Profesor Zbigniew Kurzawa w rozmowie, którą przeprowadziłem w dniu 1 lutego 2000 roku wprawdzie zastrzegł, że nie czuje się współtwórcą Wydziału, jednak przez wiele lat pracy wniósł olbrzymi wkład w jego rozwój. Pracując w Politechnice od początku lat pięćdziesiątych, Profesor był świadkiem powstawania i funkcjonowania Wydziału. W swojej wypowiedzi wiele miejsca poświęcił Profesorowi Kazimierzowi Kapitańczykowi, jak również docenił zasługi Profesora Jarogniewa Broniarza przy tworzeniu Wydziału.
Panie Profesorze, jak rozpoczęła się Pana praca w Politechnice?
Po skończeniu studiów uniwersyteckich na Wydziale Chemicznym Uniwersytetu Poznańskiego w styczniu 1951 roku dostałem nakaz pracy do Zakładu Obróbki Bezwiórowej. To był Zakład podlegający Instytutowi Mechaniki Precyzyjnej w Warszawie. Pracownia chemiczna Instytutu znajdowała się na terenie Szkoły Inżynierskiej (przyp. red.: ówczesna nazwa Politechniki Poznańskiej), tam, gdzie był Zakład Chemii Ogólnej. Szefem Pracowni był Profesor Kazimierz Kapitańczyk, który miał tam część etatu. Podejmując pracę w Instytucie pracowałem jednocześnie od roku 1952 w Katedrze Chemii Ogólnej Szkoły Inżynierskiej, aczkolwiek oficjalnie przeniosłem się do niej w 1953 roku.
- A więc od pierwszych dni miał Pan Profesor kontakt z Profesorem Kapitańczykiem.
Profesor był kierownikiem Zakładu, a potem Katedry Chemii Ogólnej Szkoły Inżynierskiej, przemianowanej w późniejszych latach na Politechnikę Poznańską. Wtedy oczywiście nie istniał jeszcze Wydział Chemiczny. Pracowałem w Instytucie przez trzy lata. Obecnie jest to Instytut Obróbki Plastycznej, od wielu lat całkowicie samodzielny, w nim pracowało wielu wybitnych uczonych, na przykład profesorowie Tadeusz Rut i Stanisław Olszewski, twórcy wielu wartościowych patentów.
Kapitańczyk, wielki humanista, to jakby poznański Waldorff, również meloman, zajmował się propagowaniem zabytków Poznania. Położył duże zasługi dla odtworzenia cmentarza zasłużonych Wielkopolan, położonego na tyłach przedwojennego Kościoła Garnizonowego. Był inicjatorem sprowadzania zwłok niektórych zasłużonych osób z prowincjonalnych cmentarzy. Był wielkim miłośnikiem Towarzystwa Przyjaciół Miasta Poznania. Napisał też artykuł o zasłużonych Wielkopolanach, głównie literatach, którzy pracowali w Krakowie i we Lwowie. Te osoby wyjechały z Poznania i z Wielkopolski, i w wielu opiniach uchodzą za tamtejszych, a nie za Wielkopolan. Profesor Kapitańczyk odtworzył pamięć o nich, to była bardzo ciekawa praca.
Profesor budził we mnie podziw swoją ogólną erudycją. Był znany ze wspaniałych, merytorycznie i językowo, wystąpień okolicznościowych. Na tyle, ile kultura wymaga, znał łacinę, mówił też po niemiecku. Wspólnie z kolegą Mieczysławem Miedzińskim mówiliśmy, że jak Ojciec Kapitańczyka po I wojnie światowej powiedział do naszego Szefa: “Synu, idź studiować na Uniwersytecie ”, to on się zastanawiał, w którą bramę wejść: w humanistyczną czy w chemiczną.
Był zapalonym melomanem. Ściągał do Poznania wielu wirtuozów fortepianu, w auli U AM urządzał koncerty i nas wszystkich zachęcał do brania w nich udziału.
-17-