w zasadzie jest kontynuowany do dnia dzisiejszego. Oczywiście powstaje problem na ile jest to kontynuacja świadoma. Tu dochodzimy do problemu związanego z terminem „polityka wschodnia”. Źródłem tej nazwy polskich działań w odniesieniu do państw Europy Wschodniej, autorami tego pojęcia jest środowisko paryskiej kultury w latach 60. 70. XX wieku, które formułowało postulat zakończenia odwiecznych sporów i waśni w Europie Wschodniej. Wyrzeczenie się ciągot imperialnych istniejącym w polskim myśleniu o tzw. kresach w zamian za to, że również Rosja się takich „ciągot” wyrzeknie i uzna prawo Białorusi do Ukrainy, innych narodów Europy Wschodniej do samostanowienia.
Ta myśl paryskiej kultury Giedrojcia i Mieroszewskiego w jakimś sensie prowadziła do ukształtowania pewnego konsensusu w Polsce. Odwoływanie się do paryskiej kultury. Z całą pewnością taki sposób myślenia istniał i zarysował taką swoją kontynuację. Jakąś pochodną z całą pewnością jest idea partnerstwa wschodniego zainaugurowana w 2008 r. przez UE z inicjatywy Polski i Szwecji (była to Polska inicjatywa, a Szwecja dlatego, że to zwiększało szanse na jej przyjęcie). Sam projekt „partnerstwa wschodniego”, był to pierwszy projekt mega polityczny zgłoszony przez państwo Polskie od momentu wejścia do UE, który uzyskał akceptację pozostałych państw członkowskich i instytucji europejskich, a więc zmienił politykę UE.
Projekt mega polityczny- pierwszą próbą to był „pakt muszkieterów” czy „energetycznego NATO” za rządu Kazimierza Marcinkiewicza. To była próba nieudana. Pierwsza udana próba tego rodzaju to było właśnie „partnerstwo wschodnie”.
Z biegiem czasu coraz trudniej było się zgodzić na tezę, iż Polska prowadzi wobec wszystkich swoich wschodnio europejskich sąsiadów jakąś spójną, dającą się sprowadzić do jednego mianownika politykę, stąd możliwą do nazwania polityką wschodnią. Te interesy Polski wobec poszczególnych państw zaczęły się coraz bardziej różnić. Zupełnie inna jest polityka Polska do Białorusi, gdzie mamy do czynienia z chyba już ostatnią dyktaturą w Europie i gdzie jest całkiem liczna polska mniejszość narodowa, a polityką wobec Ukrainy sprzed pomarańczowej rewolucji- nie da się tych polityk sprowadzić do wspólnego mianownika. Jest pewien błąd, który bardzo często w Polsce się popełnia polegający na tym, że często próbuje się widzieć polską politykę wobec Białorusi czy Ukrainy jako działania, które mają charakter antyrosyjski (im bardziej my się Białorusią czy Ukrainą interesujemy, tym mniej będą mogli interesować się Rosjanie). To jest nieporozumienie, a żeby sobie to uświadomić warto na przykład powołać Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie w 2004 r. i polskiego zaangażowania w to. Otóż w 2004 r. groziła Ukrainie de facto wojna domowa w skutek fałszowanych wyborów. Gdyby Janukowicz zdecydował się wówczas na bronienie wyniku wyborów sfałszowanych dla wszystkich w sposób oczywisty przy użyciu siły to mogło by dojść do rozlewu krwi na ulicach na Ukrainie, mogło by dojść do regularnej wojny domowej. Żadne państwo nie jest zainteresowane żadną wojną domową u swojego sąsiada. Z punktu widzenia naszych interesów polskie zaangażowanie i tak by było konieczne bez względu na to czy Rosja by była czy by jej nie było. gdybyśmy mieli cień szansy do tego by nie doprowadzić do rozwoju dramatycznych wydarzeń na Ukrainie, to trzeba było z tego cienia szansy skorzystać. Rosja tutaj nie ma nic do rzeczy. To, że prowadziła politykę wspierania Janukowicza nie było naszą główną siłą, która motywowała polskie zaangażowanie na Ukrainie. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę.