Kiedy wracam do pałatki - szczęśliwa, że wobec zwolnienia nie muszę czekać prowierki, że mogę się kłaść i spać - dowiaduję się, że był właśnie przed chwilą brygadier i wycofał te wszystkie, które dostały skierowanie do sangrodka. Mamy się zbierać z wieszczami i dziś jeszcze iść piechotą do Czumy!
Człowiek to strasznie silne bydlę! Naprawdę! Dwadzieścia chorych, wycieńczonych kobiet, po całodziennej pracy - rusza w godzinę potem w tundrę. Tylko dzięki awanturze, którą wyciął zalany wracz naczelnikowi, dostałyśmy wózek pod rzeczy. Nie wszystkie jednak się zmieszczą. Część worków musimy nieść same.
Nie wiem, jak zacząć mówić o tej drodze. Po prostu brak mi słów, dziś jeszcze... To, że człowiek nie padł i nie został gdzieś w bagnie - to cud! Chwilami miałam wrażenie, że to nie ja idę, tylko jakieś obce, niewiadome „coś”, do czego by mnie przykuto i co by mnie wlokło za sobą przez tę przeklętą tundrę jak bezwładny, bolący tobół. Pruję się przez krzaki borówek kolanami, bo nie mam sił oderwać stóp od ziemi, by je przestąpić, Pończochy już w strzępach. Teraz kolej na skórę. Nie mogę przeskoczyć z jednej gąbczastej kępy na drugą i walę się co parę kroków w bagno, twarzą i rękami. Długo trwa, nim się zdobędę na to, by się dźwignąć. Całe szczęście, że mam gorączkę! Ona, zdaje się, jest tym motorem, który mnie trzyma i pędzi. Tylko ten słony ból w krzyżach i przy każdym wstrząsie - coraz silniejsze kurcze kiszek!
Po pewnym czasie - w chwili, kiedy mnie mija jeden z konwojentów, uświadamiam sobie nagle, że już od dawna w głos płaczę. Tak przed siebie. W pustkę. Na oślep. Dziwny rodzaj płaczu, którego nie znam. Płacz nieprzynoszący żadnej ulgi, bo się go nie czuje. Cudzy płacz. Dowiedziałam się o nim dopiero, kiedy ucichł na widok wroga.
- Długo będziemy tak iść? - pytam go ni w pięć, ni w dziewięć.
- Do samej śmierci - odpowiada mi przez ramię, obojętnie, rzeczowo, bez śladu kpin. Dał po prostu wyczerpującą odpowiedź i poszedł dalej.
W Czumie jesteśmy, zdaje się, nad ranem. Ale to trudno poznać. Słońce świeci cały czas. Wpędzają nas do małej izdebki z narami, na których śpi kilkunastu rozwalonych mężczyzn. To nocna - zmieniona właśnie -szychta kolejarzy.
W izdebce upał i smród niewiarygodny: czosnek, pot, cuchnące nogi i wszystko, czym zmęczony, nieodpowiedzialny za siebie, ciężkim chle-
197