podrywało przysypiających niektórych starszych czytelników. Pod ścianą północną stał regał na czasopisma. Początkowo całą długą dolną półkę zajmowały dzienniki i pisma w języku rosyjskim, o charakterystycznym, niezbyt przyjemnym zapachu. Po kilku latach w tym miejscu wykładałyśmy dzienniki partyjne z innych województw (w tym czasie było 49 miast wojewódzkich). Czasopisma miały mało estetyczny wygląd, przychodziły pocztą zwinięte w ciasny rulon. Natomiast za biurkiem dyżurnego bibliotekarza cała ściana wypełniona grzbietami wielotomowych encyklopedii i słowników przedstawiała się imponująco. Z czytelni przechodziło się od razu do magazynu. Stały tam dwa biurka, kierowniczki i drugie wspólne dla personelu. Na regałach przyściennych zgromadzony był księgozbiór podręczny. Książki nie miały sygnatur, odszukanie potrzebnej pozycji było dużym wyzwaniem. Połowę magazynu zajmowały regały z księgozbiorem śląskim, (w tym czasie jeszcze niezbyt licznym, ale szybko powiększającym się). W pozostałej części magazynowej znajdowały się czasopisma. Umieszczone na półkach dużych, głębokich drewnianych regałów, (podobno pochodziły z niemieckiej przedwojennej biblioteki), wykonanych specjalnie na czasopisma. Ciasnota spowodowana znaczną liczbą tytułów i roczników utrudniała znalezienie konkretnego numeru. Starsze roczniki wynoszone były do magazynu na strych. Aż dziw, że na tak wykorzystanej powierzchni znalazło się jeszcze miejsce na kserograf. Zrobienie jednej odbitki na tym urządzeniu było pracochłonne i zajmowało kilka minut! Z magazynu można było przejść do działu zbiorów specjalnych. Niezbyt duży pokój wypełniały cztery biurka, a pod ścianami regały z księgozbiorem podręcznym oraz książkami poświęconym sztuce (tzw. Grafika).
Opuszczamy czytelnię.... charakterystyczne skrzypienie drzwi (nie pomagało żadne smarowanie) sygnalizowało wejście lub wyjście czytelnika.
Magazyn na strychu. Po wejściu należało od razu zgiąć się w pół, żeby chronić głowę. Niski i spadzisty betonowy strop niejednemu nabił guza na głowie. Na strychu - upał latem, zimą niska temperatura, ciasno, półmrok. Światło nie docierało wszędzie, chodziło się z przenośną lampą na długim kablu. Przez środek jednego z pomieszczeń, na wysokości kolan, dodatkowa przeszkoda - rury centralnego ogrzewania. Pracownicy pokonywali kilometry, czytelnia - strych, strych - czytelnia. A do tego z obciążeniem, tomy czasopism różnego formatu, do czytelni dla czytelnika, i z powrotem do magazynu.
W piątkowe lub sobotnie popołudnia pani Muszyńska (lokatorka mieszkania służbowego) urządzała pranie i na drugim piętrze wisiały na sznurach kalesony jej męża, białe, z troczkami do wiązania... Czasem, z parteru aż po strych, niosły się smakowite zapachy topionej słoninki z cebulką. To dziadek Januszczak - nasz portier - przygotowywał smalec, albo pani Muszyńska gotowała obiad.
Lata mijały, powoli przybywało nam miejsca, dostaliśmy budynek przy Piastowskiej 19. Aż nadszedł rok 1997, który całe nasze uporządkowane życie przewrócił do góry nogami. Dzisiaj biblioteka jest zupełnie inna, przestronna, jasna. Czytelnia zajmuje całe pierwsze piętro dwóch połączonych budynków (ul. Pia-
47