugą stronę szosy, ażeby skierować się ku pałacowi a potem ku wyjściu. Karety jedna za drugą pędzące wstrzymały go na miejscu. Leciała jedna, tuż za nią druga, trzecia... Judym ścisnął zęby i zmrużonym okiem przeprowadzał te pojazdy. Do melodii jego aryjki przyczepiło się słowo:
- Powozy, powozy, powozy...
Trzeba było jeszcze stać na miejscu, gdyż z oddali pędził ostrym kłusem czwarty, lśniący wolancik.
Doktor wsparł się na niskiej barierze i ociężałym wzrokiem spotykał jadące osoby. Nagle doznał takiego wrażenia, jakby go ze wszech stron otoczyło promienne światło wiosny i zapach róż. W powozie siedziały trzy panienki, z którymi swego czasu zetknął się w Paryżu i jeździł do Wersalu. Starsza z nich, panna Natalia, odwróciła głowę i poznała doktora. Gdy nieśmiałym ruchem niósł rękę do kapelusza, skinęła mu głową i rzekła coś do towarzyszek. Wówczas odwróciła się panna Joanna i Wanda zajmująca przednią ławeczkę. Doktor zobaczył tylko twarz i uśmiech pierwszej, gdyż konie porwały wolant i uniosły go między drzewa. Uśmiech ten snuł się przez mgnienie oka w jego źrenicach jak błysk światła. Potem z wolna rozwiał się w nicość.
Promienie słoneczne gasły na wodzie i zamierały w głębinie liści, jakby ustępując przed ostrym chłodem, który się z wody i z ziemi dźwigał. Sennie i z posłuszeństwem, niby na rozkaz tych martwych fal niewidocznych, płynęły żółte liście i kołysały się na powietrzu. Zdawało się, że wybierają dla siebie mogiłę zstępując z ciemnych schodów. Judym szedł w swoją drogę ze spuszczonymi powiekami, zatopiony w marzeniach.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
09a09a(1993 09a) Pajewski, Posłowie do Oszustwa z Piltdown09aOPC STR43 17 03 09A09a09a09a09a Sylvia Plath?ddy09a09a09a09a09a09a09aANA SWO42 17 03 09A09a09awięcej podobnych podstron