wy, i Smoleński, i Orsze. To prawie tak jak tytuły królów Portugalii czy Hiszpanii, którzy światem trzęśli, po których pozostało jeno puste wspomnienie. Wywołują one takie same zakłopotanie u współczesnych, jak wtedy gdy w domu miejskim jakiejś polskiej rodziny dochowa się parę sztućcy czy łyżek obficie wytłoczonych herbami, przypomnienie ostatnie, krępujące, czasów, gdy przodkowie owych ludzi mieszkali w pałacach, mieli kozaków w liberii i rozjeżdżali w karetach. Otóż w tych herbach sukiennickich nie bez racji i nie z megalomanii sąsiadowało wielkie miasto znad ujścia Wisły z grodem znad Dniepru. Trzeba znać to, czego młode pokolenie już nie zna i znać nie będzie; rozpustne złoto kopuł cerkiewnych Ławry Peczarskiej, biel klasycystycznej dzwonnicy i rokoko włoskie cerkwi zawieszonej na Dnieprowej skarpie — żeby sobie uświadomić, że skrzydła Orła Białego zmiatały szron północnych mórz i nawiewały ciepło z czarnomorskich limanów. Rzeczpospolita osiadała tym Orłem nad czarnymi kirchami gdańskich lutrów i nad baniami błahoczcstiwych cerkwi, pod którymi piał starosłowiańskie molebnio mnich brodaty w riasie tybetańskiej, w których pachniał łndun i schły moszcze rurykowiczowskich starców. Po ulicach tego miasta bałtyckiego, które należało do wielkiej konfraterni hanzeatyekioh germańskich miast handlowych, chodzili ludzie bliżsi mową Holbeinom i Rcmbrandtom, bliżsi swym życiem Egmontom i Hornom; nawet ich bunty przeciw królom polskim miały w sobie coś z owych mieszczańskich buntów, jakie gezowie niderlandzcy wzniecali przeciw kastylskim namiestnikom. Tyle że Batory nie miał tych wojsk co Filip IT i na110 miestników w stylu księcia Alby. Po ulicach tamtego miasta, schodzącego jarem nad Dnieprowy padół, po ulicach, które przypominały raczej suk arabski czy majdan Siczy kozackiej, chodzili ludzie bliżsi koczownikom z Samary i węglarzom z Wołogdy, niedalecy wnukowie koczowników z jurt mongolskich i arb mandżurskich. Dziś dziwimy się, że tak być mogło. Może kiedyś zrozumiemy jeszcze, że aby utrzymać wolność tych ziem, nie mogło być inaczej. Potem, dużo potem, na gruzach tego Gdańska miała urosnąć jedność militarna Prus fryderycjańskich. Potem, dużo potem, ten sam Kijów miał być pomostem, po którym potomkowie wielkiego Piotra mościli sobie trakt dziejowy od granitów znad Newy do białych marmurów Bosforu. Ale wtedy w skład Corpus Regi ii Poloniae wchodziły te dwie ziemie, dwa grody i dwa ludy, tak sobie niepodobne, tak różne. To tak jakby w skarbczyku klejnotów słowiańskiej królewny Wandy spoczywał nabrzmiały perłami Wschodu naszyjnik Szecherezady i rzeźbiony kunsztownie pierścień Loreley. I to tak jakby naraz znikły ■/. owego skarbca i naszyjnik, i pierścień. I późniejszym dziedzicom pustego skarbca były i ten, i tamten obce.
Tedy na widok togo Gdauska, którego ostatni przepych schodzi do antykwariatów, gdzie w ciągu paru krótkich lat polsko niemieckiego poro zumienia, przy wszystkich Białowieżach i rewi żytach więcej zniszczono polskich pamiątek, w u; cej zamalowano Białych Orłów niż za Flotowa i Bismarcka, jestem pełen myśli o tym, co się osia tecznie i tutaj jeszcze konc/.y. Nikt, świadomy polskiej przeszłości dziejowej, nie może przejść przed tym skończonym juz Gdańskiem bez glę
I I I