maszynie miałem nadzieje, że ratuję, chociaż cześć coraz szybciej umykającego czasu przez roztrwonieniem. I tylko lustro przypominało mi, o galopadzie miesięcy i lat. A propos lustra — w trakcie trwających fluktuacji coraz bardziej rozchałturzonej „Sześćdziesiątki” napisałem dla Joachima Lamży, a może Marka Siudyma, albo Witka Dębickiego, następujący monolog:
Mordrala
Pewnego dnia, piłem właśnie płyn po goleniu, kiedy coś mnie podkusiło i popatrzyłem w lustro. Dawniej patrzyłem na nie w ramach porannej toalety, ale ostatnio toaleta się zapchała, a ramy ukradli, wie nie przesadzam z tym oglądaniem. Teraz jednak spojrzałem i odbiło mi. Ale co? Coś zupełnie do mnie nie podobnego. Mordo — powiedziałem do odbicia — „Mojaś ty czy nie moja”? A morda — „Sama pana chciałam o to zapytać”...
Zacząłem się zastanawiać. Właściwie zawsze byłem mimikry. Odziedziczyłem to po babci, która tak świetnie kamuflowała się w lesie, że nawet starzy partyzanci nie potrafili odróżnić jej od ziemianki. Przez to, co rusz wpadali. Inna sprawa, że po wojnie babcię jako ziemiankę rozparcelowali i oddali małorolnym.
Tymczasem umiejętność kamuflażu przerzuciła się na dziadka, który został stroicielem. Min. Potrafił robić takie miny, że aż krzywe lustra pękały, ale kiedy pokazał naszym sąsiadom język, w odpowiedzi usłyszał, że „min niet”, szczęka mu opadła, razem ze sztucznymi zębami, które skonfiskowano na skarb państwa. Taki był mój rodowód — matka pozostała nieznana, ojciec zaś po spełnieniu internacjonał i stycznego obowiązku wrócił do swoich. W domu dziecka, imienia Laurentego Berii, kiedy przydzielano urzędowe nazwiska, wychowawca skubiąc sobie wąsy, a mnie uszy zaproponował — „Ty Leon nazywać się będziesz Kamei”. I tak już zostało — Kamei Leon. Bardzo często zorientowałem się, że barwienie się jest moją drugą naturą — bez trudu zieleniłem się na Święto Ludowe, czerwieniłem Pierwszego Maja i pokrywałem powłoką czekoladową 22 lipca. Potrafiłem też zdobić się paskami — podczas służby w marynarce wszerz, a w więziennictwie wzdłuż. Nie dość na tym. Już jako dziecko zorientowałem się, że nie wolno mi chodzić do ZOO, bo stając przed klatkami mimowolnie upodobniałem się a to do małpy, a to do papugi, a przed wybiegiem słoni koleżanki łapały mnie na trąbę. Później, wraz z pojawieniem się telewizji, bez trudu zmieniałem się w żywe kopie idoli szklanego ekranu. Ileż to razy straszyłem mieszkańców naszego bloku twarzą kapitana Klossa, spikerki Loski, czy