W miarę rytmicznych uderzeń kół biegnącego coraz szybciej pociągu układały się systematycznie, rozbiegane wrażeniami i gorączką wyjazdu, myśli.
A więc nakoniec po 3-miesięcznych przygotowaniach jedziemy realizować wielki pierwszy film morski.
Szanowny czytelnik prawdopodobnie przypuszcza, że zrobienie filmu polega na napisaniu mniej lub więcej udatnego scenarjusza, a następnie, według zgóry ułożonych scen, musi operator nakręcić, później w laboratorjum zmontować, no i film gotów. Można go już podziwiać za całe dwa złote w rzęsiście oświetlonem kinie.
Był czas, gdy i ja tak myślałem. Jednak w ciągu ostatniego roku t. j. gdy zostałem prezesem sekcji filmowej Ligi Morskiej i Rzecznej musiałem na własnej skórze odczuć, że jest trochę... inaczej.
Radzę wszystkim szanownym czytelnikom, o ile cenią własny spokój i zdrowie, być jaknajdalej od wytwórni filmowej i od strasznych ludzi, realizujących filmy, w przeciwnym bowiem razie staniesz się w XX wieku w pełnym znaczeniu tego słowa — niewolnikiem. Nie będziesz miał ani własnego czasu, ani własnych myśli (zastąpi je scenarjusz), ani własnych ruchów (zastąpią je bezapelacyjne rozkazy reżysera) i t. d.
Wolą kapryśnego losu stałem się tym niewolnikiem i wraz z ludźmi filmu z wytwórni „Leo-Film" (reżyser H. Szaro, operator inż. Sztajnwurcel, dyrektor administracyjny W. Markiewicz) jadę czuwać nad układem i realizacją scen morskich w wyżej wymienionym iflmie.
W ciągu 3-miesięcznych przygotowawczych prac nad scenarjuszem Stefana Biedrzyńskiego, poznałem tych fanatyków i wiernych kapłanów Wielkiego Władcy — Filmu. Nic dla nich nie egzystuje poza ich bogiem. I tu nawet w ciasnym przedziale pociągu słyszę wciąż magiczne słowa „plenery". „negatyw**, „atelier", „zbliżenia", „plan ogólny" i t. d.
Jednak miarowo — wahadłowy ruch pociągu robi swoje. Zasypiam.
Scena z prologu. A'o statku korsarskim%
„Rewizja walutowa" — ryczy przyjemny bas nad uchem. Przecieram oczy. Jesteśmy w Tczewie. Dumnym ruchem podaję pugilares. Nigdy nie bałem się rewizji walutowej. W ciągu tych kilku tygodni pobytu na wybrzeżu, nauczyłem się z zadziwiającą szybkością wyjmować pugilares i legitymację. Jest tu bowiem przyjemny zwyczaj pokazywania ich prawie co kilometr. Jeszcze parę godzin jazdy i jesteśmy w Gdyni. Na każdym kroku widać tu wpływ morza, względnie wielkiej ilości słonej wody. Przede-wszystkiem zadziwiająco oddziałała ta słoność na ceny i apetyty poczciwych Kaszubów.
Wszystkim, którzy jadą w lipcu do Gdyni po przyjacielsku radzę zaopatrzyć się w składany namiot, gdyż otrzymać tu jakiś nocleg pod stałym dachem jest marzeniem ściętej głowy. Odczuliśmy to dotkliwie na sobie. Mimo całej energji i przedsiębiorczości p. W. Markiewicza, pierwszą noc przebyliśmy pod golem niebem i doprawdy nie wiem, czem skończyłaby się cała nasza wyprawa, gdyby nie uśmiech losu, który skierował nasze kroki na Kamienną Górę, gdzie strasznie miła i sympatyczna p. 0., dowiedziawszy się, że robimy film morski, udzieliła nam w swojej willi gościny.
Rozpoczęły się pracowite dnie i wieczory. 0 6-ej rano wpada Markiewicz i budzi nas bezapelacyjnie. Staramy mu się dowieść, że dzisiaj niepogoda, że będzie deszcz, że nie można kręcić. Nic nie pomaga. Cóż robić. Z bólem serca opuszczamy łóżka. Godzina 7-ma — odjazd samochodami do portu. Gdynia jeszcze śpi. Gdzieniegdzie widać wychylającą się głowę rozbudzonego letnika, patrzącego ze zdziwieniem na mknące z rykiem auta, napełnione pstrokacizną korsarzy, murzynów, marynarzy, szwarccharakte-rów, a w środku, jak zawsze uśmiechnięta, czarująca p. Marja Malicka.
Codzień inne sceny na innych objek-tach pływających.
Oto „kręcimy" na statku szkolnym marynarki handlowej „Lwów". Padają słową dziwnej, dla ucha szczura lądowego, komendy. Młoda, lecz sprawna załoga podnosi żagle i owinięty ich pióropuszami wypływa majestatycznie biały, piękny „Lwów” na pełne morze.
Teraz znów robi się „zbliżenie" przy sterze. Amant p. Jerzy Mar gra jak prawdziwy stary wilk morski. Otrzymuje nawet słowa uznania od starszego oficera okrętu.
Inny znów dzień poświęcamy na kręcenie na okręcie torpedowym — szkolnym „Generał Sosnkowski". Następnie sceny z hydroplanem i na torpedowcu „Kujawiak".
„Kujawiak", wraz ze swymi oficerami kpt. mar. Hryniewieckim i kpt. mar. Giedroyciem, i całą załogą, ogromnie przypadł do gustu ludziom filmu. Panna Marja Malicka jest zachwycona i twierdzi, że gdyby była mężczyzną, toby napewno była marynarzem i to koniecznie na „Kujawiaku". Na „Kujawiaku" też spędzamy trzy pracowite, lecz bardzo miłe dni. Tu również odbywa się kilka drama-
U steru „Lwowa".
Scena na pokładzie „Lwowa".
15