zindywidualizowaną, to jednak, tak jak wazyą ko w przyrodzie, człowiek jest mnogością —T fenomenem masowym. W konsekwencji n| możemy uzyskać pełnego rozwoju, nie ma1* my stać się sobą bez wyjścia poza siebie i z# dnoczenia z innymi. W zjednoczeniu bowie osiągnięty zostanie przyrost świadomości. Z taj kiego stanowiska wynika najgłębszy sens m łości. Jest ona bowiem silą, która objawia si wprawdzie w najrozmaitszych formach, ale (P pycha nas zawsze ku skojarzeniu indywidua) nego centrum, jakim sami Jesteśmy, z innyz* podobnymi centrami wybranymi przez ris i uprzywilejowanymi.
Ostatnią fazą wewnętrznej unifikacji (perst? nalizacja) jest „ześrodkowanie się ku górze’| Dołączamy siebie nieustannie do coraz szersze* go kręgu „innych”; promień więzi wspólnoty] staje się coraz dłuższy, aż wreszcie ogarnia ca* łą ludzkość. Dopiero w pokoleniach współczesnych nam ten chwiejny zmysł społeczny zaczął nabierać swego pełnego i realnego znaczenia.] Pojmujemy teraz jaśniej, że na ograniczonej powierzchni Ziemi tworzymy już dziś na skutek wzrostu liczby ludności i zagęszczających się stosunków społecznych i ekonomicznych naprawdę jedno ciało. Nasze myśli indywidualne zaczynają funkcjonować w coraz większym] stopniu, jak komórki jednego mózgu ludzkości! Jeżeli „bardziej być” stanowi wymaganie życia, kierunkową życia, to po to, abyśmy „bardziej byli”, konieczne jest wcielenie i podporządkowanie sobie zorganizowanej całości, której w perspektywie kosmicznej jesteśmy tylko świadomymi cząstkami. Poza nami i ponad nami czeka nas centrum wyższego rzędu. Zaczyna, już ono nawet stawać się dostrzegalne i ku niemu przyjdzie nam zorientować dodatkowo i do-środkowo nasze centrum wewnętrzne. Nie wystarczy więc rozwijać się samemu ani nawet
oddać się innym, równym sobie, trzeba także zorientować życie ku czemuś, co jest większe niż my, i podporządkować je nadrzędnemu centrum. Inaczej mówiąc, przede wszystkim być, potem kochać, a potem wielbić. Takie są naturalne fazy personalizacji". Łączą się z tym również trzy stopnie szczęśliwości, które stwierdzamy opierając się na prawach życia: szczęście rośnięcia, szczęście kochania i szczęście wielbienia.
Z tych stwierdzeń wynikają, zdaniem Teil-harda, pewne podstawowe reguły szczęścia. Przede wszystkim, aby być szczęśliwym, trzeba się przeciwstawić tendencji do obierania drogi najmniejszego oporu, tendencji obecnej w każdym z nas, skłaniającej bądź do pozostania w miejscu, bądź do prób odnawiania życia. Trzeba także przeciwstawiać się egoizmowi, który popycha nas bądź w kierunku zamknięcia się w sobie, bądź też skłania do podporządkowania sobie innych. Wreszcie, aby być całkiem szczęśliwym, trzeba cel ostateczny naszego istnienia włączyć w bieg świata, w „sukces” świata w biologicznym i ontologicznym sensie tego słowa. Najczęściej dokonuje się tego drogą poszerzających się stopniowo kręgów zaangażowania przez wysiłek pracy naukowej, przez praktykę społeczną, przez działalność artystyczną. Teil-hard powołuje się w tym miejscu na zdanie Bertranda Russella, który powiedział: „największa radość ze wszystkich radości leży w głębokim, instynktownym zespoleniu z całościowym nurtem życia".
Nie można być szczęśliwym, zdaniem Teil-harda, jeżeli cokolwiek czyniąc nie mamy poczucia solidarności z „Rzeczą Wielką”, jeżeli nie działamy w sposób niezwykły, wykonując nawet najzwyklejsze czynności. „Umieć dostrzec Ogrom, który staje się i porywa nas ze 11 Patrz tamie, a. 258—259.
4* 51