(Zamiast recenzji)
Po przeczytaniu książki pierwszym wrażeniem człowieka nie związanego z filozofią, zwłaszcza z filozofią nauki, jest zaskoczenie i podziw: jak wiele można opowiedzieć bez wzorów matematycznych, jak dalece można uogólnić znane od dawna wypowiedzi i stwierdzenia, sprowadzić je do systemu zasad. Człowiek dowiaduje się, jak niespodziewanie wielka jest liczba różnych zasad kosmologicznych.
Wykład zaczyna się od kosmologicznych mitów dawnych Indii, skąd się wywodzi zasada: „Każde miejsce we Wszechświecie jest różne". Potem Autor przechodzi do starożytnej Grecji, której wielcy myśliciele uważali, że „Ziemia jest środkiem Wszechświata". Widać przywiązanie Autora do tego, co nazywa kosmologiczną zasadą koper-nikańską, chociaż Kopernika i jego poprzedników interesowało to. co my dziś nazywamy Układem Słonecznym, a którego pochodzenie jest tematem nauki zwanej dziś nie kosmologią, lecz kosmogonią. Później Giordano Bruno publicznie twierdził, że gwiazdy to dalekie słońca. a jeszcze przed nim mówił o tym Mikołaj Kuzańczyk. Niemniej ko-pernikańska zasada „Wszechświat oglądany z każdej planety wygląda z grubsza jednakowo" dopuszcza daleko idące uogólnienia mogące wchodzić w skład współczesnej kosmologii relatywistycznej. W tym sensie praca Kopernika należy do tych wielkich, teoretycznych osiągnięć ludzkości, które powstały w związku z konkretną epoką, ale zachowały wieczną aktualność. Podobnymi osiągnięciami są równania Maxwella i Diraca, teorie Gibbsa i Einsteina.
Książka wymienia kilka całkowicie różnych podejść w pojmowaniu zasady antropicznej. Sądzę, iż świadczy to z jednej strony o złożoności tej zasady, z drugiej zaś o jej pewnej trywialności. Dla pracownika nauki przywykłego do modelowego ujmowania przyrody, to znaczy ujmowania rzeczywistości z pomocą równań i formuł matematycznych, wydaje się, jakby ta zasada sprowadzała się do tego, że Wszechświat istnieje niezależnie od człowieka, ale opisanie jej z pomocą pojęć, liczb, modeli, równań i formuł jest — oczywiście — bez człowieka niemożliwe. I jeśli ludzkość zginie, cała ta nauka będzie niby „kształt nagrobnego napisu w niepojętym języku", albo i czymś mniej.
Na przykład pojęcie horyzontu jest dostępne tylko dla człowieka, ale istnienie takiej granicy, z której foton wypro-mieniowany w naszą stronę (w stronę obserwatora) i zdążający z maksymalną prędkością możliwą w przyrodzie — z prędkością światła — nigdy do nas nie dojdzie, jest obiektywnie nieuniknione. Do tej granicy dojdzie foton wysłany z miejsca, gdzie obecnie znajduje się obserwator, tylko jeśli został wypro-mieniowany w samym początku rozszerzania Wszechświata. A że wiek Wszechświata jest skończony, więc foton nie może ujść nieskończenie daleko. Ze wzrostem wieku Wszechświata przed nami będą się otwierać coraz to nowe jego części, tak jak ziemski horyzont przy zwiększaniu odległości obserwatora od powierzchni Ziemi. Tylko że dla istotnego poszerzenia kosmologicznego horyzontu trzeba przeczekać kosmologiczne odstępy czasu, wyrażające się w miliardach lat.
Faktowi, że nie możemy obserwować wszystkich części Wszechświata, towarzyszy inny, a mianowicie, że chcielibyśmy, aby nam w zasadzie dostępna była cała jego historia. Ograniczeni jesteśmy w możliwościach przestrzennego poznawania Wszechświata, ale czy również czasowego? To nie zależy od wyboru modelu Wszechświata, a jest związane po prostu z jego rozszerzaniem.
Trzeba zauważyć, że jeśli Wszechświat jest zamknięty, to kiedyś w przyszłości jego rozszerzanie zostanie zastąpione kurczeniem. W momencie zmiany zobaczymy cały Wszechświat, a potem będziemy widzieć również fotony, które zostały wysłane w stronę przeciwną od nas. Najpierw te, które były wysłane w momencie początku, a potem w coraz późniejsze momenty ewolucji Wszechświata. W modelach otwartych istnieje tylko asymptotyczna możliwość przybliżania się do oglądania całego Wszechświata.
Jednak w rzeczywistości oprócz podstawowego horyzontu (geometrycznego, czyli świetlnego) istnieje jeszcze horyzont fizyczny. Jest to również sfera, ale o znacznie mniejszych rozmiarach. Jeśli horyzontowi geometrycznemu odpowiada przesunięcie ku czerwieni z = «, to fizycznemu „zaledwie" z = 1000*1500. Przy większych przesunięciach ku czerwieni promieniowanie istotnie oddziaływało wzajemnie z innymi rodzajami materii. W ostatnim okresie tych oddziaływań było to głównie rozproszenie na swobodnych elektronach. Dlatego tę sferę nazywają sferą ostatniego rozproszenia. Przy rozpraszaniu promieniowanie zmienia w każdym razie kierunek, a czasem i częstotliwość (długość fali). Stąd niesiona przez nie informacja jest rozmyta. W okresie pomiędzy z = 1500 a z = 1000 zachodzi rekombinacja elektronów z jądrami atomowymi, tworzą się neutralne atomy, promieniowanie odłącza się od pozostałej materii i rozprzestrzenia się niezależnie od niej. To jest właśnie owo trzykelwinowe (ściślej 2,7 K) promieniowanie zwane reliktowym lub szczątkowym. Jest ono w dużej mierze izotropowym promieniowaniem ciała czarnego, gdyż zawarta w nim informacja jest rozmyta.
Ale istnieje możliwość zajrzenia w czasy przed epoką rekombinacji. Promieniowanie reliktowe niesie jednak pewną informację o poprzednich epokach, choć nie bezpośrednio, lecz poprzez odchyłki od izotropii i praw promieniowania ciał doskonale czarnych. Owe odchyłki bada wielu badaczy. Buduje się kosztem sporych nakładów finansowych specjalne radioteleskopy i kosmiczne stacje obserwacyjne. Po raz pierwszy anizotropię promieniowania reliktowego zaobserwowała stacja kosmiczna COBE w 1992 r. Dziś mamy już imponujące wyniki, o których powiem dalej. Wielkie nadzieje wiążemy z kosmicznym projektem Planck, planowanym na rok 2005.
Innym sposobem zajrzenia za fizyczny horyzont jest porównanie z obserwacjami teorii pierwotnej nukleosyntezy, której głównym twórcą był G. A. Ga-mow. Tu też mamy wyniki, choć nie tak uderzające.
Ale ciekawe fakty występują nie tylko poza fizycznym horyzontem. Społeczność naukowa chce znać i to, co widać przy przesunięciach ku czerwieni rzędu jednostek. Jeśli w roku 1929 prawo proporcjonalności przesunięcia ku czerwieni do odległości odkrył Hub-ble, obserwując galaktyki, dla których z < 0,004, zaś w roku 1936 doszedł do z = 0,1, to dzisiejsze teleskopy pozwalają badać widma galaktyk mających z = 3-5, a fotometrycznie można określać jeszcze większe przesunięcia, aż do z = 10. Na tej drodze dokonano wielkiego odkrycia.
Przez długi czas kosmolodzy nie mogli znaleźć tak zwanej świecy standardowej, to znaczy jakiegoś typu obiektów, których światłość (wielkość
86 URANIA - Postępy astronomii 2/2003