36
w swoim warsztacie naukowym. Mimo to mógł publikować w kraju i za granicą i nigdy nie był sekowany z powodów niestosowania się do zasad warsztatu materializmu historycznego. Jakże więc naiwnie i fałszywie pobrzmiewają wypowiedzi dzisiejszych historycznych propagadzistów o rzekomym mo-nizmie metodologicznym w historiografii okresu Polski Ludowej i o tym, że jeśli nie uprawiało się historii o obliczu marksistowskim, nie miało się szans na publikacje swoich prac, nie można było wyjeżdżać za granicę, a publikowanie tam wymagało zgody najwyższych czynników partyjnych i rządowych. Tyrowicz, któiy w okresie realnego socjalizmu ogłosił drukiem blisko półtora tysiąca tek-stów, w tym około stu na Zachodzie, jest zaprzeczeniem bzdurnych domysłów różnych poprzednich i dzisiejszych nieudaczników, którzy swoją indolencję próbują uzasadniać ograniczeniami politycznymi. Tyrowicz nie rozumiał też modnej w latach sześćdziesiątych socjologii historii. Kiedyś na zadane mi pytanie „co teraz czytasz” odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że Moralność mieszczańską Marii Ossowskiej. Na to z wyraźnym grymasem odrzekł, że powinienem sobie znaleźć lepszą lekturę. Wyjaśnił, że od książki historycznej trzeba oczekiwać miarodajnego osadzenia na źródłach, nie zaś na wątłych założeniach teoretycznych, których nie można ani potwierdzić, ani im zaprzeczyć.
Tak jak nie miał czci dla francuskiej ma-krohistorii i spowinowaconej z nią socjologii historii, jak obojętna mu była metodologia marksistowska, tak samo nie darzył względami włoskiej mikrohistorii, choć wiedział, że Carlo Ginzburg, Fdoardo Grendi czy Gio-vanni Levi zapoczątkowali coś, co było warte poznania. Kiedyś mówił mi, że korespondował z Carlem Ponim, czołową postacią włoskiej szkoły mikrohistorycznej, ale nie umiał poradzić sobie ze strukturą pojęciową włoskiego adwersarza, toteż kontakt ustał. Chociaż sam uprawiał mikrohistorię, zwłaszcza mikrobiografię historyczną, to jednak nie plasował się wśród tej grupy badaczy, bo i teoria badań historycznych nie pochłaniała go na tyle, aby afiliować się, a zwłaszcza być afiliowanym przez taką czy inną szkołę historyczną.
Uczestnicząc w wy kładach i seminariach M. Tyrowicza można było wiele skorzystać. Oczywiście nie w sensie wiedzy faktograficznej z zakresu historii powszechnej XIX i XX wieku, którą wykładał, lecz w znaczeniu ukazywanego przezeń stosunku do historii i do przeszłości. Jego komentarze na tematy historyczne z pewnym dyskretnym odniesieniem do współczesności były niezwykle pouczające. Choć nie wdawał się w dywagacje polityczne, to jednak z jego wykładu przebijała troska o wyjaśnianie współczesności politycznej na podstawie spuścizny przeszłości.
Pod względem formy jego wykład nie był atrakcyjny. Tyrowicz bardzo pięknie operował prozą historyczną w swroich pracach, ale nie posiadał daru pięknego przemawiania. Wykładając, po prostu siedział za biurkiem i referował swoje notatki, nierzadko pożółkłe ze starości, a od czasu do czasu komentował wyłożone fakty, pochylając się ku współczesności. Nie było tego wriele, ale dla tych komentarzy warto było na jego wykłady przychodzić.
Seminaria magisterskie prowadził zgodnie z tradycyjnymi regułami, które z pewnością przejął od swoich mistrzów — Adama Szelągowskiego, Stanisława Zakrzewskiego, Franciszka Bujaka czy Juliusza Kleinera. Z grubsza biorąc polegało to na „oswajaniu” studenta z tematem, który był mu dany. Raczej nie dopuszczał do grymasów studentów przy wyborze problemu czy tematu badań. Oczekiwał dobrej kwerendy bibliograficznej i źródłowej, ale nie żądał kwerendy w źródłach rękopiśmiennych. Źródła drukowane i dobra znajomość opracowań „bliższych” i „dalszych” tematowi miały stanowić podstawrę pracy magisterskiej. W przypadku pracy doktorskiej