tylko pięciu... Pięciu kontrrewolucjonistów”, niebezpiecznych wrogów Związku Sowieckiego, element „zdegradowany” — pięciu Polaków. Wiek? Jakże nie spotykany w innych celach, bo wahał słę w granicach od 11 do 15 lat. I to właśnie dzięki temu cela miała dwa okna, piec, sienniki i kilka metrów kwadratowych niezajętego miejsca. To troskliwy Rząd Radziecki, dbały o wychowanie młodego pokolenia, poszedł na kompromis, dając te szalone ulgi w zamian za złamaną młodość, powykręcane palce, wybite zęby, powyrywane włosy i posiniaczone ciało.
Bo z chwilą, gdy się przekroczyło próg pokoju „śledowatiela” — nie było żadnych ulg. Jedynym panem był wtedy obłędny nienawiścią wzrok siepacza i pięść lub kolba nagana.
A więc mieszkało nas pięciu: Bronek, Władek, Adam, Stach i ja. ^Wójtem’* celi był Bronek, chociaż w myśl obowiązujących wśród więźniów form stanowisko to powinien piastować Stach z racji swych ośmiu miesięcy przeżytych za kratam;, podczas gdy reszta w sumie nie miała więcej niż dwa razy tyle. Ale Stach nie chciał. Zresztą, — Bronek był bardziej energiczny, lepiej władał rosyjskim, poza tym — za każde wykroczenie przeciw regulaminów? prócz winnego zbierał cięgi i wójt.
Bronek był lepiej zbudowany i cieszył się najlepsza kondycją fizyczną z nas wszystkich. My ze swej strony — strzegliśmy się bardzo, by z naszej winy plecy Bronka nie stały się bardziej stne.
Najmłodszym był Władek, miał jedenaści lat i jedenaście przepraw przez granicę na Węgry jako... kurier.
Za dwunastym razem wpadł w ręce granicznej straży... Stale wesoły, pełen temperamentu, pełen gorącej wiary w Polskę, n bezkompromisowym, namiętnym patriotyzmie. często podtrzymywał nas na duchu w chwilach ciężkich. Podziwiałem hart jego charakteru, siłę woli i bystrość Inteligencji. Przecież to był jeszcze dzie-ciuch, a chłopięcoŚ£ jego podkreślał mundurek szkolny postrzępiony na śledztwach...
Adam był najstarszy i najbardziej zamknięty w sobie. Bito go bardzo. Młrl zresztą ciężką sprawę. Zarzucano tnu przestępstwa podpadając^ pod wszystko paragrafy sowieckiej konstytucji. Przyznał się tylko do jednego. Nie ta*‘ł tesfo od początku: do- zastrzelenia oficera NKWD w momencie aresztowania...
Stachowi, Bronkowi 1 mnie zarzucono przynależność do polskiej Organizacji.
Pewnego jesiennego dnia, już prawie o zmroku, po kontroli obecności Władek odezwał się nagle:
— Czy wiecie o tyra, że Jutro Jest jedenastego listopada?...
Pytanie zaskoczyło nas. Czas był nam zupełnie niepotrzebny. Czynności dnia codziennego regulował zgrzyt klucza w zamku: mycie się, obiad, „prOwierka”.
Bronek kiedyś prowadził ścienny kalendarz, drapiąc kreski na murze końcem drewnianej łyżki, ale przestał któregoś dnia:
— Na cholerę to się przyda... I tak nigdy nie wyleziemy z świeckiej tiurmy... Wszystko jedno — dzień czy rok...
Dlatego pytanie Władka było czymś nadzwyczajnym. Prawda! Jutro rocznica Niepodległości...
— Że też tak na śmierć można 'zapomnieć!
— Gdybyś pamiętał, to co?...
— TO... to cośby się przygotowało... Trzeba przecież jakoś uczci: ten dzień.
Stach ironicznie się uśmiechnął.
— Więc co na przykład proponujesz?
Władek *z błyszczącymi oczyma wyskoczył na środek celi:
— Koledzy, sza! Mam pomysł. Możemy uświęcić ten dzień bardzo pięknie. Proponuję, aby cały dzień pościć... Nie bru-dzlJ sobie ust sowieckim, więziennym ścierwem. W zamian za to Adam prócz normalnej lekcji historii zadeklamuje nam wyjątki z ,,NOcy Listopadowej”... Adaś?
Adaś leżąc na wznak kiwnął w zamyśleniu głową. Zaległo milczenie. Każdy w głębi siebie ważył ciężar przedsięwzięcia. Bo to. co powiedział Władek, nie było takie proste. Czy wycieńczony do cna organizm ciągłym głodowaniem 1 biciem podporządkuje się woli? T czy ten posl bedzie szczery? Serdeczny? Przecież nikł. nikt z tej piątki nie potrafi zachować rannej porcji chleba do gorącej wody. którą podają pięć minut po nim, bo do tej chwili łapczywe palce przełamią go, rozszarpią, wpakują do drżących ust, wzbudzając w z?Jad ku nowe bolesne kurcze głodowe za pokarmem, którego już nie ma . bo porcja jest tak strasznie mała. tak niesamowicie mała!
— Zgadzacie się? — Pytał z błyszczącymi oczyma Władek.
Tak. Zgadzamy sie wszyscy. T wszystkim robi się nagle dziwnie lekko na duszy...
Pobranych rano pięć porcji chleba leżało nietkniętych na murze okiennym. A za oknem błyszczało niebo. Blade, jesienne, chłodne niebo. W celi było dziwnie cicho. Senne, zmęczone muchy, zbudzone w szparach ścian przez nagłe promienie słońca, leniwie krążyły koło okrętowanej żarówki u sufitu, niezdecydowanym, nie-potrzebnym lotem.
70