VIII. Miasta
powstały (jedno lub dwa stulecia to niewiele w tej skali), niedawno wyłoniły się z wiejskiej mgławicy, a co więcej, jeszcze nie toczy się spór o podział działalności przemysłowych, który w przyszłości miał stanowić kość niezgody. Ateny mają co prawda przedmieście garncarzy, Keramejkos, ale dysponują oni tylko ciasnymi sklepikami. Mają także w Pireusie port, gdzie kłębią się metojkowie, wyzwoleńcy, niewolnicy i rozwija się działalność rzemieślnicza, by nie rzec industrialna czy preindustrialna. Działalność ta ma przeciw sobie społeczeństwo rolnicze, które nią gardzi, jest więc domeną cudzoziemców i niewolników. Nade wszystko zaś okres świetności Aten nie trwa na tyle długo, by mogły w nich dojrzeć i ujawnić się konflikty społeczne i polityczne typu florenckiego. Można co najwyżej odnotować ich nieliczne przejawy. Zresztą wsie mają własnych rzemieślników; są tam kuźnie, gdzie zimą można się z przyjemnością ogrzać. Krótko mówiąc, przemysł jest dopiero w zalążku, opanowany przez obcych i mało widoczny. Również gdy zwiedzamy ruiny miast rzymskich, zaraz za bramami znajdujemy się od razu w szczerej wsi: nie ma przedmieść, to znaczy nie ma przemysłu ani aktywnego rzemiosła, dobrze zorganizowanego na własnym terytorium.
Typ miasta zamkniętego, stanowiącego jednostkę samą w sobie, mikroskopijną ojczyznę, to miasto średniowieczne: wyjście za jego mury równa się przekroczeniu jednej z aktualnych granic dzisiejszych. Po drugiej stronie rogatek można bezkarnie szydzić z sąsiada, gdyż ten nic już nie może zrobić. Chłop, który oderwał się od ziemi i dotarł do miasta, jest już innym człowiekiem: jest wolny, to znaczy porzucił znane i znienawidzone serwituty, aby przyjąć inne, których treści nie może nieraz z góry odgadnąć. Nic nie szkodzi! Jeśli jego pan będzie się domagać, by wrócił, on może drwić sobie z tego, jeżeli miasto go przyjęło. W XVIII wieku na Śląsku, a w Moskwie nawet w XIX, często można było jeszcze usłyszeć takie żądania, gdzie indziej już zapomniane.
Prawdą jest jednak, że choć miasta często i łatwo otwierają swe bramy, nie wystarczy do nich wejść, aby naprawdę stać się ich cząstką. Pełnoprawni obywatele stanowią zazdrosną mniejszość, miasto w mieście. W Wenecji w roku 1297 powstała cytadela bogaczy dzięki serrata, czyli zahamowaniu dostępu do Wielkiej Rady. Nobile weneccy stali się zamkniętą kastą na kilka wieków. Niezwykle rzadko udawało się komuś sforsować tę barierę. Niżej sytuowała się kategoria zwykłych cittadini, którzy byli grupą bardziej otwartą. Signoria wcześnie jednak stworzyła dwie kategorie obywatelstwa: de intus oraz de intus et extra, jedną częściową, drugą pełną. Trzeba było mieszkać w mieście 15 lat, aby starać się o pierwszą, a 25 lat, by uzyskać drugą. Rzadko pozwalano na wyjątki od tej reguły, która nie była wyłącznie formalna, lecz dawała wyraz pewnemu podejrzeniu: dekret Senatu z roku 1386 zakazywał nowym obywatelom (nawet pełnoprawnym) handlować bezpośrednio w Wenecji z kupcami niemieckimi w Fondego dei Todeschi lub poza nim. Prosty lud miejski jest równie podejrzliwy i wrogi wobec nowo przybyłych. Według Marina Sanudo w czerwcu 1520 roku ulicznicy bili się z chłopami, którzy właśnie przybyli z Terra Ferma, zaciągnąwszy się do obsługi galer lub jako żołnierze. Wołano za nimi: „Poltroni, andate arar!” — tchórze, idźcie orać!81
Wenecja jest co prawda przykładem skrajnym. Będzie ona jednak zawdzięczać swemu arystokratycznemu, krańcowo reakcyjnemu ustrojowi, a także podbojowi na początku XV wieku Terra Ferma aż po Alpy i Brescię, zachowanie swej struktury do roku 1797. Będzie ostatnią polis Zachodu. Jednakże w XVI wieku dla uzyskania z rzadka przyznawanego obywatelstwa trzeba było w niej „zamieszkiwać dziesięć lat, posiadać nieruchomość i poślubić tutejszą pannę”. Jeśli się tych warunków nie spełniło, pozostawało się wśród masy „manans”, mieszkańców miasta bez obywatelstwa. Wąskie pojęcie obywatelstwa było wszędzie regułą.
Przez całą historię miast przewija się spór: komu ma przypaść przemysł, rzemiosła, ich przywileje i zyski? Oczywiście miastu, jego władzom i jego kupcom-przedsiębiorcom. To oni zdecydują, czy należy odebrać lub też usiłować odebrać wiejskiej strefie miasta prawo przędzenia, tkania, farbowania, czy też korzystniej będzie pozostawić jej te prawa. W owych zmaganiach wszystko było możliwe, jak o tym świadczą historie poszczególnych miast.
Wewnątrz murów wszystko, co dotyczyło pracy (nie ośmielamy się powiedzieć: przemysłu, bez dodatkowych zastrzeżeń), było lub powinno było być uregulowane zgodnie z życzeniem cechów, które korzystały z oddzielnych, lecz nieraz zazębiających się wzajemnie monopoli, gniewnie i bezwzględnie bronionych w małostkowych konfliktach, które wskutek mało precyzyjnych rozgraniczeń mogły wybuchać z powodu byle drobiazgu. Władze miejskie nie zawsze panowały nad sytuacją. Wcześniej lub później utrwalone i uświęcone tradycją, bogactwem i władzą przewagi dają znać o sobie, stając się uznanymi instytucjami: w Paryżu począwszy od roku 1625 „sześć gildii” (sukiennicy, kupcy korzenni, pasamonicy, kuśnierze, dziewiarze, czyli pończosznicy, złotnicy) stanowiło arystokrację kupiecką miasta; we Florencji dominującą pozycję zdobyły Arte della Lana (wełniarze) i Arte di Calimala (farbiarze sukna importowanego z Północy w stanie surowym). Najlepiej jednak ukazują te dawne realia niemieckie muzea miejskie; na przykład w Ulm każda korporacja miała swój zbiorowy portret, przedstawiony w postaci tryptyku: na skrzydłach bocznych namalowane były sceny charakterystyczne dla danego rzemiosła; malowidło centralne przedstawiało, jak w cennym albumie rodzinnym, niezliczone małe podobizny pokoleń mistrzów, którzy z dziada pradziada należeli do cechu.
Specyficznym przypadkiem jest londyńskie City, które jeszcze w XVIII wieku było wraz z przyległościami (na obrzeżu murów) lennem skrupulat-