rzami przyrody. Gdzie teraz można ich spotkać? Może w lesie, tam jest jeszcze najwięcej kolorów. Ubrałam się szybko, wsiadłam w samochód i po paru minutach byłam już w lesie. Stanęłam zadyszana wśród drzew, a wokół mnie przepływały faliście barwy jesieni złocista czerwień, czerwony brąz pops-trzone tylko gdzieniegdzie zielonymi plamkami. Jeden sfrunął powoli na moje ramię. Na brzegach był żółty, w środku czerwieniła się maleńka plamka.
— Hej — szepnął mi do ucha — znów się spotykamy.
Spojrzałam przestraszona na ramię, by zaraz się uśmiechnąć.
— Krasnoludekl Mój krasnoludek! — krzyknęłam uradowana.
Ryj. Płotr Nakonlecwy
— Co się tak cieszysz? Mrugnął wesoło przypominając mi, że tymi właśnie słowami przywitałam go w zimie.
— Cieszę się, że jesteś — odpowiedziałam zgodnie z regułami gry. Roześmieliśmy się obydwoje. Po czym przebiegł z mojego lewego ramienia na prawe. Na lewym pozostał liść. Przyjrzałam mu się uważnie, gdyż na środku nadal tkwiła czerwona plama.
— Ty chyba farbujesz! krzyknęłam do krasnoludka zejdź natychmiast z mojej kurtki!
— Nic się nie bój, zostawiam ślady tylko na żywym materiale, kurtka jest martwa więc nic się jej nie stanie. Ale mogę ci namalować rumieńce.
Z tymi słowami przysunął się niebezpiecznie do mojego policzka.
— Nie — wrzasnęłam — lepiej mi powiedz skąd masz tyle kolorów na sobie, zimą wyglądałeś jak wysuszony i podeptany kwiatek, a teraz proszę czerwone ubranko, zielone buty, niebieska chustka w butonierce, żółty krawat...
Podciągnął nogawkę spodni i dodał: No i jeszcze pomarańczowe skarpetki.
— No i jeszcze fioletowy nos — dorzuciłam złośliwie.
— To od częstego wąchania fiołków, uwielbiam ten zapach, ale mi się już kończy zapasik — westchnął smutno.
Rozejrzałam się wokół. Ostatnie liście opuszczały goło sterczące gałęzie. Słońce było już tylko cieniem złocistego króla letnich dni. Deszcze wymyły z nieba cały błękit, pozostawiając wyblakłą szarość, tylko krasnoludek trzymał się jako tako.
— Sama widzisz, jeszcze poprzytulam się do ostatnich jesiennych jabłek, skończę loty na liściach i sam zacznę blednąc J, znikać... chyba że...
Chyba że... — podjęłam za niego w nagłym przebłysku — ja pomyślę o tobie i ożywię w wyobraźni twoje kolory.
Krasnoludek uśmiechnął się uradowany, że wreszcie zrozumiałam dlaczego powinno się myśleć o krasnoludkach. Przysunął się do mojego policzka zostawiając na nim różową plamę, przeskoczył na drugie ramię i przysunął się do drugiego policzka. Potem usiadł na liściu i pożeglował z wiatrem. A ja stałam z płonącymi policzkami w pustym lesie.
Wracałam do domu zziębnięta i zmęczona, marząc o ciepłej herbacie i o starym fotelu, w którym najlepiej czyta się przyrodnicze książki. W ciężkiej siatce oprócz codziennych zakupów tkwiła książka profesora Pieniążka „Na oknie kwitną cytryny”, do której radośnie biegły moje myśli. Już z daleka dostrzegłam złowieszczo bielącą się płachtę papieru, uwieszoną na klamce moich drzwi. Fotel odpłynął z moich marzeń, na jego miejscu pojawiła się kartka papieru z dużym znakiem zapytania. Niejasne przeczucie mówiło mi. że ktoś już zaprogramował mój wolny wieczór.
Westchnienie ulgi. jakie wyrwało mi się na widok kulfo-niastego napisu ZAPROSZENIE okazało się przedwczesne, gdyż dalej biegły następujące słowa:
„Jutro około godziny 16 odbędzie się bal karnawałowy. Obowiązuje przebranie.
Michaś
PS. Przyjdę wcześniej i pomogę ci przystroić twój pokój kominkowy.
Dopisek na zaproszeniu jasno określał, że bal odbędzie się u mnie. No cóż jest przecież karnawał, nie można go spędzić
* książką w ręku, wytłumaczyłam sobie zdecydowanie i zabra-
49
— Akocnt
•