w
W.W.: Kiedyś, kiedy prof. Adam Wiliński był członkiem komisji dyscyplinarnej, zdarzyło się, że jednego z asystentów zatrzymała policja po tym, jak pił piwo. Nie wypił dużo: jedno, może dwa, ale wybuchł skandal. Nie dotyczył on tego ile asystent wypił, ani czego, ale jak - z kufla! Przy bufecie! W „Koziołku”!
S.H.: Skąd się brał autorytet Profesora Mazurkiewicza? Przecież był przyjazny, łagodny - to skłania to skracania dystansu.
W.W.: Kluczową rolę grał znak czasu i doświadczenie życiowe, jakie miał.
A.K.: Był niezwykle mądry życiowo. Można było szukać u Niego rady prawie na każdy temat. Wiele spraw się na to składało: praca w adwokaturze, posłowanie, obóz wojenny i wojna. W dodatku był otwarty i bardzo chłonny - dużo czytał, dużo jeździł. Opowiadał mi, że przed wojną zwiedził sporą część Europy, całe Bałkany i Francję. Był człowiekiem wiele wiedzącym i otwartym, a do tego - eleganckim i bardzo kulturalnym.
W.W.: Są pewne osobowości, które w naturalny sposób wytwarzają autorytet wokół siebie i On do nich należał.
A. K.: Kiedy się na Niego spojrzało widać było, że to Pan Profesor.
A.D.: Czy dzisiaj żyje jeszcze Jego legenda?
A.K.: Umarł trzydzieści lat temu i dla studentów to jest czas przeszły dokonany. Nie ma już takiego studenta, który by Go widział, a ci, co Go znali, u Niego studiowali - już są starsi; mają około sześćdziesięciu lat. W naszej katedrze tylko my - nas dwóch - jeszcze Profesora pamiętamy. Ale jeśli się czasem spotkamy w dawnym gronie, na przykład z prof. Wiesławem Skrzydło, to wspominamy lego bon-moty i jego samego. Kiedy mam seminarium z czwartym rokiem, to pierwszy semestr poświęcam rozwojowi nauki prawa, ważnym postaciom, poczynając od dawnych, ale też trochę czasu poświęcam ludziom tego wydziału. Studenci dowiadują się trochę o profesorach tego wydziału i o Profesorze Mazurkiewiczu, przynajmniej ta dzie-sięcio-, dwunastoosobowa grupka.
Mam szczęście być tutaj już pięćdziesiąt lat, od początku studiów poczynając, kiedy Wydział Prawa miał lat zaledwie siedem. I byłem świadkiem prawie całej jego historii.
A.D.: Jak Profesor przywykł do Polski Ludowej? To chyba było niełatwe...
A.K.: Siłą rzeczy - jak my wszyscy. Wbrew upowszechnianej opinii, Polska nie była wtedy jednym wielkim obozem koncentracyjnym, gdzie wszyscy walczyli z systemem. Kilkadziesiąt milionów ludzi tutaj żyło, kochało się, płodziło dzieci, chodziło do kościoła, uczyło się i miało się dobrze. Tylko nieliczni walczyli i za nimi chodziła bezpieka. Pod względem materialnym było średnio, ale i nie było żebraków na ulicach. Nie zdarzało się, żeby komuś brakowało na mleko, chleb czy ser. I Profesor Mazurkiewicz należał do tego pokolenia, które tutaj żyło i miało możliwość realizować się zawodowo.
W.W.: Gdyby obserwować kariery naukowe ludzi tych czasów, to większość naukowców zdecydowała się zostać. Zwłaszcza z nauk prawnych niewiele osób wybrało emigrację. Dotyczyło to przede wszystkim całego Uniwersytetu Warszawskiego przedwojennego, czy Jagiellońskiego. To o czymś świadczy. Ludzie nauki - a Profesor Mazurkiewicz z nimi - uważali, że tu jest ich miejsce.
A.K.: I gdy znowu zmieniał się ustrój nikt z nas, a na pewno nikt w tej katedrze, nie musiał się wstydzić tego, co napisał wcześniej, bo pisało się rzetelnie i ten solidny warsztat to była zasługa Mazurkiewicza.
W.W.: Twórczość Profesora Mazurkiewicza to taka twórczość, do której się dzisiaj sięga. I to jest cenne, bo niektóre dzieła mijają. Została też po Nim umiejętność rzetelnej pracy naukowej, tego bezwzględnie wymagał. To były czasy, kiedy pracę magisterską pisało się na podstawie zasobów archiwalnych, co dzisiaj jest niemożliwe do wyegzekwowania. A On tego wymagał i to było normalne.
S.H.: Jakie wrażenie na Profesorze zrobił ferment w 1976rok? Było to rok przed Jego śmiercią.
A.K.: już tego nie odbierał. Po przejściu na emeryturę, w 1974 roku, bardzo szybko się postarzał i coraz gorzej się czuł. Można powiedzieć, że wtedy skończyło się dla Niego prawdziwe życie. Starość dopadła Go gwałtownie, jeszcze w 1972 roku, kiedy szliśmy do stołówki Kleina na placu Litewskim - tam, gdzie dzisiaj jest pedagogika - a chodziliśmy stąd, to szedł tak dobrym krokiem, że czasem ciężko było Go dogonić.
S.H.: Był szczęśliwym człowiekiem?
A.K.: Tak. Pomimo że jego żona bardzo chorowała, była operowana - miała kłopoty z sercem, a On bardzo to przeżywał i ciągle się to na Nim kładło cieniem, jego właściwe życie było tutaj, tutaj się spełniał.
W.W.: Można powiedzieć, że poświęcił życie nauce. W tym zawsze jest element pozanaukowy - jak osobowość.
A.K.: Zawsze mówił tak: „Pamiętaj chłopaku, uczonym na nagrobkach piszą: poświęcił się nauce”. Jeżeli profesor odchodzi i nie pozostawia po sobie nikogo, to jest niedobrze.
A.D.: A Jemu to napisali?
A.K.: Nie, niestety: to tylko powiedzenie.
S.H.: Profesor zostawił przecież Panów. Kim On dla Panów jest? Ojcem? Nauczycielem? Mistrzem?
A.K.: Mistrzem, ale nie tylko - był dla mnie jak ojciec i myślę, że dla profesora Witkowskiego też. To był po prostu taki człowiek. Wszystko, czego się nauczyłem - od warsztatu poczynając, od szacunku do źródeł, do takich zwyklejszych spraw - to wszystko jest zasługa Profesora. Nabrałem przy Nim wiele ogłady. Zawsze kojarzył mi się z człowiekiem uniwersytetu i chciałem być do Niego podobny.
W.W.: Był ojcem naukowym, ale nie tylko - można było przyjść do Niego z każdą życiową sprawą.
A.K.: Nawet gdy się rozmawia z różnymi ludźmi - z tymi którzy Go znali - to jeszcze nie spotkałem się z osobą, która by się wyrażała o Nim inaczej, niż ciepło.
Rozmawiały:
Agata Domańska Sylwia Hejno
Przypisy:
1 Pomnik Józefa Mazurkiewicza znajduje się w lubelskim miasteczku akademickim, autorem jest Sławomir Mieleszko, profesor w Instytucie Sztuk Pięknych UMCS.
27
Wiadomości Uniwersyteckie-. grudzień 2006