Piotr Matusak 161
dwu panów. Z lotniska pod Londynem zamiast zawieść mnie do sztabu polskiego, angielscy „przyjaciele” zawieźli mnie samochodem na jakąś farmę, położoną o kilkadziesiąt kilometrów od Londynu. Tamże pewien major angielski o czerwonej twarzy i ryżych włosach, również mówiący doskonale po polsku, oświadczył, że dość już tych zabaw z workiem, zostanie, mi on zabrany z moja wolą lub bez i jedyną rzeczą jaka mogę zarobić jeśli będę stawiał opór jest kulka w łeb. Oświadczył dalej, że pan Churchill czeka już od kilku dni na te przesyłkę i że rzeczą, niedopuszczalną jest by z powodu widzimisię osoby tak mało ważnej jak ja, pan premier miał czekać choćby godzinę dłużej.
Odpowiedziałem mniej więcej tak: To że pan Churchill czeka nie bardzo mnie przejmuje. Myśmy w kraju czekali już 4 lata na pana Churchilla, może on na nas poczekać parę godzin, żadne straszenia nie pomogą, bo choć zdaje sobie doskonale sprawę, że ja z mym towarzyszem (oficer AK, który przyleciał razem ze mną z Polski i który towarzyszył mi w ciągu całej drogi) nie przedstawiamy, siły dostatecznej by obronić worek, nie omieszkamy go jednak bronić. Poza tym panowie Anglicy, widać nic mają wyobrażenia o tym jak się tego rodzaju pocztę przesyła jeśli myślą, że w worku znajdą wszystko co zostało przesłane to się grupo mylą. W worku znajduje się jedynie nie cześć przesyłki, zaś druga cześć w mej pamięci, i tak są te sprawy podzielone, że jedna część bez drugiej nie przedstawia specjalnej wartości.
Dzięki temu, że pierwsza cześć mego przemówienia, tak oburzyła pana majora, że stał się jeszcze czerwieńszy i go zatkało, mogłem moje przemówienie skończyć. Pan major usłyszawszy ostatnią cześć mego oświadczenia zmienił się jak pod dotknięciem różdżki czarodziejskiej. Oburzenie przeszło w czarujący uśmiech, a pogróżki w zaproszenie na śniadanie. Coś potem mocno telefonowano z drugiego pokoju, no i jeszcze raz załadowano nas do samochodu, by tym razem odwieźć do Londynu. Jednak i tym razem nie dostałem się do sztabu polskiego; wyładowano mnie w jednym z centralnych biur słynnego, czy osławionego. I.S. na Caxton Street, gdzie dopiero w jakiś czas później zjawili się oficerowie polscy, którym przekazałem sławetny worek.
Od tego momentu Anglicy byli dla mnie bardzo uprzejmi i mili; z jednym z nich prawdziwie się zaprzyjaźniłem. Comandor Michał był moim stróżem opiekuńczym w czasie całego mego pobytu w Londynie.
Ponieważ ja nie znałem angielskiego, a Michał żadnego obcego języka, wytworzyliśmy specjalny żargon, którym porozumiewaliśmy się z doskonałym skutkiem i na każdy temat.
Bezpośrednio po przyjeździe uczestniczyłem w całym szeregu konferencji technicznych na temat konstrukcji V/2, jak też miałem możliwość obserwować w Londynie zniszczenia wywołane pociskami V/l, a potem