VIII. Miasta
Neapol od pałacu królewskiego do Mercato
Wschodnich i Zachodnich, tkaniny jedwabne, tafty, galony i wstążki, habity duchownych, lustra (których wielkie tafle pochodzą z Saint-Gobain), wyroby złotnicze, druki...”101
Ten sam obraz spotykamy w Madrycie, Berlinie i Neapolu. Berlin liczył w 1783 roku 141 283 mieszkańców, w tym garnizon (żołnierze i ich rodziny) 33 088 osób oraz 13 000 urzędników z rodzinami, a więc biurokratów, plus 10 074 służby, czyli, jeśli dodać do tego dwór Fryderyka II, 56 000 osób na posadach państwowych.102 W sumie przypadek Berlina jest chorobliwy. Co do Neapolu, warto się przy nim zatrzymać.
Neapol, zarazem obrzydliwy i piękny, nędzny i przebogaty, na pewno żywy i wesoły, liczył w przededniu Rewolucji Francuskiej 400 000, może nawet 500 000 mieszkańców. Po Londynie, Paryżu i Stambule, na równi z Madrytem, jest to czwarte miasto w Europie. Począwszy od 1695 roku poszerzał się poprzez znaczny wyłom w kierunku Borgo di Chiaja, nad drugą Zatoką Neapolitańską (pierwsza to Marinella), gdzie powstają jedynie siedziby bogaczy, gdyż prawie wyłącznie oni korzystają, od roku 1717, z zezwolenia na budowę na zewnątrz murów.
Tereny biednych rozciągają się od rozległego Largo del Castello, gdzie rozgrywały się groteskowe bijatyki na pięści, gdy rozdawano za darmo żywność, do Mercato, którym całkowicie owładnęli, naprzeciw równinnych Paludi, zaczynających się zaraz za umocnieniami. Są tam tak stłoczeni, że zagarniają dla siebie ulicę; bielizna suszy się na sznurach rozciągniętych od okna do okna, tak jak dzisiaj. „Większość żebraków nie ma domu, znajdują sobie schronienie na noc w jakichś grotach i oborach, w ruinach lub nic już nie wartych ruderach, których właściciele, za cały kapitał mający latarnię i trochę słomy, pozwalają im wejść do środka; biorą oni grano [drobny pieniądz neapolitański] lub nieco więcej za noc.” „Widzi się ich tam — kontynuuje książę Strongoli (1783) — leżących pokotem niczym plugawe zwierzęta, bez różnicy płci ni wieku; łatwo sobie wyobrazić wszystkie bezeceństwa, jakie stąd wynikają, i poczętych tam ślicznych podrzutków.”103 Ci biedni, ci bardzo biedni w łachmanach, to pod koniec stulecia, lekko licząc, 100 000 ludzi. „Kłębi się ich mnóstwo, bez rodzin, jedynie poprzez szubienicę mających styczność z państwem, w takim bałaganie, że jeden Pan Bóg mógłby się wśród nich rozeznać.”104 Podczas długiego głodu z lat 1763—1764 ludzie umierali na ulicach.
Działo się tak, bo było ich zbyt wielu. Neapol ich wabił, ale nie mógł wszystkich wyżywić. Ledwie więc utrzymywali się przy życiu. Obok nich biedowali, także zagłodzeni, rzemieślnicy, chudzi mieszczanie. Wielki Gio-
Wielkie miasta
443
vanni Battista Vico (1668—1741), jeden z ostatnich uniwersalnych umysłów Zachodu, zdolny rozprawiać de omni re scibili,1 otrzymywał sto dukatów rocznie jako profesor Uniwersytetu Neapolitańskiego, lecz aby wyżyć, musiał udzielać wielu prywatnych lekcji, skazany na „wchodzenie i schodzenie po cudzych schodach”.105
Ponad tą masą wyzutą ze wszystkiego wyobraźmy sobie nadspołeczność dworaków, wielkich posiadaczy ziemskich, wyższego duchowieństwa, przekupnych urzędników, sędziów, adwokatów, pieniaczy... W dzielnicy prawników znajduje się jedna z podejrzanych stref miasta, Castel Capuaro, gdzie zasiada Vicaria, rodzaj parlamentu neapolitańskiego, gdzie sprawiedliwość można kupić lub sprzedać i gdzie „filuci czyhają na kieszenie i sakiewki”. Jak to możliwe, głowi się nazbyt rozsądny Francuz, że budowla społeczna trzyma się, choć „obarczona nadmiarem ludności, licznym żebractwem, mnogością służby, znaczną liczbą kleru świeckiego i zakonnego, wojskiem liczącym ponad dwadzieścia tysięcy ludzi, mrowiem szlachty i armią trzydziestu tysięcy sądowników?”106
Otóż system trzyma się tak jak zawsze i wszędzie, i to tanim kosztem. Przede wszystkim nie każdy uprzywilejowany jest suto zaopatrzony. Wystarczy trochę grosza, aby znaleźć się po lepszej stronie podziału społecznego. „Rzeźnik, u którego się zaopatrujemy, kieruje tylko podwładnymi, odkąd został hrabią”,107 to znaczy odkąd kupił sobie tytuł szlachecki. Nie musimy jednak po raz kolejny wierzyć na słowo prezydentowi de Brosses. To miasto dzięki państwu, kościołowi, szlachcie, kupiectwu przyciąga cały nadmiar ludności z Królestwa Neapolu, gdzie wielu jest chłopów, pasterzy, marynarzy, górników, rzemieślników, przewoźników, nawykłych do ciężkiego trudu. Miasto żywi się ich pracą, wykonywaną poza jego granicami, od zawsze, od Fryderyka II, Andegawenów, Hiszpanów. Kościół, w który historyk Giannone wymierzył swój obszerny pamflet Istoria cmle de Regno di Napoli (1723), posiadał co najmniej dwie trzecie dóbr ziemskich królestwa, szlachta — dwie dziewiąte. Oto kto ustanawiał równowagę Neapolu. Jak widać, dla „gente piu bassa di campagna”,108 czyli ludu wiejskiego, nie pozostaje więcej niż jedna dziewiąta.
Kiedy w roku 1785 Ferdynand, król Neapolu, i jego małżonka Maria Karolina udali się z wizytą do wielkiego księcia Leopolda i do „oświeconej” Toskanii, nieszczęsny król Neapolu, sam bardziej lazzarone niż książę, zdenerwował się pouczeniami, jakich mu nie szczędzono, i reformami, którymi się przechwalano. „Doprawdy — rzekł pewnego dnia do swego szwagra, wielkiego księcia Leopolda — nie mogę pojąć, na co ci ta cała uczoność; ty czytasz bezustannie, twój lud czyni tak samo, a jednak twoje miasta, stolica i dwór, wszystko jest smutne, wręcz żałobne. Ja tam nic nie wiem, ale mój
O wszystkim, co człowiek może wiedzieć.