w
Prof. Adam Paszewski, koniec lat siedemdziesiątych
Kiedy miał już chyba 65 lat, ter żeby mógł sobie spokojnie pływać i żeby ratownicy nie wyciągali go na siłę z wody, powiedzieliśmy, żeby zrobił sobie żółty czepek. Żółty czepek wymagał skoku do wody, a z tym Profesor miał trudności, więc umówił się z ratownikami, że będzie dwie, trzy godziny dłużej pływał. I tak zrobił, pływał i co jakiś czas pytał: „Już?” Mógł pływać na okrągło. Nie dość, że się nie męczył, to i nie marzł. No i dostał żółty czepek. Profesor próbował także swoich sił w tenisie. Odbijanie piłki dobrze mu szło do czasu, kiedy zaczął mieć problemy ze sprawnością. Siłą rzeczy, w okolicach siedemdziesiątki nogi odmawiają czasami posłuszeństwa. A w tenisie trzeba było biegać.
Pracował tak gdzieś od godziny dziesiątej do obiadu i po obiedzie. Trzeba było przyjść do pracy po czwartej i siedziało się do siódmej, ósmej. To były jednak wspaniałe czasy.
M. K.: Jaki był Profesor Pa-szawski jako nauczycial i opiekun?
T. B.: O tym niech świadczy fakt, że wielu podopiecznych Profesora, którzy doszli do samodzielności zasiliło, jako kierownicy katedr, najlepsze polskie uczelnie. Są nimi m.in. akademik i profesor Uniwersytetu Warszawskiego profesor Goldfi nger- Kuni -cki, St. Grzesiuk - profesor Akademii Techniczno Rolniczej w Olsztynie,
M. Michniewicz - kierownik Zakładu Fizjologii Roślin UMK, J. Stolarek - profesor fizjologii roślin na Uniwersytecie Śląskim, T. Ścibor-Rylska - profesor na KUL, J. Trojanowski - profesor biochemii na Uniwersytecie w Getyndze. I wreszcie duże grono profesorów biofizyki i fizjologii roślin w naszym środowisku.
A. T.: Kiedy pojawiłam się w zakładzie razem z innymi młodymi ludźmi i zetknęliśmy się z Profesorem, to czasem... Czasem nie lubiliśmy pewnych zachowań Profesora. Baliśmy się ich. Ale stopniowo odkrywaliśmy jak bardzo pouczające i mobilizujące są takie zachowania. Na przykład, Profesor lubił nas przepytywać. Przychodził rano do pracy, otwierał energicznie drzwi. A jak szedł przez parter, to mój pokój miał po drodze. Pytał: „Czy pani wie, kim była matka generała Langiewicza?” Ja, oczywiście, nie wiedziałam. I kiedy Profesor widział moje zakłopotanie, to z takim pobłażliwym uśmiechem mówił: „Nie przejmuj się dziecko, nie przejmuj. Kto mniej wie, ten lepiej śpi.” Właśnie takich pytań baliśmy się najbardziej. Ale zaraz po powrocie do domu sprawdzałam, jaka jest odpowiedź. Chociaż akurat tego pytania nigdy nie zgłębiłam i nie dowiedziałam się dlaczego matka gen. Langiewicza interesowała Profesora... Wtedy jeszcze unikaliśmy kontaktów z Profesorem, bo zawsze staliśmy na przegranej pozycji. Profesor był tak ciekawy świata, że nie mieliśmy możliwości zaspokoić jego zainteresowań i - fakt - unikaliśmy tego. Jednakże był to bardzo mobilizujący czynnik w rozwoju młodych ludzi.
T. B.: Profesor miał jedną cechę, która zdecydowanie go wyróżniała: był bardzo punktualny. Zapraszany na piątą, czekał pod drzwiami już za pięć piąta, a punkt piąta pukał do drzwi. Nigdy się nie spóźniał. Na każdy pociąg zdążył.
I jeszcze jedna ciekawostka: zawsze, kiedy otrzymał paczkę, to zwijał sznureczek, którym była związana. Bardzo mi się to u niego podobało. Punktualność i skrupulatność nawet w drobnych sprawach.
T. B.: Tak, tak właśnie było. Profesor rzucał ideę, natomiast rozwiązanie jej zależało od inicjatywy młodego człowieka. Profesor często zmieniał pracowników. Ale nie pamiętam, w czasie naszego wieloletniego z Nim kontaktu, żeby zwalniał kogoś w przykry sposób, albo żeby w ogóle zwalniał. Pracownicy sami wyczuwali po jakimś czasie, czy mają szansę zostać w Zakładzie. Zależało to od ich stosunku do pracy i jej efek-I tów. Profesor pozostawiał pracowni-
| kom dużą swobodę badań. Pozwalał
im robić to, czym konkretnie się interesowali. Godził się nawet na burzenie, w pewnym sensie, porządku prac w Zakładzie. Te cechy Profesora wiele znaczyły w rozwoju młodych badaczy. Dawały piękne efekty.
T. Z.: To właśnie chyba jest odpowiedź na pytanie: Jak można Profesora naukowo ocenić? Na pewno nie był typem człowieka, który sam chciał prowadzić doświadczenia i sam coś odkrywać. Dużo lepiej czuł się w roli organizatora. Dzięki szerokiej wiedzy, także humanistycznej, swoją inicjatywą pomagał ludziom odkryć ich potencjał. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Wykształcił ogromną liczbę samodzielnych pracowników. U nas było odwrotnie, aniżeli w innych zakładach. Różne sytuacje się zdarzają, a w naszym Zakładzie Profesor nikogo nie ograniczał. Wręcz przeciwnie - pozwalał ludziom zajmować się tym, co naprawdę ich interesowało.
T. B.: Kiedy Profesor zauważał postępy swoich podopiecznych - i bez względu na to, w jakiej tematyce - bardzo się z tego powodu cieszył, bo to oznaczało, że w Zakładzie dzieje się coś nowego, że się rozwijamy.
A. T.: W moim odbiorze Profesor był dżentelmenem. Czasem przynosiłam Profesorowi domowe wypieki. Częstowałam go. Często, w rewanżu za taki drobiazg, Profesor przysyłał mi przez posłańca do domu kwiaty. Kiedy czasem Profesor przyjął moje zaproszenie na obiad, to kilka dni później dostawałam od niego elegancki list, pełen łacińskich sentencji, do zrozumienia których czasem trzeba było używać „Słownika Wyrazów Obcych". Na znak tego, że obiad jadł z apetytem, zawsze w rogu listu było zapisane: „Moja waga przed...” i „Moja waga po obiedzie...” To był dowód, że mu smakowało.
19
Wiadomości Uniwersyteckie-, czerwiec 2007