Nie taki atom straszny...
(sam chciał..., nie musiał..., dobrze mu za to płacą...). Na pewno też czynnik ryzyka, którego nie znamy lub którego nie umiemy kontrolować - a za takie jest powszechnie uważane promieniowanie jonizujące -jest postrzegany społecznie jako groźny, a w dodatku przez przymiotnik „atomowy” kojarzymy go z bronią masowej zagłady.
W swoim rozwoju ewolucyjnym człowiek wykształcił doskonały wzrok, dobry słuch i umiejętność szybkiego biegania - zapewne aby skutecznie ratować się przed zagrażającą mu, większą od niego i silniejszą zwierzyną. Nie wykształcił natomiast zmysłu wykrywającego obecność promieniowania jonizującego. Dlaczego? Może dlatego, że to wszechobecne promieniowanie, które towarzyszy człowiekowi od początków jego istnienia, nie było dla niego groźne, a może nawet było wręcz konieczne do jego ewolucji? Dlaczego dobrowolnie akceptujemy promieniowanie przy okazji badania rentgenowskiego, które jest porównywalne z dawką, jaką otrzymujemy przez parę miesięcy ze źródeł naturalnych? Pewnie dlatego, że odnosimy z badania indywidualną korzyść - diagnozę swojego stanu zdrowia. Według ostatnich danych, w krajach rozwiniętych średnie dawki przyjmowane od ekspozycji medycznych (czyli głównie podczas badań rentgenowskich) zaczynają przewyższać te od naturalnych źródeł promieniowania jonizującego (pochodzącego z Ziemi i z kosmosu), których nie możemy uniknąć. Czy z tego powodu zaobserwujemy w tych krajach wzmożoną falę chorób nowotworowych? Nie sądzę.
Dość trudno oswoić się nam z wielkością dawki (duża czy mała?), zdarza się nam także mylić ją z mocą dawki, którą zwykle wskazują tykające dawkomierze. Przyjmijmy więc za jej miarę średnią dawkę, jaką każdy otrzymuje w ciągu roku od otaczającego nas promieniowania naturalnego (w Polsce są to blisko 3 mili-siwerty). Groźna dla naszego życia może być dawka tysiąckrotnie większa, praktycznie zaś nie odczuwamy skutków dawki 50-krotnie wyższej (150 milisiwertów). Skąd więc przekonanie o szkodliwości dla zdrowia nawet najmniejszych dawek? Uważam, że częściowo winni jesteśmy sami, a przynajmniej ci uczeni, którzy dla potrzeb ochrony radiologicznej przyjęli zasadę liniowej i bezprogowej zależności ryzyka od dawki promieniowania. Oznacza ona przyjęcie, że każda, choćby najniższa dawka, nawet ta grubo poniżej miary dawki naturalnej, wpływa na wzrost ryzyka zachorowania lub zgonu na nowotwór. Jeśli ten niewielki wkład w ryzyko pomnożyć przez dużą populację, otrzymamy hipotetyczną liczbę dodatkowych „zgonów nowotworowych w wyniku promieniowania”, która choć niewykrywalna statystycznie w tle wielokrotnie liczniejszych rzeczywistych zgonów nowotworowych (ale z innych przyczyn), potęguje jednak grozę. W ten sposób doliczono się od kilku tysięcy do paru milionów „zgonów czarnobylskich”, choć udokumentowana liczba osób, które zmarły w wyniku choroby popromiennej w tej katastrofie, nie przekroczyła 50, a większość mieszkańców Ukrainy i Białorusi nie otrzymała dawek wyższych niż 10-krotność rocznej dawki naturalnej. W wyniku ostatniego trzęsienia ziemi i tsunami zginęło w Japonii około 30 tysięcy osób, ale żadna z nich nie utraciła życia z powodu napromieniowania w wyniku awarii elektrowni jądrowej w Fukushimie. W doniesieniach prasowych rzadko tę różnicę zauważano, utrwalając w ten sposób mit o katastrofalnych skutkach awarii tej elektrowni jądrowej.
Nie lekceważę poważnych społecznych skutków awarii reaktorów jądrowych w Czarnobylu czy Fukushimie, bo są one istotne i realne. Nie kwestionuję też potrzeby prowadzenia poważnej debaty na temat szans i zagrożeń związanych z energetyką jądrową. Myślę jednak, że nie służą takiej debacie uproszczenia i hasła „NIE dla atomu” czy „Precz z lobbingiem atomowym” (które to lobby miałoby odnosić jakieś osobiste korzyści z tego tytułu). Twierdzę, że z wielu powodów społeczna percepcja ryzyka związanego z promieniowaniem jonizującym, a zatem i z energetyką jądrową, może znacznie odbiegać od rzeczywistych zagrożeń związanych z tą technologią generowania energii elektrycznej. Energetyka jądrowa, obok innych źródeł energii, w tym odnawialnych -wiatrowych czy słonecznych - powinna wejść w skład optymalnego dla Polski „miksu energetycznego”, umożliwiającego dalszy harmonijny rozwój naszej gospodarki na najbliższe dziesięciolecia.
15