w
konanych, że znaleźli dojście do samego dziekana. Dlatego po tym zajściu Profesor Mazurkiewicz był bardzo niezadowolony. A zwracał na siebie uwagę - był bardzo eleganckim mężczyzną, zawsze dobrze ubranym, czyściutkim, wyprasowanym, z dobrze dobranym krawatem.
Cechą charakterystyczną Profesora były też niezwykle trafne powiedzonka. Kiedy ktoś pytał Profesora czy, na przykład, można zapalić w Jego obecności, to On odpowiadał: „Ależ proszę bardzo, ja jestem umiarkowanie niepalący". Ktoś robił duże oczy, a On dodawał: „To znaczy, że nie przeszkadza mi, kiedy ktoś pali”. Sam nie palił. Była kiedyś taka zabawna sytuacja na humanistyce. W krótszym skrzydle, w tym starym budynku - gdzie wychodziło się na początku korytarza z pokoju Profesora na trzecim piętrze - to vis a vis było wejście do toalety męskiej i zaraz potem - damskiej. Naturalnie zmorą było to, że ciągle były otwarte drzwi. I kiedyś, kiedy staliśmy z Profesorem na korytarzu, wyszła studentka z damskiej toalety; zostawiła otwarte drzwi i Mu się ukłoniła. On się grzecznie odkłonił, po czym powiedział niezwykle grzecznie: „Przepraszam panienko: czy pani może tam przed chwilą posadziła fiołki?" Dziewczyna się spłoniła, przeprosiła, wróciła i zamknęła drzwi. Myślę, ze od tej pory już zawsze o tym pamiętała.
A.D.: W jaki sposób praktyka adwokacka i doświadczenia sejmowe wpływały na Jego wykłady z historii prawa?
A.K.: Chociaż nie był wybitnym, porywającym mówcą - może nie miał takiego esprit - ale był bardzo dobrym wykładowcą. Był bardzo uporządkowany, adwokacki, logiczny. Wszystkie jego wywody idealnie się ze sobą zazębiały. Zapewne tak na Niego wpłynęła praktyka sejmowa.
W.W.: Profesor Mazurkiewicz zajmował się głównie cywilisty-ką, prawo karne Go nie interesowało. W pewnym sensie unosił się nad nim duch adwokatury. Wydaje mi się, że ta praktyka pozwoliła Mu dostrzec ważną lukę badawczą w polskim prawie; myślę o miastach prywatnych, o problemie własności - w tym kierunku chciał pójść.
S.H.: Odpowiadała Mu bardziej spokojna praca naukowa - będąca nieco bardziej w cieniu - niż praca w adwokaturze?
A.K.: Absolutnie nie był typem wiecowca.
W.W.: Również jako adwokat taki nie był. Kiedy dzisiaj czasem się patrzy na adwokatów, tych czynnych w życiu publicznym, to wystarczy włączyć telewizor. On był inny - to był raczej typ adwokata spokojnego, skrupulatnego, dobrze się przygotowującego do każdej sprawy, ale nie takiego, który by rozdzierał szaty przed Wysokim Sądem.
A.K.:... i który by mówił na koniec każdej rozprawy: „Ta mała książeczka, bliska sercu każdego prawnika...” Bo tacy też są.
W.W.: Wydaje mi się, że On swoje powołanie odnalazł właśnie w pracy naukowej, dydaktycznej, a nie gabinetowej. To był rok pięćdziesiąty - pięćdziesiąty pierwszy, kiedy rozpoczynał badania archiwalne wraz ze swoim pierwszym zespołem: Władysławem Ćwikiem, Jerzym Rederem, jerzym Markiewiczem i to był moment przełomowy w jego życiu. On sobie wtedy uświadomił, co go naprawdę interesuje. Poza tym: to nie był profesor, który by się wyżywał w wielkich formach literackich. W zasadzie tylko jedna duża książka po Nim została. To są „Jurydyki lubebkie". I to już jest klasyka - ta książka będzie kanonem jeszcze długo. On sam był mistrzem małej formy. Mówił w ten sposób: „Jak dostajesz od redakcji, chłopaku, piętnaście stron, to masz zanieść dwanaście. Ale w tych dwunastu masz napisać tyle, ile byś chciał powiedzieć w piętnastu” Człowiek, zwłaszcza młody, ma tendencję, że jak zacznie coś badać, jak nazbiera źródeł, to by chciał wszystko napisać. A On właśnie nie; On umiał idealnie ściąć ten tekst i wychodziło dokładnie to, co chciał powiedzieć. Pamiętam, że kiedy uczestniczyłem w Jego badaniach o Wieniawie, to przyniosłem chyba ze trzydzieści stron. A On spytał: „Coś ty tu napisał, po co tyle tego?”
1 potem się okazało, że piętnaście stron było w sam raz.
A.K.: To duża sztuka w pracy naukowej wyrazić się prosto, jasno, na niewielu stronach, a nie w wielkich opasłych tomach.
W. W.: Jest taki znakomity lego artykuł: „Odrębność ustrojowa Za-mojszczyzny”. Ukazał się w 1969 roku w zbiorze poświęconym Zamościowi. Są tam bardzo dobrze uchwycone wszystkie istotne punkty, argumenty. I nie ma dzisiaj człowieka, który by pisał o kulturach prawnych, regionalnych, lokalnych i nie sięgnąłby do tego tekstu.
A.K.: A Jurydyki lubelskie" dostały znakomite recenzje. Jurydyki to były takie małe miasteczka wokół miasta, które rządziły się własnymi prawami.
W.W.: To był z wykształcenia prawnik zajmujący się historią prawa. Skończył i prawo, i historię. Właściwie jego podstawowym polem badawczym był problem miejski, głównie miasta prywatne, ale w sensie ich ustroju i funkcjonowania prawa własności.
S.H.: Był na Wydziale Prawa od początku, sprawował różne funkcje, to była swoista misja...
A.K.: Tak. Najpierw był kierownikiem Katedry Historii Ustroju Polski. Potem zmieniono tę nazwę i powstała Katedra Historii Państwa i Prawa Polskiego. W latach siedemdziesiątych, gdy wprowadzono strukturę instytutową, nazwy katedr zamieniono na zakłady i w skład instytutu weszły: Zakład Historii Państwa i Prawa Polskiego Profesora Mazurkiewicza i Zakład Powszechnej Historii Państwa i Prawa, ten, którym niegdyś kierował prof. Leon Halban, a potem prof. Witold Sawicki; Zakład Prawa Rzymskiego i Historii Doktryn Polityczno- Prawnych i Teorii Państwa i Prawa. Profesor Mazurkiewicz był pierwszym dyrektorem tego instytutu. A przedtem miał już za sobą i dziekaństwo, i prodziekaństwo.
A.D.: Czym te jednostki organizacyjne, które Profesor prowadził, wyróżniały się spośród innych?
W.W.: Nasz instytut zawsze uchodził za miejsce dobrych stosunków i obyczajów akademickich. To dzięki Mazurkiewiczowi i do dzisiaj - mam nadzieję - to funkcjonuje.
S.H.: Jakim był pedagogiem? Jaką popularnością cieszyły się Jego wykłady?
A.K.: Za moich czasów znaczną. Później jednak, kiedy Profesor był trochę starszy i tracił głos, coraz ciszej mówił - a nie było wtedy jeszcze nagłaśnianych sal - to wtedy frekwencja trochę podupadała. Ale to był już koniec lat sześćdziesiątych.
W.W.: Profesor miał niezwykły talent do wyłapywania studentów po pierwszym roku. To był jeden z niewielu profesorów, który prowadził seminarium na drugim roku. przy systemie studiów pięcioletnich. I On, jak komuś stawiał piątkę, to od razu odbywał z nim taką krótką rozmowę: „A ty, chłopaku, skąd jesteś? A co tam jeszcze umiesz więcej? No to ja cię zapraszam w przyszłym roku na seminarium". W efekcie, na seminarium, w którym uczestniczyłem w latach 1965 - 1966, było osiem osób.
24
wiadomości Uniwersyteckie-, grudzień 200(>