A. Cole & C. Bunch
Sten
. 16 .
Nuklearne ognie wykwitły z planety, rysując ostro sylwetki
statków wojennych, zawieszonych tuż ponad atmosferą.
- H minus pięćdziesiąt sekund. Odliczanie. Czerwony Jeden,
Czerwony Dwa, odłączone do indywidualnej kontroli. Rozpocząć manewry wejściowe.
- Transmisja ze statku komandora trzeszczała na mostku statku szturmowego.
Kontrolki ożyły i transportowce floty wysunęły się ze swoich
orbit stacjonarnych. Zabłysły ognie rakiet hamujących, gdy statki wytracały
szybkość i zbliżały się do krawędzi atmosfery.
- "Foxfire Sześć", stwierdziłem atak naziemny. Przewidywane
spotkanie za... hm, trzydzieści pięć sekund. Prawdopodobieństwo trafienia
osiemdziesiąt trzy procent. Rozpocząć uniki... - sygnalizował satelita
obserwacyjny.
Pilot statku "Foxfire Sześć" skręcił i wcisnął pełną moc
silnika. Wyciągnął dyskietkę z programem zygzakowania i wcisnął ją do komputera.
Gdzieś głęboko w trzewiach statku Sten poleciał do przodu, ale
zatrzymały go pasy bezpieczeństwa. Sierżanta rzuciło na ścianę kapsuły. Sufit
wirował dookoła Stena, huśtał się szaleńczo, po czym odpłynął dalej, gdy
sztuczna grawitacja zanikła.
Sten i ludzie z jego plutonu zaklinowali się mocniej w swoich
antywstrząsowych kokonach, gdy ciążenie wielokrotnie zmieniało kierunek podczas
uników transportera.
Głośnik z mostka zaskrzeczał:
- Cztery sekundy do wejścia w atmosferę. H minus trzydzieści...
procedura uników antyrakietowych w toku.
Małe punkciki ognia skoczyły z satelitów I oraz O, gdy
wystrzelono pociski antyrakietowe w kierunku sześciu wąskich smug dymu mknących
w kierunku transportu.
Na tle czerni kosmosu zajaśniały mocne światła.
- "Foxfire Sześć", trafiłem jednego z twoich ptaszków. Drugi z
nich ma uszkodzony żyroskop. Sugeruję przystąpienie do ataku.
Ogniomistrz transportowca skierował dwie baterie gremlinów na
nadchodzące rakiety. Działa rzygnęły lawiną pocisków.
Rakiety uległy podstępowi i skierowały się w stronę gremlinów.
Inne, prawdopodobnie sterowane z ziemi, leciały nadal ku wielkiej grupie
transportowców.
- "Foxfire Sześć", trafienie z prawdopodobieństwem
dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Sugeruję odpalenie kapsuł. Wewnątrz kabiny
Stena umilkł brzęczyk i głos z komputera oznajmił:
- Odpalenie kapsuł po krótkim odliczaniu. Kontakt z
powierzchnią minuta dwanaście sekund. Pilot transportowca nacisnął guzik
odpalania i statek jakby eksplodował. Wielki stożek oddzielił się od głównego
korpusu rakiety i wyrzucił z siebie w przestrzeń dwadzieścia długich kapsuł.
Ustawiły się automatycznie zgodnie z kursem i popłynęły w kierunku robota,
ustawionego wcześniej w wyznaczonej strefie.
Posiwiały kapral w kokonie obok Stena powiedział z namysłem:
- Zdaje mi się, że namierzyli nas. Sześć do pięciu, że nas
mają, zanim wylądujemy. Cóż. Niech będzie osiem do pięciu. Chcesz się założyć?
Sten przecząco pokręcił głową i kapsuła znowu zakołysała się
dookoła niego.
Minęło czterdzieści sześć sekund, zanim statki inwazyjne,
"Czerwony Jeden" i "Czerwony Dwa", odsunęły się od floty. Niebo nad planetą
rozgorzało od nuklearnych i konwencjonalnych eksplozji.
Dwie rakiety detonowały w pobliżu statku. Kapsuła Stena
zakołysała się.
- Weszliśmy w atmosferę - powiedział kapral.
Radar umieszczony w dziobie kapsuły zapiszczał i przekazał
komputerowi polecenie zmniejszenia prędkości. Wielkie skrzydła wysunęły się z
jej boków i zahuczały silniki hamujące. Pionowe nurkowanie kapsuły pogłębiało
się, aż przednie krawędzie skrzydeł poczerwieniały od żaru, a potem zrobiły się
białe. Ryk powietrza docierał aż do wnętrza.
Niemal równocześnie komputer wyrzucił z tyłu kapsuły trzy
spadochrony na długich linkach, a pulsowanie rakiet odrzutowych miało zmienić
kurs tak, aby przesunąć ją znad oceanu na miejsce wyznaczone przez automatyczny
nadajnik. Komputer zużył dwa zestawy przeciwnurkowe, które wypaliły się, zanim
osiągnięto prędkość poddźwiękową.
Obrona przeciwlotnicza dookoła stolicy planety, leżącej poniżej
kapsuły Stena, wystrzeliła rakiety krótkiego zasięgu ziemia - powietrze.
Myśliwce skakały i ślizgały się poprzez czarne wykwity, a potem zniknęły z oczu.
Promienie laserów wskazywały gniazda obrony i bomby spadały
prosto na cel.
Druga fala myśliwców przeleciała nad miastem, spuszczając
kaskadę bomb zapalających. W samym centrum stolicy wybuchła burza ogniowa; stal
i beton płynęły rzeką, gdy miasto roztapiało się w morzu płomieni.
Jeden ze sterowanych z ziemi pocisków rakietowych namierzył
nadlatującą kapsułę Stena, dał pełną moc, ale zagubił się w panującym
zamieszaniu. Nie chcąc wypuścić ptaszka z garści kierujący pociskiem oficer
zdetonował go ręcznie, mając nadzieję, że spowoduje szkody wybuchem w bliskiej
odległości.
Kapsuła wylądowała poziomo w szerokiej alei. Na ziemi! Fala
wstrząsowa pochwyciła ją, jedno skrzydło ostro zawadziło o ulicę i kapsuła
zakręciła się dookoła własnej osi.
Oczy Stena zamknęły się. Ciemność. Potem miniprzeciążenia
ustały i drzwi kapsuły odskoczyły na boki.
Ludzie wysypali się na ulicę.
Sten potknął się, stanął z powrotem na nogach i automatycznie
opuścił przyłbicę hełmu. Poprawił przekrzywione pasy od pistoletu maszynowego;
sprawdził magazynek; odbezpieczył. Klękną na jedno kolano. Dziesięć metrów od
najbliższego żołnierza ze swojego plutonu.
Bezpieczne ustawienie lądowania zakończone. Ryk sierżanta:
- Pierwszy! Drugi oddział! Manewry! Trzeci oddział!
Bezpieczeństwo! Oddział rakietowy, stanowisko za tym pomnikiem! Ruszać się! Szyk
rombowy! Naprzód!
Sten i jego oddział ruszyli do przodu, przepatrując uważnie
ulicę. Uszy Stena w końcu zdecydowały się zacząć funkcjonować i słyszał teraz
uderzenia obcasów i skrzypienie pasów od broni.
Pierwsza rakieta, wysłana przez ludzi ukrytych za pomnikiem,
zaszumiała w powietrzu i obróciła się w poszukiwaniu celu.
- Chodź już, ty tam. Nie ma czasu na obserwowanie ptaszków.
Trzymaj swój...
Oddział padł płasko, gdy waliły się gruzy. Sten przerolował się
przez chodnik i wstał.
Schylił się znowu, schodząc z pola widzenia wielkiego,
pomalowanego na szaro czołgu, gramolącego się przez rumowisko w kierunku ich
oddziału.
Sten wyciągnął granat zza pasa, odciągnął zawleczkę i rzucił
nim w stronę pojazdu. Granat wybuchł, o metry za blisko, i Sten zanurkował w
dół, gdy jedna z dwóch głównych wieżyczek obróciła się w jego kierunku.
Bębenki w uszach napinały się, a kręgosłup drętwiał, gdy maser
czołgu podniósł się do strzału. Mur ponad nim rozsypał się, gdy fale dźwiękowe
zdruzgotały go całkowicie. Sten nie podnosił się, dopóki czołg nie wycofał się.
Jedna z gąsienic przeszła o metr od niego. Sten słyszał długi,
bulgoczący krzyk, gdy ktoś - jego partner z drużyny - został zmiażdżony w
szerokiej na trzy metry koleinie.
Sten wstał, gdy czołg przejeżdżał, złapał za zwisający koniec
ciągniętej przez pojazd liny, dźwignął się cicho z ziemi, chociaż i tak ryk
silnika zagłuszał wszystko. Ostrożnie wypełznął zza czołgu, czując wyczerpanie,
odczepił inny granat i wturlał go pomiędzy wieżyczki.
Odpadł i przytulił się do chodnika. Czołg przejechał jeszcze
kilka metrów. Dostatecznie daleko, aby Sten wyszedł z martwego pola czujników.
Kopuła karabinu maszynowego obróciła się w jego kierunku, broń
zniżyła się do strzału, gdy właśnie wybuchł granat. Detonacja odrzuciła jedną z
dwóch głównych wieżyczek. Kręciła się w powietrzu, aby w końcu zmiażdżyć dwóch
kulących się gwardzistów.
Sten leżał, nie mogąc się ruszyć, dwadzieścia metrów za
maszyną. Z krateru na jej szczycie buchnął ogień, zdławiony po chwili gaśnicami.
Druga wieżyczka obróciła się do tyłu. Jej karabin maszynowy zaczął strzelać i
pociski zagrzechotały obok Stena. Krzyknął, gdy rozpalony do białośca drut
przeniknął przez jego ramię, ale zerwał się na nogi i zanurkował do przodu, pod
czołg, ślizgając się przez chodnik.
Ból. To boli. Sten zmusił się do powtarzania wyuczonej mantry i
zakończenia nerwów zamarły, ból odpłynął. Ale ramię było bezużyteczne. Sten
ostrożnie wypełzł spod czołgu i przypłaszczył się do ziemi, gdy pociski uderzyły
w pancerz tuż obok niego.
Kolumna nieprzyjacielskiej piechoty poruszała się powoli do
przodu, poprzez ruiny. Otworzyli ogień, gdy tylko Sten ukazał się w ich polu
widzenia.
Silnik zamruczał, czołg ruszył przed siebie. Sten trzymał się
obok, starając się mieć go pomiędzy sobą a żołnierzami wroga. Słyszał
wykrzykiwane rozkazy i rzucił się w dół, patrząc przez luźne koła gąsienic.
Zobaczył nogi biegnące obok w kierunku czołgu. Wyciągnął z plecaka granat
dezorientujący i rzucił go ponad pojazdem. Wizjer jego hełmu pociemniał,
pochłaniając światło wybuchu.
Żołnierze przypadli do ziemi. Ogłupiali, nie mając poczucia
kierunku ani czasu, zostali wyłączeni z akcji na co najmniej pół godziny.
Zazgrzytały biegi i czołg wjechał w aleję, kierując się w
stronę dowództwa plutonu Stena. Sten złapał za klamrę i ostrożnie podciągnął się
na pokrywę maszyny. Ocalała główna wieżyczka strzelała małymi ładunkami w dół
alei. Lufy karabinu maszynowego pokrywały ogniem budynki po drugiej stronie
czołgu.
Sten pełznął przez pancerz w kierunku wieżyczki. W szczelinie
obserwatora błysnęło oko i karabin maszynowy obrócił się w jego stronę. Skoczył
na szczyt głównej wieżyczki. Zamrugał...
Sten siedział w pokoju, jego głowę skrywał błyszczący stalowy
hełm, zasłaniający pole widzenia. Wychodziły z niego przewody transmisyjne. I
ten sam Sten jechał na szczycie ciężkiego czołgu, tocząc walkę na śmierć i życie
gdzieś w jakimś bezimiennym świecie.
Paznokcie Stena połamały się, gdy wieżyczka przesuwała się tam
i z powrotem, usiłując go strącić. Skrzypnął właz i Sten rzucił się do przodu,
wyciągając równocześnie nóż komandosa z cholewy buta. Skoczył na czołgistę
wychodzącego na zewnątrz z pistoletem gotowym do strzału.
Nóż trafił żołnierza w usta. Krew trysnęła na rękę Stena.
Mężczyzna wycofał się z powrotem do czołgu. Sten otworzył właz do końca, potem
szarpnął się do tyłu, gdy z ulicy nadleciały pociski.
Sten ściągnął z ramion plecak, uruchomił granat z opóźnionym
zapłonem, włożył z powrotem i wrzucił całość przez właz.
Skoczył. Wylądował czując ból naciągniętych ścięgien i
wściekłość, cofnął się za niski, zrujnowany murek, podczas gdy obok niego
eksplodował czołg; niszcząca, pożerająca wszystko kula ognia wylała się z
maszyny poprzez mur, docierając do Stena. Poczuł, jak jego ciało czernieje i
osuwa się coraz dalej i dalej w śmierć.
Nagranie skończyło się.
Sten zdjął hełm z głowy i rzucił nim przez pokój. Włączył się
głośnik.
- Uczestniczyłeś właśnie w pierwszym szturmie, kiedy twój pułk,
Pierwszy Pułk Szturmowców Gwardii, wylądował na Demeter. Pułk poniósł straty
wynoszące sześćdziesiąt cztery procent stanu podczas trzytygodniowej operacji,
ale w terminie zdobył wszystkie wyznaczone obiekty zgodnie z określonym planem.
- Aby uczcić te osiągnięcia, Pierwszy Pułk Szturmowców Gwardii
został nagrodzony, osobiście przez Wiecznego Imperatora, prawem do noszenia na
ramieniu Imperialnego Sznura w kolorach czerwonym, białym i zielonym.
Odznaczenia z Demeter zostały dodane do barw dywizji. Dodatkowo nagrodzono wiele
przykładów heroizmu, wliczając w to Krzyż Galaktyczny, pośmiertnie, dla
Gwardzisty Jaime Shavala, którego doświadczenia miałeś zaszczyt podzielać w
ramach dzisiejszego testu.
Na koniec głośnik oznajmił:
- Teraz nastąpi trzydziestominutowa przerwa, zanim zostanie
podany wieczorny posiłek. Testy zostaną powtórzone jutro. To wszystko. Możesz
opuścić pokój testów.
Sten podniósł się z krzesła. Dziwnie. Nadal czuł miejsce, gdzie
uderzył go pocisk. Drzwi otworzyły się i poszedł w kierunku jadalni. A więc tak
czuje się bohater. I tak się czuje ten, który umiera. Żadna z tych możliwości
nie pociągała go szczególnie. Pomyślał jednak, że trzydzieści sześć procent to i
tak lepszy wskaźnik przeżycia niż w Sekcji Zewnętrznej.
Mimo wszystko nadal interesowało go, jakie to wartościowe cechy
powinien w sobie rozwinąć, aby zakwalifikować się do Pierwszego Oddziału
Szturmowców Gwardii Tyłowych Dekowników.
Usiadł na brzegu pomnika jakiejś zapomnianej bitwy i czekał, aż
długa kolejka przyszłych rekrutów skróci się trochę. Odetchnął głęboko
naturalnym, nie wyprodukowanym, powietrzem i zdziwił się trochę stwierdzając, że
czuje się szczęśliwy. Zastanowił się. Bet? Mógł sobie z tym poradzić. Tak samo,
jak poradził sobie ze śmiercią swojej rodziny. Domyślał się, że z tego rodzaju
sprawami idzie łatwiej, gdy ma się już coś w rodzaju praktyki. I tego właśnie,
zorientował się nagle, może mieć aż za dużo w Gwardii.
No cóż. Wstał i poszedł na koniec kolejki. Przynajmniej opuścił
Vulcan. I nigdy nie będzie musiał tam wracać. Czasami pozwalał zaszaleć swojej
wyobraźni i zgadywał, jak wyglądałby Vulcan, gdyby tuż ponad Okiem zdetonować
jakiś przyjemny ładunek antyplanetarny.
Bardzo powoli odsunął od siebie uroczą wizję i stwierdził, że
jest głodny.
następny
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Scenariusz 16 Rowerem do szkołyr 1 nr 16 138669446416 narrator16 MISJAFakty nieznane , bo niebyłe Nasz Dziennik, 2011 03 16990904 1616 (27)więcej podobnych podstron