Inaczej będzie przedstawiać się graficznie rzecz ta dla nas, ponieważ za kryterium wartości rozwoju nie bierzemy ogólnego dobra, ale obecność pewnych tylko uczuć u pewnych indywiduów, uczuć, które nazwaliśmy we Wstępie metafizycznymi i których natężenie jest według nas odwrotnie proporcjonalne do ich powszechności. O ile w początkach naszej historii pewien stopień uspołecznienia koniecznym był do tego, aby uczucia te jako takie uświadomione mogły istnieć i przejawiać się w postaci twórczości artystycznej i filozoficznej, o tyłe dalej, zaczynając od pewnego stopnia społecznego rozwoju, muszą one zanikać nie tylko u ogółu ludzkości, ale nawet u tych typów, które dawniej były przedstawicielami twórczego ich ujęcia w formie sztuki, religii i metafizyki. Im bardziej popularyzowało się ujęcie tych uczuć, tym słabszymi stawały się one u wszystkich i tym bardziej deformował się ich zewnętrzny wyraz w sztuce, przy jednoczesnym doskonaleniu się ich czysto rozumowej interpretacji. Dla nas linia rozwoju przedstawia się jako sinusoida idąca raptownie w górę w dość stromych wgięciach; od pewnego punktu skręca ona w dół, przy czym wgięcia się łagodzą i linia spada do poziomu dążąc do prostopadłości (fig. II). Punkt A wyraża maksimum nie ogólnej szczęśliwości, ale maksimum uczucia metafizycznego w jego zewnętrznych przejawach; po przejściu punktu tego następuje zanik metafizycznych uczuć na korzyść ogólnej szczęśliwości. Jest to według nas stała formuła dla wszystkich Istnień Poszczególnych żyjących gromadnie i będących na tym stopniu w hierarchii Istnień, na którym możliwe jest myślenie i artystyczna twórczość. (...)
Straszna prawda wygląda na nas z kart historii (tym bardziej, o ile się tej historii dokładnie nie zna - zbyt bowiem jest ona pocieszająca w detalach, a zbyt smutna w całości). Droga, po której szliśmy w naszym rozwoju, piękniejsza była od już zdobytych wartości; nie cel tego wszystkiego był pięknym, ten cel osiągalny gdzieś w granicy uszczęśliwienia całej ludzkości od dołu do góry, który ona raz sobie uświadomiwszy nigdy już stracić z oczu nie może, ale ten cel nieosiągalny, który z wiarą w jego osiągnięcie stawiali sobie nasi przodkowie, mocą czego dokonywali ci nieszczęśni szaleńcy dzieł, nad którymi my albo śmiejemy się nieszczerze z ich naiwności, zazdroszcząc im niezwykłych przeżyć, albo też odwracamy oczy od przeszłości ze wstydem, a od przyszłości w przeczuciu potwornej szarzyzny i nudy, albo też stwarzamy sztuczne narkotyki, którymi chcemy wzbudzić umarły dawno zapał i poczucie indywidualnej siły, stwarzamy sztuczną tajemnicę, sztuczne piękno w sztuce i w życiu. Daremnie - piękno tylko jest w obłędzie, prawda leży u naszych nóg, rozszarpana przez współczesnych filozofów, i z tej trójcy ideałów zostaje nam tylko dobro, tj. szczęśliwość wszystkich tych, którzy nie mieli siły, aby tworzyć piękno, ani dość odwagi, aby tajemnicy patrzeć prosto w oczy. Czeka nas potworna nuda mechanicznego bezdusznego życia, w którym mali świata tego pławić się będą w wolnych chwilach od zmniejszonej pracy w tym wszystkim, co zdobyli wielcy panowie duclia dzięki wielkim panom życia i śmierci. Ale i to "menu" przeje się niedługo, a nawet już się przejada i nie zostanie nic, nawet trawienie rzeczy dawnych. Nawet maskarady masek przeszłości nie będą bawić twórców nowego życia. Bo nieprawdą jest, że ludzie przyszli będą swój wolny od pracy czas zużywać na to, aby poznawać prawdy i nasycać się pięknem.
Poznawać prawdę mogą ci, co ją tworzą, i ci, dla których była stworzona; pojmować piękno mogą ci, przez których i dla których się ono staje. Ludzie przyszłości nie będą potrzebować ani prawdy, ani piękna; oni będą szczęśliwi - czyż to nie dosyć? Prawda stała się dla naszych filozofów synonimem użyteczności, jako taka jest w dzisiejszym życiu nonsensem. Piękno jest czymś, co daje nam poczucie metafizycznej tajemnicy bez potwornego osamotnienia we wszechświecie. Ludzie przyszli nie będą odczuwać tajemniczości istnienia, nie będą mieli na to czasu, a przy tym nie będą nigdy samotni w idealnym przyszłym społeczeństwie.