14
Tyś pośredniczką była wschodu i zachodu, cóż pozostało po twojem królowaniu?
Oto tam, gdzie mknie teraz śmiała gondola, gody co roku odbywały się weselne. Doża wolnej Wenecyi rzucał tu w morze pierścień zaręczynowy. Pomną fale, jak rozstę-powały się przed złocistą obrączką i pochłaniały ją na znak wiecznego Wenecyi królowania.
Gdzież ono królowanie twoje, Wenecyo?
Tyś swej potęgi strzegła tak zazdrośnie, śmiercią karałaś tych, co władzę w swem ręku niepodzielną mieć chcieli. Zginął twój doża, Marino Falieri, zginęli inni, potężni i wielcy.
Aż przemoc przyszła i nieubłaganie więzy rzuciła na lwa twego łapy. Raz jeszcze białe wstrząsły się marmury przed siłą głosu lwa ujarzmionego.
Rozetkały się fale i skarżą się westchnieniami od dna samego, żałośnie. Płacze morze bez przerwy, nieukojone...
* *
PLAC ŚW MARKA.
Chmarą całą zleciały się gołębie na marmurowe płyty, wydziobując z przed nóg przechodni rozsypane ziarna. Swobodne tu są, niepłochliwe — wszak to mieszkanie ich własne.
Z przechodni wielu kręci się bardziej nieśmiało, niż to ptactwo drobne. To ci, którzy raz pierwszy tu się znaleźli, na tym placu, słusznie przez Napoleona zwanym — „najpiękniejszym w świecie salonem pod gołem niebem". Salon to zaiste wspaniały. Posadzka marmurem i trachitem wysadzana, wokoło budowle piękne, arcydzieła architektury i sztuki. Z jednej strony fasada kościoła Św. Marka, patrona miasta, z mnóstwem zdobień fantastycznych, marmurów, złoceń, rzeźb. Przed nią powiewają trzy chorągwie o barwach narodowych. Z drugiej strony szereg kamiennych, śpiących kolosów.