Ogrody
a:link { text-decoration: none; font-size: 11; font-family: Verdana; color: #FDC336 }
a:visited { text-decoration: none; font-size: 11; font-family: Verdana; color: #FDC336 }
a:hover { text-decoration: none; font-size: 11; font-family: Verdana; color: #FFFF00 }
body { font-family: Tahoma; font-size: 12pt; letter-spacing: 1; vertical-align: 0;
color: #FFFFCC; text-align: Left; line-height: 120%;
text-indent: 60; word-spacing: 1; margin-left: 20;
margin-right: 20; margin-top: 0 }
.cdn { font-family: Verdana; font-size: 14pt; color: #FFCC66; letter-spacing: 1;
text-align: Right; vertical-align: 8; font-style: italic;
font-weight: bold }
.part { font-family: Verdana; color: #FFCC66; font-size: 14pt; letter-spacing: 1;
text-indent: 20; font-style: italic; font-weight: bold }
.author { font-family: Verdana; font-size: 15pt; color: #F58220; letter-spacing: 2;
text-align: center; vertical-align: 8 }
.title { font-family: Verdana; font-size: 17pt; color: #FDC336; line-height: 2;
text-align: center; letter-spacing: 4; font-weight: bold }
table { font-family: Verdana; font-size: 11; color: #FFFFCC }
Ogrody
autor: An-nah
styczeń 2260, Babylon 5
Alice Wowden podśpiewując nakrywała stół do noworocznego obiadu. Święta spędzone tak daleko od domu były dziwne. Cokolwiek nie myślała o swojej rodzinie to była rodzina, a to dziwne miejsce trudno było nazwać prawdziwym domem.
Kate jeszcze nie było. Alice nie wiedziała, gdzie chodzi jej córka i po co. Nagle zaczęła znikać i późno wracać a na pytania odpowiadała wymijająco. Alice czuła się bezradna. Powinna przecież mieć jakąś władzę nad własnym dzieckiem, ale nie miała jej. Kate miała zaledwie dwanaście lat...
Alice położyła talerze, zwykłe, z białego plastiku. Na małej kuchence gotował się obiad. Czasem musiała wychodzić z siebie, żeby dostać niektóre produkty, zupełnie, jakby mieszkała w jakimś kraiku środkowej Europy w czasach komunizmu. Przywożone z Ziemi mięso czy chleb czasem nie nadawały się do jedzenia, tyle w nich było środków konserwujących. Tylko świeżych warzyw miały do woli, była to zasługa posiadanych przez stację ogrodów hydroponicznych.
Zgasiła obiad i usiadła na kanapie z książką w dłoni. Czuła się zmęczona, okropnie zmęczona, choć miała wolne i była dopiero pierwsza. Może to brak światła słonecznego tak na nią wpływał? Słyszała o takich reakcjach, o oczach odzwyczajających się od prawdziwego słońca, szarzejącej skórze. Nic groźnego, ale nic przyjemnego także. Brakowało jej energii i powietrza, prawdziwego powietrza, prawdziwego ogrodu, jej ogrodu na Ziemi, w Waterpoint.
Zasnęła i śniła o odległym domu i o Tedzie. Sny stały się jej ucieczką, ucieczką od męczącej rzeczywistości.
Zbudziła się przykryta kocem, książkę odłożono na półkę. Na stole leżał tylko jeden talerz, drugi dawno już umyto i położono na suszarce. Kate siedziała ze skrzyżowanymi nogami na podłodze i oglądała jakąś kreskówkę w telewizji. Ściszony głos dobiegał do uszu Alice jako szum.
Kate musiała usłyszeć szelest odsuwanego koca, bo odwróciła głowę.
- Dobrze spałaś, mamo? Zjedz obiad, jak chcesz, to ci podgrzeję.
Alice z powątpiewaniem spojrzała na zimny ryż. Nie miała ochoty na jedzenie.
- Gdzie byłaś, Kate? - spytała bez gniewu.
- W ogrodzie.
- Czego tam właściwie szukasz?
- Nie czego, tylko kogo - dziewczynka uśmiechnęła się. - Wiesz, ogród to takie dziwne miejsce... Można tam spotkać tyle osób... na całej stacji zresztą.
Alice nałożyła sobie obiad i zmusiła się do przełknięcia kilku kęsów. Kate siedziała tyłem do telewizora, na ekranie goniły się jakieś dwa animowane zwierzaki.
- Wiesz mamo, że pan Garibaldi bardzo lubi kreskówki?
- Pan Garibaldi? - spytała Alice, nakładając sobie sałatki. Domyślała się, o kogo chodzi jej córce. Znajomości Kate zaczynały być coraz dziwniejsze.
- Szef ochrony. Jego ulubiona postać to Kaczor Dafy. Czy wiesz, że te wszystkie postacie wymyślono już w dwudziestym wieku? Nie przypuszczałam. Pan Garibaldi mi powiedział. Najstarsze kreskówki z Myszką Micky mają prawie czterysta lat! Podobno w dwudziestym wieku spekulowano, że telewizja nie przetrwa długo.
- O wielu rzeczach tak mówiono - rzekła jej matka, wstając i przechodząc do kuchni aby umyć talerz.
Kate potwierdziła ruchem głowy i wróciła do oglądania. Alice spojrzała na zegarek. Dochodziła siódma wieczorem. Nie przypuszczała, że będzie spać tak długo.
- Wiesz, mamo, jakoś ciągle nie mogę się z nią spotkać.
- Z kim?
- Nooo, z nią... Wiem kim jest i widzę ją co jakiś czas, ale nie mogę znaleźć okazji... wiem, że musi być okropnie zajęta i w ogóle... ale chciałabym mieć to już za sobą... Boję się, wiesz? Czasem myślę, ze nie mogłabym tak po prostu podejść do niej...
Alice w milczeniu podeszła do telewizora i przełączyła na kanał ISN. Ciemnoskóra prezenterka podawała jakieś wiadomości. Kobieta podkręciła dźwięk tak, że było wyraźnie słychać w całym pokoju.
- ...pilot, który dokonał nagrania zaginął, prawdopodobnie nie żyje. Śledztwo w sprawie pochodzenia dziwnego statku trwa, my zaś ponownie pokażemy państwu to fascynujące nagranie.
Obraz prezenterki znikł, zastąpiony przez czarny ekran a potem wizerunek czegoś przypominającego wielkiego czarnego pająka. Konstrukcja była bezsprzecznie statkiem kosmicznym, czarnym jak smoła i żywym. Alice poczuła dreszcz na kręgosłupie. Kate siedziała jak zahipnotyzowana, z szeroko otwartymi oczami, cała dygotała.
Nagle zerwała się.
- Widziałam to! - krzyknęła, biegnąc do drzwi.
- Kate! Gdzie idziesz? Gdzie widziałaś ten...
Dźwięk zamykanych drzwi zagłuszył krzyk Alice. Kate biegła korytarzem, znów mając wrażenie zatrzymującego się wokół niej czasu.
...będziemy na ciebie czekać, gdy nadejdzie ciemność...
...będę na ciebie czekać, gdy nadejdzie ciemność...
Być może Kate nie panowała nad swoimi czynami. Być może to tajemnicza siła, zwana przeznaczeniem, pchała ją do przodu, najpierw sprowadzając na tą stację a teraz kierując jej krokami. Ale dziewczynki to nie obchodziło. Jeśli rzeczywiście miała dokonać wyboru, to dokonała go sama, już w tamtej chwili, kilka dni temu, gdy ujrzała świetlistą istotę, przez jej matkę nazwaną "aniołem", a potem zachwyt w oczach tego Narneńczyka. Nie wiedziała, dokąd doprowadzi ją ten wybór, ale teraz prowadził ją z powrotem do ogrodu.
Był wieczór, więc większość świateł zaciemniono, aby nie zakłócać cyklu wegetacyjnego roślin. W cichym, niebieskawym mroku liście zwieszały się nad alejkami, rzucając cienie na ramiona Kate. Dziewczynka poczuła drżenie. To było jak niewidzialne, czarne palce, pełzające po jej plecach. Zwolniła kroku, potem przystanęła, łapiąc oddech. Przez chwilę poczuła pragnienie ucieczki. Wiedziała, że zaczęłaby biec, czując, jak nieznane coś biegnie za nią przyspieszając coraz bardziej.
Czyjeś kroki zaszeleściły na ścieżce za zakrętem. Kate błyskawicznie skoczyła w bok, pod krzewy. Chrzęszczące na żwirze kroki zbliżyły się. Był to odgłos kroków jednej osoby, choć brzmiał, jakby ktoś jej towarzyszył. Mężczyzna o czarnych włosach szedł powoli, mówiąc do kogoś, kogo Kate nie widziała. Minął ją, a dziewczynka poczuła, jak wszystkie drobne włoski na jej ciele stają dęba. Mężczyzna zatrzymał się na chwilę, odwrócił głowę. Jego szare oczy patrzyły się prosto w to miejsce, gdzie siedziała Kate. Dziewczynka zamarła, wstrzymała oddech.
- Wydawało mi się - powiedział. Coś odezwało się w odpowiedzi, przeciągły, ćwierkający dźwięk gdzieś w powietrzu. Po chwili mężczyzna znikł za zakrętem.
Kate jeszcze jakiś czas siedziała skulona w swojej kryjówce. Czuła, że coś przeszło tuż obok niej, coś, czego panicznie się bała. Gdyby mogła, nie wyszłaby już dzisiaj z tych krzaków.
Powoli wyczołgała się na alejkę. Włosy pełne miała liści i poszarpane przez gałęzie. Przez chwilę zastanawiała się, w którą iść stronę, aż postanowiła, że w przeciwną do tej, gdzie znikł mężczyzna. Szła bardzo powoli, wciąż drżąc na całym ciele. Mimo to szła. Nie mogła zatrzymać się teraz, gdy przeszła już tak wiele. Nie miała odwrotu z wybranej drogi.
Wyczerpana, zalana zimnym potem dowlokła się do ławki w miejscu, które już dwa miesiące temu wskazał jej Garibaldi. Usiadła. Stłumione światło latarni spływało na jej głowę przez liście. Pamiętała swój pierwszy pobyt w tym miejscu, kiedy w końcu odeszła zrezygnowana. Tym razem nie zamierzała rezygnować, choćby nawet wiązało się to z czekaniem tu do następnego dnia. Tylko co by pomyślała mama? Wspaniały nowy rok! Zimny obiad, a teraz ta ucieczka, nie mówiąc już o tajemniczym mężczyźnie.
Pochyliła głowę, patrząc na żwir pod stopami i własny, nikły cień, kładący się ciemną falą na alejce. Po chwili usłyszała chrzęst żwiru, szelest tkaniny i do jej własnego dołączył drugi cień. Podniosła głowę. W przejściu stała wysoka kobieta w długiej sukni, jedną dłoń lekko opierała na ścianie. Patrzyła na Kate z uśmiechem, jej oczy barwy przydymionego agatu miały łagodny wyraz, ale dziewczynka widziała w nich też tajemnicę. Na jej ramiona zsypywały się faliste brunatne włosy, ale nieco nad jej uszami wyrastał opasujący głowę grzebień kostny.
Kate powoli wstała, nie odrywając wzroku od kobiety. Potem podeszła parę kroków. Czuła, że jeśli nie powie czegoś natychmiast język utkwi jej w gardle i nie będzie zdolna do mówienia.
- Delenn? - dziewczynka drżała coraz bardziej. - Chciałam z panią porozmawiać... Mam wiele pytań...
Kobieta uśmiechnęła się i podeszła do Kate.
- Usiądźmy - powiedziała, kładąc jej dłoń na ramieniu - Kate.
Dziewczynka usiadła na powrót i znowu wbiła wzrok w podłogę, nerwowo przebierając palcami.
- Śmiało, Kate, pan Garibaldi mówił mi, że odwagi ci nie brakuje.
- Mnie? - dziewczynka skrzywiła się. - Mylił się. Zresztą ja sama nie wiedziałam, jak bardzo potrafię się bać... Kiedy tu szłam, spotkałam przerażającego człowieka... Chociaż nie... - dodała po namyśle. - to nie on był straszny a jego towarzysze... nawet ich nie widziałam... te głosy... - zadrżała. - to przypomina mi moje sny... Kim był ten człowiek? - spytała podnosząc głowę.
Delenn zmarszczyła czoło.
- Tego nie mogę ci powiedzieć.
- Dlaczego?
- Jeszcze nie pora na to.
- A statek? - dopytywała się Kate. - Co ze statkiem, który widziałam w telewizji? Czy i o nim nie wolno ci opowiadać?
- Nigdy nie widziałam statku takiego jak ten.
- Ale wiesz przecież, skąd on pochodzi. Nie wmówisz mi. Już zbyt wiele moich snów się spełniło... Ty jesteś najlepszym przykładem. Śniłaś mi się. Śniła mi się ta chwila. Siedziałyśmy tu, na tej ławce. Powiedziałaś, żebym przyszła, kiedy będę gotowa. Że będziesz na mnie czekać, gdy nadejdzie ciemność. Ja jestem gotowa. Czy ciemność nadeszła?
Twarz Delenn znieruchomiała. Kate wbiła w nią wzrok. Oczekiwała, że kobieta z jej snu udzieli jej odpowiedzi na pytania, ta tymczasem wydawała się być jeszcze bardziej zaskoczona niż ona sama.
- Więc pani sama tego nie rozumie? A więc nie potrzebnie się narażam, bo i tak mi pani nie odpowie. Nie należało szukać odpowiedzi u jednej z tych, którzy...
Nagle przerwała, przerażona tonem własnego głosu.
- Którzy co?
- Nie, nie ważne... Przepraszam panią. Do widzenia.
Wstała i odbiegła w pośpiechu.
W drodze do domu biła się z myślami. Jak to się mogło stać, że nagle, wbrew sobie, zaczęła obwiniać Delenn o śmierć swojego ojca? Czyżby nienawiść, wydawałoby się, zapomniana od czasów dzieciństwa, była aż tak silna? Ktoś inny może nazwałby to traumą, ale Kate nie miała pojęcia o psychologii i psychoanalizie. Znała jedynie własną, dwunastoletnią (a czasem, wydawało jej się, starszą) psychikę i nie rozumiała jej. Paniczny, paraliżujący strach, dziwne przeczucia i rozpaczliwe pragnienie odpowiedzi, a także chęć znalezienia kogoś, komu można by bezgranicznie zaufać stanowiły dla niej zupełnie nowe doświadczenia. W dodatku pojawiło się dziwnego rodzaju poczucie winy, takie, które sprawia, iż boimy się, że poznana właśnie osoba źle nas zapamięta. Pierwszym, co Kate uczyniła po powrocie do domu, było rzucenie się na łóżko i cichy płacz. Matka podeszła, chcąc pocieszyć dziewczynkę, ale ta nie powiedziała nic, nawet prostego "zostaw mnie". Wreszcie, po jakiejś pół godzinie szlochu Kate zasnęła.
Spodziewała się, że będzie miała sen, ale nic takiego się nie stało. Noc była spokojna i cicha, absolutnie cicha. A po niej nastał dzień, drugi styczeń, całkiem normalny dzień jak na to miejsce.
O ile w tym miejscu istniało coś takiego jak "normalny dzień". A nawet jeśli, była to norma zupełnie odmienna od tego, co przyjęto za nią uważać gdzie indziej. Babylon 5 rządził się własnymi prawami a Kate zdążyła to zauważyć. Oczywiście nie znała wszystkich faktów, jak na przykład tego, że niedawno na stację przybył ciemnowłosy mężczyzna należący do Zwiadowców i że Sheridan otrzymał od minbaryjskiej kasty religijnej statek mogący przeciwstawić się Cieniom. O Cieniach Kate się dowiedziała. Powiedział jej to Stephen Franklin, lekarz na stacji. Kate poznała go już jakiś czas temu, właściwie był jej drugą po Garibaldim "dziwną znajomością". Często przychodziła do ambulatorium i przyglądała się pracy, czasem zdarzyło jej się pomóc podając strzykawki czy środki opatrunkowe. Franklin uśmiechał się, widząc kręcącą się po jego terytorium dziewczynkę.
To tam dwa dni po rozmowie z Delenn Kate poznała Susan Iwanową. Energiczna pierwsza oficer zrobiła na dziewczynce bardzo miłe wrażenie, ale jak ona sama zareagowała na Kate - nie wiadomo. Kolejne kilka dni upłynęło spokojnie.
Potem Kate pokłóciła się z jednym z kolegów ze swojej klasy, choć może "pokłóciła się" to nieco za słabe słowo. Przez chwilę była nawet gotowa zabić Kevina Morgana za jego słowa. Nie zapamiętała ich nawet szczegółowo po tym fakcie, ale wiedziała jedno: Kevin obraził Delenn. Kiedy usłyszała jego słowa, rzuciła się na niego z dzikim wrzaskiem. Wyszedł z tego ze śliwką pod okiem i wyszarpaną garścią włosów, nie mówiąc już o paskudnym bólu we wrażliwym miejscu. Kate dostała uwagę i wysłuchała długiego kazania, najpierw od nauczycielki a potem od mamy, ale wiedziała już jedno: były rzeczy na których zależało jej tak bardzo, że nie było już ważne, cokolwiek myślała o tym wcześniej.
I znów minęło kilka dni.
Dwunastego stycznia tajemniczy terroryści rozpoczęli zamachy bombowe na całej stacji. Pierwszy ładunek wybuchł w dokach, dokładnie w chwili, gdy z przybyłego z Minbaru statku wysiadali pasażerowie. Mówiono o ofiarach, ale Kate nie wiedziała, czy byli to zmarli, czy tylko ranni. Jednak na samą myśl o niewinnych, nie zaangażowanych istotach poszkodowanych w wybuchu buntowała się. Gdyby było coś, jakiś sposób, w jaki mogła pomóc... Dlaczego ta tragedia dotknęła ją aż tak bardzo? To właśnie pytanie zadawała sobie, idąc do ambulatorium.
Doktor Franklin był bardzo zajęty i poza powitaniem nie zwrócił na nią uwagi. Kate przyjrzała się przez chwilę jakiemuś urządzeniu, a potem podeszła do zamkniętych drzwi prowadzących do izolatki. Drzwi rozchyliły się bezszelestnie, gdy tylko się do nich zbliżyła. Za nimi, na szpitalnym łóżku, podłączony do podtrzymującej życie aparatury, leżał Minbaryjczyk.
Dziewczynka zbliżyła się do niego ostrożnie. Po raz pierwszy, nie licząc oczywiście Delenn, widziała Minbaryjczyka z tak bliskiej odległości. Ale Delenn nie była normalną Minbaryjką. Ten tutaj był. Był dość młody, miał podłużną twarz i kostny grzebień na głowie zakończony trzema szpicami. W miejscu, gdzie grzebień wyrastał z czaszki skóra była rozcięta. Środki opatrunkowe, którymi przykryto ranę zdążyły już nasiąknąć czerwoną jak ludzka krwią. Na skórze policzka Kate zauważyła oparzenie. Minbaryjczyk był nieprzytomny.
Kate podeszła jeszcze bliżej, uważnie studiując twarz rannego. To właśnie on musiał być tym poszkodowanym w wybuchu. Leżąc tak z zamkniętymi oczami sprawiał bardzo miłe wrażenie i Kate zastanawiała się kim mógł być. Zdążyła już dowiedzieć się o Minbaryjczykach tyle, że ich społeczeństwo dzieliło się na trzy kasty. Z której pochodził ten tutaj? Zbyt łagodnie wyglądał jak na wojownika, może był kapłanem? Pewnie tak, z tą gładką twarzą i smukłymi dłońmi.
Stała, studiując twarz nieprzytomnego, gdy nagle usłyszała, że w pozostałych częściach ambulatorium zaczął się gwałtowny ruch. Wystawiła głowę na zewnątrz.
- Co tu robisz, Kate? - spytał Stephen Franklin, patrząc ponad przywiezionymi właśnie noszami z jakimś paskudnie poranionym i oparzonym człowiekiem.
- Przecież widział pan, jak przyszłam - obruszyła się. - Kto to jest?
- Nie mam pojęcia.
- Nie on, mówię o Minbaryjczyku.
- Nazywa się Lennier. To asystent Delenn. A teraz czy mogłabyś nie przeszkadzać?
- Jasne - wycofała się z powrotem do izolatki i popatrzyła na Minbaryjczyka. - Lennier, asystent Delenn - uśmiechnęła się, ujmując jego dłoń - witaj, Lennier.
Na zewnątrz lekarze zajmowali się opatrywaniem ofiar kolejnego wybuchu, Kate zaś siedziała przy łóżku, trzymając nieprzytomnego Lenniera za dłoń. Jego palce były miękkie i ciepłe w dotyku.
Siedziała tak już pewien czas, gdy drzwi za jej plecami rozsunęły się cicho. Za sobą Kate usłyszała kroki i znajomy szelest tkaniny. Zamarła.
- Witaj, Kate.
- Dzień dobry - odpowiedziała, nie odwracając się.
Delenn podeszła i stanęła nad nią.
- Wiesz, jak on się czuje?
- Nie. Doktor Franklin nie powiedział mi tego. Jest zajęty. Chce pani usiąść?
- Nie muszę.
- Nie, ja już idę - wstała.
Delenn usiadła. Kate podeszłą do drzwi, ale w tym samym momencie, w którym chciała przez nie przejść zatrzymała się i odwróciła.
- Delenn - poprosiła - opowiedz mi o czarnych statkach.
Ukończone 5 sierpnia 2001
Opowiadania | Star Trek | Ogrody
Koniec
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Pomysł na naturę ogrody barokowe w PolsceZaplanuj kuchnię, Redakcja Ekspert Budowlany budowa i remont domu, wnętrza, ogrodyBrzezowskiW OgrodyMiastogrody resultsogrody wiejskie ARogrody miloscistandardy w postępowaniu i dokumentacji konserwatorskiej parki ogrodyMajdecka Strzezek A Ogrody historyczne – magiczne miejsca przeszłościWodne Ogrody w Fort WorthMurcia ogrodyogrody1 przykładowa lekcjawięcej podobnych podstron