wszy sabatonowy wątek, drugi krążek Brytyjczyków naprawdę dobrze oddaje klimat zespołów popularnych na przełomie lat 90. i 2000 roku. Mogłabym napisać, że efekt ten podbija tematyka związana z m.in. arturiańskimi legendami, gdyby nie to, że fascynację taką tematyką wyprowadzam w Sell-sword w nieco inny sposób. Miłość do narodowych legend to cecha wielu wyspiarskich zespołów. Podejrzewam, że w Sellsword ten zdublowany efekt podróży w czasie wyniknął przypadkiem. Przyznam szczerze, że płyty słucha się nawet przyjemnie, choć trudno odmówić jej banalności. (3,8)
Strati
2020 Ossuaiy
Były single. EP i inne wydawnictwa, jak choćby materiał live dostępny w wersji cyfrowej, teraz zaś Shadow Warrior debiutuje pełnowymiarowym materiałem. "Cyberblade" ukazuje lubelską formację jako zespól jeszcze sprawniej poruszający się w stylistyce tradycyjnego heavy metalu, ze szczególnym naciskiem na jego brytyjską odmianę z przełomu lat 70. i 80. ubiegłego wieku. To, co na MLP "Return Of The Shadow Warrior" było momentami ledwo zarysowane, mimo niewątpliwej atrakcyjności i jakości tego materiału, teraz nabrało już pełnego wymiaru, tak jakby w ciągu raptem roku, ten młody przecież, zespół wszedł na znacznie wyższy poziom: kompozytorski, wykonawczy i brzmieniowy. Grają więc z klasą i stylowo heavy starej szkoły, lecz w żadnym razie nie jest to jakieś muzyczne wykopalisko, ale dźwięki nadal aktualne i porywające, szczególnie w takim wykonaniu. Mamy tu osiem utworów, pewnie nie bez powodu. bo po cztery na każdą stronę wersji kasetowej i winylowej, a co kolejny, to lepszy - nie ma lak, że zaczynają od killera, fx> czym z każdym kolejnym utworem napięcie siada. Tu wszystko zgadza się od początku do końca, materiał jest bardzo wyrównany jako całość, a już rozpędzony, tytułowy open-er, dynamiczny "7 Am The Thun-der", mroczny "Demon's SwortT (jak dla mnie najlepsze partie Anny na tej płycie) i zróżnicowany, finałowy "Flight Of The Steel Samum i" zachwycą każdego - o ile jest, rzecz jasna, fanem heaw metalu. (5,5)
Wojciech Chamryk
2019 Scarlct
Na ubiegłorocznym "They Never Say Die" jest równie nieciekawie i bombastycznie - nawet najsłabszy numer takiego Rhapsody ma w sobie więcej klasy niż zawartość tej płyty, że już o mistrzach Skele Toon nie wspomnę. Tu gości jest jeszcze więcej, a covery aż dwa: marniutki, skrojony pod gusta masowej publiczności, popowy i mający się nijak do oryginału Cyndi Lauper z roku 1985 "Goonies R' Good Enough" oraz "FarewelT Avantasii, pieczołowicie odtworzony i odegrany w skali 1:1, tylko nic wiadomo po co. Tu już nawet nie pomogła Melissa Bonny. tym razem śpiewająca naturalnym głosem. Całość bez oceny, bo na takie płyty po prostu szkoda czasu.
Wojciech Chamryk
g | |
* ABlLlta |
» f |
2020 ruch Black
Sinsid to kapela pochodząca z Norwegii. W początkowym okresie swego istnienia działał jako cover band grając utwory z repertuaru Judas Priest. Thin Lizzy i paru innych czołowych kapel, jak to często w tego typu przypadkach bywa w pewnym momencie stwierdzili, że tworzenie swojej własnej muzyki jest bardziej ekscytujące i tak dwa lata temu wydali album "The Mission From Heli". Omawiany album jest muzyczną kontynuacją wspomnianego krążka, ale też widoczny jest pewien postęp. W swej muzyce Norwegowie (oraz jeden Hindus i jeden Polak) starają się czerpać z najlepszych wzorów. Otwierający (pomijając intro) album numer tytułowy wydaje się być wprost nawiązaniem do twórczości wczesnego Grave Digger. Mam tu na myśli zarówno wokal, jak i partie instrumentów. Nieco bardziej epicki jest następując)' po nim "Fighting With Fire". Ogólnie utwrór jest utrzymany jest w średnim tempie, a ciekawostką jest wpleciona w środek melorecytacja. Nie rezygnujemy z podniosłego klimatu, gdyż przed nami kawałek "bito The Gods" będący fajnym połączeniem niemieckiego heavy oraz amerykańskich wzorców' epic metalowych. Podobnie zresztą można powiedzieć o klimatycznej balladzie "Point Of No Return" oraz równie nastrojowym, ale już nieco ostrzejszym "666". Znajdziemy tu również odwołanie do morskich klimatów'. Mam tu na myśli utwór "Freedom Of The Sea". Chyba najlepszy moment na tym albumie. Skojarzenia z Running Wild mile widziane nie tylko ze względu na tytuł. "Enter The Gates" to jedna ze zdecydowanie sympatyczniejszych płyt heavy metalowych, jakie ostatnio mi w ręce wpadły. A że Ameryki nie odkrywa... W sumie parę stuleci temu zrobił to już Krzysztof Kolumb (4,5).
Bartek Kuczak
2020 Scarlct
Jestem pełen podziwu dla tego zespołu, którego jedyną ambicją jest granie jak Helloween. Efekt jest oczywisty: słucham Skele Toon. słyszę jednak Niemców, do tego w nienajwyższej formie. Już recenzując debiutancki "The Curse Of The Avenger" Skele Toon określiłem ich "zawodowo grającym klonem niemieckiej grupy" i od tej por\' nic się nie zmieniło - panowie chyba zbytnio zafik-sowali się na tym, że zaczynali w tribute bandzie zespołu z Hamburga i koniec, nie ma zmiłuj. Dlatego power metal w ich wydaniu jest tak sztampowy i nieoryginalny jak to tylko możliwe, a niewątpliwe umiejętności muzyków oraz liczni goście niczego nie są tu w stanic zmienić. Tomi Fooler wciąż próbuje śpiewać niczym Michael Ki-ske - i fajnie, czasami mu się to nawet udaje, ale naprawdę lepiej posłuchać oryginału, szczególnie z obu części "Keepera...", niż tych, chwilami karykaturalnych, prób dorównania idolowi. Robi się ciut ciekawiej, kiedy grają mocniej ("Wake Up The Fire"), może podobać się ballada "Cold The Night", świetny jest utwór tytułowy, wr którym Melissa Bonny z Ad Infini-tum wykorzystuje growiing, ale cała reszta to nudny metal dla ner-dów, z niepotrzebnym, niczego nowego nie wnoszącym, coverem "Curry On" Angry na finał. (1,5)
2018 Sclt-Krlcawd
Nie spodziewałem się usłyszeć takiej płyty. Tym bardziej cieszy mnie to, że jednak w końcu dotarła do mnie. "Digital God" swoją pre
mierę miała już dwa lata temu. Z pewnością nie zyskała na popularności, bo jakby było inaczej poznałbym ją dużo wcześniej. Sky Eye zaliczają do heavy metalu. No ok. w momencie publikacji "The Warning" Queensryche też mówiono o heavy metalu, ba. nawet chętnie konfrontowano Amerykanów z Iron Maiden. W ten sposób właśnie trzeba podejść też do Słoweńców. bowiem ich muzyka to heavy metal w stylu Iron Maiden ale z lekkim progresywnym podejściem wczesnego Queensryche. Bywają również momenty, które mogą budzić skojarzenia z Savatagc. Jednak żeby nikt nie myślał o jakimś tam kopiowaniu, bo muzycy SkyEye w swojej propozycji odcisnęli całe mnóstwo swojego talentu, aby przemilczeć tę kwestię. Powiedziałbym, że sytuacja jest podobna do rosyjskiej Arii, z tym, że Słoweńcy są na początku karier)'. Choć jest moment gdzie nie da się zaprzeczyć "maidenowskich" wpływów, jest nią kompozycja "Tsunami", która jednoznacznie kojarzy się z "The Rime of the Ancient Marinę/*. Każda kompozycja na "Digital God" - jedna w drugą - to majstersztyk, dla fana tradycyjnego metalu miód na uszy. Album chwyta od intro i nie chce puścić po ostatnie wybrzmiewające nuty "GalactiaviniT. Muzycy serwują nam doskonałe riffy i partie gitary, które znakomicie współgrają ze sobą oraz potrafią uraczyć nas wyborną solówką. Sekcja to wyborowy podkład pod gitar)’ ale tętni ona swoim życiem. Wokalista, Jan Lescanec z całą pewnością będzie porównywany do Bruce’a Dickin-sona. To nieuniknione. Niemniej daje on również wiele od siebie samego. Wielowarstwowe kompozycje, wzniosła atmosfera, mnóstwo różnych tematów, kontrastów, zwolnień, przyśpieszeń, a przede wszystkim całe multum nośnych melodii, to wszytko przez ponad godzinę, która w sumie wydaje się jedynie chwilą. O produkcji i brzmieniu nie ma co rozpisywać się, po prostu jest dobra, jak to w dzisiejszych czasach. W kilku słowy, albo bierzesz w całości "Digital God" albo nic. Myślę, że SkyEye powinniśmy dać szanse, a być może będziemy mieli tyle radości, co przy kolejnych płytach Arii. (5)
2020 Scll-Rclcascd
Social Scream pochodzi z Grecji i działa od 2008 roku. Przed "Orga-
RECENZJE