plik


ÿþ Ta lektura, podobnie jak tysice innych, jest dostpna on-line na stronie wolnelektury.pl. Utwór opracowany zostaB w ramach projektu Wolne Lektury przez fun- dacj Nowoczesna Polska. ALFRED DE MUSSET Nie igra si z miBo[ci komedia w trzech aktach, drukowana w 1834, wystawiona w 1861 tBum. tadeusz boy-|eleDski od tBumacza Nie wiem [ci[le, kiedy to byBo, w tryumfalnej dobie romantyzmu, poczta paryska znalazBa si w niemaBym kBopocie. Kto[ mianowicie wpadB na koncept, aby wrzuci do skrzynki list, zaadresowany po prostu:  Do najwikszego poety we Francji . Rada w rad, urzd pocztowy przesBaB ten list do rk Lamartine'a. Autor e ac i nie otworzyB listu; odesBaB go skromnie Wiktorowi Hugo. Wiktor Hugo szerokim gestem rozdarB kopert, ale jakie| musiaBo by jego osBupienie, kiedy w nagBówku wyczytaB:  Kochany AlÊîeóie & List pisany byB do Musseta! Autor tej mistyfikacji uwa|aB j zapewne za koncept, za paradoks; wiotka i wóicz- na sylwetka [piewaka o i czy| mogBa si mierzy z tym atlet zwBaszcza, z Wiktorem Hugo, który sam jeden zdawaB si starczy za caBy huf poetów, i którego produkcja we wszystkich roóajach literackich przywoói, zaiste, na my[l biesiady Gargantui? A jed- nak& !  Orkiestrion Wiktora Hugo, tego wBadcy sBów  w ka|dym rozumieniu, nawet w Hamletowym (sBowa, sBowa, sBowa!)  tego wielkiego odnowiciela Êîancuskiego wier- sza jako narzóia, jako instrumentu, staB si po trosze  niby cymbaB brzmicy i miedz brzdkajca , jak mówi Pismo; a nie[miaBa, zahukana (dosBownie) przezeD przez wiek caBy poezja coraz miBo[niej obraca wzrok w stron Musseta, szepcc dyskretnie a czule:  Kochany AlÊîeóie & DoznaBem tego sam po sobie. OdczytaBem niedawno na [wie|o pod rzd wszystkie bohaterskie i krwawe dramaty Wiktora Hugo, i u[miaBem si do Bez; spróbowaBem czyta armo ie Lamartina i zdrzemnBem si niewinnie; natomiast kilka tygodni spóonych na przekBadaniu teatru Musseta zaliczam do najmilszych w moim literackim rzemio[le. Albowiem, na domiar paradoksu, po[miertny tryumf, jaki [wici Musset-poeta, co- raz baróiej przesuwa si na to pole, na którym, w peBni swej twórczo[ci, zaledwie |e byB liczony do wspóBzawodników. Teatr romantyczny to któ| je[li nie Wiktor Hugo? Kto wyruszyB do boju z manifestem nowej sztuki, zawartym w sBynnej przedmowie do rom e a? o kogó|, przez miesic caBy, co wieczora walczyBa z  klasycznymi perukami mBoóie| na przedstawieniach er a iego? kto wygrywaB bitw po bitwie, dajc ario e orme, r si a i, asa? A Musset? zaledwie |e kto[ z wyksztaBceDszej teatral- nej publiczno[ci wieóiaB, i| mBody autor, wygwizdany bezlito[nie w Odeonie po Noc e ec ie , umieszcza, od czasu do czasu, w dwutygodniku  Revue des deux mondes co[ w roóaju komedii, niepodobnych do niczego, nieprzeznaczonych dla sceny, rozgrywa- jcych si jakby w sferze kapry[nego marzenia. I oto ói[, gdy caBy  wielki teatr roman- tyczny staB si we Francji, bezpowrotnie chyba, muzealnym zabytkiem, kiedy poóieliB los tragedii Woltera i spodni ze strzemiczkami, najbystrzejsza krytyka Êîancuska okre[la zgodnie te kaprysy wyszBe spod pióra poety jako najtrwalsze  mo|e jedyne trwaBe  óieBo teatralne, jakie wydaB we Francji wiek XIX. W dobie owego nieszczsnego na pozór, a tak szcz[liwego w skutkach debiutu scenicznego (1830), Musset¹ miaB lat dwaóie[cia i byB autorem tomiku wierszy ( o es s ag e e a ie), które od razu zwróciBy uwag na mBodego Cherubina. Mimo nieuniknionych w takiej pierwszej próbie wpBywów, Musset jest tu ju|  sob. Po- sunity do najdalszych granic brak uszanowania dla dogmatów literackich, a poniekd i obyczajowych, stawia go w obozie  romantyków ; ale, je|eli niesforny chBopak zrywa jedne pta, to nie po to aby naBo|y sobie drugie. SBynna a a a o si ca C'était, dans la nuit brune Sur le clocher jauni La lune Comme un point sur un i, byBa, ze strony mBodego urwisa, zagraniem na nosie zarówno w stron klasyków jak i oficjalnego romantyzmu. Rasowa Êîancuska werwa wi|ca si z tradycjami XVIII w., zdolno[ do swobodnej gawdy mienicej si na przemian dowcipem, sarkazmem, imper- tynencj artysty, to znów czarujcej odcieniem marzenia i kobiecej niemal zmysBowo[ci  oto baróo osobiste rysy cechujce muz Musseta w tym pierwszym okresie, zanim jeszcze cierpienie, które przeorze jego |ycie, pogBbi t twórczo[ i nada jej owo znamien- ne dla niej pózniej bolesne pitno. W pierwszym tym zbiorze poezji znajdowaB si dramacik wierszem es arro s e (Kasztany z ognia), stanowicy niejako romantyczn transpozycj roma i Racine'a, i zdraóajcy niewtpliwy nerw sceniczny mBodego autora. Na wiar tej próby, dyrektor Odeonu zamówiB u Musseta komedi  mo|liwie najnowsz i naj[mielsz . Komedi t byBa Noc e ec a, arcy-romantyczna awantura w jednym akcie i trzech obrazach, bar- óo mBoóieDcza, ale niejednym rysem zapowiadajca przyszBego twórc wBasnej  mus- setowskiej komedii. Sztuka padBa; |e za[ byB to burzliwy okres literatury, rok premiery er a iego  padBa z haBasem. PrzyczyniBa si do tego drobna a niespoóiewana oko- liczno[: aktorka grajca gBówn rol oparBa si o [wie|o pomalowane sztachety, tak i|, kiedy si obróciBa, biaBa atBasowa suknia byBa poctkowana w zielone pr|ki. Do[, i| przedstawienie dobiegBo koDca w[ród nieopisanego tumultu, który wszczB si równie|, kiedy nazajutrz próbowano sztuk powtórzy. Gdy za[ i krytyka odniosBa si surowo do tej pierwociny talentu, mBody autor, zniechcony, poprzysigB nigdy wicej nie stan w obliczu krytyki i publiczno[ci, tej  jak j nazywaB   mena|erii . I, co osobliwsze, dotrzymaB sBowa. WydaBo to nieoczekiwane nastpstwa. Idc za swym powoBaniem rasowego drama- tycznego pisarza, a nie potrzebujc si liczy z  wymaganiami sceny , gustem publiczno- [ci, inspiracj dyrektorów, Musset napisaB dwa dramaty  rea e ar o i ore zaccio  przede wszystkim za[ szereg rozkosznych komedii, tych maBych klejnocików, które w óiejach Êîancuskiego teatru miaBy zaj trwaBe i zupeBnie odrbne miejsce. Ale nie tak rychBo. Na razie utwory te przechoóiBy na szpaltach  Revue des deux mondes tak niepostrze|enie, i| nawet wielbicielom talentu Musseta nie wpadBoby do gBowy szuka w nich rewelacji nowych form poezji, tak dalece teatrem wBadaBa wówczas grzmica muza romantycznego dramatu. Wydane razem w r. 1840, nie znalazBy równie| echa. I byBby si mo|e i nadal nikt o nie nie zatroszczyB, gdyby nie najosobliwszy w [wie- cie przypadek. W roku tysic osiemset czteróiestym i którym[, pani Allan, aktorka Êîancuskiej sceny w Petersburgu, ujrzaBa w rosyjskim teatrze jednoaktow komedyjk, która jej baróo przypadBa do smaku. ZapragnBa j gra po Êîancusku; poprosiBa, aby jej sporzóono przekBad. Zamiast tego, przesBaB jej kto[ tomik ome ii i rz sB Mus- seta: mniemana rosyjska sztuczka, to byB a r s. W r. 1847 pani Allan, wróciwszy do Pary|a, zagraBa a r s w Komedii Francuskiej: sztuczka ta, miBa, ale niewtpliwie jedna z bBahszych po[ród utworów teatralnych Musseta, wywoBaBa nieopisany entuzjazm.  SBo- wa migoc jak diamenty, pisaB nazajutrz który[ z krytyków, ka|da scena to istna feeria, a równocze[nie jakie to prawóiwe, naturalne , etc. Niespoóianie, z dnia na óieD, autor ¹ sse  [obszerniejszy artykuB Tadeusza Boy'a {eleDskiego o AlÊîeóie Mussecie] patrz: o ie ie cicia ie , B macza (Bibl. Boya, t. 60). al red de musset Nie igra si z miBo[ci 3 Noc , zapomniany po trosze i osmucony nieco tym zapomnieniem, staB si popularnym, sBawnym. W [lad za a r sem wprowaóono na scen, z równym powoóeniem, wszystkie jego utwory:  udramatyzowano nawet Noce& Publiczno[, zbrzyóona rozpuszczon na wszystkie wiatry grzyw romantyzmu ( rgra io ie Wiktora Hugo, wystawieni w 1843, niemal padli!), wióiaBa w tym osobliwym teatrze nowe tchnienie, [wie|o[, prawd. Po faBszach psychologicznych i koturnie Hernanich i Ruy-Blasów, tak|e a r s aria óiaBaBy wrcz jak |ywy  szmat |ycia ! iecz i (zreszt po czteróiestu przedstawieniach) kazano usun ze sceny jako zbyt  niemoralny ! Musset musiaB zmienia dlaD zakoDcze- nie!  Naturalizm !  oto ci|kie sBowo, jakie padBo z okazji tego lotnego teatru poety! Zachcony powoóeniem, naglony przez dyrektorów, Musset napisaB jeszcze par utworów wprost dla sceny, nawet z my[l o roli dla tej lub owej aktorki: i, rzecz zna- mienna, utwory te nie nale| do jego najlepszych. PrzytoczyBem tu pokrótce óieje scenicznej glorii Musseta, gdy| wydaj mi si one baróo wymowne; ucz, jak zmienne bywaj perspektywy ró|nych generacji w stosunku do danych óieB; jak zawodne wszelkie poóiaBy na ie  i mniejsz sztuk; od jakich wreszcie drobnych przypadków zale| nawet losy  nie[miertelno[ci & A przy tym óieje te tak baróo s w stylu samego Musseta: a r s, to bóstwo przy[wiecajce jego twórczo[ci, zdaje si rozrzóa nawet kolejami jego sBawy i obiera w tym sobie za narzóie utwór pod takim|e symbolicznym tytuBem! Czy znaczy to, |e królestwem utworów teatralnych Musseta jest scena? Nie. Nacie- szywszy si ich delikatn woni, spostrze|ono i|, mimo wszystko, ten teatr poety zbyt delikatny jest na zetknicie z maszyneri kulis; i|, w tym zetkniciu, wiotkie skrzydeBka motyla zostawiaj nieco swego barwnego pyBu. Jakkolwiek niejedna z komedii Musse- ta powraca, od czasu do czasu, na scen, prawóiw ich óieóin pozostanie ksi|ka. I w tym ich siBa, |e one nie potrzebuj sceny; |yj |yciem tak peBnym, i| aktor ani ma- szynista nic doda im nie mog; scen tworzy dla nich ka|dy w swoim marzeniu, tak jak w marzeniu swoim tworzyB j dla nich, piszc te komedie, poeta. Na czym polega trwaBa warto[ teatru Musseta? Jest on niezmiernie oryginalny, nie- podobny do niczego innego. Jest  w najbaróiej znamiennych swych utworach  na wskro[ osobisty; pBynie wprost z tego samego zródBa co liryka poety. Mimo to, ego zm ten nie jest nigdy dra|nicy; przeciwnie, stanowi najwikszy czar tego teatru. Tajemnica to w cz[ci osobistego uroku Musseta, a w cz[ci tego, i| egotyzm ten nigdy nie jest mizdrzeniem, nigdy przegldaniem si kolejno w ró|nych lusterkach: poeta korzysta tu po prostu z przyroóonych swoich praw jako poety, który, wedle wyra|enia Goethe- go, mówic o sobie, mówi nam o nas. Musset, mBode pachol o sercu wezbranym tak, i| omal mu piersi nie rozsaói, to Fortunio; Musset dandys, hulaka, ironiczny sceptyk kryjcy na dnie zdolno[ i potrzeb kochania, to Walentyn; Musset to zarazem Celio i Oktaw z a r s aria : to upostaciowane owo rozdwojenie jego natury, bd- ce tBem wewntrznego dramatu w o ie i iecicia ie . Prze|ycia osobiste poety, w lotnej i bByszczcej transpozycji, wciskaj si w ka|dy nieomal z tych utworów: iecz i to echo przygody, jak prze|yB Musset majc lat siedemna[cie; w Nie igra si z miBo[ci pulsuj akcenty zmagaD si dwojga kochanków z  epizodu weneckiego ; ostatnie wiersze Perdykana zamykajce akt drugi², transponowane s |ywcem z listu George Sand do Al- Êîeda. List panny Aimée d'Alton, doBczony bezimiennie do sakiewki przesBanej poecie, znalazB si dosBownie w a r sie, w którym rol pani de Léry odegraBa, zdaje si, w |yciu, pani Joubert, urocza chrzestna mateczka AlÊîeda. Ka|de sBowo miBo[ci, jakie pada w tym teatrze, pBynie wprost z serca; a jest on utkany caBy ze sBów miBo[ci. Jeden z pisarzy ostatniej doby zatytuBowaB zbiór kilku swoich komedii ea rem miBo [ci³. DokoBa miBo[ci krci si wiele sztuk teatralnych; ale zdaje mi si |e owym tytuBem ea r miBo[ci  po Racinie  przede wszystkim Musset miaBby prawo obj swoje óieBo. I Marivaux, oczywi[cie: on, który pierwszy uczyniB miBo[ wyBczn tre[ci i sa- mym|e przedmiotem swych komedii; ale miBo[ u Marivaux, to raczej to, co w |yciu potocznym pewnych sfer spoBeczeDstwa zwykBo nazywa si  miBo[ci ; owa mieszani- ²os a ie iersze er a a zam a ce a r gi   Czsto cierpiaBem, myliBem si niekiedy, ale kochaBem. To ja |yBem, a nie jaka[ sztuczna istota, wylgBa z mojej pychy i nudy (por. B macza [w:] o ie iecicia ie .). ³za Bo aB z i r i s oic ome ii ea rem miBo[ci  Portoriche, re amo r. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 4 na zaciekawienia, pocigu i pró|no[ci, pBomieD, który nie pali i nie grozi po|arem. On sam, wpóB-obcy [wiadek tego, co si óieje w owych duszyczkach, spokojnie nakrca me- chanizm stworzonych przez siebie laleczek, baczc zreszt, aby igraszka nie wychoóiBa nigdy poza ramy |artu: nieporozumienia krc si zawsze koBo sBów, koBo pozorów  serca, uczucia, s, w gruncie, zawsze w harmonii; czujemy, |e im nic nie grozi. Jzyk, wyostrzony, naje|ony kazuistyk raczej miBo[ci wBasnej ni| miBo[ci, nie bucha nigdy law roz|arzonego uczucia. Jak|e inaczej u Musseta! PosBuchajmy westchnieD Celia, szyderstw Oktawa, BkaD wy- óierajcych si ze [ci[nitej piersi Fortunia, jaki| w nich dzwiczy akcent namitno[ci! A Perdykan i Kamilla w Nie igra si z miBo[ci: ta sztuka, tak zbli|ona do komedii Mari- vaux sw kanw, jak| fal krwi serdecznej nabrzmiewa raz po raz! Musset, który ruin swego |ycia przypBaciB szalony zamiar, aby ka|de uderzenie jego serca byBo drgnieniem miBo[ci, zdoBaB urzeczywistni go bodaj w sferze marzenia, stwarzajc [wiat, w którym istnieje si, |yje, oddycha jedynie dla miBo[ci i przez miBo[. MiBo[ jest jego religi:  Powieó mi [mówi Walentyn do Cecyliit ], je|eli istniaBa kiedy chwila, w której wszystko zostaBo stworzone, na mocy jakiej siBy zaczBy si porusza te [wiaty, które nie zatrzymuj si nigdy?  Przez wiekuist my[l.  Przez wiekuist miBo[. Rka która je zawiesiBa w przestworzu, wy- pisaBa tylko jedno sBowo pBomiennymi gBoskami. {yj, poniewa| d| do siebie: sBoDca rozpadByby si w pyB, gdyby jedno z nich przestaBo kocha& I bezwiednie [wiat, jaki tworzy ten poeta, luóie, którzy powstaj pod jego piórem, ksztaBtuj si wedle tej my[li. W [wiecie tym |yj peBnym |yciem jedynie ci którzy |yj przez miBo[; ktokolwiek pozbawion jest jej Aaski, staje si jakby bezdusznym automatem: istot, która wykonuje gesty, krzta si, szamota, kBopoce, ale czy| mo|na powieóie, |e |yje! I z tej wzgardy, poBczonej z intuicj psychologiczn poety, wylgnie si caBa galeria owych uciesznych marionetek, tworzcych wszystkie niemal drugoplanowe postacie jego komedii: Klaudio, Baron, Ksi|, Marinoni, Blazjusz, etc. Pajace, prawda? Ale przyjrzyjmy si bli|ej: to to wBa[nie wszystko to, co uczono nas szanowa w |yciu: powaga, wBaóa, rozsdek, ambicja, nauka; i ot, do jakich to wszystko skurczyBo si pociesznych wymiarów, z perspektywy dwojga serc b3cych jedno przy drugiem sto kilkaóiesit razy na minut! Je|eli to szaleDstwo,  nie jest ono bez metody , jak mówi Hamlet; ale szaleDstwa poetów czy| nie gBbiej nieraz wnikaj w sens |ycia ni| trzezwo[ luói my[lcych proz? Osobliwym równie| urokiem teatru Musseta jest to, |e jest on tak cudownie mBody. MBodo[ci w poezji mamy sposobno[ rozkoszowa si w caBej peBni do[ rzadko, gdy|, jak trafnie kto[ zauwa|yB, mBodo[ czBo ie a m3a si zazwyczaj z dojrzaBo[ci ar s . Szczero[ mBodocianego uczucia albo nie umie jeszcze znalez dla siebie wyrazu i posBu- guje si po|yczanym, albo Bamie si z niedostatkami formy; gdy za[ artysta st|aB w sobie i opanowaB narzóie, dawno ju| zazwyczaj po|egnaB si z pierwocinami mBoóieDczego wzruszenia. U Musseta, óiki jego niezwykle wczesnej dojrzaBo[ci artystycznej, mamy te obie rzeczy naraz. Najbujniejsze, najbaróiej kipice mBodo[ci utwory: a r s aria , Nie igra si z miBo[ci, iecz i , powstaj mióy 1833 a 1835; mióy dwuóiestym trzecim a dwuóiestym pitym rokiem |ycia; otó|, w tych dwóch ostatnich zwBaszcza komediach, pewno[ rki jest ju| wrcz nieomylna. Nieomyln jest te| przenikliwo[ tego mBodego chBopca jako psychologa. Samo to [wiadczy, i| nie mógB on by czystej krwi  romantykiem ; psychologia bowiem stanowi niewtpliwie najsBabsz stron romantycznego teatru. W porównaniu do Didierów i Her- nanich  tak samo zreszt jak, na drugim biegunie, w porównaniu z teatrem Scribe'a  [wiat, w który prowaói nas Musset, ujmuje sw luók szczero[ci i prawd. Ale nie tylko w porównaniu: biorc zupeBnie bezwzgldnie, teatr ów jest, pod tym wzgldem, niemal bez skazy: zdaje si, |e caBy haracz w tej mierze spBaciB poeta Romantyzmowi w pisanej w tym samym okresie o ie i iecicia ie . Tam wylaB niejako wszystkie  serca swego róawe niedokwasy i mo|e óiki temu teatr jego, z tych samych natchnieD, t m i a e o ec ii  w Nie rze a si zarze a . al red de musset Nie igra si z miBo[ci 5 z tych samych przygód poczty, jest od nich wolny. I w[ród przyczyn, które zapewniBy teatrowi poety trwaBo[, nie ostatnie z pewno[ci miejsce zajmuje owa silna i pewna wiz, wkoBo której si w3 kwiaty kaprysu i wyobrazni. Nie ostatnie, ale z pewno[ci nie jedyne; och, nie! Trafno[ psychologii Musseta oceniamy refleksj, ale raczej o wszystkim innym my[limy, kiedy si poddajemy uroko- wi poety. Czaruje nas igraszk fantazji, dowcipu, wymowy; porywa szczero[ci uczucia, namitno[ci: ale zwBaszcza ksztaBtem, jaki umie im nada. Dialog Musseta w najlepszych jego utworach uznaje krytyka Êîancuska za jeden z naj[wietniejszych, jaki posiadamy w teatrze. Co za bogactwo tonów! jak ka|dy przemawia wBasnym jzykiem, jak szcz[li- wy wyraz znajduje dla swej indywidualno[ci! Bo subiektywizm czy ego zm Musseta w jego utworach teatralnych polega tylko na tym, i| wBasnym czuciem, my[l, przesyca caB ich atmosfer moraln, ale bynajmniej nie na oprowaóaniu samego siebie w[ród figur z kartonu, jak to si zdarza niekiedy  lirykom imajcym si teatru. Je|eli drugoplanowe figury stylizuje w marionetki, czyni to z rozmysBem i zamiarem; ale te marionetki jak|e s wymowne w automatyzmie swoich ic'ów! A w zamian, jak|e peBnym |yciem ttni te wszystkie postacie kobiece, te kochanki, które sobie wymarzyB kolejno. Jak u Racine'a, jak u Marivaux, jak u wszystkich twórców ea r miBo[ci, kobieta jest istotn bohaterk tych komedii: ale tutaj, jako jej partner, poeta sam staje na placu, dlatego partia jest równa! Nie czujemy tu owego chBodu, który, mimo wszystko, ióie zazwyczaj od mskich postaci najwikszego nawet miBosnego teatru: ten dwuóiestotrzyletni poeta do[ ma w piersiach ognia, aby nim obóieli po równi obie strony: Oktawa i Mariann, Fortunia i pani Joasi, Perdykana i Kamill. Dlatego, kiedy dialog si rozgrzeje i zacznie sypa iskrami, kiedy te mBode usta zaczn miota sBowa na przemian gorzkie, tkliwe, namitne, wyzywajce, doprawdy, maBo znam rzeczy w literaturze, które by miaBy t ez o[re io[ czucia przy tak dojrzale zobiektywizowanej formie. To, co tu mówi, odnosi si gBównie do owych trzech sztuk: a r s aria , Nie igra si z miBo[ci i iecz i , stanowicych jakby odrbn grup w caBym óiele; ale bo te| te trzy sztuki tak dalece przesBaniaj wszystko inne, i|, mówic o  teatrze Musseta mimo woli uto|samiamy go z t trylogi, powstaB w jednej epoce i z jednej |yBy twórczo[ci poety& Jak|e bogat jest ta galeria figur kobiecych Musseta! có| za nienasycona zdolno[ kochania byBa w tym czBowieku, i| potrzebowaB, i| potrafiB sobie stworzy taki harem! Bo stosunek Musseta do jego heroin jest na wskro[ osobisty: to czu! I jak ró|norodne, i jak |ywe wszystkie, od owej lubie|nej kotki Joasi, przecigajcej si leniwie w szerokim Bó|ku, a| do tej dumnej mniszeczki Kamilli, do tej Cesi tak sBodkiej ufno[ci i prostot! Bettina, rasowa artystka, caBa w impulsie, nawykBa patrze na |ycie ponad jego maBostki; Barberyna, ta kobieta gBboko uczciwa a tak peBna wóiku (poBczenie mniej Batwe do osignicia, ni|by si zdawaBo); pani de Léry, dajca nam przeczuwa skarby serca pod powBok salonowej szermierki dowcipu. Niektóre z tych postaci s prawóiw rewelacj dla Êîancuskiej sceny; zwBaszcza mBode óiewczyny: mBode óiewczyny a ra , a nie z woli konwencji teatralnych. Ten przedwczesny cynik, za jakiego si chtnie Musset podaje, ten  libertyn , który mióy jedn a drug hulank lubiB, na niewinnych balikach, obejmowa w turze walca kibicie óiewczce, odgadB intuicj lub wyczuB fibrami zmysBów istot duszy óiewiczej: maBo który pisarz umiaB j odda z tak delikatno[ci, prawd i czarem. Odrbne zupeBnie miejsce zajmuje ore zaccio; utwór, którego krytyka Êîancuska nie waha si mieni  jedynym we Êîancuskiej literaturze dramatycznej . Jeszcze przed poznaniem Musseta George Sand naszkicowaBa dramacik w 6 obrazach, pt. rz si e ie , którego tre[ci jest historia Lorenzaccia. PomysB ten zainteresowaB Musseta; by mo|e, jadc do WBoch, kochankowie zamierzali go wspólnie opracowa; wiadomo jednak, jak nieszcz[liwie zakoDczyBa si ta podró|, i po powrocie Musset napisaB sztuk sam. Baróiej jeszcze ni| w utworze przyjacióBki znalazB kanw dla niej w orie ore i e Varchiego, które przestudiowaB baróo uwa|nie. W tych is oriac ore s ic mie[ci si caBy faktyczny materiaB [mierci Aleksandra; Musset z gBbok intuicj psychologiczn i historyczn udramatyzowaB jego wszystkie rysy oraz skojarzyB je niezwykB koncepcj bohatera. Trzeba przyzna, i| jest to koncepcja godna wielkiego poety. Lorenzo, mBody al red de musset Nie igra si z miBo[ci 6 i szlachetny entuzjasta, Bacinnik oczytany w historii Brutusów, poprzysiga sobie oswo- boói ojczyzn od tyrana. Aby zyska doD przystp, zdoby jego zaufanie, przywóiewa  jak drugi Wallenrod  mask, pod któr wchoói do obozu wroga. Staje si przy- jacielem ksicia, towarzyszem rozpusty, strczycielem uciech, bBaznem, szpiegiem. Ale nie igra si bezkarnie z tak mask! Takiego stroju nie da si wedle chci przywóiewa i zrzuca; przylega on do ciaBa, które pod nim okrywa si wrzodami! Rola, jak gra Lo- renzaccio, powoduje w nim dwojak przemian. Z jednej strony, spod swojej maski wiói [wiat w nowej postaci: on, mBody idealista, wierzcy w luóko[, spostrzega, i| to, co on chciaB uda, panuje w [wiecie naprawd; |e ci, dla których chciaB si po[wici, wcale dobrze si czuj w swoim spodleniu: je|eli tu i ówóie znajóie si szlachetniejsza natura, to wystarczy jej upust, jaki sobie da w sBowach, obywa si bez czynu& Z drugiej strony, i on sam nie wyszedB bezkarnie z tej próby: rozpusta, cynizm, przylgnBy doD tak, i| staBy si jego drug, prawóiw natur: on, dawny Lorenzo, to jeno cieD, który przywoBuje siB woli. Daremnie zreszt speBniBby teraz czyn bodaj najszlachetniejszy: wzgarda powszechna tak przylgnBa do jego osoby, i| rka jego zbruka wszystko, czego dotknie. Je|eli Lorenzo speBni, co zamierzyB, to ju| bez wiary, bez zapaBu: speBni, aby znalez pomst na tyranie za wBasne spodlenie, po czym zginie sam z rki zbira, nie silc si nawet broni |ycia, które splugawiB i zmarnowaB w przedsiwziciu podjtym ponad swoj lub mo|e w ogóle ponad luók miar. To nawet Konrad Wallenrod nie wytrzymaB tej próby: biedaczysko rozpiB si z kretesem. Ale przeprowaóenie paraleli mióy Wallenrodem a Lorenzacciem pozostawiam memu synowi na zadanie maturyczne, w naóiei, i| w niedalekiej przyszBo- [ci mBoóie| nasza pozna co[ wicej z europejskiej literatury dramatycznej ni| iesco o e a i i  o ar e m, którymi zadowalano si za moich szkolnych czasów. Posta bohatera w istocie pomy[lana niezwykle [miaBo, odczuta jest zarazem baróo osobi[cie. Jest w tym Lorenzacciu, w jego przedwczesnym smutku, goryczy i wzgaróie co[ z Hamleta, ale jest co[ i z Oktawa ze o ie i iecicia ie , co[ z samego Musseta. A i samo tBo  ci szumni republikanie, tak rychBo gncy kark pod nowe jarzmo, tak Batwo topniejcy pod promykiem Baski paDskiej  czy| nie przypomina niejednym rysem, i| sztuka ta powstaBa w r. 1834, w par lat po rewolucji lipcowej i po zeskamotowaniu tronu Francji przez Ludwika Filipa? Nie znaczy to, aby utworowi temu brakBo zrozumienia epoki. W przeciwieDstwie do teatru romantyków Musset posiada niepospolit intuicj historyczn: czu w tym dramacie Florencj XVI wieku, czu, |e Musset w czasie podró|y do WBoch zdeptaB jej bruk i przystawaB w zadumie naprzeciwko starych paBaców Rucellai, Strozzich& To| sa- mo w przeprowaóeniu tematu, jak|e daleko znalezli[my si od er a iego! Ten r sa g poeta miBo[ci tutaj, w zetkniciu z powag óiejów, jak|e odlegBy jest od tego, aby ro- mantycznie wydt awantur miBosn czyni [rodkowym punktem, osi historycznych wypadków! U Wiktora Hugo wBadca poBowy kuli ziemskiej, Karol V, sBu|y na to, aby trzyma lichtarz przy gruchaniach Hernaniego i Donny Sol; u Musseta nie ma ani [ladu tego fartuszkowego traktowania historii. SBowem, z ka|dego punktu wióenia ten hamletyzujcy po trosze dramat, pisany przez dwuóiestoczteroletniego chBopca jest óieBem peBnym polotu, nowym, wyprzeóajcym styl i pojcia swojej epoki we Francji. A jednak& Mimo uniesieD Êîancuskiej krytyki nad tym utworem, czego[ mi w nim brak: wió w nim wszystkie elementy gBbokiej tragedii, ale brakuje mi tego jakiego[ tchnienia, które stapia elementy w jedno[ i stwarza wielkie óieBo. To raczej mozaika zmy[lnie dobranych szczegóBów ni| jednolity dramat. Mam uczucie, |e Musset napisaB go caB sw inteligencj, ale tylko czstk swojej duszy. Druga cz[, ta najszczersza, szBa w listach najnamitniejszych mo|e, jakie kiedy pisano, do stóp niewiernej kochanki, do Wenecji& Za wiele ognia odkradBa poecie najbli|sza wspóBczesno[, aby odlegBa historia florencka nie miaBa pozosta nieco chBodna. Mo|e jeszcze znajd sposobno[, aby powróci do AlÊîeda de Musset; baróo bym pragnB; mam sBabo[ do tego poety. A na koniec, pozwol sobie, za jednym z Êîancu- skich krytyków, przytoczy Badne powieóenie jakiej[ namitnej czytelniczki Musseta:  Musset& ? doprawdy, nie jestem baróo pewna, czy on nie byB moim kochankiem&  . Boy Kraków, w pazóierniku 1920. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 7 nie i ra si z miBo ci osoby: " Baron " Perdykan  jego syn " Mistrz Blazjusz  nauczyciel Perdykana " Bridaine  proboszcz " Kamilla  siostrzenica barona " Pani Pluche  jej ochmistrzyni " Rozalka  mleczna siostra Kamilli " Wie[niacy " SBu|ba al red de musset Nie igra si z miBo[ci 8 AKT PIERWSZY scena ierwsza ac rze zam iem ch r Aagodnie koBysany na swym óielnym mule, mistrz Blazjusz posuwa si w[ród kwit- ncych bBawatków, w nowym ubraniu, z kaBamarzem u boku. Jak niemowl na poduszce, tak i on chyboce si nad swym pulchnym brzuszkiem i z na wpóB zamknitymi oczyma mamroce ojczenaszki w tBusty podbródek. Witaj, mistrzu Blazjuszu; przybywasz w czas winobrania, podobny staro|ytnej amforze. blaz usz Niechaj ci, którzy chc posBysze wa|n wiadomo[, przynios mi wprzód szklank chBodnego wina. ch r Oto najwiksza czara; p3, mistrzu Blazjuszu; winko jest smaczne, potem opowiesz. blaz usz Wieócie tedy, óieci, i| mBody Perdykan, syn naszego pana, doszedB do peBnoletno[ci i |e go promowano w Pary|u na doktora. òi[ wBa[nie wraca do zamku z ustami peBnymi tak piknych i kwiecistych sposobów wysBowienia, i| najcz[ciej nie wie si, co mu odpo- wieóie. CaBa jego wóiczna osoba jest niby zBota ksiga; do[ mu ujrze zdzbBo trawy na ziemi, i|by wam wnet powieóiaB, jak si ono nazywa po Bacinie; kiedy za[ wiatr wieje albo deszcz pada, on wam wyBo|y jasno jak na dBoni czemu. Otworzycie oczy szeroko jak te wrota, kiedy wam rozwinie pergaminy, które wykolorowaB farbami wszelakiej barwy, wBasnymi rkami, nic nie powiadajc nikomu. SBowem, jest to od stóp a| do gBowy sza- cowny diament i to wBa[nie przychoó zwiastowa panu baronowi. Pojmujecie, |e i na mnie spBywa std pewien zaszczyt; na mnie, który jestem jego [wiatBodawc od czwartego roku |ycia. Zaczem, droóy przyjaciele, przynie[cie mi krzesBo, niechaj|e zlez z tego mu- Ba, nie nadwer|ajc karku; bydltko jest co nieco narowiste, a chtnie wypiBbym jeszcze Byczek przed przybyciem do domu. ch r P3, mistrzu Blazjuszu, i odsapn3 sobie. Patrzeli[my na uroóenie maBego Perdykana i, skoro sam przybywa, nie trzeba nam byBo rozpowiada a| tyle. Oby[my mogli odnalez nasze óiecko w sercu m|czyzny! blaz usz Na honor, czarka ju| pró|na; nie sóiBem, abym wszystko wypiB. {egnajcie; przy- gotowaBem sobie, czBapic po go[ciDcu, par niewyszukanych zdaD, które spodobaj si Jego Dostojno[ci; id zaówoni. c o i ch r GwaBtownie wytrzsana na swym zdyszanym o[le jejmo[ Pluszowa wspina si na pa- górek; giermek jej, zzibnity, okBada k3em biedne zwierz, które potrzsa gBow, trzy- majc oset w zbach. Jej dBugie, chude nogi podryguj z gniewu, podczas gdy ko[ciste rce przebieraj ró|aniec. Bywaj nam, jejmo[ Pluszowa, przybywasz niby febra z wia- trem, od którego |óBkn lasy. ani luche Szklank wody, kanalio jedna! szklank wody i troch octu. ch r Skd przybywasz, Pluszowa, moja lubko? Twoje faBszywe wBosy okryte s kurzem, tupecik zniszczyB si na nic, a bogobojna suknia podkasaBa si a| do czcigodnych pod- wizek. ani luche Wieócie, chamy, |e pikna Kamilla, siostrzenica waszego pana, przybywa ói[ do zamku. Opu[ciBa klasztor na wyrazny rozkaz Jego Dostojno[ci, aby we wBa[ciwym czasie i miejscu podj, jak si goói, majtek przypadajcy jej po matce. Wychowanie jej, Bo- gu óiki, ukoDczone i ci, którzy j ujrz, rado[nie bd si napawa woni wspaniaBego al red de musset Nie igra si z miBo[ci 9 kwiatu cnoty i nabo|eDstwa. Nie byBo jeszcze nic równie czystego, anielskiego, jagnice- go i goBbiego jak ta droga mniszeczka; niechaj j Pan Bóg niebieski prowaói! Amen. Odstp, kanalio; zdaje mi si, |e mam nogi spuchnite. ch r Ogarn3 si, pani Pluszowa, kiedy za[ bóiesz si modliBa do Boga, pro[ go o deszcz; zbo|e jest suche jak twoje piszczele. ani luche Przynie[li[cie wody w garnku, który czu kuchni; podajcie mi rk, niech zejd, jeste[cie chamy i grubiany. c o i ch r Przywóiejmy od[witne szaty i czekajmy, a| baron nas zawoBa. Albo si grubo my- limy, albo ói[ jest w powietrzu wesoBa hulanka. c o  scena dru a a o zam aro a c o i aro ri ai e i mis rz az sz baron Ksi|e Bridaine, jeste[ moim przyjacielem, przedstawiam ci mistrza Blazjusza, na- uczyciela mego syna. Wczoraj o dwunastej w poBudnie, minut osiem, syn mój skoDczyB punktualnie dwaóie[cia jeden lat; wypromowano go czterema biaBymi gaBkami na dok- tora. Mistrzu Blazjuszu, przedstawiam ci ksióa Bridaine, naszego proboszcza a mego przyjaciela. blaz usz z Bo em Czterema biaBymi gaBkami, wielmo|ny panie; literatura, filozofia, prawo rzymskie, prawo kanoniczne. baron Idz do swego pokoju, drogi mistrzu; Perdykan zjawi si niebawem; opluskaj si nieco i wracaj, skoro zaówoni. az sz c o i bridaine Mam rzec, com zauwa|yB, panie baronie? preceptor paDskiego syna cuchnie winem na óiesi kroków. baron Niepodobna! bridaine GBow daj w zastaw; mówiB do mnie baróo z bliska; cuchnie winem do obrzydli- wo[ci. baron Dajmy pokój; powtarzam, |e to niemo|liwe. c o i a i c e A, jeste[, dobra pani Pluche? Góie| moja siostrzenica? ani luche Tuj, tuj, panie baronie; wyprzeóiBam j o kilka kroków. baron Ksi|e Bridaine, jeste[ moim przyjacielem. Przedstawiam ci pani Pluche, ochmi- strzyni mojej siostrzenicy. Wczoraj, o siódmej wieczorem, siostrzenica moja skoDczyBa osiemna[cie lat; przybywa wBa[nie z najlepszego klasztoru w caBej Francji. Pani Pluche, przedstawiam pani ksióa Bridaine, naszego proboszcza a mego przyjaciela. ani luche z Bo em Z najlepszego klasztoru w caBej Francji i mog doda: jako najlepsza chrze[c3anka w caBym klasztorze. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 10 baron Niechaj|e jejmo[ Pluszowa pójóie si nieco przystroi, mam naóiej, i| bratanica zjawi si lada chwila; bdz pani gotowa na por obiadu. a i c e c o i bridaine Ta dojrzaBa panienka wydaje si peBna namaszczenia. baron Namaszczenia i skromno[ci, ksi|e Bridaine; cnota jej jest wy|sza nad wszelkie po- dejrzenie. bridaine Ale preceptora czu winem, szyj dam za to. baron Ksi|e Bridaine, bywaj chwile w których wtpi o twojej przyjazni. Czy[ si uwziB, aby mi si sprzeciwia? Ani sBowa ju| o tym. PostanowiBem o|eni syna z siostrzenic; wybornie dobrana para; wychowanie ich kosztuje mnie sze[ tysicy talarów. bridaine Trzeba bóie uzyska indultyu . baron Ju| mam; le| na stole w moim gabinecie. O mój przyjacielu! powiem ci, |e jestem szcz[liwy. Wiesz, |e zawsze |ywiBem najwikszy wstrt do samotno[ci. Stanowisko wsze- lako, które zajmuj, oraz powaga mojej szaty ka| mi spóa w tym zamku trzy miesice w zimie i trzy miesice w lecie. Niepodobna zaprzta si szcz[ciem luói w ogólno[ci, szcz[ciem za[ swoich wasali w szczególno[ci, nie dajc od czasu do czasu pokojowcowi bezwzgldnego rozkazu nie wpuszczania nikogo. Có| to za surowa i trudna rzecz sku- pienie m|a stanu! Jak lubo bóie mi Bagoói obecno[ci dwojga moich óieci ponury smutek, któremu jestem z konieczno[ci wydany na Bup od czasu, jak król mianowaB mnie naczelnym poborc! bridaine Czy [lub odbóie si tutaj czy w Pary|u? baron Tum ci czekaB, Bridaine; pewien byBem tego pytania. A wic, mój przyjacielu, có| by[ powieóiaB, gdyby tym oto rkom, tak, Bridaine, twoim wBasnym rkom  nie patrz|e na nie tak miBosiernie!  byBo przeznaczone pobBogosBawi uroczy[cie szcz[liwe ziszczenie moich najdro|szych marzeD? H? bridaine Milcz: wóiczno[ zamyka mi usta. baron Wyjrzyj przez okno: nie wióisz, |e i moi luóie cisn si tBumnie do kraty? òieciaki moje przybywaj równocze[nie; doskonale si zBo|yBo. ZarzóiBem wszystko w sposób najbaróiej przewidujcy. Siostrzenic moj wpu[ci si bram z lewej strony; syna z prawej. Jak ci si zdaje? Ciesz si na to, jak si spotkaj, co sobie powieó; sze[ tysicy talarów to nie bagatela, nie mo|na tego lekcewa|y. Te óieci kochaBy si zreszt tkliwie od kolebki.  SBuchaj no, Bridaine, przychoói mi jedna my[l. bridaine Jaka? baron W czasie obiadu, niby tak, od niechcenia,  rozumiesz  mióy jednym a drugim toastem& umiesz po Bacinie, Bridaine? bridaine a ae e e , do kro[set, czy umiem! baron Rad byBbym, aby[ przeegzaminowaB nieco chBopca,  dyskretnie, rozumie si,  przy jego kuzynce; to mo|e wywrze jedynie korzystne wra|enie;  rozgadaj go nieco po u i  zezwolenie wBaó duchownych na odstpienie od przepisu ko[cielnego; tu prawdopodobnie: na maB|eDstwo osób blisko spokrewnionych lub zbyt mBodych wedle prawa do zawarcia maB|eDstwa. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 11 Bacinie,  niekoniecznie podczas obiadu, to by byBo nu|ce, i, co do mnie, nie rozumiem Baciny ani w zb;  ale przy deserze, h? bridaine Je|eli pan baron nie rozumie, prawdopodobnym jest, i| jego siostrzenica znajduje si w tym samym poBo|eniu. baron Racja, wicej: nie wyobra|asz sobie przecie|, aby kobieta poóiwiaBa co[, co rozumie? Góie[ ty si chowaB, ksi|e? Logika, doprawdy, godna politowania. bridaine Niewiele znam kobiety; ale zdaje mi si, |e trudno poóiwia co[, czego si nie ro- zumie. baron Ja je znam, Bridaine; znam te urocze i nieuchwytne stworzenia. Wierzaj mi, lubi one, aby im sypa piasek w oczy, i im wicej si go sypie, tym Bakomiej one rozóiawiaj oczta. c o i er a z e e s ro ami a z r gie òieD dobry, moje óieci; óieD dobry, droga Kamillo, drogi Perdykanie! u[ciskajcie mnie i u[ciskajcie si wzajem. erdykan òieD dobry, ojcze, siostrzyczko ukochana! Co za rado[! jakim ja szcz[liwy! kamilla Wuju, kuzynie, witam was. erdykan Jaka[ ty du|a, Kamillo! a jaka pikna! baron Kiedy[ opu[ciB Pary|, Perdykanie? erdykan We [rod, zdaje mi si, czy we wtorek. Co z ciebie za kobieta wyrosBa! ByB|ebym wic ja m|czyzn? Zdaje mi si, |e to nie dawniej jak wczoraj, kiedy ci wióiaBem, ot, tyl. baron Musicie by zmczeni; droga daleka, a óieD gorcy. erdykan Och, Bo|e, nie. Popatrz|e, ojcze, jaka Kamilla pikna! baron No, Kamilko, u[ciskaj kuzyna. kamilla Przepraszam& baron Przeproszenie warte caBusa; u[ciskaj j, Perdykanie. erdykan Je|eli kuzyneczka bóie si cofa, kiedy jej podaj rk, powiem ja z kolei: Przepra- szam.  MiBo[ mo|e ukra[ caBusa, ale przyjazD nie. kamilla I miBo[, i przyjazD maj prawo przyj tylko to, co mog odda. baron o si a ri ai e Pocztek jaki[ nietgi, h? bridaine o aro a Nadmiar wstydliwo[ci jest niewtpliwie przywar; ale maB|eDstwo uchyla wiele skru- puBów. baron o si a ri ai e Jestem dotknity,  ura|ony.  Nie podobaBa mi si ta odpowiedz.   Przepra- szam! & Czy wióiaBe[, ksi|e, zrobiBa tak min, jakby si chciaBa prze|egna? Chodz no tu ksió, musz z tob pogada.  To jest rzecz przykra w najwy|szym stopniu. Chwila, na któr si tak cieszyBem, zupeBnie zepsuta.  Jestem zirytowany, oburzony.  Tam do licha! a to fatalna historia. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 12 bridaine Niech pan baron przemówi do nich; o, o, obracaj si plecami do siebie. baron No i có|, moje óieci, o czym wy dumacie? Co ty tam robisz, Kamillo, przed tym haËîem? kamilla s og  a c a o raz Jaki to pikny portret, wuju! To nasza cioteczna babka, nieprawda|? baron Tak, óiecko, to twoja prababka,  a przynajmniej siostra twojego praóiadka, zacna dama, bowiem nie przyczyniBa si nigdy,  osobi[cie, jak só, inaczej ni| modlitw  do pomno|enia roóiny. ByBa to, na honor, [wita kobieta. kamilla Och, tak, [wita! to cioteczna babka, Izabela. Jak jej do twarzy w tym zakonnym stroju! baron A ty, Perdykanie, co tam robisz koBo tej doniczki? erdykan Co za [liczny kwiat, ojcze. To heliotrop? baron Kpisz chyba? nie wikszy od muchy. erdykan Ten maBy kwiatek nie wikszy od muchy posiada niemniej swoj warto[. bridaine Niewtpliwie! doktor ma sBuszno[. Spytaj go pan, panie baronie, do jakiego roóa- ju, do jakiej klasy nale|y, z jakich elementów si skBada, skd pochoói jego soczysto[ i barwa, wprawi ci w zachwycenie, wyszczególniajc wBa[ciwo[ci tego ziela od korzonka a| do kwiatu. erdykan Nie posiadam tyle wieóy, wielebny ojcze. Czuj, |e Badnie pachnie, to i wszystko. scena trzecia rze zam iem c o i r ch r Wiele tu rzeczy bawi mnie i buói moj ciekawo[. Chodzcie, przyjaciele, usidzcie pod tym orzechem. Dwa straszliwe |arBoki spotkaBy si w tej chwili oko w oko na zamku: ojciec Bridaine i mistrz Blazjusz. Czy[cie zauwa|yli jedno? Mianowicie i|, kiedy dwóch luói mniej wicej podobnych, równie grubych, równie gBupich, majcych te same przy- wary i te same namitno[ci, spotka si przypadkiem, nieodbicie musz albo przepada za sob albo si nienawiói. Z racji, dla której przeciwieDstwa przycigaj si, dla której czBowiek wysoki i suchy jak tyczka pokocha maBego i okrgBego, blondyni garn si do brunetów i na odwrót, przewiduj tajemn walk mióy preceptorem a proboszczem. Obaj zbrojni s równym bezwstydem; obaj dzwigaj beczk w miejsce brzucha; nie tylko s ob|ory ale i smakosze; bd z sob walczy przy stole nie tylko o ilo[, ale o jako[. Co pocz, je[li ryba bóie maBa? w |adnym za[ razie nie da si poóieli jzyka karpia, ani karp nie mo|e mie dwóch jzyków. emv obaj s gaduBy, ale, ostatecznie, mog gada razem, nie sBuchajc si wzajem. Ju| ojciec Bridaine siliB si zada mBodemu Perdykanowi par ci|ko uczonych pytaD, preceptor za[ zmarszczyB brwi. Dra|ni go, i| kto inny ni| on sam zdaje si bra jego ucznia na egzamin. em s równe nieuki, jeden jak i drugi. em s obaj ksi|mi; jeden bóie si puszyB swoim probostwem, drugi nadymaB funk- cjami preceptora. Wielebny Blazjusz spowiada syna, wielebny Bridaine ojca. Wió ich ju|, jak si rozparli przy stole, z rozpalonymi policzkami, z wybaBuszonymi oczyma, jak peBni nienawi[ci trzs potrójnym podbródkiem. Mierz si wzrokiem od stóp do gBów, v i em (Bac.)  podobnie, tak samo. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 13 rozpoczynaj lekk szermierk; niebawem wybucha wojna; grubiaDstwa wszelakiego ro- óaju krzy|uj si w powietrzu, na domiar za[ nieszcz[cia, mióy dwoma p3anicami miota si jejmo[ Pluszowa, odpychajc ich od siebie kanciastymi Bokciami. Obiad si skoDczyB, otwieraj bramy zamku. Wychoói caBa kompania, usuDmy si na stron. c o  c o i aro i a i c e baron Przezacna pani Pluche, jestem zmartwiony. ani luche Czy podobna, Wasza Dostojno[? baron Tak, moja Pluche, podobna. ObliczyBem od dawna,  zapisaBem to nawet, utrwaliBem w moim notatniku,  |e ten óieD bóie najmilszym w moim |yciu;  tak, zacna pani, najmilszym.  Wiesz, i| zamiarem mym byBo wyswata syna z siostrzenic; to byBo postanowione,  uchwalone,  mówiBem ju| o tym poczciwemu Bridaine,  i oto wió, wydaje mi si, |e te óieciaki s z sob do[ chBodno; nie przemówili do siebie ani sBowa. ani luche Id tu wBa[nie, Wasza Dostojno[. Czy wiadome im s zamysBy pana barona? baron NatrciBemw par sBów ka|demu z osobna. Só, i| byBoby dobrze, skoro tu id razem, aby[my usiedli sobie w tym miBym cieniu i zostawili im przez chwil swobod. o a si z a i c e c o  ami a i er a erdykan Czy wiesz, |e to wcale nieBadnie, Kamillo, |e[ mi odmówiBa pocaBunku? kamilla Taka ju| jestem; to mój obyczaj. erdykan Czy zechcesz poda mi rk i wyj[ nieco w pole? kamilla Nie, zmczona jestem. erdykan Nie byBoby ci miBo zobaczy znów te Bki? Czy pamitasz nasze spacery czóBnem? Chodz, popByniemy a| do mByna; ja bd wiosBowaB, ty sióiesz przy sterze. kamilla Nie mam ochoty. erdykan Serce mi krajesz. Jak to! wic |adnego wspomnienia, Kamillo? {adnego uderzenia serca nie buói w tobie nasze óiecictwo, caBy ten miniony czas, tak dobry, tak luby, tak peBen rozkosznej pustoty? Nie chcesz odwieói [cie|ki, któr choóili[my na folwark? kamilla Nie, nie óisiaj. erdykan Nie óisiaj! a kiedy|? CaBe nasze |ycie tam tkwi. kamilla Nie jestem do[ mBoda, aby si bawi lalkami, ani do[ stara, aby kocha przeszBo[. erdykan Jak ty to mówisz! kamilla Mówi, |e nie smakuj we wspomnieniach z óieciDstwa. erdykan Nuói ci to? kamilla Tak, nuói. w a rci  wspomnie; powieóie co[ mimochodem. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 14 erdykan Biedne óiecko! {al mi ci szczerze. c o  a e s o  s ro  baron raca z a i c e Wióisz i sByszysz, moja dobra Pluche; oczekiwaBem najsBodszej harmonii i oto mam wra|enie, |e sBucham koncertu, góie skrzypce graj: miesic zasze B, a flet e a. Pomy[l, co za straszny rozstrój wypadBby z takiej kombinacji; oto wszelako wierny obraz mego serca. ani luche Przyznaj, ale niepodobna mi gani Kamilli: nie masz nic nieprzystojniejszego, moim zdaniem, ni| spacery Bódk. baron Mówisz pani serio? ani luche Panie baronie, szanujca si panienka nie puszcza si na wod. baron Ale zwa| pani, moja Pluche, |e ten chBopiec ma j za[lubi i |e, wobec tego& ani luche Obyczaje, Kobieta, Obyczajno[ zabrania trzyma ster, opuszcza za[ staBy ld w towarzystwie mBodego M|czyzna czBowieka jest zupeBnie nie na miejscu. baron Ale| powtarzam& powiadam& ani luche Takie jest moje zdanie. baron Czy[ pani oszalaBa? Doprawdy, miaBbym ochot& S pewne wyra|enia, których nie chc& które mnie brzyó& Ale miaBbym ochot& Gdybym si nie wstrzymywaB& Bydl z pani, moja Pluche! nie wiem, co my[le o pani. c o i scena czwarta ac r er a erdykan òieD dobry, przyjaciele. Czy poznajecie mnie? ch r Panie, podobny jeste[ do óiecka, które[my baróo kochali. erdykan Czy nie wy[cie to brali mnie na plecy, aby mnie przenie[ przez strumieD, nie wy[cie mnie hojdali na kolanach, saóali za sob na koniu? Czy nie wy [ciskali[cie si niekiedy przy stole, aby mi zrobi miejsce przy swojej wieczerzy? ch r Pamitamy, paniczu. ByB z ciebie najwiksze ladaco i najlepszy chBopak pod sBoDcem. erdykan Czemu| tedy nie przyjóiecie mnie u[ciska, zamiast mi si kBania jak obcemu? ch r Niech ci Bóg bBogosBawi, ty óieci nasze roóone! Ka|dy z nas chciaBby ci wzi w ramiona, ale jeste[my starzy, panie, a ty jeste[ m|czyzn. erdykan òieciDstwo, MBodo[, Tak, nie wióiaBem was óiesi lat, a w jeden óieD wszystko zmienia si pod sBoDcem. Staro[, Przemiana WycignBem si o kilka stóp ku niebu, a wy pochylili[cie si o kilka cali ku grobowi. GBowy wasze pobielaBy, kroki staBy si wolniejsze, nie mo|ecie ju| podnie[ z ziemi swego dawnego óiecka. Mnie tedy przystaBo by waszym ojcem, was, którzy[cie byli mymi roóicami. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 15 ch r Powrót twój jest dniem szcz[liwszym ni| twoje naroóiny. Milej jest odnalez kogo[, kogo si kocha, ni| u[cisn nowo naroóone niemowl. erdykan Oto wic moja ukochana dolina! Moje orzechy, moje zielone [cie|ki, moje zródeBko! Oto moje minione dni jeszcze peBne |ycia, oto tajemniczy [wiat marzeD mego óiecictwa! O ziemio, ziemio ojczysta, niezrozumiaBe sBowo! Czy| wic czBowiek roói si tylko dla jednego zaktka ziemi, aby tam zbudowa gniazdo i |y przez jeden óieD? ch r Mówiono nam, |e jeste[ uczonym, paniczu. erdykan I mnie mówiono to równie|. Nauka to pikna rzecz, moje óieci; te drzewa i Bki daj gBo[no najpikniejsz lekcj, a mianowicie aby zapomnie tego, co si umie. ch r Niejedna zmiana zaszBa od czasu, jak ci nie byBo. Sporo óiewczt si wydaBo i sporo chBopców poszBo do wojska. erdykan Opowiecie mi to wszystko. Spoóiewam si wielu zmian, ale po prawóie nie pragn ich jeszcze. Jaka ta saóawka maBa! Niegdy[ zdawaBa mi si olbrzymia. UniosBem w gBowie ocean i lasy, a odnajduj kropl wody i zdzbBo trawy. Któ| jest ta mBoda óiewczyna, która [piewa w oknie za drzewami? ch r To Rozalka, mleczna siostrax krewniaczki paDskiej Kamilli. erdykan o c o c Zejdz prdko, Rozalko, i chodz tutaj. rozalka c o i SBucham pana. erdykan WióiaBa[ mnie z okna i nie przyszBa[, niedobra óiewczyno! Dawaj prdko t rczk i t buzi, niech ci u[ciskam. rozalka SBucham pana. erdykan Czy| ty zam|na, maBa? Mówiono mi, |e tak. rozalka Och, nie! erdykan Czemu? Nie ma w caBej wiosce Badniejszej óiewczyny. Wydamy ci. ch r Wielmo|ny paniczu, ona chce by pann do [mierci. erdykan Czy to prawda, Rozalko? rozalka Och, nie! erdykan Siostra twoja Kamilla przyjechaBa. WióiaBa[ j? rozalka Jeszcze nie byBa tutaj. erdykan Idz prdko wBo|y now sukienk i przychodz na wieczerz do zamku. x m ecz a sios ra  córka mamki, która wykarmiBa niemowl. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 16 scena i ta a a c o i aro i az sz blaz usz Panie baronie, mam rzec sBówko: tutejszy proboszcz to p3anica. baron Ale fe! Niepodobna. blaz usz Wiem na pewno; wypiB przy obieóie trzy butelki wina. baron Naówyczajne! blaz usz A kiedy[my wstali od stoBu, wlazB w ogroóie na grzdki. baron Na grzdki!  To niesBychane. òiwna rzecz!  Trzy butelki do obiadu! Na grzdki! Nie do pojcia. A czemu| nie szedB [cie|k? blaz usz Bo si zataczaB. baron a s ro ie Zaczynam wierzy, |e Bridaine miaB sBuszno[ ói[ rano. Ten Blazjusz cuchnie winem w obrzydliwy sposób. blaz usz JadB te| setnie: ledwie mógB gada od czkawki. baron Prawda; sam uwa|aBem. blaz usz WybkaB kilka sBów po Bacinie: co sBowo, to byk; panie baronie, to podejrzana figura. baron a s ro ie Na! Ten Blazjusz wydaje woD nie do zniesienia.  Dowieó si, mo[ci precepto- rze, |e ja mam co innego na gBowie i nie zajmuj si tym, co kto je i p3e. Nie jestem kredensowym. blaz usz Bez obrazy, panie baronie. CzBowiek tak zacny jak pan baron i z tak piwniczk& baron Tak, piwniczk mam niezB. bridaine c o c Panie baronie, syn paDski wyszedB na rynek, a za nim wszystkie urwisy z caBej wsi. baron Niepodobna. bridaine WióiaBem na wBasne oczy. ZbieraB kamyki i puszczaB nimi kaczki. baron Kaczki! W gBowie mi si mci; to ju| [wiat na opak. Plecie ci si, Bridaine. Jeszcze nikt nie sByszaB, aby doktor puszczaB kaczki. bridaine Niech pan baron stanie w oknie, ujrzy go pan na wBasne oczy. baron a s ro ie O nieba! Blazjusz ma sBuszno[: Bridaine si zatacza. bridaine Wiói go pan baron, o tam, nad saóawk. Prowaói si pod pach z mBod wie- [niaczk. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 17 baron MBod wie[niaczk! Syn przyje|d|a tutaj, aby baBamuci poddanki? Pod pach z wie- [niaczk! i wszystkie urwisy z caBej wsi koBo niego! W gBowie mi si mci. bridaine To woBa o pomst. baron Wszystko stracone!  stracone bez ratunku!  Zgubiony jestem: Bridaine si zata- cza, Blazjusz cuchnie winem do obrzydliwo[ci, a mój syn baBamuci wszystkie óiewczta we wsi i puszcza na woóie kaczki! c o i al red de musset Nie igra si z miBo[ci 18 AKT DRUGI scena ierwsza gr c o i mis rz az sz i er a blaz usz Panie, ojciec paDski jest w rozpaczy. erdykan Czemu? blaz usz Wiadomo panu, |e on miaB zamiar skojarzy ci z krewniaczk twoj Kamill? erdykan Wic có|?  Ja i owszem. blaz usz Jednak|e panu baronowi si wiói, |e wasze charaktery nie odpowiadaj sobie. erdykan To fatalne; nie mog si przemieni na kogo innego. blaz usz Czy pan uwa|a to maB|eDstwo za niemo|liwe? erdykan Powtarzam, i| z najwiksz ochot gotów jestem za[lubi Kamill. Idz pan do barona i o[wiadcz mu to. blaz usz Panie, oddalam si: nadchoói wBa[nie twoja krewniaczka. c o i c o i ami a erdykan Ju| na nogach, kuzyneczko? Obstaj wci| przy tym, co rzekBem wczoraj: Badna jeste[ jak obrazek. kamilla Mówmy powa|nie, Perdykanie; twój ojciec chce nas po|eni. Nie wiem, co ty o tym my[lisz; ale zdaje mi si, |e dobrze zrobi, uprzeóajc ci, |e powziBam decyzj w tej mierze. erdykan Tym gorzej dla mnie, je[lim ci nie przypadB do gustu. kamilla Nie gorzej od innych; po prostu nie chc i[ za m|: nie ma w tym nic, co by mogBo urazi twoj dum. erdykan Nie choói o dum: nie ceni ani jej rado[ci, ani smutków. kamilla PrzybyBam, aby obj majtek po matce, i jutro wracam do klasztoru. erdykan Podoba mi si ta szczero[; daj rk, siostrzyczko, i bdzmy dobrymi przyjacióBmi. kamilla Nie lubi dotkni. erdykan iorc  za r  Daj|e mi rk, Kamillo, prosz ci. Czego si lkasz z mojej strony? Nie chcesz, aby- [my si pobrali?  wic dobrze, nie pobierzemy si; czy| to powód, aby si nienawiói? czy nie jeste[my roóeDstwem? Kiedy twoja matka nakazaBa w testamencie to maB|eD- stwo, chciaBa, aby przyjazD nasza byBa wieczna: oto wszystko czego chciaBa. Po co nam maB|eDstwo? oto twoja rka i oto moja; aby zostaBy zespolone a| do ostatniego tchnienia, czy my[lisz, |e na to trzeba ksióa? Potrzeba nam tylko Boga. kamilla Baróom rada, |e moja odmowa jest ci obojtna. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 19 erdykan Nie jest mi obojtna, Kamillo. MiBo[ twoja daBaby mi |ycie, ale przyjazD twoja po- cieszy mnie po niej. Nie jedz jutro; wczoraj nie chciaBa[ przej[ si ze mn po ogroóie, poniewa| wióiaBa[ we mnie m|a, który ci byB nie po my[li. ZostaD tu kilka dni, pozwól mi mie naóiej, |e nasze minione |ycie nie umarBo na zawsze w twoim sercu. kamilla Musz jecha. erdykan Czemu? kamilla To moja tajemnica. erdykan Czy kochasz innego? kamilla Nie; ale chc jecha. erdykan NieodwoBalnie? kamilla NieodwoBalnie. erdykan A wic, |egnaj. ByBbym pragnB usi[ z tob pod kasztanami w lasku i pogwarzy po przyjacielsku z goóink albo dwie. Ale, skoro ci to nie w smak, nie mówmy o tym wicej; bdz zdrowa, óiecko. c o i kamilla o c o ce a i c e Pani Pluche, czy wszystko gotowe? Mo|emy jecha jutro? Czy opiekun skoDczyB ra- chunki? ani luche Tak, droga goBbko bez zmazy. Baron nawymy[laB mi wczoraj od bydlt, rada te| jestem, |e jad. KAMILLA Prosz, zaniesie pani przed obiadem to sBówko ode mnie kuzynowi memu Perdyka- nowi. ani luche Jezu miBosierny! Czy podobna? Ty, bilecik do m|czyzny? kamilla Czy| nie mam by jego |on? Wolno mi wszak pisa do narzeczonego. ani luche Pan Perdykan dopiero co tu byB. Co ty mo|esz pisa do niego? Narzeczony, mko paDska! Czy|by[ naprawd zapomniaBa o Jezusie? kamilla Rób, co mówi, i gotuj wszystko do odjazdu. c o  scena dru a a a a a a Na r a  o s oB c o i ri ai e bridaine Nie ma wtpienia; znów go ói[ posaó na honorowym miejscu. To krzesBo, które tak dBugo zajmowaBem po prawicy barona, stanie si pastw preceptora. O ja nieszcz[li- wy! OsieB wierutny, p3anica bez wstydu wypóa mnie na szary koniec! Piwniczny naleje mu pierwszy kielich malagi, kiedy za[ póBmiski dojd do mnie, bd ju| na wpóB zim- ne, najlepsze kski wyjeóone; nie zostanie naokoBo kuropatw kapusty ani marchewki. O [wity Ko[ciele katolicki! {e mu dano to miejsce wczoraj, to mo|na byBo poj; dopie- ro co przybyB; pierwszy raz, od tylu lat, sieóiaB przy tym stole. Bo|e! jak on po|eraB! Nie, al red de musset Nie igra si z miBo[ci 20 nic mi nie zostanie, tylko ko[ci i Bapy po kurcztach. Nie [cierpi tego aÊîontu. Bywaj zdrów, czcigodny fotelu, góie rozwalaBem si tyle razy, opchany smakowitymi daniami! Bywajcie, lakowane butelki, nieporównany dymku dobrze upieczonej óiczyzny! Bywaj, wspaniaBy stole, szlachetna jadalnio, nie odmówi ju| wicej e e ici ey ! Wracam na ple- bani; nie dam si zepchn mióy ci|b biesiadników: wol by, jak Cezar, pierwszym w lichej wiosce ni|eli drugim w Rzymie. c o i scena trzecia o e rze c a  c o i oza a i er a erdykan Skoro matki nie ma, chodz przej[ si troch. rozalka PocaBunek Czy pan my[li, |e to mi ióie na zdrowie, te paDskie caBusy? erdykan A có| w tym zBego? Tak samo caBowaBbym ci przy matce. Czy nie jeste[ siostr Kamilli? czy nie jestem twoim bratem tak jak jej? rozalka SBowa to sBowa, a caBusy to caBusy. Ja tam nie mam tylu rozumów; czuj to dobrze, kiedy chciaBabym co[ powieóie. Pikne panie wieó, o co ióie, wedle tego czy je kto pocaBuje w praw czy w lew rk; ojcowie caBuj je w czoBo, bracia w policzek, ich ka- walerowie w usta; a mnie wszyscy caBuj w oba policzki i to mnie zBo[ci. erdykan Jaka[ ty Badna, óiecko! rozalka Ale nie ma si pan co gniewa o to. Jaki pan smutny óisiaj! Czy pana maB|eDstwo si popsuBo? erdykan ChBopi w tej wiosce pamitaj, |e mnie kochali; psy na podwórzu i drzewa w lesie pamitaj tak|e; tylko Kamilla nie pamita. A ty, Rozalko, kiedy| si wydasz? rozalka Nie mówmy o tym, dobrze, paniczu? Mówmy o pogoóie, o tych tu kwiatkach, o pana konikach i moich czepeczkach. erdykan O czym ci si podoba, o wszystkim, co mo|e przej[ przez te usta, nie pBoszc z nich niebiaDskiego u[miechu, który szanuj wicej ni| wBasne |ycie. aB e  rozalka Szanuje pan mój u[miech, ale nie szanuje pan moich ust, o ile mi si zdaje. Patrzcie no; kropla deszczu spadBa mi na rk, a niebo czyste. erdykan Wybacz. rozalka Co ja panu zrobiBam, |e pan pBacze? c o  scena czwarta zam c o  mis rz az sz i aro blaz usz Panie baronie, mam panu powieóie co[ osobliwego. Przed chwil byBem przypad- kiem w kredensie, to jest, chciaBem powieóie, w sieni: có| bym ja robiB w kredensie? y e e ici e (Bac.)  bBogosBawione; pocztek modlitwy: e e ici e om ia o era omi i, tj.  BBogosBawione wszystkie óieBa PaDskie . al red de musset Nie igra si z miBo[ci 21 byBem tedy w sieni. ZnalazBem przypadkiem butelk, chc powieóie karafk z wod; ja- kim cudem znalazBbym butelk w sieni? PocignBem tedy Byczek wina, chc powieóie szklank wody, ot, dla zabicia czasu, i wygldaBem oknem, mióy dwoma wazonami, które mi si wydaj mocno nowo|ytnego smaku, mimo |e s skopiowane z etruskich. baron Co ty masz za niezno[ny sposób mówienia, Blazjuszu! niepodobna si dogada z tob. blaz usz SBuchaj mnie, panie, u|ycz mi przez chwil uwagi. WygldaBem tedy oknem. Niech pan nie traci cierpliwo[ci, na imi nieba, tu ióie o honor roóiny. baron Roóiny! tego to ju| nie rozumiem. O honor roóiny, Blazjuszu! Czy ty wiesz, |e nas jest trzyóiestu siedmiu m|czyzn i prawie tyle| kobiet, w Pary|u i na prowincji? blaz usz Niech mi pan baron pozwoli mówi dalej. Podczas gdy pocigaBem Byk wina, chc rzec szklank wody, aby pobuói opózniajce si trawienie, wyobraz sobie pan baron, ujrzaBem pod oknem pani Pluche póc bez tchu. baron Czemu bez tchu, Blazjuszu? to ciekawe. blaz usz A obok niej, czerwon z gniewu, siostrzenic paDsk Kamill. baron Kto byB czerwony z gniewu, siostrzenica czy pani Pluche? blaz usz Siostrzenica, panie baronie. baron Czerwona z gniewu! To niesBychane! I skd wiesz, |e to byBo z gniewu? MogBa by czerwona z tysica innych przyczyn; goniBa zapewne za motylami po ogroóie. blaz usz Nie mog nic twierói w tej materii; mo|ebne; ale krzyczaBa z caBych siB:  Idz! szukaj go! rób com ci powieóiaBa! gBupia jeste[! ja tak chc! . I tBukBa wachlarzem po Bokciu pani Pluche, która za ka|dym wykrzyknikiem uskakiwaBa w grzdki. baron W grzdki?& I có| odpowiadaBa ochmistrzyni na szaleDstwa Kamilli? postpowanie jej bowiem zasBuguje na t nazw. blaz usz OdpowiadaBa:  Nie pójd. Nie zastaBam go. Umizga si do chBopianek, do pastuszek. Za stara jestem, aby zacz nosi czuBe bileciki; óiki Bogu, miaBam dotd czyste rce ;  i tak mówic, gniotBa w palcach kawaBek papieru zBo|ony we czworo. baron Nic nie rozumiem, w gBowie mi si miesza zupeBnie. Jak przyczyn mogBa mie pani Pluche, aby mi papier zBo|ony we czworo, uskakujc raz po raz w grzdki? Nie mog da wiary potworno[ciom tego roóaju. blaz usz Czy pan nie rozumie jasno, panie baronie, co to znaczyBo? baron Nie, doprawdy nie, mój przyjacielu, nie rozumiem nic a nic. Zachowanie to wydaje mi si óikie, prawda, ale zarówno bez przyczyn jak bez usprawiedliwienia. blaz usz To znaczy, |e siostrzenica paDska prowaói tajemn korespondencj. baron Co ty gadasz? Czy ty wiesz, o kim mówisz? Licz si ze sBowami, mo[ci klecho. blaz usz MógBbym zwa|y moje sBowa na niebieskiej waóe, na której maj wa|y moj dusz w dniu sdu, a nie znalazBbym w[ród nich ani jednego trccego faBszyw monet. PaDska siostrzenica prowaói tajemn korespondencj. baron Ale| zastanów si, mój drogi, to niemo|liwe. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 22 blaz usz Dlaczegó| obarczyBaby ochmistrzyni listem? Czemu krzyczaBaby na ni:  Znajdz go! , podczas gdy tamta dsaBa si i wzdragaBa? baron A do kogo byB ten list? blaz usz Oto wBa[nie ic, panie baronie, ic ace e s¹p . Do kogo byB list? do czBowieka, który umizga si do pastuszek. Owó|, czBowiek zalecajcy si publicznie do pastuszek buói mocne podejrzenie, i| sam nale|y do stanu pasterskiego. Niemo|liwym jest wszelako, aby panna Kamilla, z wychowaniem, jakie otrzymaBa, zakochaBa si w podobnym czBowieku; oto co powiadam i co sprawia, i| jestem w tej sprawie równie, uczciwszy uszy, gBupi, jak pan baron. baron O nieba! Kamilla o[wiadczyBa mi ói[ rano, |e nie wyjóie za Perdykana. Czy|by kochaBa si w pastuchu gsi? Udajmy si do gabinetu; przeszedBem od wczoraj tak gwaB- towne wstrz[nienia, |e nie mog zebra my[li. c o  scena i ta r Bo esie c o i er a cz a c i eci erdykan  Prosz by w poBudnie przy zródeBku . Co to ma znaczy? tyle chBodu, odmowa tak stanowcza, tak okrutna, tak dumna obojtno[ i po tym wszystkim schaóka? Je|eli chce ze mn pomówi o interesach, dlaczego wybraBa takie miejsce! Czy to zalotno[? òi[ rano, kiedym si przechaóaB z Rozalk, sByszaBem jaki[ szelest w zaro[lach; zdawaBo mi si, |e to Bania. ByBa|by w tym jaka[ intry|ka? c o i ami a kamilla òieD dobry, kuzynie; zdawaBo mi si, nie wiem, czy trafnie, |e kiedy[my si roz- stali ói[ rano, byBe[ smutny. UjBe[ mnie za rk, a ja si broniBam; otó|, przychoó ci prosi, aby[ mi podaB dBoD. OdmówiBam ci pocaBunku, oto prosz, masz. caB e go A teraz, mówiBe[ mi, |e byBby[ baróo rad porozmawia po przyjacielsku. Siadaj tutaj i rozmawiajmy. ia a erdykan Czy ja [niBem poprzednio, czy raczej [ni w tej chwili? kamilla ZóiwiBe[ si, otrzymawszy bilecik ode mnie, nieprawda|? Jestem nieco kapry[na z natury; ale powieóiaBe[ mi ói[ rano co[, co mi trafiBo do przekonania:  Skoro si rozchoóimy, rozejdzmy si jak przyjaciele . Nie wiesz, dlaczego odje|d|am, zatem ci powiem: wstpuj do klasztoru. erdykan Czy podobna? Ciebie| to, Kamillo, ogldam w tym zródle, sieóc po[ród stokroci jak niegdy[? kamilla Tak, Perdykanie, mnie. Przychoó, aby wskrzesi na kwadrans dawne nasze |ycie. WydaBam ci si szorstka i wyniosBa; to baróo naturalne, wyrzekBam si [wiata. Jednak|e, zanim go opuszcz, rada byBabym usBysze twoje zdanie. Czy sóisz, |e dobrze czyni, zostajc zakonnic? erdykan Nie pytaj mnie o to, ja bowiem nigdy nie zostan mnichem. ¹p ic ace e s (Bac.)  dosB.: tu sieói (kryje si) zajc; przen. tu jest pies pogrzebany, tj. tu le|y problem. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 23 kamilla Przez te óiesi lat blisko które |yli[my z dala od siebie, ty zaczBe[ szkoB |ycia. Wiem, co jeste[ wart; przy takim sercu i gBowie jak twoje musiaBe[ wiele si nauczy w krótkim czasie. Powieó mi, czy miaBe[ kochanki? erdykan Czemu pytasz o to? kamilla Odpowieó mi, prosz, bez skromno[ci i bez przechwaBek. erdykan MiaBem. kamilla KochaBe[ je? erdykan Z caBego serca. kamilla Góie| s teraz? Czy wiesz? erdykan Oto mi, doprawdy, szczególne pytanie. Co mam powieóie? Nie jestem ich m|em ani bratem; powdrowaBy, góie im si podobaBo. kamilla MusiaBa by z pewno[ci jedna, któr wolaBe[ od innych. Jak dBugo kochaBe[ t, któr kochaBe[ najwicej? erdykan òiwna z ciebie óiewczyna! Chcesz bawi si w spowiednika? kamilla BBagam ci, uczyD to dla mnie, odpowieó szczerze. Nie jeste[ rozpustnikiem i wierz, |e serce masz uczciwe. MusiaBy ci kocha, zasBugujesz bowiem na to i nie zgoóiBby[ si by zabawk. Odpowieó mi, prosz. erdykan Na honor, nie pamitam. kamilla Czy znasz czBowieka, który by kochaB tylko jedn kobiet? erdykan S tacy, z pewno[ci. kamilla Czy który z twoich przyjacióB? Powieó mi, jak si zowie. erdykan Nie umiem ci go nazwa, ale só, i| s luóie zdolni kocha jedynie raz w |yciu. kamilla Ile razy uczciwy czBowiek mo|e kocha? erdykan Czy chcesz, abym odmawiaB litani, czy te| sama przepowiadasz katechizm? kamilla ChciaBam si pouczy i dowieóie si, czy dobrze czy zle czyni, zostajc zakonnic. Gdybym wyszBa za ciebie, czy| nie musiaBby[ mi odpowiada szczerze na wszystkie pytania i odsBoni mi swego serca? Ceni ci baróo i uwa|am ci, tak z natury jak z wychowania, za lepszego od innych. Przykro mi, |e ju| nie pamitasz tego, o co pytaBam; by mo|e, poznajc ci lepiej, o[mieliBabym si. erdykan Do czego ty zmierzasz? Mów; bd odpowiadaB. kamilla Odpowieó tedy na pierwsze pytanie. Czy dobrze robi, zostajc w klasztorze? erdykan Nie. kamilla Lepiej uczyniBabym tedy, wychoóc za ciebie? al red de musset Nie igra si z miBo[ci 24 erdykan Tak. kamilla MaB|eDstwo, Zlub, M|, Gdyby ksió proboszcz dmuchnB na szklank wody i powieóiaB ci, |e to wino, czy {ona, Zdrada uczuBby[ smak wina? erdykan Nie. kamilla Gdyby ksió proboszcz dmuchnB na ciebie i powieóiaB mi, |e bóiesz mnie kochaB caBe |ycie, czy miaBabym racj uwierzy? erdykan Tak i nie. kamilla Co raóiBby[ mi uczyni w dniu, w którym spostrzegBabym, |e mnie ju| nie kochasz? erdykan Wzi sobie kochanka. kamilla A co poczn w dniu, w którym kochanek przestanie mnie kocha? erdykan Wezmiesz innego. kamilla Jak dBugo tak? erdykan Dopóki wBosy twoje nie zaczn siwie; wówczas moje bd ju| biaBe. kamilla Czy wiesz, co to klasztor, Perdykanie? Czy spóiBe[ kiedy caBy óieD w Bawce w mo- nastyrze |eDskim? erdykan Owszem, spóiBem. kamilla ZaprzyjazniBam si z pewn siostr, która ma dopiero trzyóie[ci lat, i która w pitna- stym roku miaBa piset tysicy funtów rocznego dochodu. Jest to najpikniejsza i naj- szlachetniejsza istota, jaka kiedykolwiek stpaBa po ziemi. ByBa |on para i posBa, a m| jej byB jednym z najznamienitszych luói we Francji. {aden ze szlachetnych luókich przy- miotów nie le|aB w niej odBogiem; niby na drzewie wybranego szczepu wszystkie pczki jej zakwitBy bujnie. Nigdy miBo[ i szcz[cie nie wBo| ukwieconego wieDca na pikniejsze czoBo. M| j zdraóiB; pokochaBa innego i oto umiera z rozpaczy. erdykan To mo|ebne. kamilla Mieszkamy w jednej celi, strawiBam noce caBe na rozmowie o jej nieszcz[ciach; staBy si niemal moimi; to osobliwe, nieprawda|? Nie wiem sama, jak si to óieje. MówiBa mi o swoim maB|eDstwie; malowaBa mi upojenia pierwszych dni, pózniej bBogo[ na- stpnych; i jak w koDcu wszystko pierzchBo; jak wieczorem ona sieóiaBa przy kominku, a on przy oknie i nie mówili do siebie ani sBowa; jak miBo[ zwidBa, a wszystkie wy- siBki zbli|enia doprowaóaBy jedynie do kBótni; jak obca posta wsunBa si stopniowo mióy nich i w[liznBa w ich cierpienia& Ona mówiBa, a ja wrcz wióiaBam siebie na jej miejscu. Kiedy mówiBa:  Ach, byBam szcz[liwa , serce moje wzdymaBo si; a kiedy dodawaBa:  Och, pBakaBam , Bzy pBynBy mi z oczu. Ale wyobraz sobie co[ jeszcze oso- bliwszego; stworzyBam sobie w koDcu urojone |ycie; trwaBo to cztery lata; nie potrzebuj ci mówi, ilu dumaD, ilu zagBbiaD si w siebie sam byBo ono owocem. ChciaBam ci tyl- ko powieóie& to baróo szczególne& wszystkie opowiadania Luizy, wszystkie obrazy moich rojeD miaBy podobieDstwo z tob. erdykan PodobieDstwo ze mn? al red de musset Nie igra si z miBo[ci 25 kamilla Tak, i to naturalne: byBe[ jedynym m|czyzn, którego znaBam. Tak, w istocie, ko- chaBam ci, Perdykanie. erdykan Ile ty masz lat, Kamillo? kamilla Osiemna[cie. erdykan Mów, mów dalej; sBucham. kamilla Jest w naszym klasztorze dwie[cie kobiet; maBa czstka tych kobiet nie pozna nigdy |ycia, a wszystkie inne czekaj [mierci. Niejedna z nich wyszBa z tych murów tak jak ja z nich wychoó óisiaj, óiewic peBn naóiei. WróciBy rychBo potem, postarzaBe, zrozpaczone. Co dnia umiera która[ w naszych sypialniach i co dnia przybywaj nowe, aby zaj miejsce zmarBych na wBosianym materacu. Obcy, którzy nas odwieóaj, poóiwiaj spokój i Bad klasztoru; przygldaj si bacznie bieli naszych kwefów, ale pytaj, czemu spuszczamy je na oczy. Co my[lisz o tych kobietach, Perdykanie? Dobrze robi czy nie? erdykan Nie wiem. kamilla Niektóre raó mi, abym pozostaBa óiewic. ChciaBabym zasign twego zdania. Czy sóisz, |e te kobiety uczyniByby lepiej, gdyby wziBy kochanka i mnie doraóiBy to samo? erdykan Nie wiem. kamilla PrzyrzekBe[ mi odpowieóie. erdykan Wszystko co mówisz, uwalnia mnie od tego: nie mam wra|enia, aby[ to ty mówiBa. kamilla By mo|e; w moich pogldach musz by rzeczy baróo [mieszne. By mo|e, wyuczo- no mnie lekcji i jestem jedynie niedouczon papu|k. Wisi w salonie obrazek, przedsta- wiajcy mnicha schylonego nad mszaBem; poprzez czarne kraty celi, w[lizguje si wtBy promieD sBoDca i wida gospod wBosk, przed któr taDczy pasterz kóz. Którego z tych luói wy|ej cenisz? erdykan {adnego i obu. S to dwaj |ywi luóie, z krwi i ciaBa: jeden czyta, drugi taDczy; nie wió tu nic wicej. Masz sBuszno[, |e zostajesz zakonnic. kamilla Przed chwil mówiBe[, |e nie. erdykan MówiBem, |e nie? Mo|liwe. kamilla Zatem raóisz mi& ? erdykan Zatem ty nie wierzysz w nic? kamilla Podnie[ gBow, Perdykanie! Góie jest czBowiek, który by nie wierzyB w nic? erdykan s a c Oto on; ja nie wierz w nie[miertelne |ycie.  Moja ukochana siostro, zakonnice daBy ci swoje do[wiadczenie; ale wierzaj mi, to nie twoje wBasne; nie umrzesz, nie poznawszy miBo[ci. kamilla Chc kocha, ale nie chc cierpie; chc kocha miBo[ci wieczn i skBada przysigi, których si nie Bamie. Oto mój kochanek. o az e rz al red de musset Nie igra si z miBo[ci 26 erdykan Ten kochanek nie wyklucza innych. kamilla Dla mnie przynajmniej wykluczy. Nie u[miechaj si, Perdykanie. Nie wióiaBam ci óiesi lat i jad jutro. Pomówimy o tym znów za óiesi lat, o ile si spotkamy. Nie chciaBam zosta w twojej pamici jak zimny posg; bezczuBo[ bowiem wieóie do punktu, w którym ja si znajduj. SBuchaj mnie: idz z powrotem w |ycie i, póki bóiesz szcz[liwy, póki bóiesz kochaB tak, jak mo|na kocha na ziemi, zapomn3 o siostrze swej Kamilli; ale je|eli ci si zdarzy kiedy, i| ciebie zapomn albo ty sam zapomnisz; je[li anioB naóiei ci opu[ci, je[li kiedy znajóiesz si sam z pustk w sercu, pomy[l o mnie: ja bd si modliBa za ciebie. erdykan Jeste[ pyszna: miej si na baczno[ci. kamilla Czemu? erdykan Masz osiemna[cie lat, a nie wierzysz w miBo[. kamilla A ty wierzysz? Sieóisz tu koBo mnie z rkami zaplecionymi na kolanach, które si wytarBy na dywanach twoich kochanek, i nawet nie pamitasz ich imienia. PBakaBe[ Bza- mi rado[ci i Bzami rozpaczy; ale wieóiaBe[, i| woda w zródle baróiej jest staB ni| twoje Bzy, i |e zawsze znajóiesz j pod rk, aby obmy nabrzkBe powieki. U|ywasz mBodo[ci i u[miechasz si, kiedy ci mówi o kobiecych rozpaczach; nie wierzysz, aby mo|na byBo umrze z miBo[ci, ty, który |yjesz i który kochaBe[. Czym|e jest tedy [wiat? Zdaje mi si, |e musisz serdecznie garói kobietami, które bior ci takim, jak jeste[, i które przep- óaj ostatniego kochanka, aby ci tuli w ramionach z ustami jeszcze nieobeschBymi od pocaBunków drugiego. PytaBam przed chwil, czy kochaBe[ w |yciu; rzekBe[ jak podró|- ny, którego by pytano, czy byB we WBoszech lub w Niemczech, i który by odpowieóiaB:  Owszem, byBem ; a potem my[laBby o tym, aby pojecha do Szwajcarii lub góie inóiej. Czy| tedy miBo[ twoja to pienió, i| mo|e tak przechoói z rk do rk a| do [mierci? Nie, to nawet nie jest pienió; najlichsza bowiem sztuka zBota warta jest wicej od ciebie i, w jakie bdz rce si dostanie, zachowuje swój wizerunek. erdykan Jaka[ ty pikna, Kamillo, kiedy oczy twoje si o|ywi! kamilla Tak, jestem pikna, wiem o tym. Fabrykanci madrygaBów nie powieó mi nic nowe- go; zimna mniszka, która mi utnie wBosy, zblednie mo|e ze zgrozy nad wBasnym barba- rzyDstwem; ale te wBosy nie zmieni si w pier[cionki i BaDcuszki, aby kr|y po alkowach; nie zbraknie ani jednego na mej gBowie wówczas, gdy przejóie po niej |elazo; i, kiedy kapBan, który mnie pobBogosBawi, wBo|y mi na palec zBoty pier[cieD mego niebiaDskiego maB|onka, pukiel wBosów, jaki mu ofiaruj, bóie mógB posBu|y mu za pBaszcz. erdykan Podra|niona jeste[, wió. kamilla yle robi, |e mówi o tym; |ycie caBe spBywa mi na wargi. O, Perdykanie! Nie szydz, wszystko to jest [miertelnie smutne. erdykan Biedne óiecko, sBucham ci, i mam ochot odpowieóie ci sBówko. Mówisz mi o za- konnicy, która, zdaje mi si, posiada na ciebie zgubny wpByw; powiadasz, |e j zdraóono, i ona sama zdraóiBa, i jest w rozpaczy. Czy jeste[ pewna, |e gdyby m| lub kochanek wycignB do niej rk poprzez krat rozmównicy, nie podaBaby mu dBoni? kamilla Co ty mówisz? Niedobrze sByszaBam. erdykan Czy jeste[ pewna, |e gdyby m| lub kochanek przyszedB j wezwa, aby cierpiaBa jesz- cze, odpowieóiaBaby nie? al red de musset Nie igra si z miBo[ci 27 kamilla Tak só. erdykan Jest dwie[cie kobiet w twoim klasztorze, a wikszo[ z nich ma w sercu gBbokie rany; daBy ci ich dotkn i ubarwiBy twoj óiewicz my[l kroplami wBasnej krwi. {yBy, nieprawda|? i ukazaBy ci ze zgroz drog swego |ycia; prze|egnaBa[ si wobec ich blizn jak wobec ran Jezusa; przyjBy ci do swej pospnej procesji i, kiedy wióisz przechoóce- go m|czyzn, tulisz si z zabobonn trwog do tych wyschBych ciaB. Czy jeste[ pewna, |e gdyby ów m|czyzna byB tym, który je oszukaB, dla którego pBacz i cierpi, którego przeklinaj, modlc si do Boga, czy jeste[ pewna, |e na jego widok nie skruszyByby BaD- cuchów, aby biec ku swoim minionym nieszcz[ciom i przycisn krwawice piersi do sztyletu, który je poraniB? O, moje óiecko! czy znasz marzenia kobiet, które ci mówi, aby[ nie marzyBa? Czy wiesz, jakie imi szepc, kiedy szloch wychoócy z ich ust wprawia w dr|enie hosti podawan im przez kapBana? Czy wiesz, kim s kobiety, które siadaj koBo ciebie z trzsc gBow, aby sczy w twoje ucho sw zwidB staro[; które w[ród ruin twej mBodo[ci koBysz pogrzebowy ówon swej rozpaczy i mro| tw czerwon krew chBodem swoich grobów; czy wiesz, kim one s? kamilla Przera|asz mnie; i ciebie chwyta gniew. erdykan Czy wiesz, co to s mniszki, nieszczsna óiewczyno?. One, które ci przedstawiaj miBo[ luók jako kBamstwo, czy wieó, |e jest rzecz gorsza jeszcze: kBamstwo miBo[ci boskiej? Czy wieó, |e popeBniaj zbrodni, szepcc w ucho óiewicy sBowa dojrzaBych kobiet? Ha, jak one ci wyuczyBy! Jak ja to odgadBem, wówczas gdy[ si zatrzymaBa przed portretem naszej starej ciotki! ChciaBa[ odjecha, nie u[cisnwszy mi rki; nie chciaBa[ zobaczy ani tego lasku, ani tego biednego zródeBka, które patrzy na nas caBe we Bzach; zaparBa[ si dni swej mBodo[ci. Gipsowa maska, któr mniszki wBo|yBy na twe lica, odma- wiaBa mi braterskiego pocaBunku; ale serce twoje zabiBo; zapomniaBo wyuczonej lekcji, ono, które nie umie czyta; i znów przyszBa[ usi[ ze mn na darni, tu, w tym miejscu. Wic tak, Kamillo, te kobiety miaBy sBuszno[; skierowaBy ci na dobr drog; mo|e b- óie mnie to kosztowaBo szcz[cie caBego |ycia; ale powieó im ode mnie: niebo jest nie dla nich. kamilla Ani nie dla mnie, nieprawda|? erdykan MiBo[, Kobieta, Bdz zdrowa, Kamillo, wracaj do klasztoru i, kiedy ci tam bd zabawia owymi M|czyzna, Obraz [wiata wstrtnymi opowie[ciami, które ci zatruBy, odpowieó to, co ja ci powiem: wszyscy m|czyzni s kBamcy, zmiennicy, faBszywi, paple, obBudnicy, pyszaBki lub tchórze, nóni i zmysBowi; wszystkie kobiety s przewrotne, wyrachowane, pró|ne, ciekawe i zepsute; [wiat jest jedn kaBu| bez dna, góie peBzaj najpotworniejsze foki, przewalajc si na górach bBota; ale jest na [wiecie jedna rzecz [wita i wzniosBa, a mianowicie zespolenie tych dwojga istot tak niedoskonaBych i ohydnych. Kto kocha, czsto jest zawieóiony, czsto obolaBy i czsto nieszcz[liwy; ale kocha i, kiedy znajóie si na krawói grobu, obraca si, aby spojrze wstecz, i powiada sobie: czsto cierpiaBem, myliBem si niekiedy, ale kochaBem. To ja |yBem, a nie jaka[ sztuczna istota wylgBa z mojej pychy i nudy. c o i al red de musset Nie igra si z miBo[ci 28 AKT TRZECI scena ierwsza rze zam iem c o  aro i is rz az sz baron Niezale|nie od swego opilstwa, jeste[ Bajdak, mo[ci Blazjuszu. SBu|ba wióiaBa ci, jak si zakradaBe[ do kredensu; kiedy za[ przekonano ci w najoczywistszy sposób, |e kradniesz butelki, sóisz, |e si usprawiedliwisz, obwiniajc moj siostrzenic o tajemn korespondencj. blaz usz Ale| Wasza Dostojno[ raczy sobie przypomnie& baron Wyjdz pan, mo[ci preceptorze, i nie pokazuj mi si na oczy; stateczny czBowiek nie postpuje w ten sposób. Ju| sama moja powaga nakazuje mi nie przebaczy ci nigdy w |yciu. c o i mis rz az sz za im c o i er a erdykan Rad bym wieóie, czy ja jestem zakochany. Z jednej strony, ten sposób zadawania pytaD jest mi troszeczk za [miaBy, jak na osiemnastoletni pann; z drugiej strony, po- jcia, jakimi te mniszki nabiBy jej gBow, nieBatwo daó si naprostowa. A przy tym ma jecha óisiaj. Tam do licha! kocham j, to pewne. Ostatecznie, kto wie? mo|e powtarza- Ba wyuczon lekcj; zreszt jasnym jest, |e ona nie dba o mnie. Z drugiej strony, mimo caBej urody, faktem jest, |e ma obej[cie o wiele zbyt [miaBe i ton nadto szorstki. Najlepiej nie my[le ju| o tym; to jasne, |e jej nie kocham. Aadna jest, nie ma co; ale czemu ta wczorajsza rozmowa nie chce mi wyj[ z pamici? Zdaje si, |e przegadaBem z sob caB noc. Góie| ja id?  Aha! do wsi. c o i scena dru a roga c o i ri ai e bridaine Co oni teraz robi? Och, och! to to wBa[nie poBudnie.  Sieó przy stole. Co jeó? Ba! czego nie jeó? WióiaBem kuchark, jak szBa przez wie[ z olbrzymim indykiem. Kuchta niósB trufle i kosz winogron. c o i mis rz az sz blaz usz O niespoóiana nieBasko! otom wygnany z zamku, a co za tym ióie, z jadalni. Nie bd ju| pop3aB winka w kredensie. bridaine Nie bd ju| ogldaB dymicych póBmisków; nie bd grzaB przy szlachetnym kominku mego obfitego brzucha. blaz usz Dlaczego nieszczsna ciekawo[ kazaBa mi sBucha rozmowy mióy pani Pluche a Kamill? Dlaczego powtórzyBem baronowi wszystko, co wióiaBem? bridaine Dlaczego czcza pycha oddaliBa mnie od zacnego stoBu, kdy przyjmowano mnie tak |yczliwie? Co mi znaczyBo, czy sieó po prawej czy po lewej? blaz usz Ach, trzeba przyzna, byBem, niestety, p3any, wówczas gdym popeBniB to szaleDstwo. bridaine Ach, wino uderzyBo mi do gBowy, kiedym si dopu[ciB tej nierozwagi. blaz usz Zdaje mi si, |e to proboszcz. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 29 bridaine To preceptor we wBasnej osobie. blaz usz Hehe! ksi|e proboszczu, co pan tu porabia? bridaine Ja? id na obiad. A pan nie, panie preceptorze? blaz usz òi[ nie. Ach, ojczulku Bridaine, wstaw si za mn; baron mnie wypóiB. Oskar|y- Bem niewinnie pann Kamill o tajemn korespondencj; wszelako, Bóg mi [wiadkiem, wióiaBem (lub zdawaBo mi si, |e wióiaBem) pani Pluche na grzdkach. Zgubiony je- stem, ksi|e proboszczu. bridaine Co pan powiada! blaz usz Niestety! niestety! szczer prawd. Jestem w najzupeBniejszej nieBasce dla jednej maBej buteleczki, któr& tego ten& [cignBem. bridaine Co acan tu gadasz o [cignitej butelce, o jakich[ grzdkach, o korespondencji? blaz usz BBagam, ojczulku, wstaw si pan za mn. Jestem uczciwy czBowiek, ojcze Bridaine. O godny ojcze Bridaine, jestem twoim sBug! bridaine a s ro ie O losie! Czy to sen? Zasid tedy na tobie, o bBogosBawione krzesBo! blaz usz Wóiczen ci bd, je[li wysBuchasz mej przygody i zechcesz mnie usprawiedliwi, zacny panie, drogi ksi|e proboszczu. bridaine Niepodobna, dobry panie; biBo ju| poBudnie, id na obiad. Je|eli baron ma przyczyny gniewa si na pana, to twoja rzecz. Nie bd si wstawiaB za p3aczyn. a s ro ie Dalej, pdzmy do furty; a ty, mój |oBdeczku, zaokrgl3 si. iega  em blaz usz sam Nikczemna Pluche, ty mi zapBacisz za wszystkich; tak, to ty jeste[ przyczyn mej klski, babo bezwstydna, plugawa rajfurko, tobie to zawóiczam t nieBask. O [wity Uniwersytecie Paryski! l| mnie od p3aków! Zgubiony jestem, je[li nie pochwyc listu i nie dowiod baronowi, |e siostrzenica jego z kim[ koresponduje. WióiaBem ói[ rano, jak pisaBa przy biurku. Baczno[! znów co[ nowego. rzec o i a i c e iosc is Pluche, daj mi pani ten list. ani luche Có| to ma znaczy? To list mojej pani; nios go do wsi na poczt. blaz usz Daj mi go albo [mier. ani luche Ja! [mier, [mier! Jezusie, Mario! [wite óiewice mczennice! blaz usz Tak, [mier, pani Pluche. Daj mi ten papier.  si c o i er a erdykan Co si óieje? Co ty robisz, Blazjuszu? Czemu zncasz si nad t kobiet? ani luche Oddaj mi list. WydarB mi go; panie, sprawiedliwo[ci! blaz usz To rajfurka, prosz pana. Ten list, to bilecik miBosny. ani luche To list Kamilli, paDskiej narzeczonej. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 30 blaz usz To li[cik miBosny, do pastucha gsi. ani luche KBamiesz, ksi|e: mówi ci to w oczy. erdykan Dajcie mi ten list; nie rozumiem zgoBa waszej kBótni, ale jako narzeczony Kamilli mam prawo przeczyta. cz a  Do siostry Luizy, w klasztorze *** . a s ro ie Co za przeklta ciekawo[ ogarnia mnie mimo woli! Serce b3e mi jak mBotem, nie wiem, co si ze mn óieje. Odejdz, pani Pluche; jeste[ godn osob, a im Blazjusz jest cymbaB. Mo|e pani i[ na obiad; sam oddam ten list na poczt. az sz i a i c e c o  Otworzy ten list to zbrodnia; zbyt dobrze to wiem, aby uczyni co[ podobnego. Co ona wszelako mo|e pisa do tej siostry? ByB|ebym tedy zakochany? Jak| wBaó ma nade mn ta óiwna óiewczyna, i|by par sBów skre[lonych jej dBoni sprawiaBo, i| rka mi dr|y? To szczególne; Blazjusz, szamocc si z pani Pluche, zBamaB piecztk. Czy to zbrodnia otworzy? Trudno, nic na to nie poraó. o iera i cz a  Wyje|d|am ói[, droga moja; wszystko staBo si, jak przewidywaBam. To straszna rzecz; ten mBody czBowiek ma sztylet w sercu; nie pocieszy si nigdy po mej stracie. CzyniBam wszelako, co byBo w mej mocy, aby go zrazi do siebie. Bóg mi odpu[ci, i| przywiodBam go do rozpaczy m odmow. Powieó, droga moja, có|em ja winna? Módl si za mnie; zobaczymy si jutro i na zawsze. Twoja z caBej duszy, Kamilla. Czy podobna? To pisze Kamilla? O mnie mówi w ten sposób? Ja w rozpaczy z powodu jej odmowy? Ech, dobry Bo|e! gdyby to byBo prawd, nie ukrywaBbym tego; czy| to wstyd kocha kogo[? ZrobiBa wszystko, co mogBa, aby mnie zrazi, powiada; mam  sztylet w sercu ! Có| ona mo|e mie za cel, aby wymy[la tak bajk? ByBa|by zatem prawd my[l, jaka oblegaBa mnie tej nocy? O kobiety! Ta dobra Kamilla jest mo|e baróo pobo|na! ze szczerego serca oddaje si Bogu, ale umy[liBa sobie z góry, |e mnie zostawi w rozpaczy. UBo|yBy to w przyjacielskim kóBku, zanim wyjechaBa z klasztoru. Postanowiono, |e Kamilla spotka swego krewniaka, |e j zaD zechc wyda, ona odmówi i mBody czBowiek bóie niepocieszony. To takie poetyczne: mBoda panna, która po[wica Bogu szcz[cie kuzynka! Nie, nie, Kamillo, nie kocham ci, nie jestem w rozpaczy, nie mam sztyletu w sercu i dowiod ci tego. Tak, zanim std wyjeóiesz, dowiesz si, |e kocham inn. Hej tam, przyjacielu! c o i ie[ ia Idzcie do zamku i powieócie w kuchni, aby kto[ oddaB pannie Kamilli ten list. isze wie niak Rozumiem, ja[nie paniczu. erdykan A teraz druga. Haha!  jestem w rozpaczy ! Hej! Rozalko! Rozalko! a o rz i rozalka o iera To pan, paniczu. Wejdz pan, mama jest w domu. erdykan Wez najBadniejszy czepeczek, Rozalko, i chodz ze mn. rozalka A góie? erdykan Powiem ci; popro[ matki o pozwolenie, ale spiesz si. rozalka Dobrze, paniczu. c o i o om al red de musset Nie igra si z miBo[ci 31 erdykan PoprosiBem Kamilli o nowe spotkanie i jestem pewien, |e przyjóie; ale, na honor, zastanie nie to, czego si spoóiewa. Bd si zalecaB do Rozalki w jej wBasnych oczach. scena trzecia ase c o i ami a i ie[ ia wie niak Panienko, nios do zamku list do panienki; czy mam go odda do rk, czy te| w kuch- ni, jak mi nakazaB ja[nie panicz. kamilla Dajcie. wie niak Je[li panienka woli, abym zaniósB do zamku, w takim razie szkoda mnie mitr|y. kamilla Mówi ci, aby[ daB list. wie niak Jak wola panienki. a e is kamilla Masz za fatyg. wie niak òikuj panience; mog odej[, nieprawda|? kamilla Je[li masz ochot. wie niak Mam, mam. c o i kamilla cz a c Perdykan prosi, abym si z nim po|egnaBa przed wyjazdem, przy tym zródeBku, do którego go wezwaBam wczoraj. Co on mi mo|e mie do powieóenia? Oto wBa[nie zró- deBko, sama nie wiem, jak tu zaszBam. Czy mam si zgoói na t drug schaók? A! c o a si za rze em Oto Perdykan zbli|a si z Rozalk, moj mleczn siostr. Só, |e j tu po|egna; rada jestem, i| nie bóie wygldaBo, |e przybyBam pierwsza. c o  er a i oza a sia a  kamilla r a a s ro ie Co to ma znaczy? Saóa j przy sobie? Czy prosi mnie o schaók po to, aby przyj[ tu rozmawia z inn? Ciekawam, co on jej powie. erdykan gBo[ o a a go ami a sB szaBa Kocham ci, Rozalko! Ty jedna w [wiecie nie zapomniaBa[ naszych minionych dni; ty jedna pamitasz |ycie, którego ju| nie ma; przyjm czstk mego nowego |ycia; daj mi twoje serce, drogie óieci; oto zakBad naszej miBo[ci. Ba a e a sz  s Ba c c rozalka Daje mi pan swój zBoty BaDcuch? erdykan Spójrz teraz na ten pier[cionek. WstaD i zbli|my si do zródBa. Czy wióisz w nim nas dwoje, wspartych o siebie? Wióisz swoje pikne oczy tu| przy moich, twoj rk w mojej? Patrz, jak to wszystko si zatrze. rz ca ier[cio e o o Patrz, jak nasz ob- raz zginB; oto wraca pomaleDku; woda, zmcona przez chwil, oóyskuje równowag; dr|y jeszcze; wielkie czarne koBa biegn po jej powierzchni; cierpliwo[ci, wypBywamy na nowo; ju| rozpoznaj twoje ramiona splecione z moimi; jeszcze minuta, a nie bóie ju| al red de musset Nie igra si z miBo[ci 32 ani zmarszczki na twej piknej twarzy; patrz! to byB pier[cionek, który mi niegdy[ daBa Kamilla. kamilla a s ro ie RzuciB mój pier[cionek do wody! erdykan Czy ty wiesz, co to miBo[, Rozalko? SBuchaj! wiatr ucichB; ranny deszcz [cieka kro- plami po wysychajcych li[ciach, które o|ywia sBoDce. Na [wiatBo nieba, na to sBoDce, ko- cham ci! Chcesz mnie, nieprawda|? Twojej mBodo[ci nie ska|ono; nie wsczano w twoj czerwon krew resztek krwi wystygBej? Ty nie chcesz zosta mniszk; oto, mBoda i pikna, tulisz si w mBode ramiona. O Rozalko, Rozalko! czy ty wiesz, co to miBo[? rozalka Ach, panie doktorze, bd pana kochaBa, jak potrafi. erdykan Tak, jak potrafisz; i mimo |e jestem doktorem a ty wie[niaczk, bóiesz mnie kochaBa lepiej ni| owe blade figury woskowe wyrabiane przez mniszki, które maj gBow na miejscu serca i które wychoó z klasztoru po to, aby sczy w |ycie wilgotn atmosfer swoich cel. Nie umiesz nic; nie przeczytaBaby[ w ksi|ce modlitwy, której nauczyBa ci matka, tak jak ona sama nauczyBa si jej od swojej matki; nie rozumiesz nawet znaczenia sBów, które powtarzasz, kiedy klkasz wieczorem przy Bó|ku; ale rozumiesz dobrze, |e si modlisz, a to wszystko, czego Bogu trzeba! rozalka Jak pan do mnie mówi, paniczu! erdykan Nie umiesz czyta; ale wiesz, co mówi te lasy i Bki; te rzeki, te pikne pola poro[nite zbo|em, caBa ta natura l[nica mBodo[ci. Poznajesz w niej tysice swych braci i mnie uznajesz za jednego spo[ród nich; wstaD, bóiesz moj |on, wspólnie zanurzymy si w |yciodajnym soku wszechpot|nego [wiata. c o i z oza  scena czwarta c o i r ch r Ani gadania, co[ óiwnego óieje si w zamku. Kamilla odrzuciBa rk Perdykana; ói[ wraca do klasztoru, z którego przybyBa. Ale mam wra|enie, |e wielmo|ny pan kuzynek pocieszyB si z Rozalk. Niestety! biedna óiewczyna nie wie, na jakie niebezpieczeDstwo si nara|a, sBuchajc piknych sBówek mBodego i dwornego panicza. ani luche c o c Prdko, prdko, siodBa mi osBa! ch r Czy przesuniesz si jak lekki sen, czcigodna damo? Czy zechcesz tak rychBo dosi[ z powrotem biednego bydltka, które z takim smutkiem pani nosi? ani luche òikowa Bogu, moje drogie chamy, nie umr tutaj. ch r Umrzyj jak najdalej, sBodka pani Pluche; umrzyj nieznana w zatchBej piwnicy. B- óiemy si modlili za twe czcigodne zmartwychwstanie. ani luche Oto nadchoói moja pani. c o i ami a Droga Kamillo, wszystko gotowe do od- jazdu; baron zBo|yB rachunki, mój osieB ju| osiodBany. kamilla Do czarta z tob i z twoim osBem! nie jad óisiaj. c o i al red de musset Nie igra si z miBo[ci 33 ch r Co to ma znaczy? Jejmo[ Pluszowa zbladBa ze zgrozy; jej faBszywe wBosy usiBuj si je|y, pier[ faluje ze [wistem, a palce wycigaj si i gn kurczowo. ani luche Jezusie, Mario! Kamilla zaklBa! c o i scena i ta c o  aro i ri ai e bridaine Panie baronie, musz z panem pomówi na osobno[ci. Syn paDski umizga si do chBopianki. baron Nonsens, mój przyjacielu. bridaine WióiaBem go wyraznie, jak prowaóiB si z ni przez zaro[la pod rk; nachylaB si jej do ucha i przyrzekaB si o|eni. baron To potworne. bridaine To zupeBnie pewne; uczyniB jej powa|ny podarek, który ta maBa pokazaBa matce. baron O nieba! powa|ny, Bridaine? W czym powa|ny? bridaine Wag i znaczeniem. DaB jej zBoty BaDcuszek, który nosiB przy czapce. baron Przejdzmy do gabinetu; sam nie wiem, co mam my[le. c o  scena sz sta o ami i c o  ami a i a i c e kamilla Powiadasz, |e wziB mój list? ani luche Tak, moje óiecko; podjB si zanie[ go na poczt. kamilla Idz do salonu, moja Pluche, i bdz tak uprzejma powieóie Perdykanowi, |e czekam go tutaj. a i c e c o i CzytaB mój list, to pewne; scena w lesie to zemsta, tak samo jak jego miBo[ do Rozalki. ChciaB mi dowie[ |e kocha inn, i uda obojtno[ mimo swej urazy. Czy|by on mnie kochaB? c a o ar Jeste[, Rozalko? rozalka c o c Tak, mog wej[? kamilla SBuchaj mnie, óiecko; czy pan Perdykan zaleca si do ciebie? rozalka Ach& tak. kamilla Co sóisz o tym, co ci rzekB ói[ rano? rozalka òi[ rano? Góie? kamilla Nie udawaj.  òi[ rano, przy zródle, w lasku. rozalka WióiaBa mnie Kamilka? al red de musset Nie igra si z miBo[ci 34 kamilla GBuptasku! Nie, nie wióiaBam ci. Aadne ci rzeczy opowiadaB, nieprawda|? ZaBó|my si, |e przyrzekB o|eni si z tob. rozalka Skd Kamilka wie? kamilla Co ci o to, skd wiem? Czy wierzysz w te obietnice, Rozalko? rozalka Jak|ebym miaBa nie wierzy? Panicz by mnie oszukiwaB? Po co? kamilla Perdykan nie o|eni si z tob, moje óiecko. rozalka Och& ! Nie wiem& kamilla Kochasz go, biedna óiewczyno; nie o|eni si z tob i w tej chwili dam ci dowód. ZostaD za t kotar; nadstaw tylko ucha i wejdz, kiedy ci zawoBam. oza a c o i MniemaBam, |e dopeBniam aktu zemsty, czy|bym speBniaBa akt miBosieróia? Biedna óiewczyna jest zakochana. c o i er a òieD dobry, kuzynie, siadaj. erdykan Co za strój, Kamillo? Komu chcesz w gBowie zawróci? kamilla Mo|e tobie. Przykro mi, |e nie mogBam przyby na schaók, jak o to prosiBe[; miaBe[ mi co[ do powieóenia? erdykan a s ro ie To mi, na honor, kBamstewko wcale ostre, jak na jagnitko bez zmazy; wióiaBem j za drzewem, sBuchaBa naszej rozmowy. gBo[ o ChciaBem si tylko z tob po|egna, Kamillo; my[laBem, |e jeóiesz, wió jednak|e, |e twój koD stoi w stajni, a i ten strój nie baróo mi wyglda na podró|ny. kamilla Lubi dysputy; nie jestem pewna, czy nie mam jeszcze ochoty wykBóci si z tob. erdykan Na co zda si kBóci, skoro nie ma widoków pojednania? CaBa przyjemno[ sprzeczki to zawarcie pokoju. kamilla Czy jeste[ pewien, |e nie chc go zawrze? erdykan Nie drw3, nie czuj si na siBach, aby ci stawi czoBo. kamilla ChciaBabym, aby si kto[ do mnie zalecaB; nie wiem, czy to dlatego |e jestem w nowej sukni, ale mam ochot si bawi. WspominaBe[ mi o przechaóce w pole; dobrze, chodz- my; pu[my si Bódk; mam ochot zje[ obiad góie[ na Bce albo te| waBsa si po lesie. Czy bóiemy mieli ksi|yc ói[ wieczór? To szczególne, nie masz na palcu pier[cionka, który ci daBam? erdykan ZgubiBem. kamilla Tote| ja go znalazBam; masz, Perdykanie, oto jest. erdykan Czy podobna? Góie znalazBa[? kamilla Patrzysz, czy mam mokre rce, nieprawda|? W istocie, zniszczyBam klasztorn sukien- k, aby wydoby to óiecinne cacko ze zródeBka. Dlatego przebraBam si i, powiadam ci, to mnie odmieniBo. WBó||e¹¹ go na palec. ¹¹ B e  konstrukcja z partykuB wzmacniajc -|e. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 35 erdykan WydobyBa[ ten pier[cionek z wody, Kamillo, nara|ajc si na niebezpieczeDstwo? Czy to sen? Tak, to ten sam, kBaóiesz mi go na palec! Ach, Kamillo, czemu mi zwracasz ten smutny zakBad szcz[cia, które ju| nie istnieje? Mów, ty zalotna i niebaczna óiewczyno, czemu jeóiesz? Czemu zostajesz? Czemu z goóiny na goóin zmieniasz wygld i barw, tak jak kamieD w tym pier[cionku mieni si za ka|dym promieniem sBonecznym? kamilla Czy znasz serce kobiet, Perdykanie? Czy jeste[ pewien ich niestaBo[ci i czy wiesz, |ali¹² w istocie odmieniaj my[l, odmieniajc niekiedy mow? Niektóre z nas mówi, |e nie& Bez wtpienia, trzeba nam czsto gra komedi, czsto kBama; wióisz, |e jestem szcze- ra; ale czy jeste[ pewien, |e wszystko kBamie w kobiecie, wówczas gdy jzyk jej kBamie? Czy[ si dobrze zastanowiB nad przyrod tej wtBej i namitnej istoty; nad surowo[ci, z jak [wiat j sói, nad zasadami, jakie jej narzuca? I kto wie, czy, zmuszona oszukiwa [wiat, gBówka tego maBego stworzonka bez mózgu nie mo|e w tym zasmakowa i kBama niekiedy dla zabawki, z kaprysu, tak jak kBamie z konieczno[ci? erdykan Nie rozumiem tego, co mówisz, sam nie kBami nigdy. Kocham ci, Kamillo, oto wszystko, co wiem. kamilla Mówisz, |e mnie kochasz i nie kBamiesz nigdy. erdykan Nigdy. kamilla Oto wszelako osoba, która mówi, i| zdarza ci si to niekiedy. c a o ar gB i i a oza  zem o  a o e Co odpowiesz temu óiecku, Perdykanie, kiedy za|da od ciebie rachunku z twoich sBów? Je|eli nigdy nie kBamiesz, czym si óieje¹³, i| ona zemdlaBa, sByszc, jak mówisz, |e mnie kochasz? Zostawiam ci z ni; staraj si j ocuci. ce [ erdykan Chwil jeszcze, Kamillo, wysBuchaj mnie. kamilla Co mi chcesz powieóie? mów do Rozalki. Ja ciebie nie kocham; ja nie poszBam przez uraz wyciga to nieszczsne óiecko z jej chatki, aby zeD uczyni przynt, zabawk; nie mówiBam nieopatrznie do niej pBomiennych sBów przeznaczonych dla innej; nie udaBam, |e rzucam dla niej precz pamitki drogiej przyjazni; nie wBo|yBam jej BaDcucha na szyj; nie powieóiaBam, |e si z ni o|eni. erdykan SBuchaj mnie, sBuchaj mnie! kamilla Czy nie u[miechnBe[ si przed chwil, kiedym powieóiaBa, |e nie mogBam przyj[ do zródBa? Wic tak, dobrze, byBam i sByszaBam wszystko; ale, Bóg mi [wiadkiem, nie chciaBabym tam odgrywa twojej roli. Co zrobisz teraz z t óiewczyn, kiedy przyjóie, z twoimi palcymi caBusami na wargach, pokaza ci z pBaczem ran, jak jej zadaBe[? ChciaBe[ si zem[ci na mnie, nieprawda|, ukara za list pisany do klasztoru? ChciaBe[ wypu[ci na mnie za wszelk cen jak[ strzaB, która by mnie mogBa ugoói; i nie dbaBe[ oto, |e twoja zatruta strzaBa przeszyje to óiecko, byleby mnie trafiBa poza ni. ChwaliBam si, i| obuóiBam w tobie nieco uczucia, i| zostawiam w tobie nieco |alu? To ci zraniBo w twojej szlachetnej dumie? Wic dobrze, dowieó si ode mnie, kochasz mnie, sByszysz: ale za[lubisz t óiewczyn albo jeste[ nikczemnikiem! erdykan Tak, za[lubi. kamilla I dobrze uczynisz. ¹² a i a. za i (daw.)  czy, czy|. ¹³cz m si ie e (daw.)  jak to si óieje; w jaki sposób si to óieje. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 36 erdykan Baróo dobrze, o wiele lepiej, ni| gdybym za[lubiB ciebie. Co ciebie tak podra|ni- Bo, Kamillo? To óiecko zemdlaBo; ocucimy j z Batwo[ci; wystarczy na to flakon octu. ChciaBa[ mi dowie[, |e skBamaBem raz w |yciu; by mo|e, ale wydaje mi si [miaBym z twej strony orzeka, kiedy to byBo. Chodz, pomó| mi trzezwi Rozalk. c o  scena si dma aro i ami a baron Je|eli to przyjóie do skutku, ja oszalej. kamilla U|yj, wuju, swej powagi. baron Oszalej i odmówi zezwolenia, to pewne. kamilla Powiniene[ pomówi z nim, roztrzsn mu sumienie. baron To mnie pogr|y w rozpaczy na caBy karnawaB; nie poka| si ani razu na dworze. To jest maB|eDstwo nieprzyzwoite. Nikt nigdy nie sByszaB, aby kto[ si |eniB z mleczn siostr swojej kuzynki; to przechoói wszelkie granice. kamilla Ka| go zawoBa, wuju, i powieó mu wrcz, |e si nie goóisz na to maB|eDstwo. Wierzaj mi, to szaleDstwo; on si nie bóie upieraB. baron Bd si nosiB czarno tej zimy; mo|esz by przekonana. kamilla Ale pomów|e z nim, na miBo[ Boga! To jaki[ obBd do niego przystpiB; mo|e ju| za pózno; je[li zapowieóiaB, dotrzyma. baron Pójd do siebie, aby si odda mej bole[ci. Powieó mu, je[li bóie pytaB o mnie, |e si zamknBem i oddaj si bole[ci, i| mój syn za[lubia óiewczyn bez nazwiska. c o i kamilla Czy| nie znajd tutaj istoty luókiej? W istocie, kiedy si jej szuka, jest si przera|o- nym sw samotno[ci. c o i er a I có|, kuzynie, kiedy| [lub? Zlub, Pozycja spoBeczna, erdykan Szlachcic, ChBop, Kobieta, Jak najpróej; mówiBem ju| z rejentem, z proboszczem i oznajmiBem caBej wsi. M|czyzna, Zazdro[ kamilla My[lisz tedy powa|nie za[lubi Rozalk? erdykan Oczywi[cie. kamilla Co powie ojciec? erdykan Powie, co zechce; mam niezBomny zamiar za[lubi t óiewczyn; tobie zawóiczam t my[l i chc j wykona. Mam|¹t ci powtarza najbaróiej wy[wiechtane komunaBy o naszym  uroóeniu ? Jest mBoda i Badna, kocha mnie; to wicej ni| trzeba, aby by po trzykro szcz[liwym. Mdra czy gBupia, fakt jest, i| mogBem gorzej trafi. Bd krzycze, bd szyói; umywam rce. kamilla Nie ma w tym nic [miesznego; doskonale robisz, |e si z ni |enisz. Przykro mi tylko za ciebie z jednego powodu: powieó, |e zrobiBe[ to przez podra|nion ambicj. ¹t mam  konstrukcja z partykuB -|e, skrócon do -|; znaczenie: czy mam. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 37 erdykan Przykre ci to? Och, nie! kamilla Owszem, doprawdy, przykro mi za ciebie. To rzuca nieszczególne [wiatBo na mBodego czBowieka, nie umie opanowa takiego odruchu. erdykan Niech|e ci wic bóie przykro; co do mnie, jest mi to obojtne. kamilla Nie my[lisz tego serio: to óiewczyna bez nazwiska. erdykan Bóie je miaBa, skoro zostanie moj |on. kamilla Znuói ci, zanim jeszcze rejent ustroi si w nowe ubranie i trzewiki, a|eby przyj[ do zamku; mdBo[ci ci zbior podczas weselnej uczty, w noc za[ po[lubn ka|esz jej uci nogi i rce, jak w bajkach arabskich, poniewa| czu j bóie rosoBem. erdykan Zobaczysz, |e nie. Nie znasz mnie; kiedy kobieta jest sBodka i tkliwa, [wie|a, dobra i Badna, jestem zdolny zadowoli si tym, doprawdy, i nie troszczy si, czy umie po Bacinie. kamilla Szkoda tedy, |e wuj wydaB tyle pienióy na twoj nauk; trzy tysice talarów rzucone w bBoto. erdykan Tak, lepiej byBoby rozda je ubogim. kamilla Tym si ju| ty zajmiesz; przynajmniej co si tyczy ubogich duchem. erdykan Daó mi w zamian królestwo niebieskie, nale|y bowiem do nich. kamilla Jak dBugo potrwa ten |arcik? erdykan Jaki |arcik? kamilla Twoje maB|eDstwo z Rozalk. erdykan Baróo niedBugo; Bóg nie u|yczyB czBowiekowi przywileju trwaBo[ci: ot, najwy|ej ja- kie[ trzyóie[ci lub czteróie[ci lat. kamilla Baróo chtnie zataDcz na twoim weselu. erdykan SBuchaj, Kamillo, ten drwicy ton jest wcale nie na miejscu. kamilla Zanadto mi odpowiada, abym si z nim miaBa rozsta. erdykan Ja zatem rozstan si z tob, mam go bowiem na razie dosy. kamilla Ióiesz do oblubienicy? erdykan Tak, prosto do niej. kamilla Podaj mi tedy rami; id z tob. c o i oza a erdykan Jeste[, óiecko! Chodz, przedstawi ci ojcu. rozalka  a c al red de musset Nie igra si z miBo[ci 38 Ja[nie paniczu, przychoó bBaga o Bask. CaBa wie[ mówi, |e pan kocha pann Ka- mill i |e pan si zalecaB do mnie jedynie po to, aby rozerwa j i siebie; ka|dy kto mnie spotka, drwi sobie ze mnie, nie bd mogBa znalez m|a, stan si po[miewiskiem caBej okolicy. Niech mi pan pozwoli zwróci sobie naszyjnik, który mi pan darowaB i |y nadal spokojnie przy matce. kamilla Jeste[ dobra óiewczyna, Rozalko; zachowaj ten naszyjnik, ja ci go daj, a panicz przyjmie mój w zamian. Co si tyczy m|a, nie kBopocz si, podejmuj si ci go znalez. erdykan To nietrudno, w istocie. Chodz, Rozalko, chodz, zaprowaó ci do ojca. kamilla Po co? To zbyteczne. erdykan Tak, masz sBuszno[, w tej chwili zle by nas przyjB: niech minie pierwsze wra|enie spowodowane t nowin. Chodz ze mn, przejóiemy si po wsi. Kto si o[mieli mówi, |e ci nie kocham, skoro si z tob |eni? Do paralusza, zamkniemy im gby. c o i z oza  kamilla Co si óieje ze mn? Prowaói j z najspokojniejsz min. To szczególne: mam wra- |enie, |e mi si w gBowie krci. Czy|by naprawd miaB si z ni o|eni? Pani Pluche! pani Pluche! Nie ma tam nikogo? c o i sB c Biegn3 za panem Perdykanem; powieó mu natychmiast, aby tu wróciB; mam z nim do pomówienia. sB c c o i Ale co to wszystko znaczy? Ju| nie mog, nogi si pode mn uginaj. c o i er a erdykan WoBaBa[ mnie, Kamillo? kamilla Nie,  nie. erdykan Doprawdy, blada jeste[; co chciaBa[ mi powieóie? WezwaBa[ mnie, aby mówi ze mn? kamilla Nie, nie!  Bo|e, Bo|e! c o i scena sma a ica c o i ami a i rz ca si o s oB arza kamilla Czy opu[ciBe[ mnie, o mój Bo|e? Ty wiesz, kiedy tu przybyBam, przysigBam by Ci wiern; kiedy nie chciaBam zosta maB|onk czyj inn ni| Twoj, mniemaBam, i| mó- wi szczerze w obliczu Twoim i mego sumienia; wiesz o tym, Ojcze; nie chcesz mnie ju| zatem? Och! czemu ka|esz kBama samej prawóie? Czemu jestem tak sBaba? Ha! nieszcz[liwa, nie mog si ju| modli. c o i er a erdykan Pycha Pycho! najzgubniejsza z doradczyD czBowieka, po co[ si wcisnBa mióy t óiewczyn a mnie? Oto klczy tutaj, wylkBa i blada, ci[nie do martwych kamieni serce i twarz. MogBa mnie byBa kocha, byli[my stworzeni dla siebie; po co[ spBynBa na nasze wargi, pycho, wówczas gdy rce nasze miaBy si poBczy? kamilla Kto tu szedB za mn? Kto mówi pod tym sklepieniem? Czy to ty, Perdykanie? erdykan O my szaleDcy! my si kochamy, Kamillo. Co za dur nas optaB? Co za czcze sBowa, co za nóne szaleDstwa przeszBy niby zBowró|bny wicher mióy nami? Które z nas chciaBo oszuka drugie? Ach! to |ycie jest samo w sobie tak przykrym snem! po co w nie miesza al red de musset Nie igra si z miBo[ci 39 jeszcze nasze majaki? O mój Bo|e! szcz[cie jest tak rzadk perB w tym ziemskim oceanie! DaBe[ je nam, niebiaDski rybaku, wydobyBe[ dla nas ten nieoszacowany klejnot z gBbin otchBani; a my, istne zepsute óieci, uczynili[my zeD zabawk. Zielona [cie|ka, która nas wiodBa ku sobie, miaBa tak Bagodny spadek, otoczona byBa tak ukwieconymi krzewami, gubiBa si w tak spokojnym widnokrgu! trzeba| byBo, aby pró|no[, czcze Êîazesy i gniew rzuciBy swoje bezksztaBtne gBazy na t niebiaDsk drog, która byBaby nas doprowaóiBa do Ciebie w jednym pocaBunku! Tak, trzeba byBo, aby[my si drczyli wzajem, jeste[my bowiem ludzmi. O, szaleDcy! my si kochamy. ierze  ramio a kamilla Tak, kochamy si, Perdykanie; pozwól mi to czu na twoim sercu. Bóg, który patrzy na nas, nie pogniewa si o to; chce, abym ci kochaBa; wie o tym od pitnastu lat. erdykan Droga istoto, jeste[ moj! aB e  sB c a s rasz rz za oB arzem kamilla To gBos Rozalki. erdykan Skd si tu wziBa? Kiedy[ mnie odwoBaBa, zostawiBem j na schodach. MusiaBa chyba i[ za mn bez mej wieóy. kamilla Wejdzmy w ten kru|ganek, to tam kto[ krzyczaB. erdykan Nie wiem, co si ze mn óieje; doznaj uczucia, jakbym rce miaB zbroczone krwi. Zbrodnia, MiBo[, Zmier kamilla Biedne óieci [leóiBo nas zapewne; znowu widocznie zemdlaBa; chodz, pospieszmy jej z pomoc. Och! jakie to wszystko okrutne! erdykan Nie, doprawdy, ja nie wejd; czuj jaki[ [miertelny chBód, który mnie pora|a. Idz ty, Kamillo, staraj si j otrzezwi. ami a c o i BBagam ci, o Bo|e! nie czyD mnie morderc! Wióisz, co si óieje; jeste[my dwojgiem szalonych óieci, igrali[my z |yciem i [mierci; ale serce nasze jest czyste, nie zab3aj Rozalki, Bo|e sprawiedliwy! Znajd jej m|a, naprawi bBd; jest mBoda, bóie szcz[liwa; nie czyD tego, o Bo|e! mo|esz jeszcze pobBogosBawi czworo swoich óieci. I có|, Kamillo, co si staBo? ami a raca kamilla UmarBa. {egnaj, Perdykanie. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 40 Ten utwór nie jest objty majtkowym prawem autorskim i znajduje si w domenie publicznej, co oznacza |e mo|esz go swobodnie wykorzystywa, publikowa i rozpowszechnia. Je[li utwór opatrzony jest dodatkowymi materiaBami (przypisy, motywy literackie etc.), które podlegaj prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiaBy udostpnione s na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa  Na Tych Samych Warunkach 3.0 PL. yródBo: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/nie-igra-sie-z-miloscia/ Tekst opracowany na podstawie: AlÊîed Musset, Komedje, tom pierwszy, tBum. Tadeusz Boy-{eleDski, Instytut Wydawniczy  BibÉoteka Polska , Warszawa 1920. Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyÊîowa wykonana przez Fundacj Nowoczesna Polska z egzemplarza pochoócego ze zbiorów Aukasza Jachowicza. Dofinansowano ze [rodków Ministra Kultury i òieóictwa Narodowego. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra SekuBa, Paulina ChoromaDska, Wojciech Kotwica. OkBadka na podstawie: Aleksandar Cocek, CC BY-SA 2.0 es rz o e e r Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska  organizacji po|ytku publicznego óiaBajcej na rzecz wolno[ci korzystania z dóbr kultury. Co roku do domeny publicznej przechoói twórczo[ kolejnych autorów. òiki Twojemu wsparciu bóiemy je mogli udostpni wszystkim bezpBatnie. a mo esz om c Przeka| 1% podatku na rozwój Wolnych Lektur: Fundacja Nowoczesna Polska, KRS 0000070056. Pomó| uwolni konkretn ksi|k, wspierajc zbiórk na stronie wolnelektury.pl. Przeka| darowizn na konto: szczegóBy na stronie Fundacji. al red de musset Nie igra si z miBo[ci 41

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NIE IGRA SIĘ Z MIÅOÅšCIÄ„
Buchanan?na Nie igra sie z Miami
nie scigaj sie z miloscia
Nie bójcie się żyć dla miłości
Miłość nie dopuszcza się bezwstydu Pawlukiewicz
Podstawa komputerowego redagowania tekstu nie bój się klawiatury
Nie bój się! Mam Aspergera, nie gryzę Dziecko w interia
Nie?j sie zlemu szefowi i kiepskim kolegom zlysze

więcej podobnych podstron