62
Zda się — mówią, co gnębi i boli.
Nie słomiane je łączą przędziwa,
Jeno łza ta, co z oczu im spływa.
Melania Medlingerówna.
VII.
SAN MINIATO — PALATYN.
Zapadał wieczór. Ogród Boboli i plac Michała Anioła osłaniać zaczęły cienie wieczoru. Senne opary mgliste, które wypełzały zwolna z gąszczów i sztucznych grot, snuły się po kobiercu traw, po ścieżkach i terasach, otulały szczyty pinii, cyprysów i palm, kładły się na cichych wodach Arno.
Część towarzystwa oderwała się od całej „karawany", zdążając ku świątyni San Miniato i cmentarzowi, tam położonemu. Wrota zastałyśmy zamknięte, więc usiadłyśmy na kamiennych schodach, skąd prześliczny na całą okolicę roztaczał się widok. — U stóp naszych leżała Florencya, wznosiły swe dumne czoła wieże katedry i Campanili, kościoła Santa Croce, pałacu Vecchio i innych. Most Vecchio rozbłysnął tysiącem świateł, które drżały świetlnemi smugami na sennej fali. Na widnokręgu zacierały się już kontury Apeninów, otulonych zwojami sinych mgieł, w dali widniało jeszcze Fiesole. Była cisza — nieprzerywana żadnym szmerem wiatru, ani odgłosem gwaru miasta. Ciszę dzwon przerwał, dzwon z Campanili. Fala dźwięków popłynęła poważnie nad miastem, rozbudziła śpiące po wieżach spiże, rozkołysała ich żelazne serca. A za jej potężnem tchnieniem dzwony wszystkie zaczęły grać na „Anioł Pański". — Umilkłyśmy. — Melodya dzwonów szła pod ciemniejącym błękitem ku szczytom Apeninów, wzmacniając drżące i niepewne echa.
Potężniał hymn, rósł, płynął daleko za góry ku bezmiarom mórz. Harmonię dźwięków zmącił głuchy głos dzwonu z klasztoru, położonego na poblizkiem- wzgórzu,