ZBIGNIEW ŹAKIEWIC2
niający wszystkie etapy życia mężczyzny”. Na każdym etapie wręcz idealne ucieleśnienie grzechów i cnót swego wieku.
1971 rok
CZY ISTNIEJE
wyobraźnia dantejska, czy też pewien „archetyp” majaczeń i snów mistycznych?
Opowieść księdza K., który nie sądzę, aby miał czas, chęć i potrzebę lektury Boskiej Komedii. A jednak...
W czasie misji w Wałbrzychu spowiedź przez cały dzień. Spowiedź wyjątkowa długa (tłumy ludzi) i ciężka: kilku osobom ksiądz K. nie dał rozgrzeszenia (nie chcieli zerwać z grzechem, nie czuli swej winy). W tym samym czasie długie kazania dwóch misjonarzy, w tym księdza o historycznym nazwisku obrońcy Częstochowy. Wreszcie o 23.00 koniec. Ksiądz K. nie może wstać z miejsca: zamiast nóg — drewno. Z ogromnym wysiłkiem podnosi się, udaje się na górę, a tam na stole już wszystko sprzątnięte (nie jadł od obiadu), gdyż siostra A., z poznańskiego, lubiła punktualność i porządek. Do swego pokoiku ksiądz K. trafia na wpół przytomny, rozbiera się. Przy okazji wywraca krzesło. Na ręcznym zegarku jest już za pięć minut 24.00 Jedną ręką naciąga kołdrę, drugą gasi lampkę.
Wpada w studnie snów. Dwóch zafrasowanych penitentów przy łóżku, drapią się w nos: chcą się wyspowiadać. Ksiądz K: — ja nie potrafię, tylko ksiądz (tu wymienia owego księdza o historycznym nazwisku). Zbiega po schodach na dół. W kościele księdza nie ma, wraca więc do swego pokoju i widzi, że poszukiwany ksiądz już jednego wyspowiadał, a drugiemu daje rozgrzeszenie.
I wówczas dostrzega, że pod ścianą stoi mężczyzna, ma długi zwierzęcy ogon i tym ogonem waląc o podłogę mówi: — I ty coś chcesz ode mnie, skoro sam... (tu nie zapamiętałem słów, ale intencja owego odezwania się była taka: jak możesz mnie potępiać skoro sam jesteś, wiesz kim...).
Ksiądz K. budzi się przerażony. Zapala lampkę. Jest za trzy minuty 24.00. Cała historia trwała dwie minuty! Czuje że ma spoconą potylicę. Gasi światło. I znów widzi pokoik i siebie. Wychodzi z pokoju bo jest bardzo głodny. Od razu unosi się w ogromnej przestrzeni. Jasność. W tej jasności przechadzają się grupkami, po 3, 4, ludzie. Wszędzie drzwi które dokądś prowadzą. Gdy chce je otworzyć mówią mu, że to nie dla niego. Jest wciąż bardzo głodny i oto trafia do kuchni dla aniołów. Wewnątrz jasność, aromat, czystość. Ale to też nie dla niego. Wychodzi i błąka się czas pewien aż trafia do ogromnej kuchni-pieczary: kuchnia diabelska. Na sztalugach
1130