VIII. Miasta
przedstawiają efektowny widok, długo nie mogą skupić większych mas ludności. Do roku 1800 Rio liczyło najwyżej 100 000 ludzi. Co do miast w Stanach Zjednoczonych, miast tak pracowitych i niezależnych, daleko im było do osiągnięć siedzib władców.
Ta ekspansja wielkich aglomeracji, współczesna powstawaniu pierwszych nowoczesnych państw, swoiście naświetla zjawisko dawnych wielkich miast na Wschodzie i na Dalekim Wschodzie, które wydają się być nie na miarę gęstości zaludnienia, rzekomo większej niż w Europie (wiemy, że naprawdę było odwrotnie), lecz na miarę potężnych tworów geopolitycznych: Stambuł miał od XVI wieku na pewno 700 000 ludności, ale za tym kolosalnym miastem stało całe imperium osmańskie. Za Pekinem, liczącym 3 miliony mieszkańców w roku 1793, stały zjednoczone Chiny, za Delhi zaś — niemal jednolite Indie.
Przykład Indii wskazuje, jak bardzo, aż do granic absurdu, te miasta, będące oficjalnymi stolicami, zależały od władcy. Trudności polityczne, przeważnie rezultat kaprysów księcia, były przyczyną wielokrotnego wykorzeniania i przenoszenia stolic na inne miejsce. Oprócz wyjątków potwierdzających regułę, jak Benares, Allahabad, Delhi, Mathura, Trichinopolis, Multan, Handnar, przemieszczały się one podczas stuleci nieraz na spore odległości. Nawet Delhi dwu- lub trzykrotnie dokonywało przeprowadzek w obrębie swego obszaru, niedaleko wprawdzie, jakby wykonując taniec w miejscu. Stolicą Bengalu było w roku 1592 Radższahi, w 1608 Dhaka, w 1704 Murszidabad. Gdy książę opuszcza miasto, chyli się ono do upadku, popada w ruinę, czasem zamiera zupełnie. Gdy ma łut szczęścia, rozkwita na nowo. Lahaur miał w roku 1664 domy „o wiele wyższe niż w Delhi i Agrze, ale pod nieobecność dworu, który tu nie przybył od lat ponad dwudziestu, większość ich popadła w ruinę. Zostało ledwie pięć lub sześć znaczniejszych ulic, z których dwie lub trzy miały więcej niż milę długości i na których też zresztą widziało się pewną liczbę zrujnowanych budowli.”87
Bez wątpienia Delhi było o wiele bardziej miastem Wielkiego Mogoła niż Paryż miastem Ludwika XIV. Choć niektórzy bankierzy i właściciele sklepów z ulicy Czandni Czoke byli bardzo bogaci, nie liczyli się w porównaniu z władcą, jego dworem, jego armią. Gdy Aurangzeb przedsięwziął w roku 1663 podróż, która miała go zawieść aż do Kaszmiru, poszło za nim całe miasto, gdyż nie umiało żyć bez jego łask i szczodrobliwości. Uformował się więc niewiarygodny, tłumny pochód, który uczestniczący w wyprawie lekarz francuski ocenił na trzysta do czterystu tysięcy ludzi.88 Czy możemy sobie wyobrazić Paryż idący za Ludwikiem XIV do Holandii w roku 1672 lub za Ludwikiem XV do Metzu w 1744?
Znacznie bliższy gwałtownemu rozwojowi europejskiemu wydaje się współczesny mu rozkwit miast w Japonii. W roku 1609, gdy Rodrigo de Vivero z zachwytem i zdumieniem przewędrował cały archipelag, największym miastem nie było już Kioto, stara stolica, gdzie przebywał pozbawiony znaczenia dwór mikada.89 Liczba 400 000 mieszkańców dawała mu drugą pozycję po Edo (500 000 mieszkańców plus olbrzymi garnizon, który wraz z rodzinami żołnierzy liczył ponad drugie tyle, a więc w sumie Edo miało więcej niż milion ludności). Trzecie miejsce przypadało Osace z 300 000 mieszkańców. To miasto znajdowało się w przededniu wielkiej ekspansji jako miejsce spotkania kupców z całej Japonii: 400 000 mieszkańców w roku 1749, 500 000 w 1783.90 Wiek XVII był w Japonii wiekiem Osaki, stuleciem „burżuazji” o cechach iście florenckich, z uproszczonym do pewnego stopnia stylem życia patrycjuszy, z rozkwitem literatury realistycznej, nawet poniekąd popularnej, pisanej w języku narodowym, a nie jak dotąd po chińsku (w języku uczonych), sięgającej do woli dla ożywienia swych opowieści do kronik i skandali Dzielnicy Kwiatów.91
Wkrótce jednak na czoło wysunie się Edo, stolica szoguna, miasto autorytarne, ze swymi urzędami i koncentracją bogatych właścicieli ziemskich, daimio, którzy mają obowiązek mieszkać w mieście przez połowę roku, pozostając pod pewnym nadzorem, i którzy udają się tam oraz powracają do siebie regularnie w długich i olśniewających orszakach. Od czasu reformy szogunatu na początku XVII wieku wznieśli tam sobie domostwa w dzielnicy odgrodzonej od reszty ludności i zastrzeżonej dla szlachty, „jedynych, którzy swoje malowane i złocone godła trzymają nad swymi drzwiami”. Niektóre z tych ozdobnych drzwi kosztowały ponad 20 000 dukatów, jeśli wierzyć naszemu hiszpańskiemu informatorowi (1609).92 Od tamtej pory Tokio (Edo) bezustannie rosło. W XVIII wieku było zapewne dwa razy większe od Paryża, ale w tym okresie Japonia miała więcej mieszkańców niż Francja, a rząd jej niewątpliwie był równie autorytarny i centralistyczny jak rząd w Wersalu.
Zgodnie z prawami prostej i nieodpartej arytmetyki politycznej wydaje się, że im bardziej rozległe i scentralizowane jest państwo, tym większe szanse na to, że będzie miało stolicę o wielkiej liczbie ludności. Reguła ta pasuje równie dobrze do Chin cesarskich, jak do Anglii pod panowaniem dynastii hanowerskiej i Paryża z czasów Ludwika XVI oraz Sebastiana Mercier, a nawet do Amsterdamu, prawdziwej stolicy Zjednoczonych Prowincji.
Te miasta, jak zobaczymy, kosztują ogromnie drogo, a ich gospodarkę zrównoważyć mogą tylko wpływy z zewnątrz, gdyż inni muszą płacić za miejski luksus. Czemu więc służą na Zachodzie, gdzie wyrastają i z mocą narzucają swoją obecność? Właśnie one stwarzają nowoczesne państwa; ogromne to zadanie i trud. Znamionują one punkt zwrotny w historii