plik


"Nad Niemnem" Elizy Orzeszkowej J�zyk polski:  �Nad Niemnem� Elizy Orzeszkowej   W korczy�skim dworze na rozleg�ym trawniku dziedzi�ca ros�y wysokie i grube jawory otoczone ni�sz� od nich g�stwin� koralowych bz�w, akacji, buldene��w i jeszcze ni�sz� ja�min�w, spirei i krzaczastych r�. Doko�a starych, kiedy� kosztownych sztachet topole, kasztany i lipy �cian� g�stej zielono�ci zakrywa�y drewniane gospodarskie budynki. U zbiegu dwu dr�g okalaj�cych trawnik i rosn�ce �r�d niego pot�ne grupy drzew i krzew�w sta� dom drewniany tak�e, nie pobielony, niski, ozdobiony wij�cymi si� po jego �cianach powojami, z wielkim gankiem i d�ugim rz�dem okien maj�cych kszta�t nieco gotycki. Na ganku pomi�dzy oleandrowymi drzewami rosn�cymi w drewnianych wazonach sta�y �elazne kanapki, krzes�a i stoliki. Naprzeciw gospodarskich zabudowa� wznosi�a si� nad sztachetami g�sta zielono�� starego zna�, bo w aleje z grubych drzew wysadzanego, ogrodu. Dalej wida� by�o u jednego z kra�c�w ogrodu prze�wiecaj�cy przez zielono�� �w wysoki, w s�o�cu z�ocisty brzeg Niemna, a z niekt�rych punkt�w dziedzi�ca widzialn� by�a i sama rzeka, szeroka, w tym miejscu okr�g�ym �ukiem skr�caj�ca si� za b�r ciemny. Nie by� to dw�r wielkopa�ski, ale jeden z tych starych, szlacheckich dwor�w, w kt�rych niegdy� mie�ci�y si� znaczne dostatki i wrza�o �ycie ludne, szerokie, weso�e. Jak dzia�o si� tu teraz, aby o tym wiedzie�, trzeba by�o dowiadywa� si� z bliska, ale co w oczy od razu wpada�o, to wielka usilno�� o zachowanie miejsca tego w porz�dku i ca�o�ci. Jaka� r�ka gorliwa i pracowita zajmowa�a si� wci�� jego podpieraniem, naprawianiem, oczyszczaniem. Sztachety psu�y si� tu po wielekro�, ale zawsze je naprawiono, wi�c cho� po�atane, sta�y prosto i dobrze strzeg�y dziedzi�ca i ogrodu. Stare r�wnie� gospodarskie budynki mia�y silne podpory, a w wielu miejscach nowe strzechy i nowe pomi�dzy drewnianymi �cianami s�upy z kamieni. Stary dom niskim by� i widocznie z ka�dym rokiem wi�cej wsuwa� si� w ziemi�, lecz z dachem gontowym i jasnymi szybami okien nie mia� wcale pozoru ruiny. Rzadkich, kosztownych kwiat�w i ro�lin nie by�o tu nigdzie, ale te� nigdzie nie ros�y pokrzywy, �opuchy, osty i chrzany, a stare drzewa i dawno zna� zasadzone, bo pot�nie rozros�e, krzewy wygl�da�y �wie�o i zdrowo. Dworowi temu, w kt�rym jednak widocznie wci�� si� co� psu�o i naprawianym by�o, w kt�rym widocznie tak�e nic od dawna nie dodawano i nie wznoszono, ale tylko to, co ju� sta�o i ros�o, przechowywano, porz�dek, czysto�� i dba�o�� nadawa�y poz�r dostatku i prawie wspania�o�ci. Wielko�� zajmowanej przeze� przestrzeni, niezmierne bogactwo nape�niaj�cej go ro�linno�ci, sama nawet staro�� niskiego domu i niejaka dziwaczno�� gotyckich jego okien wywiera�y wra�enie powagi, wzbudza�y mimowoln� poezj� wspomnie�. Mimo woli wspomnie� tu trzeba by�o o tych, kt�rzy sadzili te ogromne drzewa i �yli w tym stuletnim domu, o tej rzece czasu, kt�ra nad tym miejscem przep�yn�a, to cicha, to szumna, lecz nieub�aganie unosz�ca z sob� ludzkie rozkosze i rozpacze, grzechy i - prochy. Wn�trze domu posiada�o te same, co i dw�r ca�y, cechy dawnego bogactwa chronionego przez czujne i niestrudzone starania od rozpadni�cia si� w �achmany i pr�chno. W obszernych, niskich i dobrze o�wietlonych sieniach stercza�y na �cianach przed wielu ju� zapewne dziesi�tkami lat umieszczone ogromne rogi �osi�w i jeleni; pomi�dzy nimi wisia�y usch�e wie�ce ze zbo�a przetykanego czerwieni� kalinowych i jarz�binowych jag�d; naprzeciw drzwi wchodowych wschody w�skie, niegdy� wykwintne, a dzi� �lady tylko dawnej politury nosz�ce, prowadzi�y do g�rnej cz�ci domu. Z tych sieni dwoje drzwi na o�cie� rozwartych wiod�o z jednej strony do obszernej sali jadalnej, z drugiej - do wielkiego, o czterech oknach, salonu. Oba te pokoje dostatecznie zape�nia�y sprz�ty, kt�re, jak z kszta�tu i gatunku ich wnosi� by�o mo�na, kupionymi by�y przed dwudziestu przesz�o laty i kosztowa�y wiele; teraz przecie� ukazywa�y si� na nich tu i �wdzie niewprawn� r�k� wiejskiego rzemie�lnika dokonane sklejenia i naprawy, a drog� materi�, kt�ra niegdy� okrywa� je musia�a, zast�pi�a zupe�nie tania i pospolita. Obicia na �cianach, tak jak i sprz�ty, niegdy� kosztowne i pi�kne, a teraz postarza�e i sp�owia�e, b�yska�y jeszcze tu i �wdzie z�oconymi bukietami i arabeskami, zakrywa�o je zreszt� w znacznej cz�ci kilka pi�knych kopii ze s�awnych obraz�w i kilkana�cie rodzinnych portret�w w staro�wieckich, ci�kich, z wytart� poz�ot� ramach. Pod�ogi by�y tam woskowane i b�yszcz�ce, niskie sufity bia�e i czyste, drzwi staro�wieckie, ci�kie, z b�yszcz�cymi br�zowymi klamkami, dywany du�e i sp�owia�e, w rogu salonu pi�kny fortepian, u okien ze smakiem ustawione grupy zielonych ro�lin. Wida� by�o wyra�nie, �e od lat dwudziestu nic tu nie przyby�o, ale i nic nie uby�o, a to, co brudzi�, �ama� i rozdziera� czas, kto� ci�gle oczyszcza�, zszywa� i naprawia�. Sprawia�o to wra�enie pilnej pracy, usi�uj�cej zwolni�, mo�e zupe�nie powstrzyma�, stopniowo, lecz nieub�aganie proceder sw�j wiod�c� przemian� bogactwa w n�dz�. W przyleg�ym wielkiemu salonowi pokoju, kt�rego okno, jak i okna salonu, wychodzi�o na b��kitniej�cy zza rz�du starych klon�w Niemen, znajdowa�o si� towarzystwo z�o�one z os�b czterech. Pok�j ten mia� poz�r gabinetu wykwintnej kobiety, Wszystko tu by�o mi�kkie, ozdobne i wbrew temu, co dzia�o si� w innych cz�ciach domu, do�� jeszcze nowe. Obicie osypane bukietami polnych kwiat�w mia�o poz�r nieco sentymentalny; gotowalnia okryta zwojami bia�ego mu�linu po�yskiwa�a kryszta�owymi i porcelanowymi cackami; na eta�erkach le�a�y ksi��ki, sta�y zgrabne koszyki i pude�ka z przyborami do r�cznych rob�t. Materia okrywaj�ca sprz�ty p�sow� barw� sw� sprawia�a na pierwszy rzut oka wra�enie �wietno�ci. Z tymi wszystkimi szczeg�ami sprzecza�a si� atmosfera pok�j ten nape�niaj�ca. By�a ona duszn� i pe�n� zmieszanych zapach�w perfum i lekarstw; poniewa� za� okno i drzwi od przyleg�ych pokoj�w szczelnie by�y zamkni�tymi, pok�j ten przypomina� pude�ko apteczne oklejone papierem w kwiatki i nape�nione woni� olejk�w i trucizn. W rogu tego pokoju na p�sowym szezlongu we wp�le��cej postawie siedzia�a kobieta w czarnej jedwabnej sukni, z kibici� zbyt szczup��, ale maj�c� w kszta�tach swych i ruchach wiele delikatnego wdzi�ku, z twarz� kiedy� zna� zupe�nie pi�kn�, a i dzi� jeszcze pomimo przywi�dni�cia i zbytecznej chudo�ci uderzaj�c� niezmiern� delikatno�ci� p�ci, wielko�ci� czarnych oczu o pow��czystym, �agodnym spojrzeniu, bujno�ci� czarnych, starannie u�o�onych w�os�w. Jakkolwiek sk�din�d wygl�da�a na lat blisko czterdzie�ci, nie mia�a ani jednego siwego w�osa, i jakkolwiek kibi� jej i cera zdradza�y do niedo��stwa posuni�t� fizyczn� s�abo��, drobne jej wargi by�y p�sowe i �wie�e jak u m�odziutkiej dziewczyny. R�czki drobne, tak chude i delikatne, �e prawie przezroczyste, tak piel�gnowane, �e paznokcie ich posiada�y kolor listka r�y i po�ysk politury. Z wyrazem niemocy lub s�odkiej rezygnacji splata�a je ona i opuszcza�a na sukni� albo rozmawiaj�c czyni�a nimi gesta rzadkie, drobne, powolne, objawiaj�ce �mierteln� obaw� przed wszelkim �ywszym i cho�by odrobin� energiczniejszym poruszeniem cia�a czy ducha. By�a to pani Emilia Korczy�ska, od lat dwudziestu paru �ona Benedykta Korczy�skiego, w�a�ciciela odziedziczonego przeze� po ojcach i dziadach Korczyna. Naprzeciw pani domu siedzia�a kobieta na pierwszy rzut oka wcale do niej niepodobna, ale po przypatrzeniu si� maj�ca z ni� mn�stwo podobie�stw. Zdawa�oby si�, �e ka�da z nich nale�a�a do innego gatunku, ale do tej samej familii istot. Nieco m�odsza, mniej wida� pi�kna za m�odu, wi�c teraz zupe�nie ju� nie�adna, by�a ona zar�wno szczup�� i delikatn�, s�odk� i cierpi�c�; tak samo jak tamta splata�a i opuszcza�a r�ce, takie same czyni�a gesty, taki sam mia�a g�os smutny i os�abiony. Tylko zamiast pi�knego stroju pani Emilii ubi�r jej sk�ada� si� z taniej i wcale nieozdobnej sukienki, z grubego obuwia i z cieniutkiej, batystowej, mocno przybrudzonej chustki, kt�ra zakrywaj�c po�ow� jej brody, uszy i cz�� w�os�w ma�ymi ko�czykami w�z�a stercza�a nad ogromnym i widocznie przyprawnym, bo mocno zrudzia�ym warkoczem. Zapewne bola�y j� z�by, ale niezbyt silnie, bo z owalnej ramy bia�obrudnej chustki wychylaj�ca si� twarzyczka, drobna, okr�g�a, przywi�d�a, niezmiernie czule, prawie miodowo u�miecha�a si� b��kitnymi oczami i przywi�d�ymi usty. U�miecha�a si� ona w ten spos�b do dwu z obu jej stron siedz�cych m�czyzn, z kolei zwracaj�c si� ku jednemu i drugiemu, przy czym szyja jej, bia�a i okr�g�a, czyni�a ruchy �ab�dzia schylaj�cego g�ow� ku wodzie albo synogarlicy wyci�gaj�cej dzi�b ku kawa�kowi cukru. Widocznym by�o, �e ludzie ci byli dla niej tym, czym woda dla �ab�dzia lub cukier dla synogarlicy. S��w ich s�ucha�a wi�cej ni� z wyt�on� uwag�, bo z uszanowaniem i rozkosz�, wt�ruj�c im przymilonymi u�miechami, miodowymi spojrzeniami i cieniutkimi wykrzyknikami. Jednak �aden z nich w tej chwili bezpo�rednio nie zwraca� si� do niej i nawet na ni� nie patrza�. Tylko co przybyli, zabawiali rozmow� sw� pani� domu, kt�ra tak�e wydawa�a si� ich przybyciem bardzo zadowolon�. W�a�ciwie jeden z nich g��wnie zabawia� j� usi�owa� i ona te� wi�cej i czulej na niego ni� na drugiego patrza�a. Nie by� jednak pon�tnym. �redniego wzrostu, niem�ody, w bardzo starannym i modnym ubraniu, z przodem koszuli tak silnie nakrochmalonym, �e wzdyma� si� mu na piersiach jak wkl�s�a p��cienna tarcza, Boles�aw Kir�o mia� okr�g�� �ysin� z ty�u g�owy, w�osy rzadkie nad niskim czo�em, twarz d�ug�, ko�cist�, z ma�ymi, b�yszcz�cymi oczami, ostrym nosem, wkl�s�ymi usty, tak starannie wygolon�, �e a� na policzkach i brodzie b�yszcz�c�. Brzydk� t� twarz o�wieca�a wielka i nigdy, zda si�, nie ustaj�ca weso�o��. Z weso�ym �miechem, b�yskaj�c ma�ymi oczami opowiada� on, �e z panem R�ycem z ko�cio�a do Korczyna jad�c widzia� na polu dwie gracje. Na mitologicznym tym wyra�eniu nacisk k�ad�c z rubasznym �miechem wo�a�: - Gracje, jak Boga kocham, dwie gracje... Jedn�, no ta ju� bym ka�demu darowa� bo stara i z�a; ale druga.... ho, ho, prawdziwa gracja, niech pan R�yc powie! Cukierek! Talia zgrabna, twarzyczka �niada, r�czki... no nie bardzo �adne, opalone... bo by�y bez r�kawiczek.. . - O! wi�c gracja pa�ska by�a bez r�kawiczek!...ze s�abym �miechem zawo�a�a pani Emilia. - I bez kapelusza - doda� Kir�o. - Bez kapelusza! jak�e to mo�na chodzi� bez kapelusza! - cichutko chichocz�c powt�rzy�a kobieta z brudn� batystow� chustk� doko�a twarzy. Kir�o �mia� si�; ma�e, �widruj�ce jego oczki coraz ostrzej b�yszcza�y. - Niech pan R�yc za�wiadczy... Co, panie Teofilu? cukierek? cacko? prawda? Wzywany na �wiadectwo m�czyzna nie odpowiada�. �wiat�o z okna w ten spos�b na niego pada�o, �e twarz ca�kiem pozostawa�a w cieniu, a wida� by�o tylko posta� m�sk�, wysok�, cienk�, wykwintnie ubran� i g�ow� okryt� czarnymi, z lekka ufryzowanyni w�osami; u oczu po�yskiwa�y szk�a binokli. Od chwili, gdy wszed� tu i zamieni� z pani� domu pierwsze s�owo powitania, nie rzek� jeszcze nic... Prawda, �e Kir�o m�wi� ci�gle i prawie sam jeden. Pani Emilia z o�ywieniem zapytywa�a: kim by�y gracje spotkane w polu, a szczeg�lniej ta... bez kapelusza i r�kawiczek? - By�a to zapewne jaka� wiejska dziewczyna... pan zawsze mistyfikowa� nas lubi, panie Boles�awie! - Doprawdy! - z u�miechem pe�nym rozkoszy powt�rzy�a druga kobieta - pan nas zawsze tak mistyfikuje... Doprawdy! jak to mo�na tak mistyfikowa�! - Ale� wcale nie! przysi�gam paniom! jak Boga mego kocham, wcale nie mistyfikuj�... - z komicznymi gestami t�umaczy� si� Kir�o. - Nie by�a to wcale �adna wiejska dziewczyna, ale panna... co si� nazywa panna... z pi�knej familii, z pi�knego domu, z pi�kn� edukacj�... - Panna z pi�knej familii i z edukacj�... - z wielkim ju� o�ywieniem wo�a�a pani domu - pieszo id�ca, bez kapelusza... to by� nie mo�e... - To by� nie mo�e... Pan zawsze �artuje... - zawt�rzy�a druga kobieta. - No, a jak powiem jej imi� i nazwisko, to co b�dzie? - � przekorn� filuteri� pyta� go��. - Nie wierz� - twierdzi�a pani Emilia. - To by� nie mo�e! jak�e to by� mo�e! - wstydliwie chichota� drugi g�osik kobiecy. - A jak powiem - przekomarza� si� Kir�o - co mi za to b�dzie? Bez nagrody nie powiem! dalib�g! Co mnie panie dadz� za to, ha? Chyba panna Teresa pozwoli si� poca�owa�? co? No, panno Tereso, tak czy nie? je�eli pani mi� poca�uje, to powiem, je�eli nie, to nie ! Wykwintny, w cieniu siedz�cy m�czyzna uczyni� ruch zdziwienie czy niesmak objawiaj�cy; pani domu oswojona zna� z �artobliwym usposobieniem go�cia swego i nawet przyjemn� rozrywk� w nim znajduj�ca �mia�a si� z cicha, troch� filuternie i zalotnie. Ale nic wyrazi� nie zdo�a wra�enia sprawionego przez propozycj� Kir�y na osobie, kt�rej ona uczynion� zosta�a. W owalnej ramie cieniutkiej, brudnej chustki ma�a i zwi�d�a jej twarz okry�a si� najjaskrawszym karminem; b��kitne, niewinne oczy zm�ci�y si� i nabra�y wyrazu trwogi po��czonej z upojeniem. W�t�� sw� kibi� w szarym staniku odrzuci�a na tyln� por�cz krzes�a, r�ce ku obronie wznios�a i cofaj�c si�, odwracaj�c, rumieni�c, z chichotem, kt�rym usi�owa�a pokry� zmieszanie swe i wzruszenie, be�kota�a: - Ale�, doprawdy, panie Kir�o... co pan wygaduje?... jak�e mo�na? pan zawsze �artuje... On jednak nie tylko wygadywa� i �artowa�, ale bra� si� do czynu i czyni�c gest taki, jakby ramieniem swym kibi� jej mia� opasa�, ogolon� twarz sw� z wp�dobrodusznym, a wp�z�o�liwym u�miechem ku twarzy jej pochyla�. Z chudych, bladych r�k swych tarcz� sobie czyni�c, ca�a w ty� odgi�ta, ale z dziwnie miodowym i upojonym wyrazem w oczach, wo�a�a: - Oj ! oj ! o m�j Bo�e! Co pan wyrabia! Pani Emilia z niezwyk�� u niej �ywo�ci� poruszy�a si� na szezlongu i wo�a� zacz�a: - Panie Boles�awie! prosz� Tereni nie dokucza�! Niech pan jej nie dr�czy! j� dzi� z�by bol�. Kir�o wyprostowa� si�. - Racja - wyrzek� z powag� - racja! Buziak kobiety, kt�r� z�by bol�, po��danym nie jest, chocia�by cz�owiek... kiedy indziej sobie na niego i bardzo z�by zaostrzy�. No, c� mam robi�? Widz�, �e musz� ciekawo�� pa� darmo ju� zaspokoi�. Taki to los biednego cz�owieka na tym �wiecie! �adnej za nic nagrody! Ale nie! - zawo�a� nagle i z komiczn� desperacj� zwracaj�c si� do pani domu - chyba pani cho� w r�czk� poca�owa� si� pozwoli! - Dobrze, dobrze - �miej�c si� i podaj�c mu r�k� wo�a�a pani Emilia - tylko niech pan ju� m�wi... R�czk� sobie podan�, istotnie �liczn�, po�o�y� na swej du�ej, ko�cistej d�oni i z min� smakosza przygl�da� si� jej chwil� swymi b�yszcz�cymi, �widruj�cymi oczkami. - �liczna! mi�a! malusia! malusienieczka r�czka!- wym�wi� i z�o�y� na niej d�ugi poca�unek, w kt�rym cze�� i galanteria miesza�y si� z tajonym, niejako po�ykanym lubowaniem si� przyjemno�ci� innego wcale rz�du. Cie� bladego rumie�ca przep�yn�� chude policzki pani Emilii; cofn�a r�k� i z wi�kszym jeszcze o�ywieniem, z b�yskiem w oczach, upomnia�a si� o imi� i nazwisko gracji. - By�a to - wzdychaj�c i wydymaj�c wargi zadeklamowa� Kir�o - by�a to cioteczna siostrzenica pana Benedykta Korczy�skiego, panna Justyna Orzelska. Dwa cienkie wykrzyki kobiece oznajmieniu temu odpowiedzia�y. Ale wmiesza� si� w nie i g�os m�ski, kt�ry przem�wi�: - Wi�c ta panna, kt�r��my jad�c spotkali, mieszka tu... jest kuzynk� pa�stwa... Pani Emilia d�o� przy�o�y�a do czo�a; mo�e w tej chwili uczu�a b�l g�owy, ale grzeczna i s�odka zawsze, go�ciowi odpowiedzie� po�pieszy�a: - Tak. Justysia jest krewn� m�a mego, c�rk� jego ciotecznej siostry. Ojciec jej, pan Orzelski, przez nieszcz�liwe zdarzenia utraci� sw�j maj�tek, a wkr�tce potem owdowia�. Od tego czasu oboje u nas mieszkaj�. Justynka, kiedy przyby�a do nas, mia�a lat czterna�cie, a w tym wieku ju� s� przyzwyczajenia, sk�onno�ci, kt�rymi pokierowa� trudno... Jest ona zreszt� dobr�, bardzo dobr�, tylko oryginaln�, ale to tak oryginaln�, �e nie wiem ju�, doprawdy, sk�d jej si� to wzi�� mog�o... Zawsze inaczej robi ni� wszyscy. Wykwintny m�czyzna, kt�rego binokle po�yskiwa�y w cieniu, wym�wi�: - Pi�kna panna. A po kr�tkiej chwili doda�: - Jest w jej powierzchowno�ci jaka� �wie�o��, si�a, prostota... - O! - zawo�a� Kir�o - widzi pani, jak dobrze si� przypatrzy�... a raz tylko, i to �r�d drogi, cukierek ten widzia�... Kobieta z obwi�zan� twarz� wtr�ci�a: - Justynka ma �liczn� figur�... Ja jej zawsze figury jej zazdroszcz�... B�yszcz�ce binokle szybko zwr�ci�y si� ku niej. - Pani m�wi? - cedz�c nieco wyrazy zapyta� go��. Mo�e pani Emilia uczu�a niew�a�ciwo�� odezwania si� swej towarzyszki, bo szybko wtr�ci�a: - Tereniu, nie przedstawi�am ci jeszcze nowego s�siada naszego... Gdy by� u nas po raz pierwszy, le�a�a� na migren� czy flukcj�... Pan Teofil R�yc, panna Teresa Pli�ska, towarzyszka moja, niegdy� nauczycielka mojej c�rki, gdy by�a ona malutk�... Wszak�e to drugi raz dopiero mam przyjemno�� widzie� pana w domu naszym? - Tak, pani - z wytwornym uk�onem odpowiedzia� zapytany - i winszuj� sobie, �em w tej pustej okolicy znalaz� dom taki jak pa�stwa. Zawdzi�czam to panu Kirle, kt�ry mi� pod tym wzgl�dem o�wieci�... - Pan Kir�o jest w ka�dym wypadku najlepszym s�siadem i przyjacielem naszym. - Ja, pani, jestem zawsze najlepszym z ludzi i tylko... zapoznanym. - W domu naszym przynajmniej znajdujesz pan najzupe�niejsze uznanie... Kir�o uk�oni� si� z galanteri� i wdzi�czno�ci�, ale doda�: - Nie u wszystkich, niestety, mieszka�c�w tego domu... - Ale� nie! u wszystkich! kt� by?... - Panna Marta, na przyk�ad, nie uznaje mi�...- z komiczn� �a�o�ci� skar�y� si� Kir�o. - O, Marta... Ona taka biedna.., zgorzknia�a... pop�dliwa... - Panna Justyna... - O, Justynka! ona tak jest oryginaln�... - M�� pani... - M�� m�j! On zaj�ty... nietowarzyski... zawsze tylko o gospodarstwie swoim i o interesach... Przerwa�a i zwr�ci�a si� do Teresy Pli�skiej, kt�ra w tej chwili z zachwyceniem przypatrywa�a si� b�yszcz�cym binoklom w cieniu siedz�cego go�cia. - Tereniu, daj mi troch� wody i proszek bromowy, bo czuj� nadchodz�cy globus. Teresa poskoczy�a ku toalecie i w mgnieniu oka poda�a towarzyszce ��dane przedmioty. Pani Emilia delikatnie, z wdzi�kiem uj�a jedn� r�k� kryszta�ow� szklank�, drug� proszek zamkni�ty w dwu okr�g�ych op�atkach i t�umacz�c si� jakby z czynno�ci, kt�rej dokona� mia�a, do nowego s�siada rzek�a: - Globus histericus... dokucza mi bardzo... szczeg�lniej kiedy si� czym� wzrusz�... zmartwi�... Tu po�kn�a proszek. Mia�a tyle powabu i gracji przy po�ykaniu lekarstwa, ile jej ma wy�wiczona tancerka w przybieraniu zalotnej pozy. Jednak wida� by�o, �e cierpia�a naprawd�; r�k� dotyka�a piersi i gard�a, w kt�rych czu�a niezno�ne duszenie. - Czy �wie�e powietrze ulgi pani nie przynosi?- ze wsp�czuciem zapyta� R�yc. - Mo�e pani okno otworzy� rozka�e? - O, nie, nie! - z �ywym przeczeniem zawo�a�a cierpi�ca kobieta. - Ja si� tak l�kam wiatru, ci�g�w, s�o�ca... Od wiatru dostaj� zawrotu g�owy, od ci�g�w newralgii, od s�o�ca migreny... Tereniu, podaj mi prosz� ci�, toaletowy ocet... Kir�o, ca�y nad ni� schylony, z czu�o�ci� szepta�: - C�? czy lepiej troch�?... dusi ci�gle?... mo�e przechodzi? Teresa podaj�c ocet schyli�a si� te� nad towarzyszk�: - Pocz�tek migreny? prawda? M�j Bo�e! i mnie tak�e zaczyna g�owa bole�... Pani Emilia nacieraj�c skronie octem cichutko szepn�a: - Moja Tereniu, ta Marta nie wraca dot�d z ko�cio�a... jestem niespokojna o obiad... id�, dowiedz si�, czy nakrywaj� do sto�u. Czemu ta Marta nie wraca?... Nie wiem, czy gotuj� ju� dla mnie ros�... czuj�, �e nic innego dzi� je�� nie b�d� mog�a... Ach, ta Marta nie wraca... Z �ywo�ci� i gracj� podlotka Teresa bieg�a ku drzwiom, gdy szeroko otworzy�y si� one i do gabinetu wszed� m�czyzna wysoki, barczysty, siwiej�cy, z d�ugim w�sem, ogorza�� twarz�, pomarszczonym czo�em i wielkimi, ciemnymi oczami, w kt�rych na pierwsze wejrzenie nic wi�cej wyczyta� nie mo�na by�o nad trosk� i prawie ponure zamy�lenie. Na powitanie gospodarza domu, pana Benedykta Korczy�skiego, dwaj go�cie szybko powstali. R�ka, kt�r� im on dla powitanie podawa�, wielk� by�a, od opalenia zgrubia��. Zimno dotkn�� d�oni Kir�y, a szczerszym nieco, cho� oboj�tnym tak�e u�ciskiem obj�� bia�� i g�adk� jak at�as, wypiel�gnowan� i wychud�� r�k� R�yca. Teraz gdy ten ostatni witaj�c pana domu w �wietle okna stan��, dok�adnie obejrze� by�o mo�na powierzchowno�� jego arystokratyczn� i jeszcze pi�kn�, cho� wyniszczon� i cierpi�c�. Wysoki by� i bardzo cienki, na ma�ej i zgrabnej g�owie fryzowa� w�osy, dlatego zapewne, aby ukry� tworz�c� si� nad czo�em �ysin�; twarz� jego, o rysach prawid�owych i delikatnych, sk�rze bia�ej i g�adkiej jak welinowy papier, wstrz�sa�y co chwil� nerwowe drgania przebiegaj�ce czo�o i brwi. Od pierwszego rzutu oka pozna� w nim mo�na by�o cz�owieka bardzo �wiatowego, przez fizyczn� mo�e s�abo�� �agodnego i z systemem nerwowym chorym. Gdy stan�� obok silnego, barczystego, ogorza�ego pana domu, dwie ich postacie przedstawi�y sprzeczno�� tak wielk�, jak gdyby ka�dy z nich urodzi� si� i �y� na innej planecie. Jedn� tylko cech� mieli wsp�ln�: obaj wydawali si� smutni. Korczy�ski wielk� sw�, ciemn� r�k� poci�gaj�c w d� d�ugiego w�sa usiad� przy oknie i patrz�c na �on� rzek�: - Dzieci nie ma! Od godziny ju� by tu by� powinny. - O, ja tak�e zaczynam by� o to niespokojn� i zapewne dlatego czuj� ju� nadchodz�c� migren� - odpowiedzia�a pani Emilia i z cicha, zwolna uwiadomi�a swoich go�ci o tym, �e oczekuje przybycia na wakacyjne miesi�ce syna kszta�c�cego si� w szkole agronomicznej i c�rki b�d�cej na jednej z pensji warszawskich. M�wi�a, �e Witold okazywa� zawsze zami�owanie w gospodarstwie wiejskim - zna� odziedziczy� to po ojcu - a Leoni� wys�a�a na pensj� dlatego, �e przy swym s�abym zdrowiu wychowaniem jej w domu pokierowa� nie mog�a... Zreszt�, jest to jeszcze dziecko, ma rok pi�tnasty... Kir�o, kt�ry o tym wszystkim dawno ju� wiedzia�, usi�owa� zawi�za� rozmow� z panem domu. Czyni� to nawet z pewnym przymileniem, kt�rym widocznie usi�owa� prze�ama� jakie� lody lekcewa�enia czy urazy. Zacieraj�c ko�ciste r�ce i mile u�miechaj�c si� rozpocz��: - Pan dobrodziej nawet w �wi�to oko�o gospodarstwa pracuje... - A tak - poci�gaj�c wci�� w�sa i pos�pnymi swymi oczami na przeciwleg�� �cian� patrz�c odpowiedzia� Korczy�ski - dla nas �wi�ta nie ma. I owszem, kiedy oficjali�ci i parobcy �wi�tuj�, najbardziej pilnowa� trzeba, aby g�odem nie zamorzyli koni i byd�a albo dworu z dymem nie pu�cili... Nie by�a to w�a�ciwie odpowied� niegrzeczna, ale ton, jakim wym�wion� zosta�a, czyni� j� oboj�tn� i troch� rubaszn�. - Ale co si� tyczy tegorocznych urodzaj�w - rozpocz�� znowu Kir�o - obiecuj�ce s�, bardzo obiecuj�ce... - A tak - odpar� Korczy�ski - nie wiem jak gdzie, bom od kilku miesi�cy nie ruszy� si� z domu ani na krok, ale u mnie na polu wcale pi�knie... Je�eli zbi�r i zw�zka p�jd� pomy�lnie... - Tysi�czki b�d�, panie dobrodzieju, tysi�czki b�d� z tego �licznego Korczynka - zach�cony i do �artobliwego humoru swego powracaj�c zawo�a� Kir�o. Korczy�ski podni�s� g�ow� i z ur�gliwym wyrazem swych smutnych oczu na s�siada ciesz�cego si� przysz�ymi jego �tysi�czkami� popatrza�. - A ceny? - zapyta�. - Czy �ona pana dobrodzieja m�wi�a mu, jakie by�y i pewno jeszcze na ten rok b�d� ceny na zbo�e? Kir�o zmiesza� si�, ale wnet zatar� r�ce i w �miech uderzy�: - Jak Boga kocham - ze �miechem zawo�a� - �ona moja jest tak zawzi�t� gospodyni�, �e do niczego mi� nie dopuszcza... do niczego... Pod pantoflem siedz� po uszy... Ale mnie z tym dobrze i jej tak�e... Bo i c�, panie dobrodzieju, na tej n�dznej folwarczynie mieliby�my oboje do roboty? Albo ja, albo ona... A poniewa� ona chcia�a... Korczy�ski u�miechn�� si� i zwr�ci� twarz w stron�, w kt�rej sta�a gotowalnia jego �ony. Od tej gotowalni zalecia�y go zmieszane zapachy toaletowego octu, ry�owego pudru i rezedowej perfumy. Poci�gn�� w�sa i zwracaj�c si� do �ony rzek�: - Mo�e by okno otworzy�? straszny tu zaduch! - O, nie! - �agodnie odpowiedzia�a pani Emilia - wiesz o tym, �e ja nie mog� siedzie� przy otwartych oknach... - G�upstwo - mrukn�� Korczy�ski, - Musisz chorowa� w takiej zadusze siedz�c. Delikatna, cierpi�ca kobieta sp�on�a rumie�cem. Zawstydzi�a si� rubaszno�ci m�a okazanej wobec ma�o jeszcze znanego go�cia. Spu�ci�a powieki, dotkn�a d�oni� piersi i gard�a, umilk�a. I wszyscy przez chwil� milczeli. Czu� by�o, �e w zadusze tego pokoju wszystkim zrobi�o si� duszno. Pani domu coraz bezw�adniej chyli�a si� na swym szezlongu; Kir�o us�u�nie posuwa� ku niej wyszyte na kanwie poduszki; Korczy�ski d�ugi w�s sw�j na gruby palec nawija�; binokle R�yca b�yska�y w cieniu ciekawie i jako� drwi�co. W tej chwili k�dy� z do�u s�ysze� si� da�y pluski wody i przeci�g�e, basowe wo�ania. Korczy�ski i R�yc jednocze�nie spojrzeli w okno. Za oknem, za przezroczyst� �cian� klon�w, po b��kitnym Niemnie p�yn�y tratwy, w mowie miejscowej p�ytami zwane. Jeden za drugim pod ciemn� �cian� boru wie�cz�cego wysoki brzeg rzeki p�yn�y z�ote w s�o�cu, a stoj�cy u ster�w p�ytnicy, w bia�ej odzie�y, silni jak wodne olbrzymy, nadaj�c rudlom ci�kie p�obroty, uderzali nimi po wodzie, kt�ra z wielkim pluskiem tryska�a w perlistych kaskadach. Zarazem ludzie ci rozmawiali z sob� d�ugimi, basowymi krzykami, kt�re obija�y si� o b�r ciemny i wywo�ywa�y w nim g�o�ne echa. Po przeciwleg�ym wybrze�u, pod g�stym borem, chodzili ludzie r�ni, pojedynczo i gromadnie, w szarych i bia�ych ubraniach; gdzieniegdzie, nisko nad rzek�, skrzydlatymi punktami przelatywa�y rybitwy; w jednym miejscu rybackie cz�enko kr�to prze�lizgiwa�o si� pomi�dzy p�ytami; w klonach szczebiota�y szczyg�y, gwizda�a wilga, zanosi�a si� od krzyku czeczotka. �wiat ca�y sta� w cudnej pogodzie jak czara nalana b��kitem i z�otem. - Pi�kna miejscowo�� - rzek� w zamy�leniu R�yc. Korczy�ski wskaza� mu pracuj�cych oko�o rudli p�ytnik�w. - Ci ludzie nie maj� tak�e �wi�ta... R�yc zdj�� binokle i d�ug� sw� at�asow� r�k� powi�d� po zmi�tym i drgaj�cym czole. - Mnie si� zdaje - rzek� - �e oni zawsze maj� �wi�to. S� zdrowi, silni i jakimkolwiek jest ich �ycie, �y� chc�... - Mo�e pan ma s�uszno�� - po kr�tkim namy�le odpowiedzia� Korczy�ski. - Praca nieszcz�ciem nie jest; idzie tylko o grunt, na kt�rym cz�owiek pracuje, i o... skutki. , Je�eli co krok g�ow� o mur uderza� si� musisz i my�le�, �e wszystko, cokolwiek by� zrobi�...na diab�a zda si�... Machn�� r�k� i umilk�. R�yc cierpi�cymi swymi, ale inteligentnymi oczami z zaj�ciem spogl�da� na ogorza�e, zorane czo�o i w d� spuszczone w�sy obywatela. - Do czego pan ostatnie s�owa swe stosujesz?- zapyta�. Spod wypuk�ych powiek du�e, piwne oczy Korczy�skiego podnios�y si� na twarz go�cia i uton�y w niej wejrzeniem g��bokim i przejmuj�cym. - Jak pa� my�li?... - zacz�� i zawaha� si� z dalszym m�wieniem. Ogarn�a go widoczna, a dziwna w tak silnym cz�owieku nie�mia�o��. - Jak pan my�li? - zacz�� znowu - czy w tera�niejszych czasach ci nawet z nas, kt�rzy pieni�dzy nie marnuj� i jak wo�y pracuj�, zdo�aj�... to... tamto... tego... �renice jego b�yska�y przelatuj�cymi w nich iskrami; patrza� ci�gle w twarz go�cia i koniec w�sa do ust w�o�ywszy przygryza� go zacz��. Widocznym by�o, �e R�yc nie wiedzia� dobrze, co mu odpowiedzie� wypada�o. Nad przedmiotem zaczepionym przez Korczy�skiego my�la� zapewne niewiele; mo�e te� obchodzi� go on niewiele. - Kt� to mo�e przewidzie�? - zacz��. - Czasy s� ci�kie. Ja zreszt� te strony znam tak ma�o... �wie�ym przybyszem jestem... - Nie o te strony idzie - �ywo podj�� Korczy�ski - pod tym wzgl�dem wszystkie strony u nas s� sobie r�wne. Niech�e mi wi�c pan powie przynajmniej, jak jest tam, gdzie pan mieszka�e�... R�yc z niedba�ym u�miechem, cho� z silnym drganiem czo�a i brwi odpowiedzia�: - Osobi�cie przedstawiam przyk�ad zasmucaj�cy... Moje tamtejsze maj�tki s� dla mnie stracone... - Wiem o tym, ale to co innego! - zawo�a� Korczy�ski. - Pan z urodzenia by�e� wielkim panem... No, a to... tamto... Ale chcia�bym co� wiedzie� o obywatelstwie �rednim, takim na przyk�ad jak ja, siedz�cym na dziesi�cinach ziemi kilkuset, tysi�cu... troch� wi�cej... �wiatowemu i do wszystkiego przyzwyczajonemu cz�owiekowi odpowiedzi na pytania wszelkie zupe�nie zabrakn�� nie mog�o. Pocz�� wi�c opowiada� o finansowym i gospodarskim stanie �rednich maj�tno�ci ziemskich nad S�ucz� po�o�onych, a czy opowiada� dok�adnie lub niedok�adnie, prawdziwie czy nieprawdziwie, o to widocznie nie dba�. Nie zajmowa� si� tym bardzo �ywo, mo�e uwa�a� to sprawozdanie za pr�n� dla siebie fatyg�. Ale m�wi� p�ynnie, do wykwintnej polszczyzny mieszaj�c troch� francuskich wyraz�w, od czasu do czasu, zr�cznie i grzecznie, t�umi� nerwowe poziewanie. Z dala od okna, w przyciemnionym nieco rogu pokoju, prowadzi�a si� inna, znacznie cichsza rozmowa. Kir�o, ku gospodyni domu pochylony, m�wi� do niej o czym� p�g�osem, z wyrazem ubolewania naprz�d, a potem tak jowialnej �artobliwo�ci, �e na koralowe jej usta zwolna powraca� u�miech. Z wdzi�cznym na s�siada swego spojrzeniem wyrzek�a: - Pan zawsze pocieszy� i rozweseli� mi� musisz... O, gdyby mi pana jeszcze zabrak�o... - Po co ma zabrakn��? - oburzy� si� Kir�o. - Kiedy ju� tyle lat... Uko�ne wejrzenie rzuci� na pana domu, bardzo w tej chwili zaj�tego rozmow� z R�ycem. Potem szare, b�yszcz�ce oczki jego wpi�y si� w delikatne policzki pani Emilii, a ko�cista r�ka posuwa�a si� zwolna ku jej r�ce, kt�ra na kszta�t listka lilii spoczywa�a na zwojach jedwabiu. - Biedna pani! - szepn�� - ju� ja dzi� musz� co� takiego zrobi�, �eby pani� rozweseli�. Za oknami na b��kitnym Niemnie ci�kie rudle wci�� uderza�y w wod� wywo�uj�c pluski perlistych kaskad; lekki wiatr szumia� w klonach i miesza�y si� z nim fruwania ptasich skrzyde�. Na przeciwleg�ym wybrze�u, w ciemnym borze, ludno�� wiejska zbiera�a pewno poziomki lub zio�a, bo w g��bi boru odzywa�y si� nawo�ywania: - Hu! ho! hej! Hop! hop! Jednocze�nie z wn�trza domu, ale z dala, jakby znad sufitu, os�abione odleg�o�ci� s�ysze� si� da�o granie na skrzypcach. Chwilami rozpozna� mo�na by�o, �e w g�rnej cz�ci domu kto� z wielk� precyzj� i umiej�tno�ci� gra� jak�� wielk� i trudn� kompozycj� muzyczn�. Kirle te skomplikowane i pracowicie wywo�ywane tony skrzypiec jakby co� na pami�� przywiod�y. U�miechn�� si� filuternie, d�oni� po kolanie uderzy�; wybieg� przez drzwi do salonu prowadz�ce, szczelnie je za sob� zamykaj�c. W jadalnej sali, doko�a d�ugiego sto�u ci�ko, lecz �wawo krz�ta�a si� Marta Korczy�ska, kt�ra przed kilku zaledwie minutami wr�ci�a ze swej dalekiej przechadzki. Wielki s�omiany jej kapelusz le�a� na jednym z krzese�, a g�owa, z cienkim warkoczykiem przymocowanym z ty�u wielkim grzebieniem, pilnie schyla�a si� nad nakryciami stwierdzaj�c porz�dek ich i czysto��. Przyrz�dza�a sa�aty i kompoty, przynosi�a butelki z winem, co chwil� wybiega�a, a powr�ciwszy, z brz�kiem kluczy otwiera�a szuflady kredensowej szafy i urz�dzaj�c, ustawiaj�c, przyozdabiaj�c wszystko, pantofla mi wyszytymi w czerwone r�e g�o�no klapa�a o pod�og�. Dopomaga� jej w tym gospodarskim zaj�ciu jeden tylko kredensowy ch�opak, przyodziany porz�dnie i �wawy, ale niedoros�y i �lepo tylko rozkazy jej spe�niaj�cy. Cztery wiorsty usz�a dzi� tam i na powr�t, nie odpoczywa�a ani minuty, a nie zna� by�o na niej strudzenia. Chrz�ka�a, kaszla�a, gdera�a i nap�dza�a ma�ego lokaja, a pomimo ci�ko�ci chodu swego i pedantycznej dok�adno�ci, z jak� spe�nia�a rzecz ka�d�, zwija�a si� tak pr�dko, �e w niespe�na kwadrans st� by� ju� na dziesi�� os�b nakrytym i wszystko do obiadu przygotowanym. Ch�opak chleb kraja�, a Marta wk�ada�a go do serwet, kiedy z dalszych pokoj�w wbieg�a do jadalnej sali Teresa Pli�ska, w r�ce klasn�a i z wybuchem rado�ci zawo�a�a: - A! pani ju� tu, panno Marto! i wszystko do obiadu przygotowane! Jak�e to dobrze! Pani Emilia by�a bardzo niespokojn�. - I niepotrzebnie! - ofukn�a stara panna - niech swoich rob�tek i swojego s�abego zdrowia patrzy, a co si� tyczy domu, to ju� do mnie to nale�y. - To nic - szepta�a Teresa ale ona zawsze o wszystko niespokojna. I teraz dosta�a globusu, i zacz�a ju� dostawa� migreny... - Naturalnie! a poziewania jeszcze-nie dosta�a?... - Jeszcze nie, chwa�a Bogu! - zupe�nie serio i nawet z rzeteln� dla Nieba wdzi�czno�ci� odpar�a towarzyszka pani Emilii. - A Benedykt w domu? - W domu, tam, z go��mi i �on�... Znowu gniewa� si�, �e pani i Justynka piechot� posz�y�cie do ko�cio�a. M�wi�, �e w �wi�to konie nie zaj�te... - To niech odpoczywaj�, a jak odpoczn�, lepiej si� potem do gospodarstwa zdadz�... Wieczna g�upota! Czy to my ksi�niczki; �eby�my pieszo chodzi� nie mog�y? Uf! nie mog�! Kaszel j� porwa�, ale trwa� kr�tko, bo wstrzymywa�a si� z ca�ej si�y, i nag�a my�l jaka� piorunem, zda si�, uderzy�a o ca�� jej istot�. G�o�no splasn�la r�kami i do okna poskoczy�a. - A dzieci jak nie ma, tak nie ma! - zawo�a�a. Teresa tymczasem liczy�a na stole nakrycia. - Na dziesi�� os�b, jak mam� kocham, na dziesi�� os�b nakryto! - piskliwie zawo�a�a. - Czy wi�cej go�ci dzi� przyjedzie? bo nas domowych sze��, a dw�ch pan�w - to osiem... a tu na dziesi��... czy kto jeszcze przyjedzie? - Dw�ch konkurent�w do ciebie przyjedzie!- z gniewn� ironi� krzykn�a Marta. - Albo� ma�o naczeka�a� si� jeszcze na nich? No, to dzi� trzech b�dziesz mia�a od razu. Pan R�yc ju� jest, a dw�ch jeszcze przyjedzie... Zacz�a �mia� si� tak, �e a� �zy nabieg�y do szyderskich, ognistych jej oczu. Teresa, zarumieniona troch�, dobrodusznie jej w twarz patrza�a. - Co te� pan wygaduje! Pan R�yc... gdzie�by on tam m�g�... taki wielki pan... cho�, doprawdy, tak jako� patrza�... ej! oni wszyscy tacy... ci m�czy�ni... Ale naprawd�, kto wi�cej przyjedzie?... moja droga pani, prosz� mi powiedzie�, kto przyjedzie? I szczup�ymi ramionami swymi z dziecinn� prawie pieszczotliwo�ci� obj�� usi�owa�a grub� kibi� i cienk�, ��t� szyj� towarzyszki. Ale ona gwa�townie wyrwa�a si� z jej obj��. - A dzieci! - krzykn�a. -To� Widzio i Leonia powinni ju� od godziny by� tutaj... Mo�e cho� na obiad nadjad�... - A, prawda - z widocznym uczuciem rozczarowania szepn�a Teresa - zapomnia�am... - Zapomnia�a, zapomnia�a... - gniewnie ku szafie kredensowej id�c zamrucza�a Marta. - Mo�e i matka zapomnia�a tak�e... o dzieciach zapomnia�a... Co im w g�owie? Romanse i apteka... Wieczna g�upota!... A dzieci jak nie ma, tak nie ma!... O Bo�e m�j, Bo�e! gdyby tylko nie jaki wypadek... bo z tymi kolejami �elaznymi wszystko by� mo�e... Znowu stan�a twarz� ku oknu, g�ow� wielkim grzebieniem stercz�c� trz�s�a i p�k klucz�w g�o�no dzwoni� w jej r�ku. W tej�e chwili za przymkni�tymi drzwiami sali jadalnej da�o si� s�ysze� szybkie ze wschod�w zbieganie, potem szamotanie si� jakie�, mocowanie, dwa g�osy m�skie, z kt�rych jeden zdawa� si� o co� nalega�, a drugi od czego� wyprasza�... struna jaka� kilka razy brz�kn�a, na koniec, dalej ju�, w g��bi domu, wybuchn�� g�o�ny �miech Kir�y... Marta, zapatrzona w szlak drogi zza rozwartej bramy dziedzi�ca widzialny, na szczeg�lny ha�as ten nie zwr�ci�a �adnej uwagí, ale Teresa rzuci�a si� ku drzwiom í naprz�d przez nie ciekawie g�ow� wychyli�a, a potem, z cienkim i uszcz�liwionym chichotem, drobnym swym dziewcz�cym krokiem przez sienie i salon pobieg�a. W g��bi salonu drzwi od pokoju pani Emilü otworzy�y si� g�o�no i zjawi� si� w nich Kir�o �miej�cy si� i ci�gn�cy za sob� kogo� bardzo pociesznie w samej rzeczy wygl�daj�cego. By� to staruszek �redniego wzrostu, ale tuszy dobrej i w �rodku figury szczeg�lniej wydatnie zaokr�glonej, z okr�g��, bia�ymi jak mleko w�osami okryt� g�ow�, z okr�g�� tak�e, pulchn�, rumian� twarz�. W�r�d tej twarzy pulchne, rumiane usta u�miecha�y si� teraz z pe�n� zmieszania dobroduszno�ci� i b��kitne jak turkusy oczy patrza�y z wyrazem wstydu i zal�knienia. To zmieszanie i zal�knienie �r�d�o swe mie� musia�o w ubiorze bardzo niestarannym, bo sk�adaj�cym si� tylko z szerokiego, z kwiecistej materii sporz�dzonego szlafroka. Jedn� r�k� trzymaj�c smyczek i zarazem powstrzymuj�c od rozchylania si� po�y szlafroka, drug� ten bia�ow�osy i �agodny starzec przyciska� do piersi skrzypce. Przy tym broni�c si� przewa�nej sile, kt�ra go naprz�d poci�ga�a, usi�owa� wci�� cofa� si� i rami� swe z d�oni Kir�y wyrwa�. - Pu�� mi� pan ..., - szepta� i wykrzykiwa� g�o�no - jak�e mo�na? przy damach... w szlafroku... Ale Kir�o wci�gn�� go do pokoju, przy czym do R�yca zwr�cony perorowa� zacz��: - Przedstawiam nowemu s�siadowi naszemu najznakomitszego muzyka okolicy naszej... przepraszam! Litwy... a mo�e i Europy... Zaniedbany ubi�r jego przebacz� mu nawet damy, poniewa� jest artyst�. Od urodzenia podobno a� do dnia dzisiejszego pracuje nad muzyk�. Maj�tek, panie, przepracowa�... Ale gra za to... gra... - Pu�� mi� pan... przy damach... przy nieznajomym cz�owieku wyprasza� si� í w celu wyrwania si� nowe, a coraz �mieszniejsze wysilenia czyni� staruszek. Nieznajomy cz�owiek, czyli R�yc, ze zdumieniem na t� scen� patrza� i nie tylko nie �mia� si�, lecz delikatne wargi jego przybra�y wyraz niesmaku. Korczy�ski, oswojony zna� z dobrym humorem Kir�y i jego objawami, spogl�da� przez okno na klony i rzek�; panie, Emilia i Teresa, �mia�y si�: pierwsza cichutko i z niejakim zawstydzeniem, druga g�o�niej i z rozkosz�. Kir�o, zach�cony powodzeniem swym wobec dam a na obecnych m�czyzn ju� nie zwa�aj�c, z komicznymi gestami i minami dalej prawi� zaczyna�: - Id� sobie na g�r�, aby naszego kochanego artyst� odwiedzi�... s�ysz�: gra! Dobrze, my�l�, niech�e przyjdzie zagra� dla nas... Wymawia si�, �e nie ubrany... Co tam! tym lepiej... arty�ci podobno, panie, zawsze nie ubrani i nie umyci... Wtem zza plec�w szamocz�cego si� i ju� widocznie udr�czonego starca wysun�a si� m�oda kobieta w czarnej sukni wybornie uwydatniaj�cej jej siln� i zgrabn� kibi�. Wyprostowan� by�a i g�ow� otoczon� czarnym warkoczem wysoko podnosi�a. W�r�d �mia�ej twarzy szare jej oczy wydawa�y si� teraz prawie czarnymi i w twarz Kir�y cisn�y p�omienie gniewu. Na nikogo z obecnych nie spojrzawszy zwr�ci�a si� ku otwartym drzwiom salonu i zawo�a�a g�o�no: - Mars! Mars! Na to wo�anie zjawi� si� ·w progu pies my�liwski, ulubieniec pana domu, wielki, czarny ponter. Kobieta kr�tkim gestem wskaza�a go Kirle. - Oto jest Mars - rzek�a - wybornie umie on warowa�, aportowa� i przez kij skaka�. Zawo�a�am go tu dla zabawy pana! G�os jej troch� dr�a�, usta zblad�y i z oczu znowu trysn�y p�omienie. Powoli jednak i �agodnie uj�a rami� starca. - Chod�, ojcze! - rzek�a. Kiedy wyprostowana, z podniesion� g�ow� i bladym, lecz nie zm�conym profilem prowadzi�a przez wielki salon siwow�osego, troch� przygarbionego i skrzypce swe do piersi przyciskaj�cego starca, przypomnie� mog�a Antygon�... - Wspania�a! - zza binokli swych �cigaj�c j� spojrzeniem szepn�� R�yc. Kir�o nie zmiesza� si� ani na chwil� i z nowym �miechem szepta� do ucha Teresy co�, od czego rumieni�a si� i najmilszym u�miechem rozja�nia�a jej okr�g�a, rumiana, w owaln� ram� chusteczki uj�ta twarz. Korczy�ski mota� w�s na palec i par� razy, do siebie wi�cej ni� do innych, przem�wi�: - Dzieci nie ma! dziwna rzecz! dzieci nie ma! R�yc gospodyni� domu nie m�g� d�ugo w osamotnieniu zostawia�. Tote� z wyrazem wsp�czucia zapyta� j�, czy na nerwy przewa�nie choruje, a otrzymawszy twierdz�c� odpowied� z �ywsz� jeszcze sympati� m�wi� zacz�� o og�lnym teraz usposobieniu do chor�b nerwowych i trudno�ci znalezienia na nie radykalnego lekarstwa. - Co do mnie - rzek� - znam jedn� tylko paliatyw�, kt�ra niechybnie o wczesn� �mier� przyprawia, ale chwilowo przynajmniej zaspokaja potrzeb� wra�e� i daje zapomnienie... o wszystkim... Pani Emilia jak do modlitwy r�ce z�o�y�a. - O, c� to jest? - zawo�a�a. - Morfina - z niedba�ym u�miechem szepn�� go��. Ze zniech�ceniem r�k� skin�a. - Nie - rzek�a z cicha - mnie si� zdaje, �e jedynym lekarstwem pewnym by�oby zadowolenie wy�szych potrzeb istoty naszej, potrzeb serca... wyobra�ni... szlachetnych gust�w... Ale kt� jest tak szcz�liwym, aby m�c spe�nia� wszystkie marzenia swoje, aby dysonanse �ycia nie zatruwa�y mu ducha i cia�a?... - Bywaj� te� ludzie, kt�rzy spe�niaj� wszystkie swoje marzenia i od zbytku tego szcz�cia staj� si�... nieszcz�liwymi... - z ledwie dostrzegaln� ironi� odpar� go��. Znowu drzwi od salonu otworzy�y si� z �oskotem i zjawi�a si� w nich na oka mgnienie wielka posta� Marty. - Dzieci jad�! dzieci... jad�! - krzykn�a swym grubym, ochryp�ym g�osem i wnet jak wicher rzuci�a si� w kierunku sieni. W uszach obecnych zabrzmia� tylko g�os jej jak�� ogromn� rado�ci� nabrzmia�y, a w oczach wion�y ko�ce mantyli i zamigota�y czerwone r�e pantofli. Korczy�ski, jakby wybuchem jakiej� palnej materii z krzes�a poderwany, dwoma krokami przesadzi� pok�j i znikn��. Pani Emilia bardzo powoli podnios�a si� z szezlonga. - Tereniu, droga moja... daj�e mi p�aszcz, r�kawiczki, chustk� na g�ow�... Teresa w kilku fertycznych poskokach poda�a ��dane przedmioty i do przywdziania ich dopomog�a. Potem zacz�a sama owija� si� ciep�ym szalem, wsuwa� na r�ce troch� podarte r�kawiczki, zawi�zywa� na g�owie m�odziutkich ludzi: wysmuk�y, z�otow�osy ch�opak i niedoros�a, zgrabna panienka. Wybuch�y poca�unki i zapytania; g�osy zmiesza�y si�. S�ycha� by�o huczenie Marty, �miech podlotka, szybk� mow� m�odzie�ca, spazmatyczne �kanie pani Emilii, piskliwe wykrzyki Teresy przyzywaj�cej pomocy s�u��cych dla odprowadzenia pani do pokoju. R�yc i Kir�o z roztargnieniem przypatrywali si� tej scenie przez jedno z okien domu. Ma�o ich ona obchodzi�a. Nagle R�yc twarz od okna odwracaj�c zapyta�: - Kt� to jest ta panna Orzelska? Kir�o wybuchn�� �miechem. - Oho! wpad�a panu w oczko, co? Nieszpetna, co prawda, ale dla mnie niesympatyczna... zimna... rubaszna... oryginalna... Wzruszy� ramionami i usta wyd��. - Gusta s� r�ne - flegmatycznie odpar� m�ody pan i malutk� pi�k� pocz�� bardzo uwa�nie robi� co� oko�o swych pi�knych paznokci. - Biedna? bez posagu? - zapyta� po kr�tkiej chwili. - Pi�� tysi�cy ma na procencie u pana Benedykta. C� to za posag... Wcale posagu �adnego nie ma... a dumna przy tym jak ksi�niczka i z�a jak szersze�. - Zauwa�y�em to w�a�nie przed chwil�... Ironiczny troch� u�miech przebieg� mu po cienkich ustach. - Z temperamentem dziewczyna... - doda�. Kir�o swymi b�yszcz�cymi, �widruj�cymi oczkami uwa�nie mu w twarz popatrza�. - Ej, nie zapalaj si� pan tak pr�dko! - z wyra�nym niezadowoleniem zawo�a�. - Temperament! temperament! By�, ale ju� wywietrza�. Czarne, w�skie brwi m�odego pana silniej ni� zwykle drgn�y, a drgnienie to udzieli�o si� czo�u i przebieg�o sk�r� czaszki, a� pod przerzedzonymi i ufryzowanymi w�osami. Zupe�nie jednak oboj�tnym a nawet �artobliwym g�osem zapyta�: - C� tam takiego by�o? Kir�o znowu filuternym sta� si�. - Pami�tasz pan Zygmunta Korczy�skiego, tego malarza, kt�rego spotkali�my u Darzeckich? - Pami�tam, wcale przyzwoity cz�owiek i podobno nie bez talentu... �ona jego �adna, ma�a blondynka... C� wi�c? - No... on i panna Justyna... - Romans? - dorzuci� pan. - I jaki! - wybuchn�� Kir�o. - Ju� z �onatym? - Ale gdzie tam! od dzieci�stwa prawie... jak zwykle pomi�dzy kuzynami... - A! dlaczeg� wi�c?... - Dlaczego nie pobrali si�? Ale� i mowy o tym by� nie mog�o... Familia... i on sam... D�u�ej rozmawia� nie mogli, bo towarzystwo ca�e z ganku wchodzi�o ju� do sieni i zaraz wej�� mia�o do salonu. Tymczasem po wschodach niegdy� politurowanych i ozdobnych, dzi� tylko czystych i ca�ych, Justyna wprowadzi�a ojca do g�rnej cz�ci domu, gdzie po�r�d obszernego strychu urz�dzonym by� w�ski korytarz z dwoma naprzeciw siebie otwieraj�cymi si� pokojami. Jeden z tych pokoj�w nale�a� do Ignacego Orzelskiego i by� zarazem sypialni� nocuj�cych tu czasem go�ci. Justyna opu�ci�a rami� ojca i wyj�wszy mu z r�k skrzypce umie�ci�a je w stoj�cym na stole pod�ugowatym pudle. Czyni�c to, z cicha i troch� szorstko rzek�a: - Dlaczego, ojcze, pozwalasz zawsze temu panu �arty z siebie... Urwa�a i uczyni�a r�k� gest zniech�cenia. - Po co ja to m�wi�! Tyle ju� razy prosi�am... przedstawia�am... Nic nie pomaga... i... nic nie pomo�e!... Wzi�a dzbanek stoj�cy w k�cie pokoju i zacz�a ze� wod� do miednicy nalewa�. Stary w rozwartym szlafroku i zupe�nym pod nim negli�u sta� na �rodku pokoju, zak�opotany troch� i z jednostajnym wci��, dobrodusznym u�miechem na ustach. - Widzisz, moja Justysiu - zacz�� - �eby� ty wiedzia�a, jak to trudno... zreszt�... c� to szkodzi! - O! - zawo�a�a - w�a�nie pragn�abym, aby ojciec uczu�... Umilk�a znowu, zawiesi�a r�cznik obok miednicy i na jednym ze sto��w ustawi�a ma�e lusterko. Stary tymczasem drobnymi krokami zbli�y� si� do skrzypiec i ju� je z pud�a wyjmowa� zacz��. Justyna delikatnie i powoli instrument znowu na uprzednim miejscu z�o�y�a. - Trzeba si� ubiera�, ojcze! zaraz zawo�aj� nas do sto�u... - A! do sto�u - powt�rzy� stary. - Dobrze... dobrze... bo ju� i g�odny jestem... A nie wiesz tam czasem, co na obiad b�dzie? - Nie wiem - odpowiedzia�a i u�o�y�a obok lusterka wszystkie przybory do golenia si� i czesania s�u��ce. - Wszystko gotowe, ojcze... Stary nie rusza� si� i z ukosa na skrzypce spogl�da�. - A mo�e bym ja troch� jeszcze pogra�? - A obiad? - zapyta�a Justyna. - A prawda... obiad! Pewno dzi� co smacznego dadz�, bo go�cie s�... Pyta�em si� nawet panny Marty z samego rana, co tam na obiad b�dzie, ale czy ona kiedy po ludzku do kogo przem�wi! Burkn�a... chrz�kn�a... czchn�a i na d� polecia�a... a mnie ju� na d� nie chcia�o si� schodzi�... wypi�em wi�c kaw� z sucharkami, troszk� szynki zjad�em i gra�em sobie... Szynki w tym roku doskonale urz�dzi�a... i sucharki jej zawsze doskona�e... w ustach topniej�... caca! Powoli, leniwie usiad� przed lusterkiem i do robienia toalety swej przybiera� si� zacz��. Justyna pr�dko i zr�cznie czy�ci�a miote�k� surdut ojca. Stary zachmurzy� si�. - Ot� to - gderliwym tonem zacz�� - jak tylko go�cie przyjad� albo co tam innego stanie si�, Franek u mnie ani nosa nie poka�e... Jeden ten ch�opiec do wszystkiego... i przy kredensie, i do sto�u us�uguje, i mnie, i panu Benedyktowi... Do czego to podobne, aby w takim domu... nie by�o komu wody poda� i surduta oczy�ci�? - Ju� oczyszczony! - odpowiedzia�a Justyna. - Oczyszczony... oczyszczony... - gdera� stary.- A kt� go oczy�ci�? Ty sama! Czy� to pi�knie, aby panienka surduty czy�ci�a?... do czego to podobne? Po ustach Justyny przemkn�� u�miech. Stan�a na �rodku pokoju i zamy�li�a si� chwil�. - Jak ja st�d wyjd� - rzek�a - ojciec znowu gra� zacznie... - A mo�e... - odpar� stary - to i c�? - Teraz nie mo�na - odrzek�a - bo jak na obiad zawo�aj�, trzeba, aby ojciec by� ju� ubrany.., Lepiej mo�e pud�o na klucz zamkn��... - No, no! nie zamykaj... nie zamykaj!... Nic ju� nie odpowiadaj�c zakr�ci�a ma�y klucz w zamku, schowa�a go do kieszeni i wysz�a. Drugi pok�j na g�rze, niezbyt ma�y i bardzo czysty, o dwu ��kach i umeblowaniu skromnym, lecz dostatecznym, stanowi� od lat kilku wsp�lne mieszkanie Marty i Justyny. W tym pokoju Justyna stan�a przed otwartym oknem i rozplot�szy warkocze powolnym ruchem rozczesywa� zacz�a g�stwin� czarnych w�os�w, w kt�re podczas rannej przechadzki wpl�ta�y si� zielone ig�y i m�odziutkie ga��zki so�niny. Na Niemnie ruch usta� zupe�nie. Tratwy przep�yn�y, rybackie cz�na znik�y, samotno�� zaleg�a p�yn�ce b��kity wody, nad kt�rymi czasem tylko w ol�niewaj�cej �wiat�o�ci s�onecznej szybko i kr�to przelatywa�y po�yskliwe jak at�as rybitwy. Na cich� wod� wyp�yn�a ��d� ma�a, od jednego brzegu do drugiego wioz�ca dw�ch ludzi. Jeden z tych ludzi siedzia� na dnie �odzi i twarz nad wod� pochyla� tak, jakby z zaj�ciem przypatrywa� si� podwodnej ro�linno�ci, kt�ra tu i �wdzie wybija�a si� na powierzchni� k�pami okr�g�ych li�ci i ��tych kwiat�w wodnych lilii. Drugi, wysoki, w stoj�cej postawie rozgarnia� wios�em wod� zataczaj�c� doko�a �odzi koliste bruzdy. Justyna spostrzeg�a, �e ten przewo�nik wstrzymawszy nieco ruch wios�a z podniesion� twarz� patrza� chwil� na dom, u kt�rego szczytu sta�a ona w otwartym oknie. Potem, gdy ju� ��d� przybi�a do brzegu, cz�owiek �w wyskoczywszy na przeciwleg�e wybrze�e stan�� i znowu w tym samym kierunku spojrza�; ale wnet, na kszta�t g�rskiego jelenia, pr�dko i zr�cznie wbiega� zacz�� na wysok�, piaszczyst� �cian�. Od chwili do chwili zatrzymywa� si� i podaniem r�ki albo pod�o�eniem d�oni pod �okie� dopomaga� towarzyszowi, kt�ry wst�powa� na g�r� znacznie powolniej, z trudno�ci�, z przygarbionymi troch� plecami i pochylonym karkiem. Pierwszy z tych dwu ludzi ubrany by� w kurt� z siermi�gowego sukna zielonymi ta�mami przyozdobion�, drugi mia� na sobie d�ug� kapot�, a na g�owie pomimo gor�ca wielk�, barani� czapk�. Wkr�tce obaj znikn�li za pierwszymi drzewami boru. Ale zaledwie znikn�li, z boru wybuchn�a i pod same zda si� ob�oki wznios�a si� pie�� m�skiego, silnego g�osu:   Wysz�a dziewczyna, wysz�a jedna, Jak r�owy kwiat, Oczy zap�aka�a, r�ce za�ama�a: Zmieni� si� jej �wiat. Czego ty p�aczesz, czego narzekasz, Dziewczyno moja?...   G�os �piewaj�cego oddala� si�, oddala� si� w g��boko�ci boru i przycicha�, natomiast z boru ozwa�y si� powitalne czy wzywaj�ce wo�ania: - Hu! ho! hej! hop! hop! Kto� basowym g�osem przeci�gle wo�a�: - Jan-ku! Jan-ku! Bywaj! a by-waj! Jaka� kobieta cienkim i ostrym g�osem u samego brzegu lasu na skoczn� nut� za�piewa�a:   Kiedy ci� �piewam, luby walczyku, My�l� o moim mi�ym ch�opczyku...   I urwa�a, a cisza wraz ze �wiat�o�ci� s�oneczn� stan�y znowu, nie zm�cone, od samego nieba do ziemi.      

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
t informatyk12[01] 02 101
r11 01
2570 01
introligators4[02] z2 01 n
Biuletyn 01 12 2014
beetelvoiceXL?? 01
01
2007 01 Web Building the Aptana Free Developer Environment for Ajax
9 01 07 drzewa binarne
01 In der Vergangenheit ein geteiltes Land Lehrerkommentar
L Sprague De Camp Novaria 01 The Fallible Fiend
tam 01 c4yf3aey7qcte73qcpk4awpowae4en5ggim26ti

więcej podobnych podstron