436
miejscom najnędzniejszym w świecie. Wygląda to jeszcze i tak, jak przelot ptaków nad obcym krajem, jak ich śpiew cudzoziemski, nieznany pod niskim niebem tutejszym. Wygląda to jeszcze inaczej ale nie będę ci, drogi Wiktorze, wyliczał, co myślę o tych wodach, na które patrzę. Nazwałem je „niebieskimi wodami".
Jestem tedy „nad niebieską wodą", w kraju mojego dzieciństwa.
Drogi Wiktorze! — drogi Wiktorze! Tej nocy coś się skończyło i coś się zaczęło. Albo, jeśli to nieprawda, jeśli istnieje ciągłość i trwanie, bo nic się nie przecina i nic nie ginie, — to ta ciągłość ma swoje stopnie przeistaczania, które idą w górę i w dół, w dół i w górę. Jeśli istnieje trwanie zmian, które tworzą historię. — • to jest to, drogi Wiktorze, historia inna, niż myślimy myśleniem zbyt uproszczonym. Kazio o tym wiedział i on mi dla niej podsunął nazwę. Jest to, mój drogi, historia krzyża. To tyle.
Nie wiem, czy dla Ciebie trwa jeszcze ta noc naszej wspólnej walki? Dla mnie skończyła się ona wtedy, gdyś z podszeptu anioła wetknął mi w rokę notes Kazia.
Ach, drogi Wiktorze! — drogi Wiktorze! Patrzę na „niebieską wodę", na ten zbytek rzeczy pięknych wśród brzydoty — patrzę, patrzę..." — Stenio nie skończył tego listu. Nawet gdyby skończył, czy wiedziałby dokąd go wysłać?
Tego samego dnia wyjeżdżał „z nad niebieskiej wody", jak o tym w myślach sobie powiedział. Jechał z poczuciem, że jeszcze raz, na nowo otwiera się przed nim nieodgadniony, tajemniczy świat. Wtedy byli: — Eluś, Marietta i smutny pan Andrzej Herbeński. Pożegnał ich na tym miejscu, patrząc na rozlane niebieskie piaty wód — westchnieniem żalu. Najdłużej był w nim Eluś, sprzymierzony, jak zawsze, z Kaziem.
Stenio szedł znanymi sobie uliczkami i same nogi niejako, poniosły go do miejskiego ogrodu. Idąc brzegiem żwirowej alei, powtarzał w myślach słowa Kazia, te z pierwszej strony jego notesu.
Tym razem nie sprawiały mu bólu.