plik


ÿþROZDZIAA l Po krótkim namy[le Josephine stwierdziBa, |e facet nie jest w jej typie. WracaBa z Edynburga, a on siedziaB naprzeciw i przez caBy czas bezczelnie si w ni wpatrywaB. MiaB okoBo dwudziestu lat. Szczerze mówic, nie widziaBa powodu, aby zaprosi go do domu i zacz z nim gr. Francis czekaB w poczekalni.  Dobry wieczór pani  powiedziaB, biorc baga|.  Czy miaBa pani przyjemn podró|?  Niestety, nie. ByBo, jak zwykle, strasznie nudno. Francis, to jest Russell.  Dobry wieczór panu. Czy mam zabra tak|e paDski baga|?  Nie  powiedziaB Russell, trzymajc mocno teczk.  Dzikuj. ZaBadowaB neseser na wózek. Francis i Josephine wymienili rozbawione spojrzenia. Elegancki samochód, czekajcy na nich przed wej[ciem, zrobiB na Russellu wra|enie. Przyjemny szum silnika i wygodna jazda sprawiBy, |e pogr|yB si w marzeniach. Gdy dojechali na miejsce, Josephine widziaBa w jego oczach zachwyt i pytanie:  Skd ona ma pienidze na tak wystawne |ycie?" Francis zaBadowaB baga| do windy.  Czy bdzie pani potrzebowaBa samochód wieczorem?  Nie. Dzikuj.  W takim razie |ycz miBego weekendu  powiedziaB, u[miechajc si znaczco.  Tobie tak|e, Francis. Drzwi windy zamknBy si bezszmerowo. Josephine wBo|yBa plastykow kart w otwór i zaczli pByn w gór. Dopiero teraz Russell nieco si rozluzniB i objB Josephine, próbujc j pocaBowa. Nie opieraBa si, ale za moment spojrzaBa na niego lodowato. ZabraB rk i poluzowaB krawat, mruczc pod nosem z niezadowoleniem. Gdy weszli do mieszkania, zaczB si rozglda z zainteresowaniem, zwracajc uwag na ka|dy szczegóB. Przymglone [wiatBo, pstrokate malowidBa na [cianach, gdzieniegdzie drogie meble. PoczstowaBa go kaw. WyszedB na balkon i staB tam przez chwil, a wieczorny wiatr rozwiewaB mu wBosy. PatrzyB na pobliskie budynki. Josephine poBo|yBa mu rk na ramieniu i podaBa drinka, jakby chciaBa go przeprosi za wcze[niejsze chBodne zachowanie. Po chwili wróciBa do pokoju i zaczBa si powoli rozbiera. ZsunBa spódniczk, ukazujc podwizki i majteczki, i podeszBa do oszklonych drzwi balkonowych. StaB tam, oszoBomiony piknem oraz bogactwem miasta. OceniBa, |e wyglda podobnie jak Peter Fonda, z lekkimi bruzdami wokóB ust, w okularach ze starannie dobranymi 1 oprawkami. Nale|aB do tego rodzaju m|czyzn, którzy podporzdkowuj sobie wszystkich i wszystko. Nie znaBa dotd nikogo takiego. WyszBa na balkon i u[miechnBa si do niego.  Mo|na std zobaczy wszystkie banki w mie[cie  odezwaB si nagle. Krawat powiewaB mu na wietrze. DotknBa jego policzka i pocaBowaBa go mocno w usta. PoczuBa, |e jest ju| troch podniecony i rozpalony. LubiBa to. ZdjBa mu okulary i schowaBa w kieszonce eleganckiego garnituru. MiaB szaroniebieskie oczy jak wiosenne chmury. PatrzyB na ni namitnie. PocaBowaBa go znowu.  Rkawiczki?  spytaB, patrzc na jej rce. NosiBa czarne, satynowe rkawiczki, szyte na miar. DotknBa jego rozpalonego policzka, po czym powoli przesunBa rk na kark, rozBo|yBa paBce i bardzo mocno go [cisnBa. WstrzymaB oddech, oczy wyszBy mu na wierzch. PróbowaB zachowywa si spokojnie w tej dziwnej sytuacji, ale po chwili poczuB, |e robi mu si sBabo. Po|danie rosBo w nim, mimo bólu, jakiego przed chwil doznaB. RozluzniBa u[cisk, a on objB j mocno w talii i pocaBowaB za uchem. PoczuBa zapach wody po goleniu. Nagle wywinBa mu si z obj. ZareagowaB na to gwaBtownie  chciaB j przytrzyma, ale ona, rzuciwszy zalotne spojrzenie, odwróciBa si i weszBa do pokoju. PoszedB za ni. StaBa przy barku i robiBa co[ do picia. WlaBa kaw do chBodnej szklanki, dodaBa troch lodu i dBugo mieszaBa, po czym wlaBa do niej zBocisty rum. W lodówce znalazBa karton soku jabBkowego i otworzyBa go, przez caBy czas obserwujc Russella, który staB na [rodku pokoju. PosBaBa mu miBy u[miech. WymieszaBa caBo[ z sokiem i spróbowaBa. OdstawiBa szklank i zaczBa powoli zdejmowa praw rkawiczk, kolejno z ka|dego palca. Russell staB i patrzyB jak skamieniaBy.  Usidz  powiedziaBa. PodszedB do krzesBa, rozluzniB marynark i usiadB. Josephine zanurzyBa palec w napoju, a nastpnie polizaBa go delikatnie i pontnie, dotykajc zaledwie koDcem jzyka. Potem wsunBa palec do ust i zaczBa go ssa, jakby delektujc si jego smakiem. Przez caBy czas patrzyBa wymownie Russellowi w oczy. OdwróciBa si do barku i wziBa karton z sokiem. ZaczBa go pi powoli. CzuBa si wspaniale.  Jak si nazywa ten napój, który pijemy?  Po prostu... drink. U[miechnB si, gdy tymczasem Josephine wycignBa si na Bó|ku.  Co robiBa[ w Edynburgu?  zapytaB z zainteresowaniem.  ByBam miBa dla nudziarzy.  Chyba niezbyt miBa, wnioskujc z zachowania w podró|y.  Je|eli jeste[ zbyt miBy, ludzie ci nie pBac. Zauwa|yBa, |e zmarszczyB brwi i zdaBa sobie spraw, |e pomy[laB o niej jak o panience lekkich obyczajów, dziwce z wy|szych sfer. ZmieszyB j. ZastanawiaBa si, czy naprawd tak my[li. ByBa [wicie przekonana, |e nie bdzie na tyle wulgarny, aby zaproponowa jej pienidze. To raczej nie w jego stylu. SprawiaB wra|enie przyzwoicie wychowanego chBopca z dobrego domu, który nigdy jeszcze nie byB w takiej sytuacji. Kiedy[ wiele uwagi po[wicaBa czytaniu z twarzy prze|y i cierpieD spotykanych m|czyzn i kobiet. MBody Russell byB interesujcym obiektem. CechowaBa go równowaga i konwencjonalny styl, ale w [rodku byB nie[miaBy i niewinny. Pomy[laBa, |e bdzie si mogBa pobawi nim jak zabawk. Z pewno[ci nale|aB do tych m|czyzn, którzy stawiaj znak równo[ci midzy pienidzmi a seksem. Na pienidzach by mo|e si znaB, ale na seksie raczej nie bardzo. Nie wiedziaB, |e pienidze s mo|e wa|ne i przydatne, ale cholernie nudne. Dla niego za[ pienidze oznaczaBy siB, a siBa  seks. Josephine byBa pewna, |e wielu spraw nie 2 potrafiBby poj. CzuB si niepewnie. PróbowaB znalez jakie[ taktowne i delikatne wyj[cie z tej sytuacji, ale nie bardzo wiedziaB jakie.  Nala ci d|inu?  spytaBa.  Chtnie.  PodaB jej szklank. PodniosBa si z wdzikiem i pocaBowaBa go w ciepBe, wilgotne usta. ZmieszaBa d|in z tonikiem. Wbrew temu, co mógBby o niej teraz sdzi, nie byBa kobiet okrutn. {ycie przyzwyczaiBo j do przyjemno[ci i szukaBa ich.  To mieszkanie musiaBo ci kosztowa fortun? To pytanie j rozzBo[ciBo; byBo prostackie. Nie miaB za grosz wyobrazni. KusiBo j, aby da mu nauczk i potem [mia si z tego razem z Jackie. PodeszBa do niego, niosc drinka.  Dlaczego si nie rozgo[cisz?  spytaBa.  W porzdku. Dzikuj. RozsiadB si wygodniej. PodaBa mu d|in, a on przybli|yB si, próbujc znów j pocaBowa, ale wymknBa mu si zwinnie. UsiadB wic ponownie na krze[le, wypiB kilka Byków d|inu i zamy[liB si. PodeszBa do niego i dotknBa jego rki, po czym poBo|yBa j sobie na piersiach. Jego palce zaczBy porusza si wokóB. Stopniowo ruchy stawaBy si coraz bardziej stanowcze. PocaBowaBa go. Jego usta miaBy teraz smak jaBowca i goryczy. PoczuBa, |e go pragnie.  Wypij to szybko.  Wezm ze sob  powiedziaB. ZaprotestowaBa, potrzsajc gBow. DopiB wic do koDca, powoli, jak gdyby chciaB przedBu|y moment oczekiwania na to, co zaraz nastpi. Josephine jednym ruchem [cignBa bluzk. Russell, skoDczywszy drinka, odstawiB szklank, starajc si patrze na kobiet bez zainteresowania.  Rozbierz si  usByszaB. U[miechnB si, ale wypadBo to gBupio. ZdjB zegarek, ozdobn spink do krawata i wszystko to schowaB do kieszeni. ZaczB rozwizywa krawat, rozpiwszy przedtem górne guziki koszuli. Krawat równie| schowaB do kieszeni. OdebraBa od niego marynark, przewieszajc j ostro|nie przez porcz krzesBa. Zachcony jej jednoznacznym zachowaniem, zaczB zdejmowa koszul. Pod spodem miaB szar, trykotow koszulk, któr tak|e szybko [cignB. Oczom Josephine ukazaBa si biaBa i szczupBa pier[. RozluzniB sznurowadBa i zdjB buty, [cignB skarpetki i wBo|yB je do butów. RozpiB pasek od spodni i zaczB powoli je zdejmowa.  Wszystko to tylko jaka[ twoja tajemnicza gra, tak? Josephine nie odpowiedziaBa. StaBa teraz przed nim w samych majteczkach, podwizkach i poDczochach. MiaBa rewelacyjn figur, któr podkre[laBa jeszcze bielizn z pierwszorzdnego jedwabiu. WygldaBa w niej pontnie i podniecajco. Russell spogldaB na jej pikne, dBugie nogi, ksztaBtne biodra i kpk ciemnych wBosów wystajc spod majteczek. WpatrywaB si w sterczce piersi... ZdjB spodnie. Pod nimi miaB slipy w czerwono-zBote paski, nie bardzo pasujce do konwencjonalnego stroju. SpojrzaB na Josephine i zdjB je, ukazujc gste, ciemne wBosy Bonowe i sterczcy obrzezany penis. Josephine podeszBa wolno i wziBa go do rki. CzuBa, jak ro[nie w dBoni i jest coraz bardziej gorcy. UklkBa i pocaBowaBa go. CzuBa, jak Russell dr|y i coraz ci|ej oddycha. WstaBa, patrzc mu w oczy i nadal trzymajc w dBoni jego czBonek. On tak|e patrzyB  w tej chwili zapomniaB o pienidzach i interesach. Ona byBa gór, a on czul si jak bezradne zwierztko. PocaBowaB j czule.  Czy mog skorzysta z twojej Bazienki?  zapytaB.  Chcesz wzi prysznic? 3  Nie... U[miechnBa si ironicznie i zaprowadziBa go do Bazienki. OparBa si o brzeg umywalki, gdy on otworzyB klap sedesu i spojrzaB na ni skrpowany.  Nie mog tego robi, gdy kto[ na mnie patrzy. W tym momencie zdaB sobie spraw, |e zachowuje si jak smarkacz. Josephine stanBa za nim i pogBaskaBa go po po[ladkach. Jego mi[nie poruszaBy si rytmicznie.  Odpr| si  powiedziaBa cicho. Russell znowu zachowywaB si biernie i posBusznie. WyszeptaB co[ bez zwizku. Josephine wyszBa z Bazienki i dopiBa w pokoju swojego drinka. PrzeczesaBa palcami wBosy i wBo|yBa rk midzy uda. WyszedB zakBopotany i poni|ony. Z jego oczu wyczytaBa, |e wybacza jej wulgarne zachowanie i czeka na dalszy cig. PodeszBa do niego i pogBaskaBa go czule po policzku. Zauwa|yBa, |e wilgotniej mu oczy.  Mamy jeszcze du|o czasu. PocaBowaBa go czujc, |e jego ciaBo pBonie. PocignBa go za sob na Bó|ko.  Chodz! PoBo|yB si na przyjemnie chBodnym prze[cieradle. W tym momencie zadzwoniB stojcy przy Bó|ku telefon. DzwoniB przez dBu|sz chwil. 4 Nie chc, aby nam kto[ przeszkadzaB.  OdBo|yBa sBuchawk na bok. PodniosBa le|cy na podBodze rzemieD z klamr. ChwyciBa Russella za rce i zrcznym ruchem przy wizaBa go za przeguby do Bó|ka. ByB oszoBomiony, próbowaB si wyrywa.  Janie... nigdy...  Spokojnie! PrzymocowaBa do Bó|ka tak|e jego nogi. Le|aB teraz rozpostarty, a z czoBa spBywaB mu pot. BaB si, ale byB jednocze[nie mocno podniecony.  Josephine, sBuchaj... ja... UderzyBa go mocno w nog. ZacisnB zby z bólu, ale poddaB si caBkowicie. ZsunBa si z Bó|ka i powoli przysunBa twarz do jego krocza. WziBa penis w usta, pocierajc go lekko wargami i czubkiem jzyka. SByszaBa, jak m|czyzna pojkuje z rozkoszy i podniecenia. UsiadBa nagle i spojrzaBa mu w twarz. LubiBa m|czyzn, którzy Batwo si poddaj; pokornych i gorliwych. Russell uniósB gBow, ale jego ruchy byBy niepewne i niezdarne. Znowu zaczBa pie[ci jego czBonek czujc, jak ro[nie. Rk w rkawiczce gBadziBa jdra, które tak|e rosBy i pczniaBy. CzBonek zagBbiaB si coraz bardziej w jej ustach; nagle ruchy staBy si szybsze. WcignBa go mocno i poczuBa, |e na jego koDcu pojawiBa si kropelka. ByB u szczytu podniecenia; dr|aB przez caBy czas.  Josephine, czy mo|emy...  ChciaB co[ powiedzie, ale nie daBa mu dokoDczy. ZcignBa poDczochy i poBo|yBa si obok na Bó|ku.  Je|eli to ci nie odpowiada, to powiedz. MilczaB. PotraktowaBa to jako zgod na dalsze kontynuowanie tej gry. WBo|yBa mu na szyj sztywny, skórzany koBnierz. ZapiBa go za pomoc srebrnego kóBka, popychajc gBow Russella na Bó|ko. ZabolaBo go to i wykrzywiB twarz w grymasie. W nagrod pocaBowaBa go. WokóB swojej szyi tak|e umocowaBa koBnierz, ale cieDszy i w|szy, wysadzany diamentami w srebrnych obwódkach. Podniecenie Russella gasBo powoli; ze strachu, napicia i niepewno[ci. Josephine to nie przeszkadzaBo. Znowu staBa si miBa, pie[ciBa go i caBowaBa, dopóki penis nie urósB. Russell szybko si podniecaB. ZdjBa drug rkawiczk i zaczBa odpina bluzk. Oczom Russella ukazaBy si jdrne piersi, a pomidzy nimi tatua|  figura zBo|ona z malutkich kostek domina. WiedziaBa, |e on nie rozumie, jak wielkie znaczenie ma dla niej ten tatua|. On za[ przeczuwaB, |e nie powinien teraz o nic pyta. Zapyta, gdy ona mu na to pozwoli. 4 PrzyjrzaBa mu si, gdy tak le|aB obezwBadniony. PochyliBa si i dotknBa piersiami jego twarzy.  CaBuj  rozkazaBa, napierajc mocniej. ZaczB caBowa miejsce, gdzie widniaB tatua|. ZlizywaB kropelki potu, które pojawiBy si midzy piersiami. Teraz byBa z niego zadowolona. PocaBowaBa go w brodawki, potem w brzuch i podbrzusze. CaBowaBa jego ramiona, szyj i uszy. Potem znowu przeszBa ni|ej, a| do jder. Jednak tym razem dra|niBa tylko podbrzusze i uda. PrzebiegaBa po nich jzykiem, na co on odpowiadaB dr|eniem i pojkiwaniem. W pewnym momencie usiadBa na nim i zaczBa uderza jego uda cieniutkim rzemykiem, który wycignBa spod Bó|ka. UderzaBa coraz mocniej, a| zaczB sycze z bólu. Nie przestawaBa jednak bi. ZacisnB wargi i zaczB si szarpa, lecz nie na wiele to si zdaBo. Ona panowaBa nad nim; byB zdany na jej zachcianki. PrzesunBa si, balansujc biodrami. Nie byB odporny na ból. Pomy[laBa, |eby go rozwiza, ale w koDcu stwierdziBa, |e zrobi to pózniej.  Mo|e moje zabawy ci si nie podobaj  szepnBa mu do ucha.  Na razie musisz je znosi. PróbowaB protestowa, ale nie pozwoliBa na to.  Ostrzegam ci, bo konsekwencje mog by bolesne. ZacisnB usta i zamknB oczy. BaB si, ale po|danie byBo silniejsze.  Sze[ uderzeD i ani jednego jku.  PogratulowaBa mu z podziwem. PocaBowaBa go.  Chyba nieprdko zrezygnuj z moich zachcianek. Jeste[ niezBy. SpojrzaBa mu w twarz. CaBy czas patrzyB na ni z obaw. ByBa zadowolona ze swej przewagi. CzuBa, jak ch dalszej zabawy ro[nie w niej, a i on poddaje si temu uczuciu. DotknBa go delikatnie pejczem. Napr|yB si i drgnB, kiedy uderzyBa.  Raz. UderzyBa znowu.  Dwa. Trzy. W oczach Russella pojawiBy si Bzy. SignBa znowu po rzemieD. UderzyBa w lewe udo, potem w prawe i znowu. Nie wydaB |adnego dzwiku, tylko Bzy spBywaBy mu po policzkach. ByB napity do granic mo|liwo[ci. PocaBowaBa go w usta. Nagle uniósB gBow i zaczB j caBowa tak |arliwie, |e a| odsunBa si. Nogi byBy naznaczone pBoncymi [ladami, a jednak podniecenie znowu w nim wzbieraBo. Jego czBonek byB napr|ony i gotowy. WziBa go do ust; byB gorcy i drgaB.  Zaczynamy znowu  powiedziaBa. PodniosBa pejcz. UderzyBa ponownie kilka razy. Na ciele Russella pojawiBy si nowe [lady, tak|e na twarzy. Usta byBy gorce i rozchylone. UniosBa biodra i jego oczom ukazaBo si w caBej okazaBo[ci wilgotne krocze. PrzykucnBa nad nim i naparBa kroczem na jego pier[. Po chwili przesunBa si nad twarz. CaBowaB jej gorc i wilgotn cipk. Nagle, nie wiadomo dlaczego, odsunBa si.  Josephine, boli mnie rami. Prosz, rozwi| mnie. UwolniBa go. WstaBa i patrzyBa, jak powoli rozprostowywaB rce i nogi. U[miechaBa si ironicznie.  Nie jeste[ zbyt twardy  powiedziaBa.  Miczak z ciebie. Nie tego si spodziewaBam. Pamitaj, je[li bdziesz nieposBuszny, inaczej pogadamy. SpojrzaB na ni zdziwiony i zirytowany.  PrzestaD, Jo.  Aha, jeszcze jedno. Mam nadziej, |e odwdziczysz mi si za dzisiejsz lekcj i zaprosisz mnie na kolacj. U[miechnB si.  Mo|emy i[ zaraz. 5 Jednak Josephine w tym momencie miaBa ochot na co innego. DotknBa jego czBonek, pogBaskaBa i szybko doprowadziBa do wzwodu. Gdy byB gotowy, weszBa na niego. CzuBa |ar bi jacy od [rodka i rozsadzajcy jej ciaBo. Russell byB tak|e silnie podniecony. PoruszaBa si wolno i ostro|nie, jakby bojc si, |e mo|e nagle z niej wyj[. KrciBa biodrami wiedzc, |e doprowadza to Russella do utraty zmysBów. PoruszaBa si wolno, potem nagle szybciej; w gór, w dóB, w prawo i w lewo. PrzymknBa oczy i wyobraziBa ju| sobie moment szczytowania. To jeszcze bardziej j podnieciBo. OtworzyBa oczy i gBaskaBa go po twarzy.  Wytrzymaj jeszcze troch  poprosiBa. Nie mógB. Nagle rozlegB si gBo[ny i natarczywy dzwonek do drzwi. Spojrzeli na siebie przestraszeni i zdezorientowani. Przez moment nie wiedzieli, co zrobi. Josephine wstaBa; byBa w[ciekBa.  Co to?  zapytaB. Nie odpowiedziaBa. CzuBa, |e ten dzwonek nie wró|y nic dobrego. Nie spodziewaBa si nikogo o tej porze, portier dostaB polecenie, |eby nie wpuszcza nikogo bez jej zgody. PodeszBa do drzwi i otworzyBa je. Za nimi staB bardzo mBody m|czyzna. MiaB jasne wBosy i byB ubrany w uniform chBopca hotelowego. WszedB do [rodka, zupeBnie ignorujc fakt, |e na Bó|ku le|aB nagi Russell. Josephine chciaBa ju| co[ powiedzie, ale chBopak zdecydowanie stanB naprzeciw niej. W rku trzymaB jak[ paczk. Russell, z pocztku zdezorientowany, nagle wpadB we w[ciekBo[.  Co, do diabBa?!  Kim jeste[?  przerwaBa Josephine.  Jak si tu dostaBe[? Kto ci wpu[ciB? ChBopiec nie odpowiadaB, tylko patrzyB na ni uparcie. WrczyB jej maB paczk, zawinit w czarny, bByszczcy papier i przewizan kolorow wst|k.  Co to jest?  spytaBa, biorc j niepewnie. On jednak nie odpowiedziaB. Josephine otworzyBa pudeBko i ze [rodka wyjBa kostk domina. Nic wicej tam nie byBo. Kostka byBa zupeBnie gBadka z obu stron  mydBo. OdwróciBa si, chcc co[ powiedzie, ale chBopaka ju| nie byBo. ROZDZIAA 2 Josephine wyszBa do przedpokoju, ale drzwi za chBopakiem ju| si zamknBy.  Cholera  zaklBa. SignBa po sBuchawk domofonu. Po drugiej stronie przez dBu|szy czas nikt nie odpowiadaB.  Josephine!  zawoBaB Russell z sypialni. Nie odpowiedziaBa. Nerwowo odgarnBa spadajce wBosy. Ju| miaBa odBo|y sBuchawk, gdy usByszaBa gBos:  Recepcja. SBucham.  Zatrzyma wind!  krzyknBa do sBuchawki.  SBucham?!  Zatrzyma t pieprzon wind! Jest w niej m|czyzna!  Kto w niej jest? Josephine opanowaBa si i powiedziaBa spokojniej:  Tu mówi Josephine Morrow z apartamentu. W windzie jest m|czyzna, który przed chwil wtargnB do mojego mieszkania.  Chwileczk.  Recepcjonistka powiedziaBa co[ do kogo[, po czym znowu wróciBa do rozmowy, nie wykazujc zainteresowania.  Przykro mi, ale nie mo|emy zatrzyma windy, pani Morrow. Ju| zjechaBa do gara|u. ZawiadomiBam stra|nika. Zaraz tam pójdzie.  Cholerna ochrona"  pomy[laBa Josephine. 6  Czy on co[ pani zrobiB, pani Morrow? Mam zawiadomi policj?  Recepcjonistka staBa si raptem nadgorliwa.  Nie, to sprawa osobista. Ale prosz nie pozwoli mu opu[ci budynku!  krzyknBa, zdenerwowana opieszaBo[ci recepcjonistki, i odwiesiBa sBuchawk. Po chwili znowu kto[ zadzwoniB do drzwi. Josephine zaklBa siarczy[cie i wróciBa do sypialni. Alarm rozlegB si ponownie, lecz Josephine udawaBa, |e j to nie obchodzi. Natomiast Russella to dzwonienie doprowadzaBo do szaBu.  Josephine, do diabBa, pozwól mi odej[!  krzyczaB.  Jeszcze nie teraz  powiedziaBa, otwierajc szaf z ubraniami i Wycigajc z niej kuse kimono, prezent od przedstawiciela firmy handlowej z Tokio. WBo|yBa je, przewizujc w talii szerok szarf. Russell byB wci| zdenerwowany.  Powiedz mi, prosz, o co tu chodzi, do cholery!  Nie wiem  powiedziaBa niewinnie, siadajc na Bó|ku i zakBadajc pantofle.  Poczekaj tu na mnie. Musz co[ zaBatwi.  WziBa domino ze stolika i wBo|yBa do torby.  NiedBugo wróc. Wychodzc z pokoju, wyBczyBa dzwonek. Przechodzc obok lustra, rzuciBa okiem na siebie. Nie byBa zbyt zadowolona z wygldu, ale te| niczego lepszego si nie spodziewaBa  nie byBa w formie. WyszBa z apartamentu. WsiadBa do windy i nacisnBa guzik do gara|u. Pitro ni|ej winda zatrzymaBa si i wsiadBo do niej dwóch starszych m|czyzn. Przygldali si jej obaj, wodzc wzrokiem po jej nogach, biodrach i biu[cie. Nie wytrzymaBa i nacisnBa  stop".  Przepraszam  powiedziaBa i przesiadBa si do drugiej windy. ZjechaBa na dóB i wysiadBa w gara|u. ZaczBa biega midzy samochodami. Pod ziemny gara| byB systemem ponumerowanych miejsc. Cienkie [cianki i kolumny dzieliBy go na mnóstwo identycznych zatoczek; w ka|dej staB samochód osobowy lub minici|arówka. Po kilku minutach zaczBa j bole gBowa i postanowiBa wróci do windy. Francis dawno ju| odjechaB limuzyn, ale byB tu zaparkowany jej sportowy, czerwony MR-2. StanBa midzy peugeotem i fordem sierr, który miaB otwarte drzwi i zapalone [wiatBa. W [rodku jednak nie byBo nikogo. Josephine pobiegBa w stron wyj[cia. Nie my[laBa o tym, jak wyglda. Kimono rozwizaBo si, ukazujc jdrne piersi. Nagle usByszaBa odgBos zapalanego silnika. ZaklBa i podbiegBa w tym kierunku. Z daleka zobaczyBa [wiatBa. Nie mogBa zBapa oddechu. Zauwa|yBa, |e brama wjazdowa jest otwarta, a du|y, czarny samochód wyje|d|a z gara|u. Stra|nik przy wyj[ciu byB odwrócony tyBem i rozmawiaB przez telefon.  Zatrzymaj ten samochód!  krzyknBa do niego. Jej gBos rozniósB si echem po gara|u. Stra|nik odwróciB si, nie wiedzc, o co chodzi i skd dobiega gBos. StaB zdziwiony ze sBuchawk w rku, wypatrujc osoby, która krzyczy w ciemno[ciach. Czarny samochód wyjechaB ju| na ulic. Josephine rzuciBa si biegiem w stron swojego, po drodze wycigajc kluczyki z torby.  Szybciej, szybciej  powtarzaBa szeptem. TrzsBy jej si rce. Szybko wsiadBa do [rodka, rzuciBa torb na tylne siedzenie i wBo|yBa kluczyki do stacyjki. PróbowaBa wrzuci wsteczny bieg. Silnik zapaliB, ale zaraz zgasB. Stra|nik cigle staB ze sBuchawk w rku. W koDcu udaBo jej si zapali i ruszy.  Czemu nie zatrzymaBe[ tego samochodu?  Nie... nie zd|yBem  wykrztusiB oszoBomiony.  Ale mog wezwa policj, je[li to co[ powa|nego. 7  Daj spokój  powiedziaBa.  Nie potrzebuj policji. To... to sprawa osobista. Wracaj do pracy i zapomnij o tym. O nic wicej nie pytaB. Pomy[laB wprawdzie, |e kobieta jest dosy dziwnie ubrana, ale uznaB, |e to ju| jej sprawa.  Czy pamitasz chocia| numer?  spytaBa.  Co?  SpojrzaB na telefon.  Numer samochodu! Rejestracj! ZaprzeczyB.  Pieprzony stra|nik!  ByBa w[ciekBa. WyjechaBa z gara|u na szarzejc ulic. Zbli|aB si wieczór. Na ulicach panowaB du|y ruch. MusiaBa czeka, zanim wjechaBa na odpowiedni pas. PrzebieraBa nerwowo palcami, a taksówki i motocykle przeje|d|aBy i znikaBy za wzgórzem. W pewnym momencie ujrzaBa ten sam czarny samochód lub bardzo do niego podobny. Mocniej zwizaBa pasek kimona. OtworzyBa torebk, wyjBa domino i jeszcze raz dokBadnie obejrzaBa, po czym odBo|yBa je, bo nadszedB moment, aby wjecha na pas. ZwolniBa hamulec. StraciBa czarny samochód z oczu. Wszdzie byBo tyle pojazdów, |e poruszaBy si one jakby w zwolnionym tempie. Josephine jechaBa za ogromn ci|arówk. Znowu ujrzaBa ten samochód. MiaBa przynajmniej nadziej, |e to ten. WyjrzaBa przez okienko, aby przyjrze si kierowcy, ale teraz nie widziaBa ju| nic poza tyBem ogromnej ci|arówki. Domy[liBa si, |e byB to rolls- royce lub daimler. ZatrzymaBa si na [wiatBach i zauwa|yBa, |e kierowca ci|arówki, stojcej obok, przyglda si jej z zainteresowaniem. Kimono znowu si rozchyliBo.  Najchtniej wsadziBabym palce w te |abie o-czka"  pomy[laBa. Puste domino. MydBo. Co ono oznacza? Josephine znaBa gr w domino. ZnaBa prawie wszystkich uczestników tej niezwykBej gry. Otrzymanie kostki domina byBo znakiem zapowiadajcym nieco wyuzdane zabawy seksualne. Zapowiada to chwile rozkoszy i uniesieD. Jednak nigdy wcze[niej nie spotkaBa si z tym, |eby kto[ wysBaB komu[ puste domino. Nikt te| wcze[niej nie dostarczyB jej domina w ten sposób, przychodzc do domu i zakBócajc prywatno[, tym razem oznaczaBa ta wiadomo[? Dla kogo pracowaB ten chBopak? Zaczyna gr z m|czyzn, czy z kobiet? Wiele byBo miejsc, w których spotykaBa si z przyjacióBmi. Zabawiali si tam, grali i urzdzali maskarady. Niektóre z tych miejsc byBy wrcz obskurne  w starych domach na przedmie[ciach. ByBy te| miejsca przyjemne: jachty, prywatne posiadBo[ci, eleganckie hotele, kluby dla bogatych przemysBowców. Nie wpuszczano tam nikogo, kto nie miaB charakterystycznego tatua|u na piersi. Josephine zwiedziBa kilkana[cie takich miejsc w Anglii, Ameryce i we WBoszech. Czas jakby si tam zatrzymywaB, zawieszony przez panujce prawa posBuszeDstwa i po|dania, nieubBagany i niepowtarzalny. Ona znalazBa tam swój raj. ZasmakowaBa tam |elaza i grubej skóry, spróbowaBa smaku krwi, a zarazem przyjemno[ci, sBodyczy i uniesieD. Nieraz byBa upokarzana i poni|ana. WiedziaBa, |e silniejsi korzystali ze sBabo[ci innych, prowadzc swe gry. Wszystko to pozostawaBo w [cisBej tajemnicy. Nikt do tej pory nie zostaB skompromitowany z powodu przynale|no[ci do tej organizacji i nikt nikogo nie skompromitowaB. OtrzymaBa ju| wiele kostek domina i zawsze korzystaBa z okazji, aby si zabawi. Jednak nigdy nie dostaBa pustej kostki. PamitaBa, jak w piknym ogrodzie otaczajcym stary, rzymski ko[cióB, pewien ksidz wrczyB jej zBote pudeBko z czekoladkami. W jednej z nich byBo wBa[nie domino z dwiema kropkami. Josephine przyjBa prezent i przychodziBa do tego ogrodu przez cztery dni, o tej samej godzinie, ubrana tylko w cieniutk sukienk. SBu|cy ksidza przywizywaB j za rce do drzewa i chBostaB przez minut, podczas gdy ksidz staB w pobliskich krzakach i obserwowaB. PBakaBa. Po zakoDczeniu gry pielgniarka opatrywaBa jej kark, plecy i po[ladki. Z kolei, innym razem, w pokoju hotelowym mBody Izraelczyk kazaB jej zmieni sukienk, któr miaBa na sobie, na uniform hostessy  E1-A1". PrzeBo|yB j potem przez kolano i uderzaB w po[ladki ostr szczotk do wBosów. ZapamitaBa jego niesamowicie fioletowy penis. 8 Po|daBa go, pragnBa, aby wszedB w ni, ale on w ostatnim momencie zrezygnowaB. Domino le|aBo wówczas na stoliku przy Bó|ku. ByBy to dwie dwójki. Podwójna trójka byBa wtedy, gdy robiBy z Maureen striptiz w kabinie Bodzi wycieczkowej, gdzie[ na wybrze|u Dorset. PlsaBy potem od jednej burty do drugiej. BawiBy si wibratorami, chBostaBy, aby sprawi tym przyjemno[ towarzyszcym im mBodym Amerykanom. Josephine pamitaBa odbijajce si w granatowym morzu gwiazdy i rozpalone ciaBa m|czyzn. {adna z nich nie wiedziaBa wówczas, co nastpi potem  ból czy rozkosz? Przyjcie pod pokBadem przeistoczyBo si w rodzaj orgii. Maureen wylewaBa na siebie cherry i wygldaBa jak nimfa z Olimpu. ByBo bardzo zabawnie. TydzieD pózniej daBa podwójn czwórk mBodej Murzynce imieniem Judy. Razem prze|yBy wspaniaB noc, jednak ich znajomo[ zakoDczyBa si nieprzyjemnym zgrzytem, o którym nie warto wspomina. Podwójn pitk dostaBa od doktora Hazela Sheparda pewnego pitkowego wieczoru po uroczystej kolacji, gdy wszyscy go[cie ju| wyszli. Nastpnego dnia zamiast [niadania, napaBa si. ByBa rozluzniona i podniecona; zaczBa si masturbowa. TrwaBo to ponad godzin. W tym czasie doktor przyBczyB si do jej pieszczot, a kiedy ju| osignBa orgazm i troch odpoczBa, zaczB j uczy wielu nowych rzeczy. PokazywaB pieszczoty, o których wcze[niej nie miaBa pojcia, próbowaB na niej ró|norodne techniki bólu i rozkoszy. Przy nim nauczyBa si prawdziwego seksu. Zmczona tymi podniecajcymi prze|yciami spaBa przez caBy nastpny dzieD. Podwójn szóstk daBa pewnemu poecie. ByB niski i gruby (szczerze mówic  oble[ny), ale miaB fantastyczny, zmysBowy gBos. ZamykaBa oczy, a on jej czytaB poezj erotyczn na werandzie neapolitaDskiego domku wypoczynkowego. Pózniej biBa go, lecz niezbyt mocno, cienk trzcink. Jego pBacz przypominaB gBosy ptaków morskich, rozlegajce si w zatoczce. Pózniej caBowaB namitnie jej krocze, sprawiajc prawdziw rozkosz. Po krótkim odpoczynku powtórzyli wszystko jeszcze raz. Czystego domina nigdy wcze[niej nie widziaBa. Do dzisiaj. Z zamy[lenia wyrwaBo j trbienie. Dwóch mBodych motocyklistów przejechaBo obok niej u[miechajc si. Jedn rk ponownie poprawiBa niesforne kimono, które jak na zBo[, cigle si rozluzniaBo. Zbli|aBa si do tajemniczego samochodu. Jednak jeszcze nie widziaBa, kto siedzi za kierownic. Zauwa|yBa, |e kieruje si w stron stacji Old Street. PróbowaBa zmieni pas, aby go dogoni, ale o maBy wBos nie zderzyBa si z autobusem i w tym momencie straciBa go z oczu. Przez chwil jechaBa id siebie, [ciskajc w rku domino. ZBo[ dawno minBa, a jej my[li powróciBy do Russella, który tak Batwo jej si poddaB. By mo|e nieBadnie z nim postpiBa, ale postanowiBa zaBatwi to pózniej. ZBapaBa si na tym, |e my[li nim jak o m|czyznie, a nie jak o partnerze do gry. CzuBa te|, |e my[l o nim podnieca j, ale otrzsnBa si; Russell musiaB poczeka. Kierowana nagBym impulsem skrciBa do City Road, jadc na zachód. Tam, w du|ym, eleganckim domu, poBo|onym w[ród wi[niowych drzew, mieszkaB czBowiek, który mógB zna odpowiedz na jej pytanie. MinBa piknie zdobion bram, wjechaBa na teren posesji i zaparkowaBa samochód. ZastanawiaBa si, czy zastanie doktora w domu. WysiadBa, zostawiajc w [rodku torb, ale zabierajc domino. Kimono znowu si rozchyliBo, obna|ajc piersi. Tutaj nie miaBo to jednak |adnego znaczenia. ZadzwoniBa. Po chwili zauwa|yBa zapalajce si [wiatBo. ZobaczyBa jaki[ cieD i drzwi otworzyBy si. To byBa Annabella Taylor  gospodyni.  O, pani Morrow!  powiedziaBa kobieta mile zaskoczona.  MiBo pani widzie. 9 Jej bystre oczy z zainteresowaniem obejrzaBy osobliwy strój Josephine. WidziaBa j ju| przedtem par razy w ró|nych okoliczno[ciach, ale nigdy nie mogBa powstrzyma swojego lustrujcego spojrzenia. Josephine pocaBowaBa j w mocno wypudrowany policzek.  PrzyjechaBa pani, aby spotka si z doktorem?  zapytaBa Annabella.  Niestety, nie ma go, ale prosz wej[. OtworzyBa drzwi szerzej i Josephine weszBa do zimnego holu. Sufit byB zdobiony czarnymi belkami. Czarna byBa te| podBoga, [ciany za[  dla kontrastu  biaBe. W powietrzu unosiB si zapach chiDskich zióB, co stwarzaBo niepowtarzalny nastrój. Na [cianie wisiaBo stylowe lustro, a obok na póBeczce staB telefon. Niestety, caBo[ psuBy wiszce wszdzie tandetne kolorowe obrazki. W rogu znajdowaB si wieszak.  Czy mam wzi pani rzeczy?  spytaBa niepewnie Annabell. Josephine u[miechnBa si. ZdjBa rkawiczki i poBo|yBa je na póBeczce pod lustrem. Pózniej, Zawstydzona nieco swoim skpym strojem, po raz kolejny mocniej zawizaBa kimono.  Bardzo si [pieszyBam, dlatego tak wygldam. Przepraszam.  Widz, prosz pani. Ale nie szkodzi  powiedziaBa gospodyni, patrzc na jej niedbaBy strój.  Mog wzi pozostaBe rzeczy? Josephine spojrzaBa na swoje podarte poDczochy i kuse kimono, spod którego wystawaBy majtki, i po raz pierwszy zdaBa sobie spraw z tego, jak wyglda.  Dzikuj, ale nie mog zosta. Mam do zaBatwienia kilka spraw. Wyraz twarzy Annabell nie zmieniB si. Nie zdziwiBby jej nawet striptiz na [rodku ulicy.  Szkoda, prosz pani.  To miBo, Annabell. Ciesz si, |e ci znowu zobaczyBam. OdwróciBa si z wdzikiem, dajc starszej kobiecie mo|liwo[ dokBadnego obejrzenia jej z przodu i z tyBu. PrzejrzaBa si w lustrze. Ocena nie wypadBa najlepiej. Chyba troch przytyBa. I wBosy miaBa niezbyt równo obcite. PoprawiBa fryzur rk. W drugiej cigle trzymaBa domino.  Czy nie da si pani namówi na lunch, panno Morrow?  Niestety, naprawd nie mog. PrzyjechaBam tylko, aby zapyta doktora Sheparda, czy nie wie czego[ na temat tego...  PokazaBa domino.  A co to jest?  zapytaBa Annabell, podchodzc bli|ej i patrzc na jej dBoD.  Domino.  A kto je pani daB, je[li mog zapyta? Czy to jest wBa[nie ten pilny interes?  ObróciBa kostk w palcach, ogldajc z ka|dej strony.  Nic na nim nie ma!  WBa[nie! Nigdy przedtem nie dostaBam takiego. Nie wiem, skd pochodzi i czego mog si po tym spodziewa. Czy widziaBa[ to ju| kiedy[, Annabell?  SByszaBam  powiedziaBa tamta tajemniczo  ale na pewno nigdy nie widziaBam.  Co to znaczy? Annabell zaczerwieniBa si, lecz nie odpowiedziaBa. WprowadziBa Josephine w gBb mieszkania.  Poda pani drinka?  Nie, dzikuj. PrzyjechaBam samochodem.  To mo|e herbat? Josephine u[miechnBa si.  Naprawd dzikuj. Annabell spowa|niaBa. Stal teraz blisko Josephine. Delikatnie poBo|yBa rk na jej ramieniu i zaczBa przesuwa j wolno po plecach, po[ladkach a| do krocza.  Czy co[ jeszcze mog dla pani zrobi?  spytaBa. Josephine zamknBa oczy. Dotyk rki byB przyjemny i zmysBowy. 10  To miBe. Annabell bBdziBa teraz rk midzy nogami Josephine. Nagle odezwaBa si ostro:  No, malutka, ostatnio co[ za czsto dokd[ gonisz. Mo|e mi opowiesz o tym dokBadniej?  Malutka? Obra|asz mnie!  No, nie jeste[ przecie| stara  powiedziaBa Annabell tym samym ostrym tonem, nie przestajc jej pie[ci ani przez moment.  WBa[ciwie nie  rozchmurzyBa si Josephine. Annabell czekaBa na jaki[ sygnaB, który pozwoliBby jej na co[ wicej. Ale Josephine przytuliBa si tylko i staBy chwil zBczone, u[miechajc si do siebie.  Czy mog skorzysta z toalety?  Prosz bardzo. WeszBa po schodach. RozejrzaBa si po biaBych [cianach Bazienki, spojrzaBa na ogromn wann i ró|owe, wykrochmalone firanki. CzuBa chBód marmurowej posadzki. Na oknie staBy perfumy, dezodoranty i pisma z kolorowymi zdjciami.  Wszystko w tym domu jest takie normalne"  pomy[laBa. PrzypomniaBo jej to czasy, gdy przychodziBa tu czsto z wizytami i nie znaBa jeszcze gry w domino. PamitaBa strach i zdenerwowanie, gdy po raz pierwszy rozebraBa si w obcym mieszkaniu. Le|aBa wtedy w wannie peBnej piany masturbujc si, podczas gdy obserwowaBy j dwie kobiety. Jak bardzo byBa wtedy naiwna! OdwróciBa si. W drzwiach staBa Annabell. PrzyszBa tak cicho, |e Josephine jej wcze[niej nie zauwa|yBa. PoderwaBa si przestraszona.  Czy nie mog by chocia| przez chwil sama? Nawet w toalecie?  zapytaBa zBa.  PrzyszBam powiedzie, |e dzwoni doktor Shepard.  Dlaczego nie powiedziaBa[ od razu? WybiegBa, popychajc Annabell stojc we drzwiach. ZbiegBa do holu i podniosBa odBo|on sBuchawk.  Halo! Czy to ty, Josephine?  UsByszaBa niski gBos doktora.  Co ty tam robisz?  Nic.  O co chodzi z t przesyBk?  MiaBam nadziej, |e wBa[nie ty mi to wyja[nisz.  My[l, |e najlepiej bdzie, jak opowiesz mi wszystko od pocztku.  SBuchaj. WróciBam dzisiaj rano z Edynburga z pewnym facetem.  Ach, tak...  No i troch si zabawiali[my.  Mog sobie wyobrazi.  Mam mówi dalej, czy nie?  ZdenerwowaBa si.  Oczywi[cie. No i co dalej z tym twoim dzielnym chBopczykiem?  Gdy si zabawiali[my, do mojego mieszkania wszedB jaki[ chBopak. MusiaB mie identyfikator do windy, bo nikt go nie wpuszczaB. Nie wiem, skd znaB kod.  ChBopak?  Bardzo mBody. WygldaB jak boy hotelowy. DaB mi paczk zawinit w czarny, bByszczcy papier i przewizan wst|eczk, po czym odszedB bez sBowa.  W paczce byBo domino?  WBa[nie.  Puste? MydBo?  Tak. Hazel, powiedz; mi, co to mo|e znaczy? 11  To znaczy, |e jeste[ niesamowit szcz[ciar!  ZostaBa[ wybrana! Dreszcz przebiegB jej po ciele z wra|enia. O maBo nie wypu[ciBa sBuchawki.  Wybrana? Do czego?  Tylko oni to wiedz.  Jacy oni? Kto?  Ten, kto ci to przysBaB. Josephine zrozumiaBa, |e doktor i jego gospodyni wiedz du|o wicej.  Naprawd, szcz[ciara z ciebie  powiedziaB znowu Shepard. Przytrzymujc sBuchawk ramieniem, znów poprawiBa rozchylone kimono.  Czy to jest zupeBnie nowa gra?  Tak, to jest zupeBnie nowa gra, Josephine  powiedziaB jak echo. OdBo|yBa sBuchawk.  Do widzenia, Annabell  powiedziaBa i wyszBa z domu. ByBa ciekawa, czy Russell jesz-na ni czeka. PostanowiBa jednak, |e zanim si z nim spotka, musi z kim[ porozmawia. ROZDZIAA 3 Zachodzce sBoDce o[wietlaBo jej drog. Po paru minutach jazdy znalazBa si przed du|ym, starym domem w Holland-Park. ProwadziBy do niego wskie [cie|ki w[ród krzewów i kwiatów. Wysoki |ywopBot strzegB prywatno[ci mieszkaDców, zasBaniajc wysokie okna. Stary czBowiek w ciemnoszarym kapeluszu, podpierajc si lask, schodziB po schodkach wej[ciowych. PomagaBa mu mBoda pielgniarka, wygldajca na Indiank. Starzec spojrzaB w stron Josephine wBa[nie wtedy, gdy wysiadaBa z samochodu. U[miechnB si, kiedy zobaczyB, jak jest ubrana. Po raz kolejny zawizaBa mocniej kimono. Nad frontowymi drzwiami wisiaBa kamienna tabliczka z napisem:  Klinika Lamoureux". WeszBa do [rodka. Pielgniarka siedzca w recepcji spojrzaBa na ni z zainteresowaniem i rozpoznawszy j, u[miechnBa si.  Czy ona jest wolna?  spytaBa Josephine. Siostra spojrzaBa na zegar wiszcy nad drzwiami i otworzyBa ksi|k wizyt. PrzebiegBa palcem z góry na dóB.  Powinna by  powiedziaBa z tym samym, przymilnym u[miechem.  Pan Monnenheim nie zabiera du|o czasu. Pierwsze pitro, pokój dwadzie[cia cztery. Ale prosz nie przeszkadza, je[li...  Oczywi[cie  przerwaBa jej Josephine. Przechodzc obok, klepnBa pielgniark po ramieniu. WeszBa do windy i nacisnBa guzik pierwszego pitra. Korytarz byB wyBo|ony szar, weBnian wykBadzin, wszystkie drzwi zamknite i ponumerowane, jedynie te do pokoju dwadzie[cia cztery byBy lekko uchylone. Przez chwil nasBuchiwaBa, ale w [rodku panowaBa kompletna cisza. ZapukaBa.  Prosz  usByszaBa miBy kobiecy gBos. OtworzyBa drzwi szerzej i weszBa. Pokój przypominaB gabinet lekarski, bardzo elegancki i komfortowy; [ciany pomalowane byBy na biaBo, podBog tworzyBy szerokie, polakierowane deski. Oprócz wieszaka stojcego w rogu, na którym wisiaBy jakie[ dziwne przyrzdy, gBównym i dominujcym meblem w tym pomieszczeniu byBo ogromne Bo|e. MiaBo ono metalow ram, na której wisiaBy ponumerowane uchwyty, skórzane pasy i cz[ci garderoby. Jedyn osob, któr tu zastaBa, byBa wysoka pielgniarka w biaBym uniformie, trzymajca w rku du|e, czerwone prze[cieradBo.  Josephine!  zawoBaBa uradowana na jej widok.  Witaj, moja droga! Kobiety przywarBy do siebie w serdecznym u[cisku. Josephine pogBadziBa przyjacióBk po wBosach i przylgnBa do niej jeszcze mocniej. CaBowaBy si dBugo i namitnie. Kocie oczy 12 Jackie harmonizowaBy z gstymi czarnymi wBosami, a jej skóra byBa gBadka i [wie|a. Nie miaBa makija|u, za to pachniaBa intensywnie perfumami. MiaBa zdrowe, rumiane policzki i przepikne, biaBe zby. Josephine pocaBowaBa j znowu w poszukiwaniu przyjemno[ci, po czym gBbiej wsadziBa jzyk w usta przyjacióBki. Jackie podjBa wyzwanie i zaczBa gorliwie ssa jej jzyk. PoczuBa pod palcami maBe, jdrne piersi. Jackie objBa Josephine i przycignBa j do siebie mocniej. Praw rk wcisnBa midzy uda Josephine, unoszc kimono. Pie[ciBa j, delikatnie wcisnwszy palce w krocze.  Lubi ten twój zwyczaj  zamruczaBa Jackie.  Ten?  Podoba mi si, |e nie nosisz czsto majtek.  To prawda  powiedziaBa podniecona Josephine, czujc oddech Jackie na swojej twarzy i dotyk jej jzyka, pieszczcego j za uchem.  To chyba dosy ryzykowne chodzi bez majtek. Jestem ciekawa, co by byBo, gdyby[ miaBa wypadek i znalazBa si w szpitalu. Co oni by pomy[leli?  Mam w torbie kartk z informacj, aby w razie czego przywieziono mnie tutaj. Tu chyba nikogo by to nie zaskoczyBo. PatrzyBy na siebie z czuBo[ci i po|daniem. Kimono znowu si rozchyliBo. Jackie wykorzysta to i zaczBa gBaska jej piersi. Josephine 'Ba coraz bardziej podniecona. Jednak naraz przypomniaBo jej si, po co wBa[ciwie przyjechaBa w to miejsce.  Czy jeste[ zajta dzi[ po poBudniu?  zapytaBa.  WBa[ciwie nie. Mam jedn dziewczyn, ale mog si jej pozby.  A jadBa[ ju| lunch?  Mo|na tak powiedzie.  Jackie u[miechnBa si.  Co jadBa[?  Co[ bardzo pikantnego.  Niegrzeczna dziewczynka  zrugaBa j Josephine.  Czy mama nie ostrzegaBa ci, |e lunch nale|y je[ zawsze bardzo po|ywny?  O tak, mówiBa.  Za[miaBa si Jackie.  Którego[ dnia chyba przeBo| ci przez kolano  zagroziBa |artobliwie Josephine  je[li nie bdziesz bardziej ostro|na.  Przecie| jestem ostro|na. Josephine spowa|niaBa.  Jest co[, co chc ci pokaza powiedziaBa.  A tak w ogóle, to mo|e pojechaBaby[ do mnie?  W porzdku  zgodziBa si Jackie. Josephine pomogBa jej przygotowa Bó|ko dla pacjenta.  Zdejmij to kimono, a ja postaram si o jakie[ rzeczy dla ciebie. Przecie| tak nie pojedziesz. RozejrzaBa si po pokoju.  Mo|emy ubra ci w jaki[ uniform pielgniarki.  Jeden z tych niebieskich?  Nie, te s dla przeBo|onych.  Chyba niezBa byBaby ze mnie przeBo|ona?  Znajdziemy jednak co[ innego. WziBy rzeczy do prania, znajdujce si w koszu, i poszBy w kierunku windy. WeszBy do ciepBego i suchego pomieszczenia, w którym zastaBy mBod pielgniark, próbujc zdj co[ z póBki. Josephine zauwa|yBa od razu, |e ma wspaniaBe nogi.  Cze[, Sharles! Poznajcie si. To jest Josephine. Sharles spojrzaBa w dóB na nowo przybyB. MiaBa pikne, du|e, brzowe oczy i ciemn skór jak u poBudniowców. ZeszBa z krzesBa, mruczc co[ niewyraznie.  SBuchaj, Sharles  powiedziaBa Jackie.  Potrzebujemy dla niej uniform pielgniarki. 13 Sharles spojrzaBa pytajco.  Czy to jaka[ nowa pacjentka?  Nie.  PoklepaBa j.  Nie pytaj ju| o -nic. Bdz przyjacióBk. Ona te| jest i to najlepsz.  Mo|esz za ni porczy?  Oczywi[cie. Sharles podsunBa jaki[ blankiet, ale jeszcze si wahaBa.  Przysigam, Sharles, |e wszystko bdzie w porzdku  zapewniBa ponownie Jackie. Sharles ulegBa. SpojrzaBa na Jackie, potem niepewnie na Josephine i przeszBa midzy wieszakami i koszami do drugiego pokoju. Po jej wyj[ciu Josephine zwróciBa si do Jackie:  Powiedz jej, |e mam rozmiar taki sam jak ty. Zbli|ajce si kroki zaanonsowaBy powrót Sharles, która niosBa rzeczy. Obecno[ Josephine troch j peszyBa. StaraBa si nie patrze jej w oczy.  Prosz, oto twoje rzeczy.  Po gBosie mo|na byBo wyczu, |e jest zdenerwowana. Josephine wziBa od niej ubranie i zaczBa je zakBada.  Potrzebujemy tak|e bielizn  powiedziaBa Jackie. W ssiednim pokoju zadzwoniB telefon. Sharles pobiegBa, aby go odebra, a Jackie poszBa za ni. Po chwili wróciBa, niosc reszt stroju. Oprócz spódniczki miaBa tak|e bielizn i fartuch oraz czepek, rkawiczki i specjalne buty.  A gdzie Sharles?  spytaBa Josephine.  Ju| nie przyjdzie. MusiaBa wróci do pracy.  Jackie pomogBa jej si ubra, przeczesaBa tak|e wBosy.  Czy co[ nie tak? JackBe odBo|yBa szczotk.  Siostra Carlson kazaBa jej natychmiast wróci do zaj. To wszystko. Josephine przejrzaBa si w lustrze wiszcym na drzwiach. U[miechnBa si i daBa Jackie buziaka, po czym wyszBy i wsiadBy do samochodu.  Co takiego chcesz mi pokaza?  zapytaBa Jackie. Josephine pokazaBa jej domino. Jackie u[miechnBa si, odBo|yBa je i pocaBowaBa przyjacióBk w policzek.  Ty szcz[ciaro! WyjechaBy z terenu kliniki przez boczn bram i skierowaBy si na gBówn szos.  Kto ci to daB?  zapytaBa. Jej gBos zdradzaB ciekawo[ i chyba zazdro[.  PrzyniósB to jaki[ chBopak  odpowiedziaBa Josephine, próbujc skupi si na prowadzeniu.  ZupeBnie niespodziewanie. ByB bardzo mBody, prawie dzieciak. DaB mi to, zawinite jak prezent, a potem wyszedB bez sBowa. OdjechaB du|ym, czarnym daimlerem. Niestety, nie wiem dokd. To wszystko, co mog powiedzie.  I nic nie mówiB?  Ani sBowa. Zauwa|yBa, |e przechodnie przygldaj im si, gdy wolno jechaBy przez centrum, w dóB Noting Hill. Rzeczywi[cie, dziwnie wygldaBy. Dwie pielgniarki w eleganckim, sportowym MR-2.  A ty wiesz, kto to mógB przysBa?  spytaBa Josephine.  Nie mam pojcia!  No powiedz. Prosz.  Josephine nie byBa pewna, czy jej przyjacióBka mówi prawd. Jackie jednak znowu zaprzeczyBa. Ale co[ chyba wiedziaBa.  To najwiksi mistrzowie  powiedziaBa  przysyBaj puste domino. To znaczy...  PrzerwaBa na moment.  Totalne posBuszeDstwo.  Co? Gdzie? Kiedy?  Kompletne posBuszeDstwo. Nagle Jackie odwróciBa si i wskazujc jaki[ sklep, powiedziaBa:  Zatrzymaj si tutaj. 14  Po co?  Powinny[my przecie| to uczci. ZjechaBy na pobocze. Jackie pocaBowaBa j w policzek i wysiadBa.  Teraz sobie zaszalejemy. Zaraz wracam! Tymczasem Josephine wyjBa z torby kosmetyki i zrobiBa sobie delikatny makija|. Zauwa|yBa, |e przyglda si jej facet pilnujcy parkingu. DziwiB go pewnie jej strój, zupeBnie nie pasujcy do luksusowego i drogiego samochodu. PosBaBa mu jeden ze swoich zalotnych u[miechów. Jackie wróciBa ze sklepu, niosc ogromn butelk szampana. Samochód ruszyB i ju| wkrótce dotarBy do domu. W windzie nie mogBy si oprze, aby si nie przytuli. LubiBy to robi. Josephine czuBa na sobie miBy oddech przyjacióBki. PrzebiegB j przyjemny dreszcz. ZastanawiaBa si, jak dBugo jeszcze bdzie im ze sob tak dobrze. Gdy weszBy, usByszaBy z gBbi apartamentu:  Josephine, czy to ty? Jackie przestraszyBa si.  To on! Ten obcy! Josephine u[miechnBa si. Cichutko przeszBy do kuchni.  Nie  powiedziaBa.  To Russell. SpotkaBam go dzisiaj rano w samolocie. ZapomniaBam ci powiedzie, |e tu jest. W ogóle o nim zapomniaBam.  Jak si nazywa?  Harris. Jackie poprawiBa swój strój.  Jak wygldam?  Super niewinnie!  roze[miaBa si, czujc, |e co[ si szykuje. Jackie otworzyBa drzwi sypialni, Josephine za[ przeszBa za ni wzdBu| [ciany, aby Russell jej nie zauwa|yB. CzekaBa, co bdzie dalej.  DzieD dobry, panie Harris  powiedziaBa Jackie, wchodzc do sypialni.  Jak si pan dzisiaj czuje? Russell poderwaB si.  Kim pani jest? Jak si pani tu dostaBa? Prosz mnie zostawi.  Spokojnie, panie Harris! Prosz si nie denerwowa. Po chwili ciszy znowu odezwaBa si Jackie:  Hm, ma pan chyba za szybki puls, panie Harris. Ma pan jakie[ kBopoty z ci[nieniem? Czy narzeka pan na bóle w koDczynach? Zdziwienie i ciekawo[ wziBy w nim gór.  Tak. Czasami...  W takim razie obejrzymy nogi. Prosz tu poBo|y jedn, a tu drug. Zwietnie. Czy mo|e pan je teraz zgi w kolanach? Dobrze, panie Harris, naprawd dobrze. Czy mo|e pan zgi obydwie naraz, przyciskajc do klatki piersiowej? Wspaniale, grzeczny chBopiec. A teraz unosimy jedn do góry. Dobra robota! Có| za wspaniaBy widok! Josephine u[miechnBa si do siebie, gdy usByszaBa nie[miaBo protestujcego Russella:  Wcale nie jest pani pielgniark! Co to ma znaczy?  Jestem, panie Harris  odpowiedziaBa Jackie niczym nie zra|ona.  A kim mog by, nie pielgniark? Prosz teraz tak trzyma si. O, teraz dobrze. MaBy wycisk i wszystko wróci do normy. Znowu cisza. Do[ wymowna. Potem Josephine usByszaBa znajomy trzask skórzanego paska. Krótki, protestujcy krzyk Russella i zapewnienie Jackie, |e wszystko bdzie dobrze, je[li tylko zachowa spokój. Potem ju| tylko cisza, przerywana szeptami i pomrukiwaniami, i znowu gBos Jackie:  Panie Harris, teraz wyglda pan o wiele lepiej. Ale, och! A co to jest?! Co my tu widzimy? Russell mruczaB, dyszaB i sapaB.  Co pan powiedziaB? Nie dosByszaBam. 15  Erekcja  powiedziaB gBo[niej. Podniecenie w jego gBosie oznaczaBo, |e Jackie niezle go przetestowaBa. Znowu cisza i tylko ciche mruczenie Russella. OdgBosy dochodzce z sypialni podnieciBy Josephine, PoczuBa, |e ma lekko wilgotne krocze. PoBo|yBa na nim rk. ZamknBa oczy i wyobraziBa sobie Russella, czekajcego na ni, ubranego w czarne, skórzane spodenki, krótk skórzan kamizelk i dBugie buty. PragnBa go ogromnie; chciaBa go dosi[ jak dzikiego ogiera. UsByszaBa gBos Jackie:  O... wspaniale! WBa[nie tak..." i przeszBa do living-roomu. WBczyBa boczne [wiatBo, które o[wietliBo podBog. PozbieraBa rozrzucone gazety, uBo|yBa je na stoliku i nalaBa sobie soku owocowego. Nie wiadomo dlaczego, przesunBa stojcy na [rodku pokoju stolik pod [cian.  Tak lepiej"  oceniBa. Jackie podniosBa si z Bó|ka. U[miechajc si sBodko, trzymaBa Russella na czarnym pasku przywizanym do skórzanego koBnierzyka. Russell patrzyB na ni z przera|eniem  twarz i klatk piersiow miaB czerwone. Jackie byBa chyba z niego zadowolona. Josephine weszBa do sypialni. Spojrzeli na ni oboje. Jackie udaBa zdziwienie i zakBopotanie.  Och, witaj, siostro! WBa[nie pomagaBam panu Harrisowi wróci do zdrowia.  Widz, siostro. Ale co to jest?  Josephine wskazaBa na uniesionego penisa Russella.  Te| go o to pytaBam, siostro. PowiedziaB, |e to erekcja.  Czy to twoja sprawka, siostro? - Jackie udaBa zawstydzenie.  Obawiam si, |e tak. Josephine zmieniBa ton.  Nie przypominam sobie, |eby podniecanie pacjentów nale|aBo do naszych obowizków, siostro.  Przepraszam bardzo.  To powa|ne, zawodowe wykroczenie i musz ci ukara, siostro! Prosz przynie[ krzesBo. Jackie nie wiedziaBa, co zrobi z paskiem, który trzymaBa w rku.  Pana Harrisa zostaw mnie  powiedziaBa Josephine. Jackie podaBa jej pasek. SpojrzaBa jej w oczy porozumiewawczo i wyszBa z sypialni. Josephine popatrzyBa obojtnie na Russella i  jak prawdziwa pielgniarka  rzuciBa okiem na stan jego ciaBa.  Odwró si  powiedziaBa.  Zobaczymy twoje rany. Russell otworzyB usta, aby co[ powiedzie.  Nic nie mów  uprzedziBa go. OdwróciB si. Josephine obejrzaBa go dokBadnie. ByB naznaczony prgami.  Rozmasuj si troch sam  poradziBa.  To jest dobre na kr|enie. PosBuchaB. PróbowaB to zrobi, aby w ten sposób zBagodzi jednocze[nie i ból, i strach. WróciBa Jackie, niosc taboret z drzewa oliwkowego, który Josephine przywiozBa z Malty  proste, lekkie kuchenne krzesBo bez oparcia.  Postaw je tam.  WskazaBa wolne miejsce na [rodku pokoju. Russell przez caBy czas masowaB ciaBo. Nie pewnym wzrokiem obserwowaB poczynania kobiet. Josephine caBy czas trzymaBa go na uwizi, tak |e przypominaB zwierz. CzekaB na to, co bdzie dalej. Josephine spojrzaBa na Jackie i daBa jej znak.  No, teraz, siostro. Przez kolano. Jackie uBo|yBa si na krze[le jak uczennica, czekajca na lanie, zrzuciwszy z siebie przedtem ubranie. Russell patrzyB ze zdziwieniem. Erekcja wzmagaBa si. Josephine dotknBa go, podczas gdy Jackie le|aBa na krze[le.  Panie Harris  powiedziaBa.  Prosz si odwróci. 16 ZaczBa pie[ci Jackie jzykiem. CzuBa jej wilgo i ciepBo. RobiBa to dBugo i namitnie. Potem pie[ciBa j palcami. PrzesunBa rk na po[ladek i naznaczyBa go dBugim zadrapaniem, po czym pocaBowaBa w tym miejscu. Potem naznaczyBa drugi po[ladek. Jackie zaczBa porusza si rytmicznie, nacierajc kroczem na Josephine, w t i z powrotem, raz wolniej, raz szybciej. Kobiety byBy coraz bardziej podniecone. Josephine podniosBa si i zaczBa gBadzi caBe ciaBo Jackie. DrapaBa je, zostawiajc wszdzie [lady swoich paznokci. Nagle przestaBa, spojrzaBa na Russella, który cigle byB odwrócony do nich plecami, i mrugnBa znaczco do Jackie.  Co zrobimy z panem Harrisem, siostro?  Mo|e niech sam si zabawi.  Och, nie! Zajmiemy si nim, siostro. Josephine podeszBa do Russella i uderzyBa go w sterczcego penisa. OdskoczyB nagle i krzyknB.  Pozwólmy mu patrze  powiedziaBa.  A ty idz teraz po kajdanki! Josephine spojrzaBa na Russella. Jak|e zmieniB si w tak krótkim czasie. Wtedy w samolocie byB dumny i pewny siebie. Teraz wygldaB jak niewolnik, w grubym koBnierzu jak obro|a. Przestraszony i jednocze[nie paBajcy po|daniem. WeszBa Jackie, a oni patrzyli na jej nagie i pikne ciaBo. Josephine przywykBa ju| dawno do takich sytuacji, ale Russell widziaB co[ takiego po raz pierwszy. PodobaBo mu si. Jednak troch zmieniB min, gdy ujrzaB w jej rku kajdanki. Jackie stanBa naprzeciw niego i objBa go w pasie. PrzycignBa go do siebie i nagle podciBa mu nogi. UpadB z krzykiem, a ona szybko zakuBa go w kajdanki, do których przymocowaBa skórzane paski. Nastpnie ich koDce umocowaBa na ci|kim |yrandolu. StaB teraz wyprostowany, z rkami w górze, bez mo|liwo[ci uwolnienia si. Jackie wziBa gruby pejcz i przymierzyBa si. NciBa j jego pikna, gBadka skóra. StaBa z rozkraczonymi nogami i patrzyBa. Jego ciaBo zdawaBo si l[ni w ostatnich promieniach sBoDca. MiaB otwarte usta i próbowaB histerycznie Bapa powietrze, duszc si i szlochajc przez Bzy. Josephine stanBa obok nich. Dalszy cig ju| jej nie interesowaB. UpiBa ogromny Byk szampana z kieliszka stojcego przy barku, odchylajc gBow do tyBu. SByszaBa jego pBacz i krzyki, w których strach i ból walczyBy z po|daniem. KrzyczaB, ale jednocze[nie byB podniecony jak nigdy wcze[niej. Ból i namitno[. Kiedy padBo ostatnie lekkie uderzenie, nastpiB wytrysk. Podniecenie zaczBo ustpowa.  No i jak byBo?  spytaBa Jackie.  WspaniaBy sposób picia szampana.  Josephine byBa zadowolona. Jackie odwizaBa Russella. OpadB na podBog. Le|aB teraz z zamknitymi oczami i odpoczywaB. Oczy Jackie i Josephine spotkaBy si.  Chodzmy! ZostawiBy go i obejmujc si przeszBy do drugiego pokoju. ROZDZIAA 4 WrzesieD tego roku byB chBodny i wilgotny, a Londyn peBen amerykaDskich i japoDskich turystów w d|insach i kurtkach narciarskich. Chodzc po barach i restauracjach, Josephine spotykaBa wielu ciekawych ludzi, z którymi rozmawiaBa, obserwujc jednocze[nie, co dzieje si na ulicy. W domu nudziBa si; troch czytaBa i ogldaBa telewizj, czekajc na ponowne pojawienie si chBopaka w stroju boya hotelowego. BawiBa si le|cym na biurku dominem, przekBadajc je midzy palcami. Od czasu do czasu miewaBa klientów, z którymi si zabawiaBa. WyjmowaBa wtedy domino, aby mogli je zobaczy, gdy| miaBa nadziej, |e kto[ zareaguje na ten znak. Ale oni pytali tylko, co to jest.  Mój talizman  odpowiadaBa z u[miechem. Nikt nic nie wiedziaB. Zmiali si z tego dziwactwa i na tym koniec. 17 Pewnego dnia postanowiBa, |e musi dziaBa. PoleciBa Francisowi, aby zawiózB j do domu w Wimbledon. PrzywitaB j tam stary, siwy portier, który zapytaB o personalia. W odpowiedzi odpiBa |akiet, bluzk i pokazaBa tatua|. ZrozumiaB. WeszBa do [rodka. Po przej[ciu przez hol znalazBa si w salonie o marmurowych [cianach i posadzkach, gdzie wszdzie wisiaBy malowidBa symbolistów. W nastpnym pomieszczeniu spotkaBa pewnego Szweda-pilota, którego kiedy[ poznaBa. W drzwiach do nastpnego pokoju staBy dwie bardzo mBode dziewczyny, ubrane jedynie w dBugie, skórzane buty i w wskie koBnierze na szyi. Jedna miaBa ciemne wBosy upite w kok na czubku gBowy i du|y pieprzyk na prawej piersi. Obie nie miaBy tatua|y. Kto[ je zawoBaB, wyszBy bez sBowa, a po chwili wróciBy, niosc dwa drinki. ZachowywaBy si jak automaty.  Pewnie napane"  pomy[laBa. Przez jaki[ czas byBa w towarzystwie Szweda, lecz znudziB j wkrótce. WyjBa z torby domino i pokazaBa mu je. Nic nie powiedziaB, ale usta mu drgnBy. PotrzsnB jedynie gBow i odszedB z mBod Mulatk. Josephine tak|e opu[ciBa pokój i poszBa do barku. MBody gitarzysta brzdkaB jak[ melodi Noela Cowarda. SpojrzaB na ni znudzony i zapytaB, czy nie ma ochoty na troch koki. ChciaB te| wcisn jej kostk domino. PodzikowaBa i pokazaBa mu swoj  pust. Co[ zamruczaB niewyraznie. Podczas weekendu pojechaBa do Szkocji. Droga wiBa si midzy górami, a echo niosBo krzyki ptaków. Gdy zaczBo si [ciemnia, zwolniBa i wjechaBa na wsk dró|k, prowadzc do samotnego zamku stojcego na klifie. Z jednej strony morze, z drugiej skaBy  wspaniaBy widok. Podziwiajc budowl, zaparkowaBa samochód w pomieszczeniu, które kiedy[ byBo stajni. StaBy tam ju| jaguar, rover Toma Olava i audi nale|ce do znajomego producenta telewizyjnego. Razem okoBo tuzina samochodów. PróbowaBa si czego[ dowiedzie, ale nikt nie wiedziaB, kto mógB jej przesBa domino. Nikt nie chciaB zBama zarzdzenia mistrza i wyjawi tajemnicy. Nikt tak|e nie próbowaB zacz z ni gry, wiedzc, |e ma to domino. Pozwolili jej usi[ w rogu i patrze na widowisko. Dora zabraBa si za swoj pierwsz  ofiar". Potem byBy ju| tylko odgBosy uderzeD i krzyki, trzask skóry i |elaza, sceny jak z |ycia d|ungli. To j podniecaBo. ZaczBa si masturbowa, lecz tak, aby nikt nie zauwa|yB. W [rodku nocy przyszli do jej pokoju zamaskowani m|czyzni. Wycignli nag z Bó|ka, zakuli w BaDcuch i zacignli do okropnie zimnego i wilgotnego lochu, gdzie zabawiali si z ni ostro i brutalnie. PróbowaBa im wyja[ni, broni si. ByBa przekonana, |e si pomylili. Kiedy byBo po wszystkim, zostawili j le|c na zimnej, kamiennej podBodze i dr|c ze strachu. Rano sBu|ca przyniosBa jej ubranie. DaBa tak|e ma[ na pokaleczone ciaBo oraz mocn herbat. WracaBa szcz[liwa, |e koszmar si skoDczyB. Troch bBdziBa po polnych drogach, ale w koDcu dotarBa do szosy. PadaBo. Przed czwart zrobiBo si ciemno i musiaBa wBczy dBugie [wiatBa. Co jaki[ czas zmieniaBa stacj w radiu. Wikszo[ programów, to mieszanina zBych wiadomo[ci z caBego [wiata i raportów z wypadków drogowych, tylko od czasu do czasu nadaj jaki[ stary przebój. BolaBa j gBowa i bardzo chciaBo jej si spa. ZatrzymaBa si na kaw w  Country Kitchen". UsiadBa przy stoliku w rogu. Przy ssiednim siedziaBo trzech pot|nych m|czyzn, zapewne kierowców ci|arówek, którzy szeptali, patrzc w jej kierunku. Nie miaBa ochoty na pogawdk. CzuBa si okropnie. Szybko zjadBa, wypiBa i pojechaBa do domu. Jackie czekaBa ju| na ni. PomogBa jej rozebra si, umy i zrobiBa drinka. Potem masowaBa obolaBe ciaBo Josephine, próbujc chocia| troch zBagodzi cierpienie. ZaczBy si pie[ci. Pod wpBywem dotyku przebiegaBy je dreszcze przyjemno[ci. DBugo ssaBa jzyk Josephine, czujc ciepBo bijce z jej ust. Pie[ciBa j za uchem, gBadziBa wBosy i twarz, caBowaBa policzki i oczy. 18 Josephine podniecaBa si coraz bardziej. CzuBa, jak wilgotnieje pod wpBywem dotyku przyjacióBki. Jackie przysunBa si bli|ej, proszc o wicej pieszczot. PoruszaBa biodrami w dóB i w gór, pomrukiwaBa cicho i napieraBa swoim ciaBem. Josephine wBo|yBa palce w jej wntrze. Jackie ci|ko dyszaBa, mierzwic wBosy Josephine, gBaszczc j po szyi i piersiach.  Och, ubóstwiam to. Czuj si wspaniale! SignBa po rk Josephine, naciskajc na jej palce. Josephine tak|e na to czekaBa. DotknBa Bechtaczki i muskaBa j teraz delikatnie palcami. Jackie przymknBa oczy, gotowa do pocaBunku; jej falujce wBosy opadaBy na ramiona. OddychaBa gBboko, pomrukujc z przyjemno[ci. ZaczBa si osuwa.  Nie dam rady ci unie[  powiedziaBa Josephine. PrzeszBy do sypialni. Na podBodze le|aB puszysty, biaBy dywan. ZasBony z naturalnego lnu piknie harmonizowaBy z wntrzem. Ogromne, niskie Bó|ko staBo na niewielkim podwy|szeniu. OkrywaBa je stylowa, jedwabna narzuta. Wchodzc Jackie wBczyBa [wiatBa górne i boczne. PrzejrzaBa si w lustrze wiszcym obok drzwi.  Nie  rzekBa Josephine i zgasiBa [wiatBo. WziBa Jackie za rk i pocignBa za sob. Ta naparBa na ni caBym ciaBem, stojc na jednej nodze, a drug przycigajc do siebie Josephine. PocaBowaBa j; pachniaBa mit. Josephine znowu wBo|yBa w ni palce. UwielbiaBa jej wilgo i podniecenie. ZachciBa j do poBo|enia si na Bó|ku z szeroko rozwartymi nogami.  Teraz ty si dotykaj  powiedziaBa. Rola nauczycielki i opiekunki odpowiadaBa jej. Jackie wsadziBa sobie delikatnie dwa palce i dotknBa Bechtaczki. Josephine rozBo|yBa si wygodniej. OddychaBa coraz ci|ej. Zawsze, gdy byBa podniecona, ka|da rzecz, nawet przypadkowy dotyk, mu[nicie byBy dla niej przesycone erotyzmem i doprowadzaBy niemal do szaleDstwa. M|czyzna w windzie, kobieta w metrze w wyzywajcej pozie - wszystko i wszyscy wydawali si by drog do rozkoszy, szyfrem przyjemno[ci. Dzisiaj jednak, mimo wzrastajcego podniecenia i blisko[ci Jackie, nie czuBa si najlepiej. ByBa zaniedbana, zmczona B zniechcona. Tak byBo ju| wBa[ciwie od jakiego[ czasu. UniosBa kolana i podniosBa si na Bó|ku. WBosy miaBa w nieBadzie i mokre od potu. PrzecignBa si rozleniwiona. ZdjBa du|e, okrgBe kolczyki i odBo|yBa je na szafk obok innych drobiazgów. PatrzyBa przed siebie tpo, troch nieprzytomnie. WBa[ciwie od momentu powrotu ze Szkocji nie prze|yBa orgazmu. Du|o czasu spdziBa z Jackie, ale jeszcze nie mogBa doj[ do siebie. Troch jej byBo przykro z tego powodu w stosunku do przyjacióBki. ChciaBa jej to wynagrodzi. Zbli|yBa usta do jej wntrza. LubiBa ten zapach. UniosBa gBow i spojrzaBa na przyjacióBk, której wBosy cz[ciowo zakrywaBy twarz i zwisaBy z Bó|ka. Oczy Jackie bByszczaBy kuszco, jednak Josephine nie mogBa si jako[ przeBama. OdsunBa si.  Przepraszam  powiedziaBa.  Och, kochanie. Nie ma sprawy.  Mog co[ dla ciebie zrobi? Wiem, |e jestem niezno[na.  PocaBuj mnie jeszcze raz w to miejsce, gdzie najbardziej lubi. Josephine ponownie schyliBa si w stron jej krocza. ByBo cudowne. Gorce i wilgotne. Mikkie w dotyku. Znów zaczBa pie[ci Bechtaczk, oddajc si marzeniom. Oczami wyobrazni ujrzaBa liniowiec pasa|erski z pasa|erami na pokBadzie. Wszyscy byli w strojach sportowych. Poruszali si jak w transie, a w[ród nich staBa naga dziewczyna. Nikt nie zwracaB na ni uwagi. Powietrze byBo ci|kie i zadymione. W tym momencie zadzwoniB domofon.  Kurcz!  zaklBa Jackie. Josephine uniosBa gBow, po czym podniosBa si z ociganiem i podeszBa do domofonu. Pomy[laBa, |e to mo|e by on. 19  Halo?  Halo  odpowiedziaB mBody, mski gBos.  Josephine? Jackie podeszBa do niej i poBo|yBa jej gBow na ramieniu.  To on? Tak?  zapytaBa.  Kto mówi?  zapytaBa Josephine.  Russell. Kobiety spojrzaBy na siebie.  Czego chcesz?  zapytaBa Josephine.  Mam co[ dla ciebie.  Chwileczk. Poczekaj.  Josephine spojrzaBa na Jackie.  Powiedz mu, |eby sobie poszedB  powiedziaBa Jackie.  Ale on ma co[ dla mnie...  Chcesz tego? Josephine zawahaBa si. WiedziaBa, kogo chce ujrze i nie byB to bynajmniej Russell.  Dobrze, nie zaprosz go tutaj. WstaBa. ZaBo|yBa bluzk, zawizaBa spódnice w talii i spojrzaBa w lustro, poprawiajc wBosy. Zauwa|yBa, |e Jackie j obserwuje. WyszBa do holu i poszBa do windy. Po chwili byBa na dole. ChciaBa zostawi go samego, aby go podrczy, ale stwierdziBa, |e to nie ma sensu. Drzwi windy otworzyBy si i ujrzaBa Russella.  Cze[, Josephine  powiedziaB i podszedB, aby j pocaBowa. NadstawiBa policzek; poczuBa znajomy zapach wody po goleniu. PoczuBa te|, |e chyba troch wypiB. ByB ubrany w niebiesk, marynarsk bluz z plakietk klubu golfowego na kieszonce i miaB ze sob papierow torb, z której co[ wystawaBo.  PróbowaBem skontaktowa si z tob.  Wiem.  Mam co[ dla ciebie.  MówiBe[ ju| o tym.  PoczuBa, |e ma go do[. PogBadziB j po ramieniu. PozwoliBa mu na to. StwierdziBa, |e bez sensu byBoby spBawi go teraz. Ju| wcze[niej przypuszczaBa, |e tu przyjdzie, ale nie spodziewaBa si, |e tak szybko. SpojrzaBa na torb. W [rodku byBa cienka trzcinka z delikatnego drewna, bByszczca i gBadka. ChciaBa powiedzie, |e tego ju| za wiele, ale musiaBa przyzna, |e trzcinka byBa taka, jakie lubiBa najbardziej. ZaciekawiBo j, skd Russell j ma. Nie nale|aB do facetów, którzy znali sklepy z takimi rzeczami. ZnaczyBo to, |e to ju| nie ten sam Russell, którego poznaBa. Trzcinka miaBa z jednej strony przywizan czarn wst|eczk. ChciaBa j wyj, ale Russell nie pozwoliB na to, Bapic j za rk. SpojrzaBa na niego pytajco. Nic nie odpowiedziaB, jedynie wci| u[miechaB si zagadkowo. Pomy[laBa, |e na pewno wypiB sobie dla kura|u  czuBa, |e byB teraz podniecony, egzaltowany i troch agresywny. Nie odczuwaBa na jego widok dosBownie nic. ByBa pewna, |e przyszedB si z ni zabawi i z ulg pomy[laBa, jak to dobrze, |e jest Jackie, która potrafi go uziemi.  Mo|e lepiej wejdziesz  powiedziaBa w koDcu.  Czy ty nie rozumiesz...  Jego gBos byB obrzydliwy.  Czego chcesz, Russell?  Robisz ze mnie gBupca  wybeBkotaB. WskazaB na trzcink.  To dla ciebie. PrzyszedBem, aby ci to da i mam nadziej, |e przyjmiesz. Nic nie rozumiaB. Ale to byBa jej wina, |e si tu znalazB. Gdy weszli do mieszkania, Russell od razu zauwa|yB rozrzucone na podBodze rzeczy Jackie.  Twoja przyjacióBka tu jest? To [wietnie! Mam wspaniaBy pomysB na niezB zabaw.  Russell! 20  Daj spokój, Josephine! Mam do[ twoich rozkazów  warknB.  No to co robimy?  Daj mi odpocz! Wejdz, napij si czego[ i uspokój. U[miechnB si triumfujco i poszedB do sypialni. Jackie siedziaBa w szlafroku na Bó|ku.  Och, jak miBo!  powiedziaB na jej widok.  DzieD dobry, panie Harris. PrzyszedB pan na herbat?  ByBa jeszcze spokojna.  PrzyszedBem, aby wam udzieli lekcji. Wam obydwu. Pokaza, jak powinny wyglda dobre, perwersyjne gierki.  Och, cudownie!  wykrzyknBa Jackie.  Widz, |e wam si spodobaBo. To dobrze. Zobaczymy, co powiecie potem. SpojrzaBy na siebie.  Nie mo|esz tu zosta  powiedziaBa Josephine.  Cicho!  syknB. WygldaB teraz nieprzyjemnie. ZaczB rozpina bluz. ZdjB okulary, zBo|yB je i schowaB do kieszeni na piersi, po czym rozejrzaB si po pokoju. Josephine nie wiadomo czemu pomy[laBa, |e ma ogromny baBagan w kuchni. WyobraziBa sobie Russella, jak sprzta, ubrany w krótki fartuszek i czepek. Russell wskazaB trzcink:  Wez std te poduszki. Jackie posBusznie wykonaBa polecenie.  Ty, Josephine, wez tamte. Schowaj te swoje wdziki  powiedziaB, wskazujc na krocze Jackie, widniejce pod kusym szlafroczkiem. Jackie zakryBa si szybko.  A co z piersiami?  zapytaBa niewinnie.  Cisza!  wrzasnB.  Teraz rozbiera si! Obydwie! ByBy oszoBomione jego dziwnym zachowaniem. Jackie zdjBa szlafrok i poBo|yBa na Bó|ku. Jej piersi sterczaBy pontnie, ale on nie zwracaB na nie uwagi. Josephine zdjBa bluzk. Russell obserwowaB J4, gdy si rozbieraBa. PatrzyB raz na ni, raz na Jackie. Josephine zdjBa pantofle, odwizaBa spódnic i poBo|yBa na krze[le.  No i co? Nie byBo to trudne! Zauwa|yBem, |e obydwie nie lubicie majtek. Wiem, co robiBy[cie ze sob. Czuj, |e niezle si bawiBy[cie.  Na sam t my[l spodnie wybrzuszyBy mu si do przodu.  Najlepiej, jak od razu zaczn zabaw. Chodzcie tu. No, ju|! Josephine niepewnie podeszBa do niego. RozkazaB, aby poBo|yBa si twarz w dóB. Od razu zaczB j bi. Potem kazaB, aby Jackie poBo|yBa si obok. ZrobiBa to; ciaBa obu kobiet dotknBy si. Josephine my[laBa tylko o tym, aby nie rozszerza nóg  tam bolaBoby najbardziej. ByBa na niego w[ciekBa, a jednocze[nie baBa si, bo wiedziaBa, do czego mo|e by zdolny szalony m|czyzna.  Odwró si!  usByszaBa. To byBo skierowane do Jackie, która szybko wykonaBa polecenie. Dr|aBa ze strachu na my[l, |e bdzie j biB trzcink po twarzy.  Bardziej w prawo! Jackie posBuchaBa. Josephine rada byBa, |e uwaga Russella nie skupiBa si teraz na niej. Sytuacja, w której si znalazBy, byBa dla niej zupeBnie paradoksalna. Josephine odwróciBa gBow i zauwa|yBa, |e Jackie spoglda na ni. PrzypomniaBa sobie ich pierwsze spotkanie na poddaszu pewnego domu w Estwych. ZostaBy zwizane nagie, twarz w twarz, piersi w pier[. DostaBy wtedy po sto uderzeD. ByBa ciekawa, czy inne kobiety by to przetrzymaBy. Teraz jednak Russell miaB nad nimi przewag. Nie miaBy siBy mu si przeciwstawi. Jackie zamknBa oczy. Josephine czuBa j obok siebie, sByszaBa, jak ci|ko i gBo[no oddycha. UderzyB raz. PrzerwaB i czekaB. Nagle, nie wiadomo dlaczego, wybuchnB:  Cholera!  wrzeszczaB.  Wy przeklte suki! Niech was cholera! Niech was cholera! Josephine wziBa gBboki oddech i poruszyBa si. 21  Nie podno[ si!  usByszaBa. ZignorowaBa go. Z wysiBkiem odwróciBa si i spojrzaBa mu prosto w oczy. Jego czBonek, wyjty ze spodni, powoli opadaB. W oczach miaB poczucie winy, a twarz pokryta byBa Bzami. W tej chwili Jackie tak|e si odwróciBa. PrzytuliBy si do siebie. Russell staB, nie mówic ani sBowa. PrzegraB. Josephine wyjBa mu trzcink z rki i odBo|yBa. PróbowaB jeszcze protestowa.  Daj mi to!  krzyknB. WstaBa szybko i uderzyBa go w twarz. OdskoczyB  tego si nie spodziewaB. PotarB twarz rk. Josephine usiadBa na Bó|ku i trzymajc trzcink w rku, wyginaBa jej koDce . Jackie spojrzaBa na Russella. WygldaB teraz prawie tak, jak ta wygita laseczka.  Mam go std zabra?  zapytaBa.  Jasne  odpowiedziaBa Josephine. WiedziaBa, |e bdzie musiaBa na niego uwa|a. Nie wiadomo dlaczego, ogarnBo j poczucie winy za to wszystko, co si tu wydarzyBo. Jackie podeszBa i poklepaBa go po ramieniu.  Prosz za mn, panie Harris  powiedziaBa u[miechnita i rozluzniona.  Zabior pana teraz w bardzo przyjemne miejsce. SpojrzaB na ni zdziwiony, lecz pokorny. Potem na Josephine. Oczy miaB zaczerwienione od pBaczu. Josephine zastanowiBa si, kiedy ostatni raz ten  twardy" m|czyzna pBakaB i jak zachowaBby si w pokoju na poddaszu w Estwych. Jackie zaBo|yBa pielgniarski uniform  wybieraBa si do pracy na noc. Wyszli. Jackie nie pojawiaBa si przez kilka dni, ale Josephine tym razem nie tskniBa za ni. ByBa pewna, |e zadzwoni i wszystko dokBadnie opowie. W tym czasie padaBo. Niebo byBo szare i ponure, a deszcz stukaB o dach. Wszystko byBo zimne i wilgotne. Pewnej [rody Josephine miaBa spotkanie ze szwajcarskim potentatem farmaceutycznym. Siedzieli w biurze, a Amerykanka z wyraznym poBudniowym akcentem wprowadzaBa ich w temat profesjonalnych badaD farmaceutycznych z wykorzystaniem laserów, pokazujc mnóstwo tablic i wykresów. Josephine siedziaBa z tyBu, patrzc przed siebie i sBuchajc jednym uchem, gdy nagle drzwi si otworzyBy i stanB w nich mBody m|czyzna. ByB wysoki, ciekawie ubrany, miaB jasne, krcone wBosy.  Prosz nie wchodzi  powiedziaBa kobieta prowadzca narad. Nie zwróciB na ni uwagi. PrzebiegB wzrokiem po wszystkich twarzach i zatrzymaB si na Josephine.  Jeste[ potrzebna  powiedziaB. W drzwiach pojawiBa si sekretarka, która próbowaBa ratowa sytuacj.  Strasznie mi przykro, pani Morrow  powiedziaBa zawstydzona.  Nie daBam rady go zatrzyma. Josephine wziBa torebk i wstaBa z krzesBa. Ignorujc sekretark, go[ci ze Szwajcarii B reszt towarzystwa, wyszBa z pokoju. Wszyscy patrzyli skonsternowani.  Pani Morrow, dokd?  Wielkie nieba! Tak nie mo|na!  Josephine, zostaD! Ale ona ju| wyszBa, zostawiajc za sob osBupiaBe grono zebranych w pokoju ludzi. WeszBa z m|czyzn do windy i drzwi zamknBy si. Josephine spojrzaBa na niego. StaB spokojnie z rkami w kieszeniach.  Czy masz mi co[ do powiedzenia?  zapytaBa. Nie odpowiedziaB. W ogóle nie zareagowaB, zabiBo jej mocniej. Winda zatrzymaBa si. >pak wyszedB i skierowaB si na parking. Josephine poszBa za nim. CzuBa, |e ma przyspieszony oddech. Podeszli do czarnego daimlera. OtworzyB drzwi i zaprosiB gestem, by wsiadBa. SpojrzaBa na niego i przyjBa zaproszenie. 22 W [rodku siedziaBa bardzo elegancko ubrana kobieta w ciemnych okularach. MiaBa wydatne, mocno umalowane usta. SiedziaBa wygodnie z rkoma zBo|onymi na kolanach. Na palcu prawej rki widniaB platynowy pier[cionek z ogromnym rubinem. Na szyi miaBa jasn, jedwabn apaszk. PasowaBa do tego samochodu z siedzeniami z czarnej skóry. Z radia dochodziBa muzyka. Kobieta spojrzaBa na Josephine, gdy ta usiadBa obok niej. ChBopak zamknB drzwi i zajB miejsce dla kierowcy.  Jedziemy  powiedziaBa kobieta. ROZDZIAA 5  PrzestaD  powiedziaBa kobieta. Josephine podniosBa gBow zdziwiona.  Dlaczego? Czy co[ byBo nie tak?"  pomy[laBa. SkuliBa si i czekaBa. Po dBu|szej chwili kobieta podaBa chBopakowi skórzany bie|y k, który wygldaB jak smycz, a on przyczepiB go do czarnego koBnierza Josephine. Drugi koniec zawizaB na jej stopach.  Przynie[ krzesBo  powiedziaBa kobieta do chBopca. Josephine czekaBa w niepewno[ci. Smycz uciskaBa j. Kiedy chBopiec wróciB z krzesBem, kobieta zdjBa |akiet, zsunBa spódnic i usiadBa na krze[le. Jednym ruchem zerwaBa chustk z szyi. Pod biaB bluzk rysowaBy si du|e, jdrne piersi. Josephine chciaBa je zobaczy w caBej okazaBo[ci. CzuBa podniecajcy zapach jej perfum.  Daj mija tutaj.  Kobieta zdjBa pier[cieD z rubinem. ChBopak podprowadziB Josephine do krzesBa, a nieznajoma pocignBa j za smycz, tak |e upadBa na kolana i ju| po chwili le|aBa przeBo|ona przez jej uda. CzuBa si poni|ona i zniewolona.  Ta kobieta, to zwierz w najgorszym tego sBowa znaczeniu"  my[laBa. Ale to nie byB koniec. Bili j po po[ladkach, a potem zmuszali do robienia im przyjemno[ci. Odsuwali i drczyli. Doprowadzali jej nerwy do granic wytrzymaBo[ci. BBagaBa, prosiBa i pBakaBa. Potem nagle wszystko ustaBo. Kobieta wBo|yBa swój pier[cieD na palec i popatrzyBa na ni zimnymi, szarymi oczyma.  Chcesz co[ powiedzie?  Niewolnik...  GBos uwizB jej w gardle.  Niewolnik... powinien i[ z pani.  Ze mn? Och, nie!  powiedziaBa rozbawiona. RozpiBa bluzk, pod któr miaBa czarny, skórzany koBnierz.  Jestem przekonana, |e on woli, jak my to ze sob robimy, Josephine. PoprowadziBa j na Bó|ko i razem z chBopcem ubrali j. ZaBo|yli jej koBnierz, ale tym razem nie doczepili smyczy. Nawet nie zwizali rk. CzuBa si jak lalka, nieruchoma i bezwBadna. ByBa im zupeBnie poddana  wBa[nie po to j tu przyprowadzili, aby zBama. ZaBo|yli jej na oczy przepask, wyszli do windy i zjechali w dóB do gara|u. Kiedy weszli do samochodu, rozpoznaBa daimlera. Silnik zapaliB i Josephine przywarBa do siedzenia.  Dokd mnie zabieracie?  spytaBa.  Na maB przeja|d|k  powiedziaBa kobieta.  Czy on tam bdzie?  Zobaczymy...  Czy mogBaby mi pani powiedzie co[ o nim?  Je[li nie bdziesz cicho, to znów zostaniesz wychBostana. Po[ladki i plecy bolaBy j, mi[nie miaBa napite. Jej my[li ogarniaB strach, a jednocze[nie czuBa upokorzenie, |e wziBa t nieznajom kobiet za swoj pani. Teraz byBa pewna, |e to nie ona ma by jej mistrzem. CiekawiBo j, jak mistrz traktuje swoich niewolników. MiaBa nadziej, |e luksusowo. Apartamenty, pienidze na codzienne wydatki, telefony w [rodku 23 nocy:  przygotuj si", czekanie na niego, wsBuchiwanie si w kroki na korytarzu. Potem ci|ar jego ciaBa na sobie, pieszczoty, rce obejmujce piersi, przyjemno[, nago[... Ale teraz ju| wiedziaBa, |e on nie bdzie jej dawaB przyjemno[ci. To ona, jako niewolnik, bdzie musiaBa dawa mu wszystko. To j wBa[nie czekaBo. Je[li kto[ odszukaB j, znaB adres biura i mieszkania, gdzie bezkarnie wchodziB, kiedy chciaB, to znaczyBo to, |e wie o niej wszystko. Hazel powiedziaB, |e zostanie nagrodzona. To jej chciano, nikogo innego. Jechali tak dBugo, |e przysnBa. OcknBa si, gdy byli ju| na lotnisku. Za drzewami staB samolot. Kto[ zdjB jej opask. Samochód zatrzymaB si przy wie|y.  Papiery!  powiedziaBa nieznajoma. ChBopak wyjB ze schowka teczk z dokumentami, podaB jej, a ona z kolei przekazaBa j Josephine.  Pospiesz si!  rzuciBa. OszoBomiona i na wpóB [pica Josephine wziBa papiery. ZajrzaBa, aby zobaczy, co to jest.  One nie s dla ciebie. Dasz je kontrolerowi  usByszaBa. WysiadBa z samochodu. ByBa zmczona i obolaBa. Ostry wiatr orzezwiB j. Samochód odjechaB. OtworzyBa drzwi i weszBa do wie|y. Przy pulpicie kontroli lotów siedziaBa kobieta w szarym uniformie.  Przepraszam, czy pani jest kontrolerem?  Nie.  Czy mogBaby pani co[ mu przekaza?  zapytaBa i podaBa teczk.  To zale|y... W tym momencie do pokoju wszedB m|czyzna. ByB dobrze zbudowany, dBugie wBosy spadaBy mu na ramiona. Ubrany byB w brzow, skórzan marynark i weBniane spodnie. SpojrzaB na Josephine, zatrzymujc wzrok na czarnym koBnierzu. Kobieta podaBa mu papiery. WziB je i zaczB z ciekawo[ci przeglda.  Chodz!  powiedziaB. PoszBa za nim do niedu|ego samolotu, wewntrz którego [mierdziaBo dymem tytoniowym i paliwem. Do [rodka wszedB pilot i zapaliB silniki. Gdy samolot ruszyB, zaczB co[ mówi przez radio w obcym jzyku. Josephine wyjrzaBa przez okno i spojrzawszy ni|ej, zobaczyBa, |e koBa samolotu oderwaBy si od ziemi i schowaBy w jego wntrzu. Lecieli.  Szampana?  zagadnB pilot.  Obecno[ piknej kobiety w mojej kabinie jest dostatecznym powodem, aby to uczci.  Dokd mnie pan zabiera?  Lecimy do szkoBy.  Czy to daleko?  Dosy. MusiaBa zadowoli si tak odpowiedzi. WskazaB jej, gdzie stoi szampan i kieliszki, które okazaBy si plastikowe. Po wBczeniu automatycznego pilota otworzyB butelk. Josephine spojrzaBa w dóB i ujrzaBa morze i wyspy.  Napij si!  usByszaBa. WypiBa szybko, czujc, jak rozja[nia jej si w gBowie i ból powoli ustpuje.  Zdejmij bluzk!  powiedziaB. ZdjBa bluzk i wBo|yBa j do kieszeni na drzwiach kabiny, z której wcze[niej wycignBa kieliszki i butelk.  I stanik  dodaB. PokazaBa mu swoje piersi. MusiaB zauwa|y tatua|. RozsiadBa si wygodniej, oczekujc, |e przystpi do dziaBania, ale nie dotknB jej. PrzypomniaBa sobie histori, któr jej kiedy[ opowiedziaBa Jackie. Pewien doktor rozebraB j, a potem nawet nie tknB. Czy|by ten miaB postpi tak samo? SpojrzaBa na jego rce. ByBy delikatne jak ^u chirurga. Mo|e to on byB mistrzem? 24 Szampan nieco j rozluzniB. MiaBa przecie| pikne piersi i m|czyzni lubili na nie patrze, pie[ci je i ssa.  Czy to nie podniecajce  zapytaB pilot  pi szampana w samolocie, nago, z nieznanym m|czyzn? Twoje brodawki powinny stercze. Popie[ si. RozluzniBa si zupeBnie. To wystarczyBo. ByBa wilgotna i zaczBa nerwowo dr|e. Pilot zostawiB przyrzdy i wBo|yB rk midzy koBnierz a jej szyj, po czym pocignB j za koBnierz w dóB, midzy swoje uda, drug rk uderzajc po plecach. ByBa pewna, |e zauwa|yB [lady bicia. RozpiBa mu spodnie i wyjBa czBonek. ByB delikatny i biaBy, lekko tylko zaró|owiony na koDcu. UjBa go w palce i zaczBa pie[ci, a| zaczB wzrasta i twardnie. DotykaBa go znowu, bawic si jednocze[nie jdrami. ByB suchy. ManipulowaBa nim ustami i palcami, dopóki lepka ciecz nie trysnBa z maBego otworu. SpojrzaBa na m|czyzn  u[miechaB si spokojnie. ZaczBa go ssa wolno i dokBadnie, jakby w jakim[ wewntrznym rytmie, a potem nagle zaczBa to robi szybciej, w dóB i do góry. Pieszczc wsadziBa go gBboko do ust. M|czyzna poruszaB udami, ocierajc si ojej piersi. ByB u szczytu. Wytrysk nastpiB zupeBnie nagle. Nic nie powiedziaB, a obojtny wyraz twarzy nie zdradzaB jego uczu. ZapiB zamek u spodni i spojrzaB na ni Bagodnie. ZatrzeszczaBo radio. Kto[ mówiB po francusku i pilot odpowiedziaB w tym samym jzyku, spokojnym i stanowczym gBosem. Josephine wypiBa ostatni Byk szampana. ZrobiBo jej si zimno.  Czy mog si ubra?  Oczywi[cie. Musimy ci przecie| przygotowa, aby[ piknie wygldaBa podczas pierwszego dnia w szkole. ZaBo|yBa stanik, zauwa|ajc, |e jej piersi stercz nie zaspokojone. WBo|yBa bluzk. Kiedy samolot wyldowaB, podbiegBo do niego trzech mBodych m|czyzn w kombinezonach. Biegli równo jak |oBnierze. Gdy jeden z nich otwieraB drzwi, zauwa|yBa, |e ma na sobie czarny koBnierz. Drugi zabraB od pilota papiery i zaczB co[ w nich sprawdza. Pomogli jej zej[ na ziemi. Czy to byBo to miejsce, do którego miaBa dotrze? Powietrze byBo chBodne, czyste i [wie|e. Na skaBach ponad Bk le|aB [nieg. Po[piesznie schodzili z pola, idc po obu stronach Josephine, jak policyjna eskorta. Spieszyli si, aby zd|y przed zmrokiem. MBodzi ludzie podprowadzili j do domu, po czym jeden z nich otworzyB drzwi i lekko popchnB j do [rodka. ZnalazBa si w maBej celi. ByB tam drewniany stóB, Bó|ko przykryte owczymi skórami i mat baweBnian, a tak|e krzesBa i metalowy piec w rogu. PodBoga i [ciany byBy z kamienia, drzwi i wysokie okno  metalowe. Jeden z niewolników staB w otwartych drzwiach, zasBaniajc sob wej[cie. Drugi przyprowadziB do celi kobiet w czarnej sukni, która zaczBa co[ mówi w nie znanym Josephine jzyku. Niewolnicy wnie[li do celi wann i postawili na [rodku. Kobieta powiedziaBa co[ do niej.  Nie rozumiem  zapBakaBa Josephine. Jeden z m|czyzn zaczB j rozbiera; jego oddech byB nie[wie|y. Drugi niewolnik przyniósB dwa wiadra wody i wlaB je do wanny. Kiedy Josephine byBa ju| rozebrana, kobieta wskazaBa na wann, by do niej weszBa, po czym zaczBa j obmywa zimn wod. Po umyciu owinBa j w cieniutkie prze[cieradBo, zdjBa krótkie BaDcuchy ze [ciany i przyczepiBa do koBnierza i do Bó|ka. W celi byBo zimno. Josephine pBakaBa trzsc si  byBa gBodna i zaBamana. CaBy szampan, który piBa w samolocie, wyparowaB. 25 Po chwili kto[ wszedB do celi. ByB to pilot. MiaB na sobie mask domina, czarne ubranie i rkawiczki. W rku trzymaB pochodni i bicz z metalowym trzonkiem. KoDcem bicza zaczB wodzi Josephine po caBym ciele.  ByBa[ samowolna i swawolna dzisiejszego popoBudnia.  Nie!  Samowolna i uparta. Niewolnica musi czu si winna i przeprosi. DotknB biczem jej krocza i uderzyB j w pier[. PoczuBa, |e bicz jest cieniutki i ostry.  Tak. Teraz bdziesz si uczy.  NachyliB si nad ni. PachniaB brandy i kremem czekoladowym.  PocaBuj mnie! Nie[miaBo przysunBa twarz do jego ust i poczuBa jego jzyk.  Teraz zejdz z Bó|ka i odwró si! PoddaBa si rozkazom.  Rozstaw nogi! Podnie[ ramiona! Wyprostuj si! Masz pikne ciaBo  powiedziaB. Policzki jej pBonBy. CzekaBa.  Czy oni ci karali?  Tak  odpowiedziaBa cicho.  Dlaczego ci karali?  zapytaB miBym, ale wBadczym tonem.  Nie wiem.  Ale| wiesz, Josephine.  Aby mnie poni|y.  Nogi jej dr|aBy. DotknB biczem po[ladków.  To dlaczego powiedziaBa[, |e nie wiesz? BBagaj o wybaczenie!  Wybacz mi, mój mistrzu!  Ja równie| chciaBbym ci poni|y. Poni|y i wykorzysta. BBagaj o ukaranie!  Prosz, ukarz mnie, mistrzu. BBagam ci! Bicz podnosiB si i opadaB na ni. ZaciskaBa zby, czuBa ból i sByszaBa [wist bicza przed uderzeniem. ZasBaniaBa si. Gdy bicie ustaBo, poprowadziB j na Bó|ko i uBo|yB na brzuchu, po czym sam poBo|yB si na niej. Azy spBywaBy jej po twarzy na poduszk. O maBo nie dostaBa konwulsji.  Czego chcesz?  Wszystkiego"  pomy[laBa. WszedB w ni ostro i gBboko, do samego koDca. CzuBa jego miarowe ruchy. ByBa gwaBcona. Oczy miaBa zamknite i le|aBa jak kBoda. WchodziB w ni znowu i znowu. UsByszaBa jego krzyk.  Mistrzu...  OdwróciBa gBow w jego stron.  To nie ja  odpowiedziaB. ROZDZIAA 6 ObudziBa si. Przez wysokie okienko w celi wpadaBo nieco szarego [wiatBa. Nad ni staBa kobieta, trzymajc w rku brzowy, gliniany dzban. To byBa niewolnica noszca czarny koBnierz.  O, widz, |e si obudziBa[!  UsiadBa przy niej i postawiwszy dzban na podBodze, zaczBa delikatnie przemywa rany. Josephine chciaBa pBaka, lecz opanowaBa si. AaDcuch, który j trzymaB przy [cianie, uwieraB j. MiaBa nadziej, |e kobieta zrobi co[, by jej ul|y, ale nic takiego nie nastpiBo. Niewolnica przysiadBa na pitach, podniosBa dzban i podaBa go Josephine, a ona delikatnie podniosBa go do ust. My[laBa, |e to jest kawa lub herbata, ale okazaBo si, |e byB to sBodki i sfermentowany sok. Kiedy go piBa, zbieraBo jej si na wymioty. Nie ufaBa kobiecie i postanowiBa by czujna. OdstawiBa dzban na podBog.  To jest twój pierwszy raz, prawda? Josephine przytaknBa. 26  NiedBugo zadecyduj, jaki rodzaj kursu i instrukcji ci da. To bdzie okre[lenie pracy, któr wykonasz. Rozumiesz? PotrzsnBa gBow na znak, |e zrozumiaBa i zainteresowaBa si tym.  Je[li chcesz ode mnie rady, to bdz zawsze grzeczna i pokorna. Wtedy bd dla ciebie lepsi. W tym momencie trzasnBy gdzie[ drzwi i niewolnica zerwaBa si, jakby chciaBa wyj[. Kiedy dzwik si nie powtórzyB i nie byBo sBycha kroków, kobieta znów podeszBa do Bó|ka i powiedziaBa:  Przyjd i zbadaj ci pierwsz. Czy jeste[ czysta? KpaBa[ si ostatniej nocy?  Jej oczy szybko przebiegBy po Josephine, a ta automatycznie zwarBa mocniej nogi. Niewolnica roze[miaBa si:  Nie bdz gBupia! Poka|.  ZobaczyBa [lady po biciu.  Co to jest? Mam nadziej, |e co[ bd mogBa na to poradzi. Teraz musz ju| i[. Mam na imi Prudencja, a ty?  Josephine.  Bdziemy miaBy tego samego stra|nika. Josephine zostaBa sama. Wszystko j bolaBo. Jej pBytki sen co godzin przerywaBy w nocy dzwony w miasteczku. Teraz czekaBa, a| kto[ si zjawi. Drzwi otworzyBy si szeroko i stanBa w nich jaka[ gruba kobieta z pkiem kluczy. ByB z ni starszawy jegomo[ w czarnym, satynowym pBaszczu przeciwdeszczowym i w welweto-wych spodniach.  DzieD dobry, kochanie  powiedziaB.  DzieD dobry.  Witamy w Chateau des Aiuilles  zwróciB si do niej tak, jakby byBa turystk, która oglda zabytki.  Nie mog ci obieca, |e bdzie ci tu z nami przyjemnie, poniewa| twoje szcz[cie jest w twoich rkach. Czy jeste[ posBuszna? Grzeczna i miBa?  To zale|y od tego, kto wydaje rozkazy"  pomy[laBa, lecz jej twarz pozostawaBa bez wyrazu.  A teraz ci obejrzymy, dobrze? ZdjB pBaszcz i poBo|yB obok. PrzypominaB Josephine ksidza lub nauczyciela. Czy|by ten wysuszony pedant miaB by jej mistrzem? Zniechcona zamknBa oczy i poddaBa si ogldzinom.  Widz, |e ju| kto[ ci u|ywaB, kochanie  powiedziaB m|czyzna u[miechajc si.  Co[ mi si zdaje, |e staniesz si tu popularna. Tymczasem kobieta przyprowadziBa Prudencj, która trzymaBa w dBoniach [nieg. PodeszBa do Josephine, uklkBa i przyBo|yBa [nieg do jej krocza. Josephine drgnBa, jakby przeszedB przez ni prd elektryczny, nie poruszyBa si jednak. Prudencja powoli i dokBadnie myBa j [niegiem. Zimna woda [ciekaBa po nogach na dywan i Bó|ko. Starszy pan podszedB bli|ej, aby to oglda. Prudencja skoDczyBa swoj czynno[ i odwróciwszy si, czekaBa na dalsze rozkazy. Dyskretnie jednak przesBaBa Josephine pocaBunek. Ale starszy jegomo[ byB bystrym obserwatorem. UderzyB j i pocignB za koBnierz.  ZawoBaj Simona  rozkazaB grubej kobiecie. Po chwili do celi wszedB mBody, muskularny m|czyzna w czarnym swetrze i takich samych spodniach. MiaB mask na twarzy. PopchnB i uderzyB Prudencj w plecy. Na jej ciele pojawiBy si czerwone [lady. BiB j nadal, ale ona nie wydaBa |adnego dzwiku. ChciaB j poni|y w oczach Josephine i zademonstrowa swoj siB. Wreszcie Simon opu[ciB rózg  mistrz daB mu jaki[ znak. Prudencja le|aBa przy jej Bó|ku sztywno jak lalka. Ubranie opadBo, ukazujc nagie ciaBo. Po chwili otworzyBa oczy i spojrzaBa na Josephine z rozpacz. Wszyscy czekali, co nastpi dalej, a ona wstaBa i wyszBa z celi, jakby z zewntrz otrzymaBa jaki[ tajny znak. 27 Teraz Simon patrzyB na Josephine. MiaB ciemne, krcone wBosy. ,Jest Grekiem albo Arabem"  pomy[laBa i przypomniaBy jej si chwile spdzone na pla|y w Ewoia; nadzy m|czyzni bawicy si na sBoDcu.  Wystarczy?  zapytaB Simon. Starszy m|czyzna poklepaB go po ramieniu.  To jej pierwszy dzieD  powiedziaB.  Zostaw j.  Nastpnie zwróciB si do Josephine:  Simon bdzie twoim opiekunem. Bdzie dogldaB, czy dobrze wykonujesz swoje zadania i czy jeste[ zdyscyplinowana. Simon schowaB rózg i przymocowaB j do paska. PatrzyB na ni obojtnie. Pikne, nagie kobiety nic dla niego nie znaczyBy. Stra|nicy byli tylko po[rednikami pomidzy ni a mistrzem. OczekiwaBa momentu, kiedy dowie si, kto jest jej mistrzem. To byB pocztek dBugiego i ci|kiego czasu dla Josephine Morrow. Zabrano j z celi i umieszczono w domu noclegowym z picioma innymi kobietami. Jedn z nich byBa Prudencja. W nocy spaBy obok siebie przykute BaDcuchami do [ciany i Bó|ka. Ale kiedy Simon wychodziB i nie byBo |adnego innego stra|nika, mogBy dotyka si, pie[ci i caBowa. O tym, |e bd pracowa, dowiedziaBa si od Prudencji. ZostaBy wywoBane i kazano im zaBo|y dBugie, czarne spódnice. SkrobaBy warzywa w kuchni, odgarniaBy [nieg, myBy okna i czy[ciBy srebro. Simon pozwalaB im pracowa razem; byBy zreszt przywizane. Dziki pracy miaBy kontakt z niewolnikami. Niezale|nie od pory roku byli oni ubrani w cienkie pBaszcze. Niektórzy nosili BaDcuchy na rkach lub nogach, lub byli przewizani w bardzo dziwny sposób. Wydawali si by w lepszej kondycji ni| kobiety, mniej zrezygnowani. Spali w osobnych kwaterach. Midzy nimi byB mBody, wysoki blondyn, którego otaczaBa aura tajemniczo[ci.  O, tam idzie Edwardo  szepnBa Prudencja do Josephine.  Gdybym nie byBa zam|na...  WestchnBa i roze[miaBa si. Kobiety miaBy zakaz rozmawiania o swoich osobistych sprawach, ale Prudencja powiedziaBa o swoim m|u, który j tutaj przywoziB ka|dego roku. On byB pomidzy mistrzami, ale Prudencja nie zdradziBa, który to m|czyzna. Mistrzowie byli ubrani w pBaszcze z czarnej skóry i zawsze mieli maski domino. Byli w ró|nym wieku, biali i kolorowi. Jezdzili na nartach, bawili si, taDczyli, grali w kasynach. Robili, co im si podobaBo. MiaBa nadziej, |e wszystko si wkrótce wyja[ni. Mistrzowie wprawdzie ignorowali niewolnice domowe, ale od czasu do czasu perwer-syjnie je wykorzystywali. Pewnego dnia odkurzaBa ksi|ki w bibliotece, gdy zawoBaB j gruby m|czyzna w okularach. RozkazaB, aby uklkBa i zaspokoiBa go. Prze|yB orgazm bardzo szybko. KrzyczaB jak w konwulsjach. DotykaB ka|dego miejsca na jej ciele.  Nie jeste[ moim panem"  my[laBa. Drugim, który j zaczepiB, byB czarny, wysoki i przystojny m|czyzna o du|ych rkach. ZcignB mask i mogBa zobaczy jego twarz. WziB j na stojco. Potem, nie raz i nie dwa robiBa z nim wszystko, czego chciaB. Jak dBugo ju| byBa w tym miejscu? Dni wydawaBy si tygodniami, ale czasami czas mijaB bardzo szybko. Niewolnice pracowaBy w podziemnych pomieszczeniach, nie widzc sBoDca i nie czujc wiatru . Pajczyny w pokoju przypominaBy Josephine, gdzie jest i co robi. A ona, starajc si o tym zapomnie, z zamknitymi oczami dotykaBa mistrza, wywoBujc jego podniecenie. MiaB zBe, zimne oczy, ale potrafiBa doprowadzi go do ekstazy. Pózniej zmieniaB si w twardego faceta, który biB i poni|aB. OdwiedzaB j w nocy, a inne kobiety obserwowaBy ich w ciszy. Aó|ko przysunito bli|ej drzwi, aby Batwiej -" mo|na si byBo do niej dosta. Przyrzdy do uprawiania tej dziwnej miBo[ci le|aBy pod poduszk. Pewnego razu Josephine zauwa|yBa wysokiego, ciemnego m|czyzn, z zainteresowaniem obserwujcego niewolnice.  Ty jeste[ moim mistrzem!"  pomy[laBa.   Ty jeste[ mój!" 28 Jednak on nie pokazaB si ju| wicej.  Jak dBugo to wszystko potrwa?  zapytaBa Prudencj. Mistrzowie u|ywali ich ciaB albo je ignorowali. W nocy byBy bite i gwaBcone, a potem pBaczc le|aBy bez czucia.  To jest jak zima  odpowiedziaBa Prudencja.  To odchodzi, zanim mo|esz uwierzy, |e jakie[ lato w ogóle nastpi. Którego[ dnia Simon zabraB Prudencj i Josephine do pewnego pokoju, gdzie staBa oliwna lampa i par sprztów. Okna zasBonito ci|kimi, zakurzonymi zasBonami, które opadaBy na dywan. Kobiety rozebrano i usadzono koBo kominka, tyBem do pBomieni. SBu|cy przyniósB mistrzom tace peBn kieliszków wina i talerz ciasteczek.  Wez j w ramiona, Prudencjo!  powiedziaB stary czBowiek.  Jest taka milutka. PocaBuj j i wez j caB dla siebie. Nagle Josephine znalazBa si na podBodze twarz w twarz z Prudencj, a ta zaczBa gBaska jej wBosy i dotyka ramion. CaBowaBa jej policzki, kark, przebiegaBa ustami coraz ni|ej. Ich piersi zetknBy si. Prudencj robiBa wszystko, |eby j podnieci. PrzebiegBa wzdBu| caBego ciaBa, w koDcu dotarBa poprzez tuBów i plecy caBkiem nisko. W gronie mistrzów rozlegB si pomruk i Simon rozdzieliB kobiety, gdy| gra szBa nie w tym kierunku. ZaprowadziB Josephine do kta i zaczB bi j po plecach i po[ladkach. Nie pBakaBa. To samo zrobiB z Prudencj, która zasBaniaBa si, jak mogBa.  Czy ty my[lisz, |e zabawiasz si z partnerem dla wBasnej przyjemno[ci?  zapytaB starszy m|czyzna, pozostajc w cieniu.  Nie! I to jest twój bBd. Twoim przeznaczeniem jest ból.  ZwróciB si do Josephine:  Czy czujesz ból, Josephine? A mo|e zapomniaBa[? Dotknij si, kochanie. Stojc przed nim, Josephine rozstawiBa nogi i poBo|yBa rk midzy swoimi udami. Nie miaBa zamiaru dawa mu tej przyjemno[ci, podniecajc si i otwierajc przed nim. Nic nie czuBa. ByBa jak maszyna. Simon zabraB j na dóB, do osobnej celi, gdzie przywizaB j BaDcuchami do [ciany. PozostawaBa tam przez dBu|szy czas. DostaBa kanapki i co[ do picia. Jednak nie to byBo najwa|niejsze. Nie chciaBo jej si je[. Ka|dej nocy przychodziB Simon, aby j umy. Jednego dnia opatrzyB jej rany. PrzyszedB wtedy z innymi niewolnikami. Jednym z nich byB szofer. PodniosBa si i popatrzyBa na niego. To byB on! Bez swojego |akietu, nosiB czarny, pojedynczy koBnierz. ZnaBa te jego pikne, krcone blond wBosy. W ciemnym [wietle poznaBa jego profil. ZawoBaBa go. Sze[ par oczu zwróciBo si w jej stron. To byB on, to on! Za chwil wszyscy odeszli bez sBowa. ROZDZIAA 7 Mistrzowie stali lub siedzieli wokóB kominka, palc i pijc. Niewolników i sBu|cych nie byBo. Jeden z mistrzów bawiB si biczem, uderzajc nim o podBog. Jeden z siedzcych zostaB nim niechccy ugodzony i daB mu znak, aby przestaB. Niewolnice zostaBy doprowadzone do dBugiej Bawy i jeden z opiekunów kazaB poBo|y im si na niej. Le|aBy z wystawionymi po[ladkami, kolanami zgitymi i gBowami zwisajcymi z drugiej strony. ZostaBy rozebrane z BaDcuchów. Wszystko teraz zale|aBo od tego, jak si zachowaj i kto je wybierze. Nale|aBo do zwyczaju, |e szef opiekunów demonstrowaB zachowanie niewolnic i ich dyscyplin. PrzeszedB midzy nimi wolno, oceniajc ich uBo|enie. Wszystko to wygldaBo, jak 29 jaka[ parada albo inspekcja. Ka|da niewolnica nasBuchiwaBa dzwiku jego kroków. Wszystkie wiedziaBy, |e ka|da z nich chciaBaby by wybrana i lepiej potraktowana przez szefa. Opiekun podniósB swój bicz i spu[ciB go na goBe ciaBo niewolnicy. OdgBos uderzenia rozniósB si echem po pokoju. UderzyB nastpn, potem jeszcze jedn. Trzecia jknBa; mistrzowie zauwa|yli to. Opiekun uderzyB nastpn. Nagle bicz spadB na Josephine. PostanowiBa nie pBaka. Jedna z niewolnic uderzaBa stopami o podBog, co tak|e nie uszBo uwadze. W tym momencie dwóch z ochrony podniosBo j szybko na nogi. Kiedy starszy opiekun zakoDczyB swoj inspekcj, ka|da z niewolnic byBa ju| naznaczona i miaBa ró|owe [lady na caBym ciele. Mistrzowie stali obok. Ceremonia dobiegaBa koDca; w ciszy testowano wygld i zachowanie niewolnic. Mistrzowie dotykali ich ciaB, sprawdzajc gBadko[ i gitko[ skóry. Stawali w ten sposób, |e po[ladek niewolnicy byB przy nodze mistrza. Zaczynali sprawdza ich wra|liwo[, przebiegajc w dóB i w gór palcami i dra|nic ciaBo. Niewolnice dr|aBy, ale nie wydawaBy gBosu. Nagle kto[ pocignB Josephine za koBnierz. StanBa twarz w stron drzwi, gotowa, |eby pój[. Idc korytarzem, nie widziaBa nic i nikogo. Przeprowadzono j schodami do sypialni. Gdy drzwi si zamknBy, usByszaBa bicie dzwonów na wie|y.  Nigdy ju| nie bdziesz wiziona, dopóki ja mam ci tutaj  powiedziaB wolno.  Mistrz"  pomy[laBa. MiaBa zasBonite oczy, byBo jej gorco. Jakie[ rce odpiBy guziki ubrania i dotknBy jej piersi i ud. Nastpnie kto[ zaczB j my gbk i mydBem. CzuBa przyjemny dotyk  to byBy rce kobiety. Po umyciu upudrowano j, po czym znów zostaBa sama, naga w pokoju. Ból powoli ustpowaB; nie mogBa poj, co si w tym momencie dzieje. Uderzenia, na które czekaBa, nie padaBy. Nagle usByszaBa:  Zrób mi dobrze ustami i jzykiem! Czy znaBa ten gBos? Nie. MiaBa suche usta, ale ssaBa, dopóki penis nie powikszyB si. Nie mogBa pozna, kto to byB. Jego czBonek zrobiB si pod wpBywem pieszczot ogromny i caBy drgaB. ByB gBadki i miBy w dotyku. CzuBa, |e m|czyzna naprawd prze|ywa rozkosz. GBadziB j po wBosach, dotykaB twarzy, a ona ssaBa go coraz namitniej, [ciskajc zbami i jzykiem. Pie[ciB jej piersi. PrzebiegBa jzykiem w dóB i do góry, w t i z powrotem, po czym zacisnBa usta, doprowadzajc go do orgazmu. NastpiBa cisza. Opaska zsunBa jej si z oczu. KlczaBa na puszystym dywanie poni|ej Bó|ka, nakrytego zBoto-niebiesk tkanin. M|czyzna byB zamaskowany i miaB na sobie czarn tunik z kapturem. U[miechaB si zagadkowo. Na palcu miaB du|y, zBoty sygnet.  Playboy"  pomy[laBa. RozejrzaBa si po pokoju. Nie byli sami. StaBa tu jeszcze mBoda, dwudziestoparoletnia kobieta w zielonej sukni z bardzo gBbokim dekoltem. ZmiaBa si cicho, zBo|ywszy rce w teatralnym ge[cie jak do recytacji.  Dzikuj ci, Simon  powiedziaBa. M|czyzna wstaB, ubraB si i wyszedB.  Czy wiesz, dlaczego zostaBa[ do mnie przysBana? Josephine milczaBa.  Nie wiesz? Naprawd?  Nie, prosz pani.  Czy byBa[ zadowolona?  zapytaBa z bByskiem w oczach.  NiezupeBnie, prosz pani. Kobieta za[miaBa si z tej odpowiedzi.  Niewolnicy nie robi czego[ niezupeBnie i z wBasnej woli. Niewolnicy nie maj woli. Robi wszystko i zgadzaj si na wszystko. Czy teraz wiesz, dlaczego tu jeste[?  Poniewa| posBaBa[ po mnie.  A dlaczego to robiBa[?  Dla pani przyjemno[ci. 30  Dla mojej przyjemno[ci...  powtórzyBa kobieta.  Tak. To byBa moja wola. Mo|e to bdzie nagroda dla ciebie, |e ci tu przysBano. Czy zgadzasz si z tym? Josephine dotknBa gBow dywanu; pachniaB weBn i kurzem. Czegokolwiek teraz chciaBa ta kobieta, Josephine byBa jej wBasno[ci i musiaBa by posBuszna.  Podnie[ si i odwró tyBem! WstaBa i odwróciBa si. WykonywaBa wszystko mechanicznie.  PoBó| rce na po[ladkach. Nogi razem. Kobieta zwizaBa jej Bokcie razem, tak |e nie mogBa nimi porusza. Do ust za[ wBo|yBa co[ gBadkiego, jakby szklane jajko. Josephine byBa jej zupeBnie posBuszna. Popchnita na Bó|ko upadBa na brzuch, po czym kobieta podniosBa jej stopy i zBczyBa klamr. Ubrana byBa teraz w cieniutki pas i poDczochy, cienkie, czarne majteczki, a jej ciaBo oplataBy stalowo-skórzane sznury. Zaprowadzono j po czarnych, drewnianych schodach w dóB, gdzie jeszcze nigdy nie byBa. W pokoju, na roz[cielonym Bo|u le|aB mBody m|czyzna z mask domino i z tatua|em na nagiej piersi. PanowaB tam spokój, a w powietrzu unosiB si zapach wody kwiatowej. ZostaBa sam na sam z mistrzem. MBody m|czyzna stanB tu| za ni, poBo|yB rce na jej piersiach i przebiegB nimi po caBym ciele, dra|nic palcami krocze. Jego penis sterczaB sztywno. Kiedy wchodziB w ni, byB mocny i wilgotny, naciskaB do samego koDca. Mistrz wyjB go, chwil odczekaB, aby nagle znów wej[ w ni mocno. Josephine jczaBa z rozkoszy, zaciskajc biodra dookoBa, jakby baBa si, |e ucieknie. SignB rk do jej Bechtaczki, dotykajc j delikatnie i uwa|nie, a potem posmarowaB j kremem o zapachu ró|. CiaBo, podniecone i napite, czekaBo na speBnienie i relaks. CzuBa, jak palce mistrza wdruj poprzez ramiona i plecy do pochwy. Nagle przyjemno[ odeszBa i Josephine staBa si sztywna jak drewno. Ju| nic nie czuBa, jakby wygasB niewidzialny ogieD. Knebel zostaB wyjty, BaDcuchy opadBy.  Co teraz czujesz?  spytaB kto[.  Wszystko!  zaBkaBa. PozbyBa si tym wyznaniem caBego bólu.  Wszystko! GBód! Zmczenie! Nadziej! Rozpacz! Znowu poczuBa mocny zapach ró| i zalegBa caBkowita cisza. ROZDZIAA 8 Josephine obudziBa si. ByBa sama w du|ym, luksusowym Bó|ku przykrytym prze[cieradBami w jasne wzory przypominajce orchidee w kolorach pomaraDczowym i |óBtym. Aó|ko byBo eleganckie i wygodne; czuBa si w nim przyjemnie; byBo jej ciepBo. Nie pamitaBa ju|, kiedy po raz ostatni obudziBa si w cieple. Zciany byBy biaBe, a na suficie wisiaB stary, drewniany |yrandol. Mimo opuszczonych |aluzji, promyki sBoDca wpadaBy nie[miaBo do pokoju, delikatnie wszystko o[wietlajc. W powietrzu pachniaBo ananasami i sBoDcem. Gdzie[ niedaleko sByszaBa niewyrazne gBosy rozmawiajcych i [miejcych si ludzi. SByszaBa dobiegajce zza okna wierkanie ptaków. ZrzuciBa prze[cieradBo i podniosBa si z Bó|ka. ByBa zupeBnie naga. Kompletnie zdezorientowana, rozgldajc si po pokoju, szukaBa wzrokiem czego[, co by wydaBo jej si znajome. Jednak nic takiego nie byBo. Na podBodze le|aB puszysty dywan, w rogu staBo drewniane krzesBo, a drugie takie po[rodku pokoju, przy [cianie byBa drewniana szafa i maBy stolik wykonany z bambusa. Na stoliku dostrzegBa plik zadrukowanych kartek, jakie[ klucze, par szklanek na tacy i karafk z wod. W popielniczce le|aBo pudeBko zapaBek. Josephine podeszBa do stolika i wziBa je. ByBo peBne, jeszcze nie u|ywane. Na wierzchu widniaB napis:  Concord Reef", a pod nim drugi, maBymi, zBotymi literami: ,,Dominica". W[ród papierów byBo kilka przewodników turystycznych i map.  Dominica".  Witamy w Concord Reef.  Twój interes jest twoj przyjemno[ci". Hotel. ByBa w hotelu na Dominice. 31 PrzejrzaBa si w wiszcym na [cianie lustrze. WygldaBa blado, chudo i niezdrowo. SpojrzaBa ponownie  oczy otpiaBe, przetBuszczone wBosy. Jednak nie czuBa si zle. Na ciele nie byBo |adnych [ladów. PrzebiegBa rk po wBosach. ByBy dobrze przycite. ZastanawiaBa si, co, u licha, jej si przytrafiBo. ZajrzaBa do szafy. WisiaBy tam stroje kpielowe, sukienki, spodnie, dwie pary sandaBów. Nie znaBa tych rzeczy. ZnalazBa jasn, baweBnian sukienk i zaBo|yBa j. Dotyk delikatnego materiaBu przypomniaB jej dom w Londynie. PodeszBa do okna. OtworzyBa je i ujrzaBa balkon z otaczajc go czerwon balustrad. Poni|ej znajdowaB si biaBy mur pokryty czerwonymi dachówkami. Za nim byBo ju| tylko przepikne, intensywnie bBkitne niebo. WyszBa na balkon. StaBa tak w peBnym sBoDcu, patrzc w dóB na gstwin ro[lin, krzaków i drzew oraz bluszczu, który piB si po balkonie. PodeszBa do balustrady. Pomidzy krzewami dostrzegBa biaBe i czerwone kwiaty, a dalej, po lewej stronie za murem, nieskoDczon, niebiesk przestrzeD morza. Dominica. Przechodzcy w oddali opaleni ludzie byli rado[ni i beztroscy. W powietrzu unosiB si przyjemny zapach i sBycha byBo odgBosy ptaków morskich. Gorce i jasne promienie sBoneczne padaBy na biaBe [ciany domu. PoczuBa zapach gotowanego jedzenia  sBodki zapach cynamonu i mleka kokosowego. RozlegB si radosny, mski gBos i przejechaB jaki[ samochód. WeszBa do pokoju i usiadBa na Bó|ku, po czym po chwili znów si podniosBa i przeszBa wzdBu| pokoju. ZnajdowaBy si w nim dwie pary drzwi. Josephine otworzyBa jedne, znajdujce si naprzeciwko balkonu. Za nimi byBy drewniane schody prowadzce gdzie[ w dóB. ZamknBa je na klucz. ZastanawiaBa si, jak dBugo tutaj przebywa, od jak dawna nie jest w niewoli i kiedy kto[ do niej przyjdzie. Kiedy zobaczy innych ludzi? OtworzyBa drugie drzwi. ByBa tam ogromna, pikna Bazienka ze wspaniaB wann i marmurowymi [cianami. WziBa dBug kpiel; polewaBa si kolejno gorc i zimn wod, nastpnie napu[ciBa ciepBej wody do wanny i siedziaBa w niej dBugi czas. Podczas kpieli przypomniaBa sobie, co jej si zdarzyBo. PamitaBa lot samolotem w Alpy, do wioski. PamitaBa noclegowni, ucisk BaDcuchów na karku i rkach. PamitaBa twarze: mBodego Araba w masce domino, Indianina w wysokich butach, grub kobiet. PamitaBa [nieg na wierzchoBkach drzew. Wszystko to wydawaBo jej si teraz dziwnym i niesamowitym snem, który w ogóle jej nie dotyczyB. Wypoczta, zanurzona w ciepBej, przyjemnej wodzie, wcale nie czuBa [ladów niedawnych tortur. WyszBa z wanny i wytarBa si. Nie chciaBo jej si ubiera i schodzi na dóB, ale w pokoju nie byBo ani telefonu, ani |adnego dzwonka. PoczuBa, |e jest gBodna, i zaczBa zastanawia si, czy kto[ przyniesie jej jedzenie. ZajrzaBa do szafy, |eby znalez co[ odpowiedniego. Wszystkie rzeczy byBy nowe i wszystkie w jej rozmiarze. ZaBo|yBa staniczek, majtki, dBug, powiewn bluz, spodnie i skórzane sandaBy. MiaBa ochot naBo|y na siebie jak najwicej rzeczy. Uwa|ajc, aby si nie przewróci, ostro|nie zeszBa po schodach. DoszBa do holu peBnego egzotycznych kwiatów. StaBy tam krzesBa i fotele, automat z papierosami, akwarium peBne srebrnych rybek i biurko, za którym siedziaBa mBoda kobieta wygldajca na Hiszpank. Josephine podeszBa bli|ej i oparBa si o biurko.  Czy mówi pani po angielsku? Kobieta przytaknBa.  Czy mo|e mi pani odpowiedzie na nieco mo|e dziwne pytanie? Czy nie wie pani, jak dBugo tu jestem? Kobieta spojrzaBa wesoBo. Nie wygldaBa na zdziwion.  PrzyjechaBa pani ostatniej nocy, pani Morrow. Mam nadziej, |e pokój pani odpowiada? 32 Josephine przytaknBa.  To jest  Concord Reef Hotel"?  Si.  Dominica?  Si, senora.  A mo|e mi pani powiedzie, jaki mamy dzi[ dzieD? ByB [rodek czerwca. Ale jeszcze wczoraj w górach byB [nieg. Cho z drugiej strony tam zawsze byB [nieg. Wieczna zima. Mo|e to byB tylko sen? UsiadBa przy stole na wygodnym, skórzanym krze[le obok basenu otoczonego tropikalnymi ro[linami. ZamówiBa kaw i co[ do jedzenia. JadBa mechanicznie; kawa smakowaBa jej. Wszystko, co dziaBo si wokóB niej, odbieraBa jak film, który za chwil si skoDczy. ZjadBa owoce, a potem wstaBa i wróciBa do pokoju. Aó|ko byBo po[cielone, rczniki uBo|one w innym miejscu, na stoliku panowaB idealny porzdek. Josephine przejrzaBa znowu le|ce na nim foldery, próbujc co[ znalez, co[ zrozumie. Dopiero teraz, gdy poznaBa dzisiejsz dat, zrozumiaBa, jak dBugo przebywaBa w zimowej wiosce. ZdaBa sobie spraw, |e tam gdzie byBa i gdzie robili z ni ró|ne dziwne rzeczy, spdziBa wicej ni| rok. UsiadBa na podBodze. Jej usta poruszaBy si bezgBo[nie, jakby próbowaBa wytBumaczy sobie samej, co zaszBo. ZrzuciBa ubranie i weszBa do Bó|ka. PrzespaBa kilka godzin. Potem obudziBa si i le|aBa nasBuchujc. Oczy zaszBy jej Bzami. Nigdy wcze[niej nie byBa na Karaibach, cho zawsze chciaBa tu przyjecha. PamitaBa, |e gdy le|aBa z Jackie, odpoczywajc po miBosnych uniesieniach, czsto marzyBy o wspólnych wakacjach gdzie[ z dala od miasta, ludzi i kBopotów. Gdzie[ na takiej wBa[nie Dominice. ZastanawiaBa si, komu jeszcze o tym mówiBa. Prawdopodobnie wielu ludziom. Te wakacje na Karaibach zawsze byBy jej marzeniem, ucieczk od pracy w biurze, od rzeczywisto[ci. Teraz to zostaBo popsute. ZostaBa tu sprowadzona jak dziecko. Porwali j i przywiezli do twierdzy, z której nie potrafiBa si uwolni. ByBa testowana i porzucana, testowana i porzucana, i tak w kóBko. Nie wiedziaBa ju|, co jest fikcj, a co rzeczywisto[ci. yle byBo z jej pamici  byBo w niej wiele biaBych plam. Czasami widziaBa przed oczami twarze, maski, nagie ciaBa. SByszaBa krzyki, uderzenia bicza. Twierdza miaBa jak[ nazw, ale ona jej nie pamitaBa. Hotel  Concord Reef' byB miejscem banalnym. Przyje|d|ali tu dla rozrywki ludzie bogaci. Prawnicy ze Stanów, niemieccy przemysBowcy, angielscy maklerzy gieBdowi  typy m|czyzn, których dobrze znaBa i spotykaBa. Tacy byli wszdzie; hazardzi[ci, lubicy wypi i zabawi si w Bó|ku. Niektórzy byli nawet mili, wrcz uroczy. Jednak Josephine nie chciaBa mie z nimi do czynienia. PrzejrzaBa si w lustrze i stwierdziBa, |e wyglda nie najgorzej, a ciuchy, które ma na sobie, pasuj idealnie. CzuBa si jednak obco, jakby nie byBa w swojej skórze. Zarzdca hotelu, ubrany w niebieski, lniany garnitur i biaBe, skórzane buty, przywitaB si z ni serdecznie i pocaBowaB w rk. Barman zwracaB si do niej  pani Morrow" i stawiaB jej coraz to nowe koktajle, obsypujc komplementami. Traktowali j jak wdow po jakiej[ wa|nej osobisto[ci, jak rozpieszczone dziecko lub gwiazd filmow. Wkrótce zdaBa sobie spraw, |e jest tutaj wizniem. Wizniem w luksusowym wizieniu. Nie miaBa paszportu, pienidzy, jedynie nieograniczony kredyt w hotelu. O cokolwiek poprosiBa, od razu to miaBa i nie dostawaBa |adnych rachunków. Widocznie zarzdca hotelu dostaB od kogo[ polecenie, aby speBnia wszystkie zachcianki i dba o ni jak najlepiej. ZastanawiaBa si, jak dBugo to bdzie trwaBo? Cigle czuBa si zmczona. Du|o spaBa  na balkonie, w sBoDcu, w cieniu. Nikogo nie znaBa, nikt jej nie odwiedzaB. JadBa przy tym samym stoliku, przeznaczonym dla jednej osoby, lub samotnie w pokoju. Gdy chciaBa wyj[ ze swoich czterech [cian, a do[ miaBa przebywania na 33 balkonie, szBa do kasyna i przypatrywaBa si grajcym w karty. Sama nie graBa. Gdy bogaci m|czyzni poszukujcy towarzystwa zagadywali j, odchodziBa od stoBu. Zapraszano j na przyjcia  pod drzwiami znajdowaBa ró|ne wizytówki  lecz nigdy nie odpowiadaBa, nigdzie nie szBa. PrzesiadywaBa w barze, spogldajc na pBywajcych w basenie. Sama jednak nigdy nie pBywaBa. PatrzyBa na gBadkie i opalone ciaBa, szukajc na którym[ z nich znajomego tatua|u, lecz nigdy go nie dostrzegBa. Którego[ dnia poszBa na spacer do miasta. Jak zwykle byBo gorco i duszno. SpotykaBa bogatych turystów i biednych tubylców. Chodzc ulicami, wszdzie czuBa sBodki zapach migdaBów, kwiatów i sma|onych ryb. Przez caBy czas zachcano j do kupna ró|nych tandetnych towarów i wycigaBy si ku niej rce, zapraszajc do sklepików.  Nie mam pienidzy!  krzyczaBa.  Nie mam pienidzy! Nikt jej nie wierzyB. Otoczona przez tBum nachalnych handlarzy, wpadBa w histeri i o maBy wBos nie zemdlaBa, czujc kurz, smród i upaB. Dzieciaki patrzyBy na ni zdziwione. PatrzyBy, jak biegBa przed siebie, a| znalazBa si pod ogromnymi drzwiami. To byB ko[cióB. ChBód, cisza i powaga tego miejsca sprawiBy, |e poczuBa si lepiej. Serce zamarBo jej, gdy zauwa|yBa m|czyzn nadchodzcego w jej kierunku. PatrzyBa na niego przestraszona; byB ubrany na czarno i miaB na sobie mask domino. ZawahaBa si. U[wiadomiBa sobie, |e byB on jedynie wesoBym przebieraDcem w kostiumie Zorro, z kapeluszem przewieszonym przez rami. UciekBa do hotelu. Po tym zdarzeniu poszBa na pla| odetchn [wie|ym powietrzem. PrzechadzaBa si o zachodzie sBoDca, obserwujc kochanków, samotników, poetów i wBóczgów zbierajcych wyrzucone przez morze przedmioty. SpacerowaBa, rozkoszujc si [wie|ym powietrzem i zapachem karaibskiego morza, który sprawiaB, |e czuBa si spokojniejsza. MaBe, czarne muszelki kBuBy j w stopy i wciskaBy si midzy palce. LubiBa tak spacerowa. Dni mijaBy. Kiedy którego[ dnia le|aBa na balkonie z ksi|k, zauwa|yBa, |e z naprzeciwka obserwuje j mBoda kobieta. ByBa smukBa, miaBa dBugie i zgrabne nogi. Strój bikini uwydatniaB jej peBny biust, gste wBosy opadaBy na ramiona. MiaBa gBadk i opalon skór. Nie byBo wtpliwo[ci, |e obserwuje Josephine. Nie staraBa si zreszt tego ukry  podniosBa jedn rk i pozdrowiBa j. Zdziwiona Josephine tak|e zamachaBa, lecz potem znów szybko skupiBa uwag na ksi|ce. Nie miaBa zamiaru z nikim rozmawia, a tym bardziej krzycze do kogo[ na innym balkonie. Jednak nie mogBa skupi si na czytaniu. Bezmy[lnie spogldaBa na karty ksi|ki i zBapaBa si na tym, |e trzy razy czyta to samo zdanie. OdrzuciBa j w koDcu znudzona, weszBa do pokoju i poBo|yBa si. Gdy po chwili podniosBa gBow, zauwa|yBa, |e dziewczyna cigle stoi przy barierce, patrzc w jej stron. W jej wspaniaBej figurze byBo co[, co j intrygowaBo i nie dawaBo spokoju.  O co chodzi?"  pomy[laBa. UbraBa si elegancko i zeszBa na dóB na drinka. PopijaBa rum z owocami, obserwujc ludzi pBywajcych w basenie.  Halo!  usByszaBa nagle i odwróciBa si. ByBa to dziewczyna z balkonu. MiaBa jasnozielone oczy i maBy, lekko zadarty nos.  Cze[  odpowiedziaBa Josephine.  To do ciebie machaBam? PrzytaknBa, chocia| nie miaBa zamiaru wdawa si w rozmow.  Mam na imi Cadence  powiedziaBa.  Cze[  powtórzyBa Josephine chBodno.  Przepraszam  powiedziaBa Cadence, ale nie odeszBa.  Za to, |e machaBa[?  Za Cadence powiedziaBa.  To imi, to pomysB mojej mamy.  Mo|esz je zmieni  powiedziaBa Josephine. 34  Nie powiedziaBabym  odparBa Cadence.  Imi, które raz si dostaBo, jest twoje. Formalnie mo|esz je zmieni, ale tak naprawd, to nigdy si go nie pozbdziesz. UsiadBa obok i Josephine poczuBa zapach jej skóry  [wie|y i mBody.  Co pijesz?  zapytaBa Cadence.  Rum.  Z owocami? Wyglda niezle. Chyba te| zamówi.  U[miechnBa si sympatycznie i podeszBa do baru. Josephine obserwowaBa jej chód. SzBa wolno, z wdzikiem niosc szklank rumu z owocami.  Czy nie gniewasz si, |e ci tak zagaduj?  zapytaBa. Josephine spojrzaBa na ni przychylniej i wskazaBa obok puste krzesBo. Dziewczyna przysunBa si bli|ej i usiadBa.  O... niezBe!  pochwaliBa i jej twarz rozja[niBa si na chwil. Znowu upiBa troch.  A mo|e jeste[ gBodna?  zapytaBa.  Bo ja jestem. Nie jadBam dzisiaj [niadania. Zanim wypij, powinnam co[ zje[. ZadowoliBa si orzechami i oliwkami, które le|aBy na stole. Josephine nie miaBa na nie ochoty. Po chwili Cadence straciBa zainteresowanie nimi i rumem, i zwróciBa si do Josephine:  Jestem tu od niedawna. Nie znam nikogo. PowiedziaBa to z nutk |alu w gBosie. Josephine zdziwiBo to wyznanie, |e ona tak|e czuBa si tu obco.  A jeste[ tutaj z wBasnej woli? Twarz Cadence rozja[niBa si, ale po chwili u[miech zniknB.  Mój ojciec zawsze chce mnie na siB uszcz[liwia! Ale mu to nie wychodzi.  Mo|e jeszcze spotkasz tu kogo[ miBego.  Przyje|d|am tu co roku, ale tak naprawd chciaBabym pojecha do Europy. ByBa[ w Europie?  Jestem Angielk  powiedziaBa Josephine.  O, kurcz! Tak wBa[nie my[laBam. Od chwili kiedy ci zobaczyBam, byBam pewna, |e jeste[ z Anglii. Cadence urodziBa si w New Jersey. Wyjechali stamtd, gdy byBa dzieckiem. Jej rodzice byli rozwiedzeni. MieszkaBa z ojcem w Laguna Beach, chocia| on bywaB tam rzadko. Wikszo[ czasu spdzaB w Waszyngtonie, pracujc w administracji. Cadence uczyBa si w college'u. ChciaBa podró|owa, by pilotem samolotu, ChciaBa pracowa z uchodzcami, ale tak naprawd, to nie wiedziaBa jeszcze, co chce robi. Co roku ojciec organizowaB jej wakacje w  Concord Reef'. Zawsze obiecywaB, |e przyjedzie, ale nigdy nie przyje|d|aB. Josephine w tym momencie zapragnBa j obj i mocno przytuli. PatrzyBa na Cadence, a my[laBa o Jackie. Tak samo pikne ciaBo, takie same dBugie, gste wBosy.  PrzypatrywaBam si tobie, tam, na balkonie. To okropne, |e te wszystkie balkony s takie same.  Lubi opala si na balkonie  powiedziaBa Josephine.  Masz racj  powiedziaBa Cadence.  Ja te| si tak opalam. Nie wychodz na pla|. M|czyzni nigdy nie zostawi ci w spokoju. Czujc rado[ i podniecenie spowodowane wypitym rumem, Josephine niespodziewanie zapaBaBa sympati do tej dziewczyny. PoBo|yBa swoj rk na jej delikatnej dBoni.  Chodzmy na sBoDce  powiedziaBa.  Na balkon?  Tak.  Josephine wziBa klucze i odstawiBa drinka. WeszBy na schody. Cadence przez caBy czas mówiBa. Jej brat byB prezenterem telewizyjnym na Hawajach. Nie widziaBa go od lat, ale teraz miaBa zamiar go odwiedzi. NiezupeBnie byB jej bratem. Jej matka mieszkaBa w Chicago, gdzie |yBa z czarnym facetem, który byB królem hamburgerów. Tak w ogóle, to |yli w Kentucky. SpytaBa si, czy Josephine byBa w Kentucky i powiedziaBa, |e to rzeczywi[cie bardzo miBe miejsce. Kiedy[ miaBa nawet zamiar tam 35 zamieszka. To byBo wtedy, kiedy rzadko widywaBa matk. Chocia| wBa[ciwie powinna jej nienawidzi. PróbowaBa przecie| ich zabi, kiedy byli dziemi.  To straszne  powiedziaBa Josephine, gdy wchodziBy do pokoju. Cadence usiadBa na Bó|ku.  Czy mog tutaj usi[?  zapytaBa niepewnie.  Oczywi[cie. Josephine wyszBa na balkon, wynoszc krzesBa na sBoDce, a Cadence zdjBa sukienk i le|aBa teraz wygodnie, odpr|ona.  Zrobi ci drinka?  zapytaBa Josephine go[cia.  Mo|e rumu?  Jasne! ZrobiBa drinki, odstawiBa szklanki i signBa po olejek do opalania. PosmarowaBa nim brzuch, uda i ramiona. Cadence znowu usiadBa na krawdzi Bó|ka i spojrzaBa na ni. Wzrok miaBa niezbyt przytomny.  Co[ nie tak?  spytaBa Josephine.  Pewnie chciaBaby[ opala si nago?  rzekBa Cadence.  A ty?  O, Bo|e. To znaczy... Oczywi[cie!  Chodzmy  powiedziaBa Josephine ciepBym gBosem.  Naprawd nie masz nic przeciwko? Josephine u[miechnBa si.  Nie. ZdjBa swój strój i pomogBa Cadence zrobi to samo. StaraBa si nie dotyka jej piknych, pontnych piersi.  WstaD  powiedziaBa. ZdjBa z niej majtki. GBow miaBa teraz na poziomie jej krocza. WBosy w tym miejscu byBy miBe i delikatne., Jackie miaBa takie same." Cadence byBa zmieszana. Nie wiedziaBa, jak ma si zachowa. Josephine stanBa naga naprzeciw Cadence i u[miechajc si, zaczBa si pie[ci. Cadence patrzyBa zdziwiona.  PoBó| si  powiedziaBa.  Nasmaruj ci olejkiem. Cadence posBusznie poBo|yBa si na le|ance. Josephine nacieraBa i gBadziBa jej po[ladki, uda i nogi. Cadence le|aBa, poddajc si temu bez sprzeciwu. Po chwili, kiedy palce Josephine dotarBy do krocza, zaczBa oddycha szybciej.  Odwró si! Cadence posBusznie wykonaBa polecenie. Jej zaró|owiona twarz i oczy zdradzaBy, jak bardzo jest podniecona. RozwarBa szerzej nogi. Josephine poBo|yBa lew rk na ju| wilgotnym kroczu i zaczBa gBadzi wBosy Bonowe. Ruch palców stawaB si coraz szybszy. Drug rk poBo|yBa na jej piersi i zaczBa pie[ci sutki. Potem delikatnie smarowaBa olejkiem brzuch Cadence, nogi, stopy, kolana. CzuBa, |e dziewczyna jest coraz bardziej podniecona. Palce Josephine znowu znalazBy si w jej kroczu i nie mogBa ju| powstrzyma dr|enia i jczaBa z rozkoszy. ZBapaBa Josephine za przegub rki i przycignBa mocniej do siebie. PragnBa, aby te pieszczoty trwaBy wiecznie. ByBa u szczytu. Josephine poBo|yBa si na niej. Zetknicie obu ciaB sprawiBo, |e obie kobiety przeszyB elektryzujcy dreszcz podniecenia. Josephine pogBadziBa jej twarz, a potem zsunBa si po jej ciele w kierunku krocza. Cadence jczaBa. Josephine uniosBa nieco gBow i pocaBowaBa j dBugo i wolno w usta. SmakowaBy rumem i mitow gum do |ucia. Jzyk Cadence poruszaB si zwinnie i szybko. WestchnBa, przerywajc dBugi pocaBunek i otworzyBa oczy, bByszczce jak karaibskie niebo przed burz.  Jak masz na imi? Josephine za[miaBa si. Znowu byBa sob.  Josephine  powiedziaBa. 36 ROZDZIAA 9 Cadence poznaBa kilku mBodych JapoDczyków. DoBo|yBa im w ping-ponga, a potem pokonaBa na basenie pBywackim.  Josephine, zabaw si z nami  zapraszaBa. Ale Josephine nie czuBa si dobrze w towarzystwie rozkrzyczanych gnojków, których jedyn pasj byBa amerykaDska muzyka pop.  Zobaczymy si pózniej  powiedziaBa na tarasie podczas [niadania i pocaBowaBa Cadence na  do widzenia". Dziewczyna pobiegBa do swoich towarzyszy. Josephine nudziBa si, ale nie |aBowaBa, |e nie poszBa z nimi. ZeszBa do baru. Barman podszedB do niej, niosc kolejnego drinka.  Nie zamawiaBam tego  powiedziaBa.  To tamta pani... WskazaB na kobiet koBo czterdziestki, siedzc z boku. MiaBa na wBosach ró|owe pasemka, na rkach bransolety, a szyj obwieszon BaDcuchami. PodniosBa swój kieliszek. Josephine podeszBa do niej.  Dwie kobiety samotnie popijajce nad ranem to niedorzeczne  powiedziaBa nieznajoma.  Ale dwie kobiety pijce razem, to ju| rozsdniejsze.  U[miechnBa si ciepBo.  Caroline Morgenstern  przedstawiBa si, podajc obwieszon bi|uteri rk.  Dla przyjacióB Carrie. Josephine rozpoznaBa w niej jedn z tych amerykaDskich bogatych |on dyplomatów, które przyje|d|aj w takie miejsca, |eby gra w kasynie i wydawa pienidze swoich m|ów. PotrzsnBa jej rk, zastanawiajc si jednocze[nie, czy ta znajomo[ nie bdzie dla niej uci|liwa.  Mam na imi Josephine.  Och, wiem kim jeste[  powiedziaBa Caroline.  Ty jeste[ t tajemnicz Angielk. Przepraszam, |e tak mówi. Josephine podniosBa szklank.  Na zdrowie!  Na zdrowie  odpowiedziaBa pani Morgenstern, na[ladujc jej akcent.  Jeste[ na wakacjach?  Tak, odpoczywam. Je[li uchodziBa tu za tajemnicz Angielk, miaBa zamiar dalej gra. Skóra Caroline nosiBa [lady wielu lat spdzonych na sBoDcu.  Jak ci si podoba nasza wyspa?  zapytaBa. Josephine rozejrzaBa si. Grupka dzieciaków skakaBa do basenu, rozpryskujc wod.  S bardziej relaksujce miejsca...  Mo|e si tam wybierzemy?  zapytaBa pani Morgenstern i Josephine zdaBa sobie spraw, co to mo|e oznacza.  Ale tylko tam, gdzie jest forsa. Kobieta roze[miaBa si.  Widz, |e wiesz jak |y. Josephine poczuBa, |e serce jej zamarBo.  M| krótko ci trzyma?  zapytaBa pani Morgenstern.  Kto?  Twój m|... Kim byBa ta pani Morgenstern?  Nie jestem zam|na. Wyraz twarzy kobiety zmieniB si nagle. 37  Och, przepraszam, kochanie. Josephine spojrzaBa jej w oczy.  ZostawiBam go  rzekBa. Pani Morgenstern potrzsnBa swoimi sza-roró|owymi lokami.  Naprawd, wspóBczuj mBodym kobietom, które |yj bez m|ów. Bardzo wspóBczuj. O, to co[ niezwykBego!  powiedziaBa, gdy letnia suknia odchyliBa si, ukazujc tatua|. Josephine próbowaBa zakry go jednym ruchem. Pani Morgenstern u[miechnBa si.  Jeste[ taka mBoda... Wyczuwajc nut |alu w jej gBosie, Josephine odpowiedziaBa:  Nie jeste[ przecie| stara.  PrzestaD, prosz  obruszyBa si pani Morgenstern.  Moje ko[ci s stare.  I zanim Josephine zdoBaBa odpowiedzie, dokoDczyBa:  Czy widziaBa[ ju| wysp? Nie? Dopij drinka, przejedziemy si. Nagle pomy[laBa, |e marnowaBa czas, siedzc wci| w pokoju hotelowym lub w barze. Je[li Cadence mogBa si bawi, to ona tak|e. Carrie prowadziBa star limuzyn, w której znalazBy butelk whisky. PopijaBy du|ymi Bykami, jadc drog z miasta. UznaBy, |e troch alkoholu nie zaszkodzi kierowcy. Carrie poBo|yBa rk na jej nodze.  Jak ci si podoba?  Jest cudownie! To byBa ta Dominica, któr chciaBa zobaczy. Gsta zieleD rozpo[cieraBa si na zboczach gór, a jej harmonie burzyBy tylko kpy jaskrawych, dzikich kwiatów. Hotel zniknB za wzgórzem i wyBoniBo si turkusowe, bByszczce w promieniach sBoDca morze i pla|a. Ten widok zachwyciB Josephine. {aBowaBa, |e zmarnowaBa tyle czasu zamiast poznawa uroki wyspy. Po chwili wjechaBy w gstszy las, który troch przypominaB d|ungl. Pomidzy drzewami pojawiBy si du|e i eleganckie domy. Droga urywaBa si w miejscu, gdzie z pewno[ci wiele lat temu znajdowaBa si willa. Teraz staBy tam tylko pojedyncze [ciany, midzy którymi rosBy drzewa. Carrie zaparkowaBa samochód w pobli|u domu i otworzyBa drzwi.  Witamy w willi Sama  powiedziaBa.  Jego tu nie ma, ale bd szcz[liwa, je[li obejrzysz dom. Sam, to byB pan Morgenstern. Wewntrz byBo chBodno. Josephine zastaBa tam mieszanin stylów europejskich i amerykaDskich, co [wiadczyBo zarówno o bogactwie, jak i zBym smaku. PojawiBa si dziewczyna, która nie miaBa wicej ni| pitna[cie lat. Carrie kazaBa jej przynie[ whisky i szklanki. UsiadBy w fotelach i zaczBy rozmawia popijajc. Josephine skierowaBa rozmow na temat Anglii, gdzie Caroline nigdy nie byBa. ZadawaBa wic setki pytaD o rodzin królewsk, Szkocj i jeszcze wiele innych spraw. Potem chciaBa dowiedzie si czego[ o brytyjskich ekskluzywnych pensjach. Czy bije si tam dziewczta? Czy to prawda, |e starsze dziewczta mog kara mBodsze? Podczas gdy Josephine odpowiadaBa na te pytania, popijajc drinka, pani Morgenstern podeszBa do drzwi.  Isabel!  krzyknBa w stron korytarza, po czym znów zwróciBa si do niej:  Musz co[ ci wyzna. Czy wiesz, |e widziaBam ju| wcze[niej twój tatua|? Josephine zakrciBo si w gBowie.  Mój m| ma taki sam. Josephine spojrzaBa na ni. ChciaBa co[ powiedzie, ale Carrie daBa jej znak, aby milczaBa. RozlegBy si kroki i znów pojawiBa si mBoda dziewczyna.  Isabel, chciaBabym, aby[ otworzyBa szuflad pana Morgensterna. Dziewczyna byBa zmieszana.  Nie przejmuj si. To nie ma nic wspólnego z tob. Isabel spojrzaBa na Josephine, szukajc u niej ratunku. 38  Zrób to, gBupia dziewczyno, zanim zmieni co do ciebie zdanie!  krzyknBa Carrie. Isabel oddaliBa si, a Carrie, zsunwszy z piersi Josephine sukienk, obejrzaBa tatua|.  Mój m| ma taki sam. On i jego przyjaciele. Chodzmy  powiedziaBa. PoszBy na gór. Powietrze byBo tam cieplejsze. Pod oknem staBa du|a oliwkowa lampa, antyczny globus i popiersie Beethovena. Isabel zostawiBa szuflad otwart.  Sam przywiózB to z jednej ze swoich, tak zwanych,  konferencji"  powiedziaBa Carrie, sigajc do szuflady.  Nie pozwala mi tego u|ywa. Ale ja i Isabel wiemy, gdzie trzyma klucz. WyjBa z szuflady dBugi futeraB z czarnej skóry i otworzyBa go. W [rodku miaB par przegródek. W jednej z nich byBa trzcinka do chBosta- ni. Carrie wyjBa j ostro|nie i przeBo|yBa z rki do rki. Josephine obserwowaBa j.  Wez to. Josephine wziBa od niej trzcink i machnBa ni w powietrzu. RozlegB si znajomy [wist. ZcisnBa w palcach rzemieD  byB stary, brudny; wida, |e czsto u|ywany.  Bardzo osobliwa rózga  powiedziaBa.  Sam nie przywiózB tego, aby u|ywa na mnie. ObiecaB mi, |e tego nie zrobi. Jednak trzy razy nie dotrzymaB sBowa.  Nie byBo wic sensu go prosi.  Chyba nie. Ale on my[laB o czym[ o wiele gorszym. SiedziaBy i piBy, obserwujc si przez stóB, a rózga le|aBa w otwartym futerale.  I tak wszyscy skoDczymy w piekle  powiedziaBa Carrie.  Ameryka to piekBo. Europa te|. Tam te| nie ma |adnej dyscypliny. Powinna[ mie m|czyzn.  UderzyBa dBoni w stóB. Josephine poczuBa, |e robi jej si smutno. CzuBa si, jakby jej dusz porywaB wilgotny, tropikalny wiatr.  Czy twój m| tak|e miaB taki tatua|?  zapytaBa Carrie.  Nie.  I nigdy nie stosowaB z tob tych dziwnych zabaw?  Nie. Larry tego nie robiB. Carrie potrzsnBa gBow.  Sam zabawiaB si ze mn w dziwny sposób. Przez kilka dni pod rzd przekBadaB mnie przez kolano. Jednak codziennie robiB ze mn co innego. Josephine wyczuBa, |e Caroline zdjBa pantofle i dotykaBa jej teraz stop.  On mówi, |e ja tego potrzebuj. Zgadzam si, |e wszyscy tego potrzebuj. Nawet taka Isabel pracuje lepiej, od kiedy wprowadzili[my troch luzu w naszym domu.  NalaBa sobie kolejnego drinka.  Co[ jeszcze musz wyzna  kontynuowaBa.  WidziaBam ci, gdy miaBa[ na sobie bikini. Mój Bo|e, masz najpikniejsze po[ladki, jakie widziaBam. S cudowne! WydawaBo si, |e ten monolog nie bdzie miaB koDca. Josephine rozgldaBa si znudzona po pokoju.  Prosz, poka| mi je. ZaskoczyBa j ta pro[ba. WyczuBa samotno[ i frustracj w gBosie Carrie. WspóBczuBa jej. RzuciBa okiem na trzcink w futerale i nagle jednym ruchem [cignBa sukienk.  Mój Bo|e, jeste[ taka pikna, Josephine... Josephine... Zdejmij te| majtki. Prosz, zrób to dla mnie. Josephine posBuchaBa. ZdjBa je powoli, patrzc kobiecie w oczy.  Och, mój Bo|e  jknBa Carrie.  Teraz odwró si i poBó| rce na po[ladkach. Josephine, wstrzymujc oddech, wykonaBa polecenie. SByszaBa, jak Caroline wstaBa i podeszBa do niej. OczekiwaBa, |e nastpi ból, ale to byB tylko miBy, delikatny dotyk  Carrie masowaBa jej plecy, z lekkim brzkiem bransoletek.  Wspaniale, wspaniale  dyszaBa przy tym.  To grzech, |eby taka kobieta jak ty, nie miaBa m|czyzny... 39 DotykaBa jej po[ladków. ByBo to przyjemne. ByBa coraz zuchwalsza.  Kiedy poznasz Sama  powiedziaBa  bdziesz mogBa czsto nas odwiedza i spdza tu wicej czasu. Sam pomo|e ci, wiem to. ZdawaBo si, |e uwa|a Josephine za niewinn i bezgrzeszn. Dlaczego m| nigdy jej nie wtajemniczyB? Trzcinka caBy czas le|aBa na stole w futerale.  Wez to  powiedziaBa pani Morgenstern. Josephine wziBa j i zamknBa futeraB. PrzeszBy przez pokój i korytarz do sypialni. StaBy tam dwa zBczone Bó|ka z moskitier. Okna byBy otwarte i pachniaBo egzotyczn ro[linno[ci. Josephine zamknBa oczy i pozwoliBa si pie[ci. WBa[ciwie mogBa by córk Carrie lub jej niewolnic, gotow na wykonanie ka|dego zadania, aby sprawi przyjemno[ swojej pani. ByBa wolna. PrzysiadBa na brzegu Bó|ka, a Caroline wziBa stojc na stoliku fotografi, pocaBowaBa i przycisnBa do piersi. PodeszBa do Josephine i pokazaBa jej zdjcie.  To jest mój Sam. Sam byB siwiejcym m|czyzn. StaB pod palm i wygldaB jak stary |óBw. PostawiBa zdjcie na stoliku, tyBem do pokoju. ByBa podekscytowana.  Hej, hej, odwró si!  zwróciBa si do Josephine.  A ty, Sam my[l sobie, co chcesz. Carrie zdjBa bluzk (jak na swój wiek miaBa bardzo Badne piersi), a potem [cignBa d|insy i poBo|yBa si na Bó|ku. ByBa bardzo opalona. Josephine ciekawiBo, co w tym czasie robi Isabel.  Chodz do mnie  powiedziaBa Carrie.  No chodz. Josephine, ju| mniej skrpowana, zbli|yBa si do niej.  PocaBuj mnie pierwsza  powiedziaBa Carrie. Josephine nachyliBa si i pocaBowaBa j w wymalowane usta. Carrie wydaBa jk rozkoszy.  Nie, nie tutaj. Tam... Och, Bo|e, Bo|e...  jczaBa coraz bardziej podniecona. Aó|ko dr|aBo pod nimi. Josephine coraz mocniej caBowaBa krocze podstarzaBej kobiety. StaraBa si sprawi jej przyjemno[.  Och, och!  krzyczaBa coraz gBo[niej Carrie. Czy zrobi to teraz? To, o co jej chodziBo? Carrie nalegaBa:  Prosz, Josephine, prosz! Le|aBa rozBo|ona na Bó|ku i BkaBa. Trzcinka le|aBa obok i zdawaBa si na co[ czeka. Kobieta coraz bardziej nalegaBa. Bi|uteria gBo[no dzwiczaBa. Z t brzow opalenizn i ogromn ilo[ci zBota wygldaBa jak |ona hinduskiego rad|y.  Prosz, Josie!  nalegaBa.  Zrób to! BBagam!  Czy chcesz, abym ci wychBostaBa?  zapytaBa. Ta kobieta zwabiBa j po to... SignBa po trzcink. PrzypomniaBo jej si, jak to robili w Chateau des Aiuilles. WidziaBa ciemno[, mury, Bó|ko, dym. Potem znowu ciemno[. Azy. Potem jaki[ ciemny, regularny ksztaBt. Coraz wyrazniej... to byBo domino! MydBo! OcknBa si, zrobiBo jej si zimno. Niewidzialna obrcz [cisnBa jej szyj, jak gruby, skórzany koBnierz. I nagle... Nagle to wszystko okazaBo si prawd. Kobieta wyjBa domino. Puste domino.  Och, nie!" Josephine zerwaBa si z Bó|ka, chwyciBa sukienk i zaczBa zbiega po schodach. Na dole staBa Isabel. Nie wiedziaBa, co si dzieje. Josephine potrciBa j.  Idz tam!  krzyknBa.  Idz do niej i zrób, o co prosi! Idz! Dziewczyna staBa zdumiona.  Idz tam! 40 BiegBa midzy drzewami i krzakami. Ptaki zrywaBy si na jej widok. BiegBa prawie naga, nogi bolaBy j od kamieni i czuBa si brudna i nieszcz[liwa. WokóB panowaB gorcy zapach tropiku. W pewnej chwili usByszaBa odgBos samochodu. RozejrzaBa si dookoBa.  Skd on dochodzi? Jest!" Du|y, niebieski wóz przeje|d|aB midzy drzewami. Josephine pomachaBa w jego kierunku sukienk, jak poddaniec biaB flag. ZatrzymaB si i Josephine podbiegBa. M|czyzna otworzyB okno i popatrzyB na ni zdziwiony.  Prosz, pomó| mi. PoznaBa go. ByB jednym ze stra|ników hotelowych.  Jedziesz do hotelu?  zapytaBa nerwowo. Wci| patrzyB na ni zdziwiony.  No, jedziesz?  ponowiBa pytanie.  No... tak... Jad do pracy. Josephine otworzyBa drzwi samochodu.  Mo|esz ze mn zrobi, co chcesz, ale prosz, jedz ju|, jedz! M|czyzna opanowaB si.  Madame, prosz, aby pani si ubraBa. NiedBugo si |eni. ZapaliB samochód i ruszyli do miasta, podczas gdy Josephine nakBadaBa sukienk. ROZDZIAA 10 Pod drzwiami zastaBa wiadomo[ od Cadence.  Cze[. Przyjdz na imprez  Papillote. Bd balony! CaBuj. C." ZastanowiBa si. Nie chciaBo jej si tam i[, ale nie mogBa przecie| caBy czas siedzie w  Concord Reef'. Nie chciaBa tu spotka Caroline. RozebraBa si i poszBa do Bazienki, gdzie dBugo si kpaBa. Ruchy miaBa jeszcze nerwowe pod wpBywem wcze[niejszych prze|y.  Papillote? Gdzie to jest?"  my[laBa. Poza tym nie miaBa pienidzy. NapiBa si troch rumu, signBa po szorty i w tym momencie postanowiBa zabBysn. ZaBo|yBa czarne poDczochy na jedwabnym pasie, srebrn bluzk i dBug, poByskujc spódnic. WBo|yBa sandaBy, przeczesaBa wBosy, po czym szybko si umalowaBa. ZeszBa do recepcji, aby wynaj samochód.  Musz zobaczy pani dokumenty, mada-me  powiedziaB recepcjonista.  Paszport i amerykaDskie prawo jazdy.  Nie mam  odpowiedziaBa. PodniósB gBow ze zdziwionym u[miechem.  SBucham?  Nie mam dokumentów.  A mo|e chocia| prawo jazdy?  Nie.  Przepraszam, ale nie mog wynaj samochodu bez odpowiednich dokumentów. Takie s przepisy.  Pieprzy przepisy powiedziaBa sBodko.  Popro[ szefa. ChBopak byB zmieszany.  Przykro mi, ale nie sdz, |eby to co[ daBo. Josephine przerwaBa:  Powiedz mu. Nie próbowaB ju| dBu|ej protestowa; zapukaB do drzwi biura i wszedB. Za oknem sBoDce o[wietlaBo morze i drog. ChBopak wróciB.  Samochód bdzie czekaB na zewntrz. Za pi minut, pani Morrow.  Dzikuj, Jeffrey  odczytaBa jego imi na identyfikatorze.  Bd jeszcze potrzebowaBa skrzynk alkoholu. PodniósB znowu sBuchawk. Wynajtym samochodem okazaB si zielony impala, automatyczny z napdem na cztery koBa. Butelki brzczaBy na tylnym siedzeniu. 41 JechaBa midzy gstymi krzewami Droga byBa bardzo krta. UjrzaBa kilka balonów wiszcych na palmie i w pierwszym momencie pomy[laBa, |e to jakie[ egzotyczne owoce. Kto[ musiaB wdrapa si na drzewo i zawiza je tam. Inne balony, |óBte i ró|owe, dekorowaBy du| tablic z napisem:  TO TUTAJ". Josephine zatrzymaBa samochód i wysiadBa, rozgldajc si dokoBa. ZnalazBa si na zboczu poro[nitym mchem i porostami. Powy|ej znajdowaBo si osiedle niedu|ych domków, które wygldaBy jak wyjte z filmu hollywoodzkiego. Ponad nimi tryskaBa fontanna. Wszdzie byBo zielono i zBoci[cie. DookoBa ogromnego ro|na, na którym pieczono miso, siedzieli i stali ludzie. U[miechnite twarze pozdrawiaBy Josephine, podczas gdy ona szukaBa Cadence. W powietrzu czu byBo aromat dymu, chili i pieczeni. MBodzi ludzie siedzieli na kamieniach z butelkami piwa i wina, a starsi w wygodnych le|akach. DookoBa nich biegaBy dzieci, krzyczc i [miejc si. Wszyscy wygldali na szcz[liwych.  Josephine! Tutaj! PodeszBa niepewnie. Wszyscy na ni teraz patrzyli.  Hej, Josephine!  To byBa Cadence. StaBa naga na brzegu basenu, obok grupy m|czyzn i kobiet. PodeszBa do Cadence i u[miechnBa si do niej.  Cze[, Cadence!  Cze[. Wygldamy, jak gwiazdy filmowe, prawda? ZaczBa chlapa najbli|ej stojcego m|czyzn. Dwie nagie dziewczyny przysiadBy nonszalancko na brzegu basenu.  Chodz  powiedziaBa Cadence.  Jest tak gorco. A masz!  OchlapaBa j chBodn, przyjemn wod. Josephine otrzsnBa si.  Nie mam ze sob kostiumu.  Ale| nie potrzebujesz!  WBa[ciwie masz racj.  Nikomu to tutaj nie przeszkadza.  Cadence za[miaBa si.  Powiedz sama, czy to miejsce nie jest cudowne?  WskoczyBa do wody.  Chodz, woda jest fantastyczna! Josephine zawahaBa si.  Hej, Toto, podaj jej butelk! Mamy taki wspaniaBy dzieD! Ciesz si, |e przyjechaBa[.  MiBo mi  powiedziaBa tylko. Butelka powoli stawaBa si pusta. Do picia przyBczyBa si Consuela, która wcze[niej kpaBa si z Toto.  Chodz do wody  nalegaBa Cadence.  Josephine!  Nie chce mi si rozbiera.  Ale z ciebie nudziara! ZdjBa sandaBy i stanBa na gorcych, wilgotnych kamieniach. PodniosBa spódniczk. Wszyscy patrzyli teraz na ni. U[miechaBa si, ale nie zrobiBa kroku dalej.  Przynie[cie troch rumu z mojego samochodu. Jest w zielonej impali, na tylnym siedzeniu. Toto z drugim m|czyzn wyszli z wody. Mieli na sobie sportowe spodenki.  No, przynie[cie  powiedziaBa.  Mam tego sporo. Gdy chBopcy poszli do samochodu, Josephine zaczBa zdejmowa poDczochy. Consuela i inne dziewczta nadal si kpaBy. Nie byBy zadowolone z jej przybycia. Josephine rozebraBa si, usiadBa na nagrzanych kamieniach i powoli weszBa do wody. Cadence u[miechnBa si do niej.  NiezBa woda, prawda?  WspaniaBa. ZamknBa oczy i rozBo|yBa si na pByciznie. Consuela z przyjacióBkami wyszBy z wody i zaczBy si ubiera.  Idziemy co[ przeksi. Do zobaczenia 42 pózniej, Cadence.  Do zobaczenia. Dziewczta dziwnie spojrzaBy na Josephine.  MiBo byBo ci pozna  powiedziaBy.  Nawzajem. Gdy zostaBy same, Cadence pocaBowaBa Josephine.  Nie jeste[ na mnie zBa, prawda?  zapytaBa.  Nie, miaBam po prostu zwariowany dzieD. To wszystko.  Chodz do mnie. Oni przyjd za jaki[ czas. Rozluznij si.  Zostaw mnie  powiedziaBa Josephine.  Kiedy oni, do cholery, przynios te flaszki?  Czemu jeste[ w[ciekBa?  Cadence byBa zdziwiona jej zachowaniem.  Chyba masz jakie[ kBopoty. Josephine pomy[laBa, |e liczy si tylko to, |e s tu razem. Woda przepBywaBa po jej goBych stopach. Caroline i hotel  Concord Reef" wydaBy si oddalone o miliony kilometrów. ByBa tu, sBuchaBa szumu drzew i [piewu ptaków. DobiegaBy j krzyki dzieci i pluskanie w wodzie. OtworzyBa oczy i zobaczyBa m|czyzn wracajcych z butelkami. Nie opodal staBa grupka ludzi. Podobnie jak Cadence, i inni go[cie byli ubrani jedynie w krótkie spodnie lub spódniczki. Midzy nimi dostrzegBa m|czyzn o blond wBosach spacerujcego w[ród kwiatów. Przez chwil zatrzymaBa wzrok na jego nagiej piersi. MiaB tatua|. ByB za daleko, aby mogBa dostrzec ksztaBt, ale wiedziaBa, jaki to byB tatua|.  To nie mo|e by Sam Morgenstern"  pomy[laBa. Serce zaczBo bi jej mocniej. Caroline mówiBa o przyjacioBach Sama, którzy te| mieli tatua|e. Czy on byB jednym z nich? SzukaB jej tutaj? Wydarzenia tego dnia przeleciaBy jej przed oczami; wszystko wydaBo si zimne i obce. Ten m|czyzna to byB wBa[ciwie chBopak. Nie mógB mie wicej ni| dwadzie[cia lat. O, Bo|e! To ten sam...  Josephine!  Cadence, och, przepraszam! Wiesz, wBa[nie zauwa|yBam kogo[. Musz go dogoni.  ZaczBa si ubiera. Cadence nie wiedziaBa, co si staBo.  Dokd idziesz? Kto to jest? Ja nikogo nie widz!  ZostaD tu. I nie [ledz mnie! Szybko pobiegBa w stron ogrodu kwiatowego. Orchidee muskaBy jej ciaBo.  Przepraszam, przepraszam...  Nie mogBa go odnalez w gromadzie ludzi. ZastanawiaBa si, czy zatrzymaB si w Papillote na dBu|ej. Mo|e kto[ mógBby o nim co[ powiedzie.  Cze[!  rozlegBo si za jej plecami. To byBa Consuela ze swoj przyjacióBk.  Nie widziaBy[cie przypadkiem mBodego m|czyzny? Ma jasne wBosy, niezbyt wysoki... Dziewczyny patrzyBy na ni zdziwione. SpojrzaBy na siebie znaczco.  O co jej chodzi?"  Nie...  zaczBa jedna, lecz Josephine przerwaBa jej:  MiaB niezwykBy tatua| na piersi. Taki jak ten.  OdsBoniBa swój. Dziewczyny spojrzaBy bez sBowa. ByBy speszone. WygldaBo jednak na to, |e tatua| co[ im mówiB.  Nie  powiedziaBa w koDcu ostro Jax.  Nigdy czego[ takiego nie widziaBam. Chodz, Consuelo... Ale ona patrzyBa cigle na Josephine, próbujc sobie co[ przypomnie. Jeszcze raz spojrzaBa na tatua|.  Przystojny facet? W |akiecie z lnu i butach z krokodylej skóry?  Mo|e...  WidziaBam go odpowiedziaBa Consuela Jest na dole. WskazaBa w stron drogi, gdzie byB parking. Rzeczywi[cie staB tam ten chBopak lub kto[, kto wygldaB tak samo. MiaB na sobie jasne spodnie i rozpit marynark. Nie dzikujc pobiegBa, 43 potrcajc mijanych po drodze ludzi. Krzyczeli co[ za ni, ale nie zwracaBa uwagi. To byB on! ByBa tego pewna. WidziaBa go! Nigdy, co prawda, w takim ubraniu, ale kojarzyBa go z Londynem i Chateau des Aiuilles. ZawoBaBa. Nie odwróciB si, ani nie zatrzymaB. DogoniBa go jednak i zBapaBa za rami, za elegancki |akiet. Takich |akietów nie nosili  niewolnicy". OdwróciB si. To byB on.  Ty wiesz, co si zdarzyBo powiedziaBa.  Wiesz. Prosz, powiedz mi to!  Nie wiem  odpowiedziaB ostro i zdjB jej rk ze swojego ramienia.  Przykro mi, ale chyba pomyliBa[ mnie z kim[ innym. MiaB obcy akcent.  Na pewno mnie pamitasz. Wiem o tym. W Londynie, w moim mieszkaniu. I w wiosce. WoBaBam wtedy ciebie. Twój szef byB zBy...  Nigdy ci wcze[niej nie widziaBem. Ale jego twarz nie potrafiBa ukry kBamstwa. WiedziaBa, w jaki sposób mo|e go zmusi do mówienia prawdy. OdsBoniBa swój tatua|.  Rozepnij koszul  powiedziaBa.  Zrób to. Poka|, |e nie masz tatua|u. Wtedy odejd i nigdy wicej mnie nie zobaczysz. Nie zrobiB |adnego ruchu.  Je[li nie chcesz pokaza, to znaczy, |e mam racj  powiedziaBa. Nad nimi szumiaBy drzewa, sBycha byBo [piew ptaków i muzyk. KBamaB. SignBa w stron jego koszuli. Nie pozwoliB na to.  Zostaw mnie i odejdz! Nie znam ci. Jak dBugo jeszcze? Nie mam pojcia, kim jeste[. Odejdz! MówiB to pewnie i zdecydowanie. Nie wiedziaBa, czy ma jeszcze nalega, czy te| odej[. Ale byBa pewna, |e on wie co[ na jej temat. A je[li nie, to dlaczego tu si znalazBa? Dlaczego spo[ród wielu wysp, wybrano t jedn na Karaibach? PrzyszBa jej nagle do gBowy my[l, |e mo|e Dominica ma by jej ostatnim testem... M|czyzna podszedB do biaBej mazdy. WsiadB i przekrciB kluczyk. PobiegBa szybko do swojego samochodu i pojechaBa za nim. Jechali drog midzy drzewami. Zachodzce sBoDce znikaBo ju| za horyzontem, lecz jeszcze raziBo swoj czerwieni. Josephine zaBo|yBa okulary. MinBa mBod kobiet jadc na koniu.  Skd ci wszyscy ludzie tu si wzili?" Mazda zaczBa si oddala. Krzewy ocieraBy si o jadcy pojazd  droga prowadziBa zygzakami midzy drzewami. M|czyzna prowadziB w gBb d|ungli, w zupeBnie nieznan i dzik okolic. Nagle, las skoDczyB si i zobaczyBa brzeg morza. Drzewa byBy tu rzadsze. Zauwa|yBa mazd zaparkowan przy drodze. Opodal widniaBa malutka, rybacka wioska. Josephine wysiadBa z samochodu i podeszBa do mazdy. ByBa pusta. Na tylnym siedzeniu le|aBa marynarka m|czyzny, baweBniane spodenki i koszula.  Dlaczego rozebraB si? Czy|by poszedB popBywa?" Szybko pobiegBa w stron pla|y. Nie byBo go tam jednak. Przy starym pomo[cie cumowaBa Bódz. I nic wicej. Cisza i pustka. PoszBa drog w przeciwn stron, midzy skaBami do lasu. BaBa si troch, ale wiedziaBa, |e musi odnalez m|czyzn. WeszBa w las. ROZDZIAA 11 SzedB tdy  w mulistym gruncie zauwa|yBa [lady stóp. ZaczBa przedziera si przez krzewy, które szarpaBy jej ubranie. Czy nadal szBa [cie|k? To, co byBo daleko  wydawaBo si takie bliskie, ale gdy si zbli|aBa, stawaBo si niewidoczne. Nie zastanawiaBa si, co jeszcze mo|e si zdarzy. 44 SBoDce zaszBo i zaczBa si tropikalna noc. Ze wszystkich stron atakowaBy j jakie[ gBosy i cienie; wydawaBo jej si, |e nad gBow sByszy krzyki maBp. CaBy czas piBa si pod gór. Strach przybieraB na sile. ZaczBo pada i krople deszczu zmoczyBy jej gBow i ramiona. PrzedzieraBa si uparcie. Nagle, midzy drzewami zauwa|yBa niedu|y dom. PrzyspieszyBa kroku, podeszBa do drzwi i otworzyBa je. Wewntrz byBo ciepBo i ciemno. Niewyrazne [wiatBo, dobiegajce z rogu pokoju, o[wietlaBo jego cz[. SBycha byBo krople uderzajce o dach. W tym momencie ujrzaBa go. SiedziaB na wysokim krze[le z rkoma zaBo|onymi na piersi. MiaB na sobie spodnie z czarnej skóry i wysokie buty, a na szyi czarny koBnierz. DostrzegBa tak|e tatua|.  Czemu mnie [ledziBa[?  Wiesz przecie|. Wiesz, kim jestem!  NiezupeBnie, ale domy[lam si. DoznaBa jakiej[ wielkiej, wewntrznej mocy.  Odpowiesz mi na moje pytania?  PodeszBa bli|ej.  Nie musisz zadawa pytaD!  Jego gBos rozlegaB si gBucho po pokoju. M|czyzna nie poruszyB si nawet.  Je[li mi odpowiesz, odejd. Cisza.  Dlaczego ja zostaBam wybrana?  Czy jeste[ tu pod przymusem?  Zabrali mi paszport.  Nie jest ci potrzebny.  Nie mam pienidzy. Czuj si jak w wizieniu  powiedziaBa nerwowo, wycierajc twarz wilgotnym rkawem.  CaBy [wiat jest wizieniem odparB filozoficznie.  Masz wszystko, czego potrzebujesz. Pomy[laBa o obsBudze hotelu  Concord Reef, która wykonuje wszystkie jej polecenia, o Carrie Morgenstern  nieszcz[liwej, podstarzaBej kobiecie...  CaBa jeste[ przemoczona  zauwa|yB m|czyzna.  Rozbierz si. Zdejmij wszystko: przeszBo[, prawd, to|samo[, nadziej, marzenia, przyszBo[... Josephine zaczBa zdejmowa z siebie ubranie  byBo mokre i zimne. Zauwa|yBa, |e m|czyzna obserwuje jej ruchy.  Mo|esz teraz odpocz.  WskazaB jej drewniane krzesBo.  Tam jest to, czego potrzebujesz, twój paszport, pienidze. Twoje prawo i twoja rzeczywisto[. PodeszBa bli|ej. Le|aB tam skórzany koBnierz ze srebrn klamr i srebrnym kóBkiem, a obok maska domino.  ZaBó| to. CzuBa, jak pulsuje jej krew, i niewyrazne obrazy zaczBy jej si przesuwa przed oczami. Ile jeszcze dozna bólu? Co si z ni stanie? M|czyzna pocaBowaB j. Jego gorce usta pBonBy po|daniem i pachniaBy dymem. Nic nie mówiB, sByszaBa jedynie jego oddech jak szum wzburzonego morza. WyobraziBa sobie, |e kr|y we wszech[wiecie pustym i wolnym. Potem ujrzaBa tysice luster. W ka|dym z nich wygldaBa inaczej. OcknBa si. Byli tylko we dwoje  ona i jej mistrz. ObejmowaB j i caBowaB. Teraz byBo cudownie. Marzenia speBniBy si. Le|aBa ze wspaniaBym m|czyzn, który j cudownie pie[ciB. CaBowaB tajemniczy tatua|. UniósB si nieco ponad ni. Jego penis pachniaB lasem i zioBami. DotykaBa go ustami i caBowaBa coraz mocniej, a| zesztywniaB z podniecenia. Jej tak|e sprawiaBo to wielk przyjemno[. KrzyczaB. ByB znakomity. Robili to ze sob na wiele sposobów, za ka|dym razem dochodzc do szczytu rozkoszy. Kiedy le|eli zmczeni odpoczywajc, pocaBowaB j w usta dBugo i namitnie. Nie byB to tylko pocaBunek kochanków. 45  Czy wiesz, jak dBugo byBam w wiosce?  Ka|dy przebywa tam tak dBugo, jak powinien.  U[miechnB si.  Ale dlaczego znalazBam si tutaj, na Dominice?  Dominica?... Bez specjalnego powodu. SpojrzaBa mu w twarz; co[ jednak ukrywaB. KochaBa si z nim przecie|, nie znajc jego imienia, tak wiele razy. ByBo jej z nim dobrze. Faktycznie wygraBa szcz[cie dziki pustemu domino.  WiedziaBe[, |e o takiej wyspie marz.  Wiem o tobie wszystko, Josephine Morrow. PocaBowaBa go w policzek.  Ci m|czyzni  aroganccy i pewni siebie!"  pomy[laBa. Nie przestaBa zadawa pytaD.  A co by byBo, gdybym zaczBa gr z Caroline Morgenstern?  Czemu pytasz?  Czy ona jest jedn z was? Nas? Jest cz[ci testu, prawda?  Tak.  A co z Cadence?  No, przed ni jest jeszcze wiele mo|liwo[ci.  Chyba tak. Pózniej, gdy le|eli w sypialni, powiedziaB:  ZapomniaBa[ o czym[! Na krze[le, obok maski i koBnierza le|aBo jeszcze co[ bByszczcego. WstaBa i podeszBa do krzesBa. ByBa to tiara wysadzana czarnymi diamentami. OdrzuciBa wBosy do tyBu, wolno zaBo|yBa tiar i u[miechnBa si triumfalnie. koniec 46

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Amberlake, Cyrian The Domino Tattoo [UC]
Amberlake, Cyrian Jennifers Instruction [UC]
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczu
t informatyk12[01] 02 101
introligators4[02] z2 01 n
02 martenzytyczne1
OBRECZE MS OK 02
02 Gametogeneza
02 07
Wyk ad 02
r01 02 popr (2)

więcej podobnych podstron