(Eui za zakrętem
Geoff Thorpe jest facetem z historią. Miłość do rocka, w nastoletnim wieku wyrwała go z życia spędzanego z deska surfingową, kierując z Hawajów do San Francisco. Tam brał czynny udział w formowaniu sceny pewnej dzielnicy portowej, o której z czasem zaczęliśmy mówić jako miejscu narodzin thrash metalu. Geoff miał szczęście być świadkiem wydarzeń historycznych. Szczęścia nieco zabrakło, aby wywindować jego Vicious Rumors do popularność tuzów nowopow-stałego gatunku. Powród mógł być taki, że grupa thrashu nie grała. Interesowała ich bliższa klasyce muzyka, która również miała okazję być pionierska. W ten sposób, w cieniu swojego bardziej popularnego brata urodził się amerykański po-wer metal, którego zespół bohatera niniejszego tekstu był jednym z tuzów. Grupa wraca z nowym krążkiem zatytułowanym "Celebration Decay". To świetna okazja aby podjąć dialog z jej liderem.
HMP: Vicious Rumors istnieje już ponad czterdzieści lat. Jak udaje ci się podtrzymywać ten płomień?
Geoff Thrope: Po prostu to ja jestem tym płomieniem. To nie tak, że musimy się spinać, po prostu kochamy swoją robotę. Obecnie ja i Larry (Howe - przyp. red.), nasz perkusista, jesteśmy najstarszymi stażem członkami zespołu. Od zawsze staraliśmy się otaczać ludźmi, którzy lubią działać i pragną pracować dla grupy równie bardzo jak my. Udaje nam się osiągnąć odpowiedni poziom satysfakcji, dla-
równocześnie pojawiła się okazja do grania koncertów z okazji rocznicy "Digital Dicta-tor". Te kilka koncertów przeciągnęło się w półtoraroczny cykl. Mieliśmy z tego kupę zabawy i pomogło to grupie na wiele sposobów'. Zagraliśmy 108 sztuk, co w oczywisty sposób pozwoliło nam się zgrać z Gunnarem i Nickiem (odpowiednio, DiiGrey, Courtney, gitara i w'okal - przyp. red.). Mieliśmy trochę zawirowań z basistami, przewinęło się ich w ostatnich łatach kilku. Obecnie gramy z gościem ze Szwecji, nazywa się Robin Utbult i
jest absolutnie wspaniały. Lubimy jak dużo się dzieje i cały czas toczymy ten głaz pod górę.
tego nasz nowy album brzmi tak dobrze. Pracowaliśmy ciężko, proces pisania i nagrywania materiału był zaciekły. Jednak bawiliśmy się przy tym świetnie, gdyż chcieliśmy stworzyć możliwie najlepszy album heavv metalowy'.
Z tego co udem planowaliście nagrać go wcześniej/ nawet dwa lata temu/ jednak trasa wspominkowa/ z okazji trzydziestej rocznicy klasycznego "Digital Dictator"/ ciągle się przedłużała.
Poprzednie wydawnictwo ukazało się cztery lata temu, w 2016 roku. Pomyśleliśmy, że fajnie byłoby nagrać coś w przeciągu dwóch lat. W międzyczasie zmienił się skład zespołu, a
Zaskoczyło was tak ciepłe przyjęcie koncertów rocznicowych? Ludzie po trzydziestu latach nadal chcą słuchać tego materiału, to musi ci sprawiać radość.
Byłem autentycznie wzruszony i zaszczycony tym, że byłem częścią czegoś, co ludzie uznają za ważne. Skoro szanują naszą muzykę i wiele dla nich ona znaczy, to znak, że robimy to dobrze. Fani opowiadali nam jak istotna była to płyta dla nich czy ich znajomych. Pamiętam, że mieliśmy niesamowitą chemię między mną, Larym a Markiem McGee i Carlem Al
bertem (ówcześni gitarzysta i wokalista grupy - przyp. red.). Zawiesiliśmy sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Za każdym razem gdy zabieramy się do nowego materiału, musimy zaha-rowywać się na śmierć aby mieć pewność, że powitanie z tego zajebista płyta. Musi ona sprostać naszemu dziedzictwo!. Mam nadzieję, że w ten sposób ludzie będą myśleć również o "Celebration Decay".
Założyłem Vicious Remains w 1979 roku...
To prawda, ale właśnie podczas wakacji tamtego roku przeniosłem się do San Francisco. Grupę założyłem dopiero po przeprowadzce. Scena muzyczna tego miasta była wtedy przeogromna, sziajałem się po tych wszystkich klubach i salach koncertowych. Pięć razy w tygodniu byłem na jakimś występie. Najlepsze jest to, że na każdy z nich naprawdę przychodzili ludzie, istniała społeczność, która wspierała całą tę scenę. To był wyjątkowy i ekscytujący' czas aby być muzykiem. Bay Area było wtedy interesującym i zabawnym muzycznie miejscem, obserwowaliśmy wybuch tamtejszej sceny. Ludzie często pytają mnie jak to wszystko wtedy wyglądało. Zabawne, bo zespoły takie jak Vicious Rumors. Exodus. Forbid-den. Death Angel czy Heathen, posiadające długie kariery, wszystkie myślały, że mamy po prostu fajną lokalną scenę muzyczną i każde inne miasto ma pewnie swoją. Nie zdawaliśmy sobie sprawy' z tego, jak ważny ruch wtedy tworzyliśmy. Metallica oczywiście szybko poszybowała na szczyt, a to spowodowało, że wszyscy staliśmy się rozpoznawalni. Niesamowite jest to, jak wiele z tamtych zespołów działa do dziś. Jeśli chodzi o Vicious Rumors to nigdy nie zbankrutowaliśmy, nigdy nie przerwaliśmy działalności. Chociaż nie, mieliśmy przemy na przegrupowanie, gdy zmienialiśmy członków' zespołu - musieliśmy się z nimi ograć. Czasem zmienialiśmy też wytwórnię płytową. Zdarzały się tragedie, sprawy życia i śmierci. Niemniej jednak trwamy do dziś, odkąd w w'ieku siedemnastu lat założyłem ten zespół. To były naprawdę świetne czasy. Gdy podpisaliśmy umowę ze Shrapnel Records, na początek na pojedyncze kawałki, które znalazły się na kompilacjach "U.S. Metal Vol. 2" i "U.S. Metal Vol. 3". wszystko się zaczęło na dobre. Potem przyszedł czas Road-runner Records w Europie, dzięki czemu nasze dwie pierwsze płyty, "Soldiers of the Night" i "Digital Dictator" miały poważną dystrybucję. Czuję się zaszczycony, że mam te wydawnictwa na koncie i mogę uczcić ich wydanie.
Było świetnie, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Spotkaliśmy wtedy mnóstwo ludzi, których byliśmy fanami. Mimo, że jestem aktywnym muzykiem to nadal czuję się fanem, nie wynoszę się tu ponad nikogo. Ekscytujące czasy, wynbraź sobie, co musieliśmy czuć, będąc częścią wytwórni, która wy'dawała płyty Led Zeppelin. AC/DC i innych największych zespołów' w tej branży. Z drugiej strony, nie był to dla nas najlepszy czas - nastąpiła wledy eksplozja grunge. Była to wielka zmiana na tynku. Nirvana i Alice In Chains roznieśli wszystko na drobny mak. Gdyby
16