Odejścia bez powrotów / 29 kwiecień 2008
Magdalena Zofia Ilnicka
Marek zapytał mnie w którymś momencie: "Dlaczego mam z nią być, skoro jej już nie kocham?". Ale choć on jej już nie kocha, to dlaczego to wszystko wydaje się takie smutne i niesprawiedliwe, mówiąc wprost - niedobre?
Oglądam w telewizji kolejną reklamę dobrego samochodu. W przydługim wstępie widzę atrakcyjny nowy dom (można się domyślać, że lepszy niż stary), nowych znajomych ubranych w drogie ciuchy i - w przeciwieństwie do starych - radośnie uśmiechniętych, wreszcie nową, zgrabną i długonogą dziewczynę spędzającą czas nad basenem, a nie tak jak „stara” w kuchni. Krótkie ujęcie tej starej sugeruje, że jest zupełnie nieatrakcyjna - nie dość, że stale w kuchni, to jeszcze w ciąży.
Już chciałam wygłosić jakiś ogólny pogląd o idiotyzmie reklam i całkowitej ich nieadekwatności, gdy dotarło do mnie, że to, co przed chwilą obejrzałam, jest ostrą karykaturą problemów małżeńskich, z którymi spotykam się ostatnio coraz częściej.
Może najbardziej typowe będzie małżeństwo Marka i Joanny. Oboje po czterdziestce, dobrze wykształceni, po studiach uniwersyteckich. Mili, chciałoby się powiedzieć kulturalni, przyzwoici ludzie. W domu dwoje nastoletnich dzieci. Rozwód w toku, pomocy szuka ona, on chce odejść, ale nie chce jej ranić, więc z chęcią weźmie udział w rozmowach, sądzi bowiem, że ułatwią jej one zrozumienie jego decyzji, pogodzenie się z nią, a co za tym idzie - pozwolą zachować przyjaźń i dobre stosunki z „kobietą, którą szanuje jak żadną”.
Historia jakich wiele - miłość studencka, wynajmowane kawalerki, pieniędzy starczało do piętnastego, oboje pracowali jako nauczyciele z powołania i z zamiłowania. Były strajki studenckie, działanie na rzecz... Wreszcie dzieci i pierwsze własne samodzielne mieszkanie. Aż przyszedł taki rok, że pieniądze kończyły się dziesiątego, z mediów leciały non stop informacje, że jesteśmy wreszcie w swoim własnym domu. Pojawiać się też zaczęło przekonanie, że można żyć lepiej, a biedę klepią nieudacznicy i nieroby. Nocne rozmowy po położeniu do łóżek dzieci, trudne bilanse i niełatwe pytanie, jak żyć. Kochali się, rozumieli, wyznawali te same wartości, tak samo się bawili. Było ciężko, ale towarzyszyło im przekonanie, że nie ma takiej sprawy, której razem nie mogliby dźwignąć.
Którejś nocy zdecydowali: Joanna zostaje w szkole, pilnuje domu i dzieci, a Marek będzie „łapał smoka za ogon” - czyli kursy, szkolenia, zmiana zawodu. Wtedy firmy księgowe powstawały jak grzyby po deszczu. Tam były pieniądze. Zobaczyli w tym szansę dla swojej rodziny.
Na pierwszy kurs pożyczyli pieniądze. Razem świętowali pierwszą intratną posadę (nie do wiary - pensja cztery razy wyższa niż w szkole). Potem już szło samo. Poczucie wspólnego sukcesu i satysfakcja z podjętej decyzji. Jednak przed Markiem stawały nowe wyzwania, niezbędny okazał się kurs angielskiego, szkolenia uzupełniające stały się stałym elementem życia, od pewnego stanowiska trzeba było mieć dobry garnitur (kiedyś tak wyśmiewany) i drogi samochód. Coraz częściej też Marek mówił o rzeczach dla żony niezrozumiałych. Słowa „public relation” czy „logistyka” nie występowały w szkole, w której Joanna wciąż uczyła. On nie miał już siły słuchać, że ona jest zmęczona pracą. Wreszcie pierwsze trudne rozmowy: „Po co pracujesz, przecież z tego, co zarabiasz, nie zapłacimy nawet za gaz” itp.
Ona przestała już pytać o jego pracę. Za mało rozumiała, za dużo czasu wymagało tłumaczenie. On coraz częściej zastawał ją zmęczoną i z pretensjami - już nie chwaliła go za trudną, kiedyś podjętą dla dobra rodziny decyzję. Wakacje spędzone w Grecji czy w Egipcie nie były w stanie zmniejszyć rosnącej z dnia na dzień odległości między nimi.
Przyszedł taki moment, że powroty do domu stały się dla Marka torturą. Żonę widział w coraz ostrzejszym świetle - zaniedbana, zmęczona, niezadowolona. Namawiał ją na wyjazd do centrum odnowy biologicznej, a ona uznawała, że już nie jest dla niego atrakcyjna. Proponował, żeby odpoczęła, wyjechała gdzieś z koleżankami, a ona chciała jechać z nim.
W zeszłym roku w życiu Marka pojawiła się inna kobieta - spotkana na służbowym obiedzie, elegancka, dbająca o swoją kondycję (codziennie fitness). Kobieta, która w mig rozumiała jego genialne pomysły zawodowe, której nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby kazać mu kupić ziemniaki czy wysłać na wywiadówkę. Z podziwem natomiast mówiła o tym, że posłał syna na rok do Ameryki. Pojawienie się Elżbiety uświadomiło Markowi ostatecznie, że z Joanną nie są dla siebie stworzeni, że to, co ich łączyło, było pomyłką, a może po prostu minęło, że teraz do siebie zupełnie nie pasują. Zaproponował więcej niż przyzwoite alimenty, korzystną zamianę mieszkań. Zagubiona Joanna pytała: „A ja? A co ze mną?”.
Koniec tej przydługiej historii, jakże typowej dla polskiej middle class 45-latków. Myślałam sobie: „Facet zachowuje się przyzwoicie, dba o byłą żonę, o zabezpieczenie dzieci”. Tylko dlaczego tak trudno się z tym pogodzić? Marek zapytał mnie w którymś momencie: „Dlaczego mam z nią być, skoro jej już nie kocham?”. W głowie pojawiła mi się odpowiedź: „Bo ślubowałeś”, ale nie powiedziałam tego na głos. Choć on jej już nie kocha, to dlaczego to wszystko wydaje się takie smutne i niesprawiedliwe, mówiąc wprost - niedobre?
Takich historii w ostatnich latach słyszałam wiele i chciałabym wyciągnąć jakieś proste wnioski. Napisać w pięciu punktach receptę, jak się uchronić lub jak się zachować w takich sytuacjach. Szczególnie że - jak zawsze przekonują mnie redaktorzy - tego właśnie chce czytelnik: przykładu, analizy, wniosków i jasnych rad, jak żyć lepiej. Niestety, żadne proste rady nie nasuwają mi się. Bo cóż można powiedzieć: nigdy nie stawiaj wszystkiego na jedną kartę, małżeństwo jest układem partnerskim i obie strony powinny mieć takie same szanse rozwoju zawodowego? Chętnie bym się pod tym podpisała, gdyby nie doświadczenie, że jak dwoje robi karierę, to dzieci wychowuje ukraińska niańka, rodzina bardziej przypomina jednostkę organizacyjną niż miejsce do życia.
Może byłoby nie od rzeczy podążać drogą wytyczoną przez większość pism kobiecych, czyli stale dbać o swoją atrakcyjność. Tylko dlaczego atrakcyjność to wyłącznie ciało, dlaczego kobiety wstydzą się już przyznać do gospodarności, do wielu umiejętności domowych, wreszcie do zwykłej życiowej mądrości, której nabywa się z czasem w komplecie z wiotczejącą skórą czy siwymi pasemkami? Może należałoby się zająć tym, jak funkcjonowały nasze babcie, czyli uzależnić męża od kuchni, wygody i stałego podziwu, przymykać oko na zdrady i liczyć na to, że mu minie - obawiam się jednak, że to kierunek nie do przyjęcia dla wyemancypowanych, znających swoją wartość kobiet. Myślę, że tak naprawdę mądra kobieta łączy te wszystkie szkoły, ale w ostateczności może jej się nie udać osiągnąć pięćdziesiątej rocznicy małżeństwa, a wtedy pozostaje pytanie, jak sobie z tym radzić. Tu mam parę prostych pomysłów.
Winien zdrady jest ten, kto zdradził - nie szukaj przyczyny w sobie.
Nie musisz mu tego ułatwiać ani zachowywać się kulturalnie - człowiek głęboko zraniony ma prawo reagować poczuciem krzywdy i buntem.
Nie unoś się honorem - masz prawo do waszego wspólnego dorobku niezależnie od tego, kto ile zarabiał.
Mów prawdę sobie i innym - nie musisz już dbać o image waszego małżeństwa; nazwana głośno prawda często ma właściwości uzdrawiające.
I tak by można zakończyć, gdyby nie fakt, że kłopoty nie kończą się ani na rozwodzie, ani na jednej płci. Okazuje się często, że wprowadzona w życie codzienne mężczyzny Elżbieta przestaje być tylko atrakcyjną i rozumiejącą kobietą, która miała być rozwiązaniem na życie, pomocą, codzienną radością. Nagle pojawia się pytanie, kto ma gotować lub jak długo bezkarnie dla żołądka można jeść w restauracjach. Pasierbowie nierzadko doprowadzają nową żonę do furii, a poczucie winy utrudnia normalne i satysfakcjonujące spełnianie roli ojca. Często przychodzi taki moment, że on chciałby usiąść w fotelu i powiedzieć: „Pamiętasz, jak...”. Ale to nie ta kobieta, ona nie pamięta ani tamtego balu, ani pierwszej, wiezionej maluchem pralki automatycznej.
Nowi przyjaciele z reklamy, mimo zachwycających ubrań i świetnej zabawy, nie docenią i nie zrozumieją drogi, którą odbyłeś. Wtedy właśnie pojawia się pragnienie powrotu, ale najczęściej jest to już niemożliwe. Jako alternatywa pojawiają się coraz to nowe związki i coraz bardziej samotne życie.
Gdyby to miała być bajka z morałem, należałoby napisać jasno: był czas, kiedy Joanna mogła powiedzieć: „Kochanie - dość pieniędzy, teraz ja”. Był czas, kiedy Marek mógł zapytać siebie: „Czego szukasz, co jest dla ciebie naprawdę ważne?”. Przegapili to i wiatr historycznych przemian rozwiał ich szansę na wspólny happy end.