w
zdymisjonowaniu przez ministra demokratycznie wybranego rektora, to „dość znaczący incydent", o który pan pyta.
T. B.: Był na ogół powściągliwy i nie wyrażał publicznie swoich opinii o panującej władzy. W rozmowach prywatnych nie szczędził krytycznych uwag o zachowaniu rządzących. W pewnym sensie czuł się inwigilowany, zwłaszcza gdy widział często stojący przed Jego domem tajemniczy samochód.
T. Z.: Kiedy zaczynałem pracę, Profesor był już wtedy rektorem i prorektorem. Pełnił te funkcje po październiku '56 i wszyscy wiedzieli, że nie był on człowiekiem z nadania politycznego.
Pewien incydent utkwił mi niezwykle mocno w pamięci. Otóż w tamtym czasie zajmowałem się również biblioteką zakładową. Była niezwykle duża, miała kilka tysięcy książek, a w tym komplet dzieł Lenina. Profesor powiedział kiedyś, mniej więcej, coś takiego: "Proszę pana, to oczywiście jest niewiele warte, ale to było. Może i głupio to trzymać, ale to jest historia.” Była tam także pewna książka zawierająca zapisy z sympozjum biologicznego zorganizowanego w Jeleniej Górze we wczesnych latach pięćdziesiątych. Sympozjum to polegało na tym, że zjeżdżali się tam znaczący polscy biolodzy i każdy, w ciągu pięciu minut, miał przemawiać oraz ustosunkować się do rzeczywistości i tak zwanej postępowej biologii. Profesor powiedział: „ Niech pan to przeczyta i przemyśli.” Tylko tyle.
Pamiętam także pewną typową historię: Profesor, jak przystało na dobrego szefa, robił regularnie zebrania zakładowe, w których uczestniczyło zawsze kilkanaście osób. Każdemu zdarzało się mieć coś na sumieniu, a Profesor bardzo skrupulatnie dociekał czemu coś jest nie kupione, czemu nie załatwione, czemu nie posprzątane... Zebrania zawsze odbywały się o ósmej rano i były protokołowane. Jedno z tych zebrań wypadło akurat pierwszego kwietnia. Profesor chciał wtedy robić doświadczenia związane z gruźlicą i potrzebował do tego chomików, w związku z czym pojawił się problem: skąd wziąć te chomiki ... Nagle Zbyszek Jóźwik mówi, że wie. I że zakonnicy z pewnego klasztoru zajmują się hodowlą chomików, a potem je sprzedają. Profesor się ucieszył, „To świetnie!”, a ponieważ uwielbiał telefonować, to natychmiast złapał za słuchawkę, wykręcił numer i ze śmiechem zawołał: „Witam przewielebnych!" Rozmowa ruszyła w tym duchu i On pyta: „Czy macie chomiki?” "Tak? Macie? No to znakomicie!” „A są białe i czarne? A pasiaste?” Słuchamy tego wszyscy, nie bardzo wiedząc, co myśleć, a nagle On nie posiada się ze zdumienia: „ Jak to? Będziecie je dostarczać w trumnach?!” Okazało się, że się dodzwonił do Zakładu pogrzebowego...
T. B.: I wybuchł śmiechem! Śmiech rozbrzmiewał w naszym zakładzie, jak w rzadko którym.
T. Z.: To jest charakterystyczne - proszę sobie wyobrazić profesora, który w ten sposób chciał kupić chomiki i został tak potraktowany. Inny, być może, by się nadął, obraził. On śmiał się do rozpuku.
S. H.: A jak się wtedy pracowało? Zakład Fizjologii Roślin podobno mieścił się w zaadaptowanej kuchni...
T. B.: Warunki lokalowe Zakładu w pierwszych latach istnienia UMCS były niezwykle trudne. Zakład zajmował wówczas mieszkanie w czynszowym budynku przy Alejach Racławickich. Pracownie mieściły się m.in. w zaadaptowanej kuchni, a pracujący wówczas w Zakładzie prof. W Goldfinger-Kunicki dokonywał ważnych odkryć z zakresu mikrobiologii pracując w byłej łazience.
T. B.: Profesor poszedł na emeryturę w 1974 roku i, jak sam mówił o sobie - przeszedł w stan twórczego spoczynku. W Zakładzie nadal bywał codziennie. Często wciągał nas w długie dyskusje na różne tematy, odrywające nas niekiedy od innych ważnych spraw. O Jego emerytalnej aktywności świadczy spis publikacji Zakładu obejmujący ten okres życia Profesora. Początkowo była to kontynuacja wcześniejszych badań nad potencjałami czynnościowymi roślin. Później - główne przemyślenia Profesora dotyczące biologicznych podstaw kultury, udziału biologii w tradycjach uniwersytetu europejskiego oraz jej roli w integracji nauk przyrodniczych i humanistycznych. Rozważania nad poglądami Linneusza na jednostki systematyczne oraz Alberta z Lauingen na rośliny i zwierzęta podkreślają ciągle żywe zainteresowanie Mistrza problematyką filozoficzną. Ujawniają jego rozległą wiedzę oraz szerokie zainteresowania naukowe do ostatnich dni życia.
A. T.: Po przejściu na emeryturę Profesor prowadził pewne eksperymenty, w których uczestniczył cały Zakład, zarówno starsi, jak i młodsi. Pamiętam, że i ja byłam do nich zapraszana. Nie polegało to na tym, że Profesor chciał osiągnąć jakieś rewelacyjne wyniki na skalę światową, tylko planował to, co go interesowało i... bawiło. Pomagaliśmy na przykład w uprawie roślin tropikalnych w Zakładzie. I dla stworzenia im warunków bliskich naturalnemu środowisku, mieliśmy zalecone podlewanie ich gorącą wodą (śmiech). Pamiętam, że właśnie w takich eksperymentach uczestniczyli wszyscy.
T. Z.: Raz miałem okazję być na takim spotkaniu. Ich kontekst nie był polityczny, chociaż spotykali się tam ludzie o różnych poglądach, także - politycznych.Wydaje mi się, że Profesor był po prostu ponad to, chociaż jego stanowisko było dla wszystkich jasne. Przeżył pierwszą wojnę, drugą wojnę, Niemców, Rosjan, komunizm i chociaż miał wiele wspomnień z tym związanych, to duszą żył w świecie nauki i filozofii.
T. B.: Zapraszał tylko wybranych rozmówców. Mnie osobiście tam nie było, ale czasem lubił zadawać także mnie różne prowokacyjne pytania, żeby się dowiedzieć, co na dany temat myślę.
T. Z.: Oczywiście. Czasem dostawał opryszczki, puchł troszeczkę i wtedy stawał się nieznośny. Jeśli było wtedy jakieś kolokwium, to studenci również boleśnie to odczuwali. Pokazywał: „No i niech pan zobaczy, co mi się zrobiło!” To było w zasadzie jego jedyne widoczne schorzenie. Miał żelazne zdrowie, nie przypominam sobie, żeby w ogóle chorował.
A. T.: Później, kiedy czasem bardzo Go bolała noga, by-
21
WlADOMOŚCI UNIWERSYTECKIE. czerwiec 2007