wwwjc^opcdaupl_______ _
czwartek - piątek 14 -15 sierpnia 2014 r.
M.UUuUh'
Jan Stać
Urodził się 8 kwietnia 1933 roku. Od lat 50. XX wieku mieszka w Słupsku. Jest emerytowanym nauczycielem wychowania fizycznego.
M
wiedzieliśmy. Tam oczywiście nie znalazł osób o wymyślonych przez nas nazwiskach, za to dowiedział się, gdzie pracują Polacy. Czekał na nas na stołówce, w miejscu, w którym wydawano posiłki. Żeby ratować siebie i rodziców, tamtego dnia musieliśmy zrezygnować z jedzenia - mówi Jan Stec.
Innym razem pan Jan z kolegą trafił do domu niemieckiego żołnierza. Gdy chłopcy weszli, mężczyzna siedział przy stole i iadł obiad. Widząc synów robotników, głośno krzyknął. - Zaczęliśmy uciekać. Na podwórku usłyszeliśmy kobiecy1 głos: "Kinder, Kinder kommt mai hier". Wołała nas matka żołnierza. Język znaliśmy tylko na tyle, żeby prosić o jedzenie, ale rozumieliśmy, że jej stosunek do nas jest przyjazny. Dostaliśmy od niej jabłka, kilka ziemniaków i po kawałku placka. Podała nam również rosół z makaronem. Siedzieliśmy u niej w przedpokoju przy małym stoliku i jedliśmy coś o czym w obozie nawet nie można było marzyć. Przez cały ten czas Niemka pouczała swojego syna, o on siedział cicho -wspomina mężczyzna.
Słupszczanin pamięta również, jak przechodził kolo pola w czasie wykopków. Pracowali na nim Niemcy. -Nie, nie, nic z tych rzeczy. Za kradzież było można nieźle oberwać. Przywitaliśmy Niemców, wzięliśmy kosze i zaczęliśmy zbierać ziemniaki. Oni nas obserwowali. Przyszła pora na podwieczorek. Pracujący siedli na stercie słomy, jedli placek i popijali słodką, białą kawę. Z kolegą dalej zbierałem ziemniaki. W pewnej chwili usłyszeliśmy, że nas wołają. Podeszliśmy do nich i my też dostaliśmy po kawałku placka i kubku kawy. Gospodarz dal nam po pełnym
chlebaku ziemniaków i kazał wracać. Mama ugotowała z nich pyszną zupę - wspomina.
W obozie oprócz stołówki była także kantyna dla pracowników. Któregoś dnia zaopatrzeniowiec miał przywieść wędliny z Kahli. Wózek z jedzeniem kazał ciągnąć chłopcom. - Byliśmy nawet z tego zadowoleni. Zawsze b>ia to jakaś możliwość zobaczenia miasta. Niemiec szedł przodem, a my dwaj z wózkiem za nim. Droga była gładka, asfaltowa. Gdy zostaliśmy sami na ulicy, bo zaopatrzeniowiec załatwiał formalności, jakaś Niemka rzuciła nam przez okno dwie bułki z salcesonem. W drodze powrotnej, postanowiliśmy z kolegą, że jeden z nas będzie ciągnąć wózek, a drugi pchać. Niemiec szedł przodem i nie oglądał się za siebie. Ten, który szedł z tyłu mógł zjeść kawałek kiełbasy, myślę, że bez uszczerbku dla Rzeszy! - żartuje pan Jan.
W obozie byty też sytuacje nieludzkie. - Jeden z robotników był chory. Nie zdążył dojść do ubikacji i załatwił
swoją potrzebę pod
drzewem. Zauważył go obozowy strażnik. Rozkazał mu
posprzątać swoje odchody.
Nie pozwolił mu użyć to do tego kawałka drewna albo
K’ iru. Kopiąc go w tyłek, odchody wziąć w ręce i zanieść do ubikacji - opisuje Jan Steć.
Robotnicy w obozie umierali z przemęczenia. Im było bliżej końca wojny, tym takich przypadków było więcej. Ojciec pana Jana miał wypadek. Skalny odłamek skaleczył mu prawą rękę. W ranę wdało się zakażenie. Po pewnym czasie Władysław Steć został przewieziony do szpitala w Jenie, gdzie amputowano mu palec wskazujący. - W obozie była izba chorych. Dzisiaj myślę, że ojciec zlekceważył to skaleczenie i sam postanowił się wyleczyć, żeby nie stracić pełnej racji żywnościowej. Po powrocie do obozu, ojciec pana Jana nie mógł już pracować. Był niedożywiony, cały spuchł - wspomina Jan Steć.
Pracowali jartcy, produkcja szła
W sumie z Reimahgu wyleciało ok. 20-30 samolotów, które mogły udźwignąć dwie 500-kilogramowe bomby. Docelowo produkcja miała wynosić tysiąc miesięcznie. Niemcy nie zdążyli zrealizować tych planów. W kwietniu 1945 roku obóz został wyzwolony przez Amerykanów. - 11 kwietnia Niemcy ogłosili, że obóz będzie ewakuowany. Ogromna kolumna ludzi poruszała się wolno, bo nikt nie miał siły na szybki marsz. Słychać było krzyki, ponaglenia, a nawet pojedyncze strzały. Dorośli zorientowali się, że konwojentów jest zbyt mało. Jeden ze współwięźniów zaproponował moim rodzicom ucieczkę. Zaszyliśmy się w
fęstym zagajniku i spędzi-śmy w nim dwie doby. Nikt nas nic szukał. Byliśmy tak głodni, że postanowiliśmy wrócić do obozu. Przy kuchni znaleźliśmy brukiew i nią się żywiliśmy. 13 kwietnia w obozie pojawiły się amerykańskie czołgi - mówi pan Jan.
Rodzina Steciów w barakach mieszkała do czerwca 1945 roku. Później wyjechała do Obozu Polskiego Ans bach w Bawarii. - Wiedzieliśmy, że alianci podjęli iuż decyzję o podziale stref okupacyjnych i Turyneia miała przypaść ZSRR tłumaczy. Po kilku miesiącach rodzina zdecydowała się wrócić do Polski. Nie wiedziała, że Włodzimierz leży teraz w innym państwie i żc w jej rodzinnym domu zamieszkali Ukraińcy. -W 1948
roku moi rodzice postanowili
zamieszkać na ziemiach odzyskanych. Wybrali Zielin Miastecki - wspomina Jan Steć. który sam od lat mieszka w Słupsku. Dzisiaj
jest emerytowanym nauczycielem wychowania fizycznego.
Pan Jan odwiedził I\i-
ryngię w lach 70. XX wieku razem z żoną i dwójką synów. - Starszy syn miał jakieś 10 lat, młodszy mógł mieć osiem. Chciałem im pokazać tamto miejsce. Ale zobaczyli krzaki leszczyny i powiedzieli: tata, tutai są orzechy. Wtedy ich to bardziej interesowało wspomina z uśmiechem pan Jan. W miejscu, w którym robotnicy przymusowi zbierali się przed wyjściem do pracy już wtedy, znajdował się kamień z wmurowaną tablicą: "Zmarłym ku pamięci, hańba dla sprawców, a żywymi ku przestrodze".
W 2007 roku starsza siostra pana Jana otrzymała od fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie opracowaną
Erzez Marca Bartuschkę an-ietę z pytaniami o pobyt w obozie. Marc Bartuschka przygotowywał rozprawę doktorską o Reimahgu. Siostra pana Jana miała problemy ze zdrowiem. O pomoc w wypełnieniu an-Idety poprosiła pana Jana. Rodzeństwo razem odpowiedziało na 25 pytań życie obozowe. W maju tego roku Jan Steć pojechał do TUryngii na uroczystość upamiętniającą śmierć robotników przymusowych, pracujących przy' budowie podziemnego zakładu produkcji samolotów.
- Ludzie często mnie pytają, czy mam jakieś sny związane z obozem, stany lękowe. Nie, nic z tych rzeczy. Dziecko wszystko rzeżywa inaczej niż dorośli, oże gdybym był starszy, to bym przeżywał. A dla mnie w tamtym czasie wszystko było nowe i ciekawe. Pierwszy raz w życiu jechałem pociągiem. To była
aa. Z obozu na najbli->licę roztaczał się na -prawdę piękny widok: lasy, góry, zabudowania kryte czerwoną dachówką i most na rzece Saale. Mimo wojny, wszystko było zadbane. Na jednym ze wzniesień stał zamek. Marzyłem żeby się przy nim znaleźć. Teraz, w maju kupiłem sobie pocztówkę z tym zamkiem. Prawda, że ładny? - kończy
swoją historię Jan Steć. ■