wiodła życie pani leśniczyny. Ciche, w otoczeniu przyrody, psów i koni. Chyba w podświadomości marzyłam o powrocie do wiejskiej, swojskiej scenerii z dzieciństwa. I wtedy za namową mojej matki postanowiłam zaciągnąć go do Poznania. Matka uciekła tam z moim bratem z Jędrzejowa. Tak, tak
- uciekła, bo któregoś dnia, kiedy robiła zakupy na bazarze, podszedł do niej i przywitał się uprzejmie, jeszcze raz dziękując za ukrywanie na hrubieszowskim strychu, były oficer Narodowych Sił Zbrojnych. No cóż... Znała reguły, działając aktywnie, przeżyła dwie wojny. Po paru dniach, siedząc wraz ze Stefanem na pace wyładowanej meblami ciężarówki, wyruszyła do Poznania. Kupiła dwa mieszkania: Stefanowi i sobie. I podjęła pracę stomatologa w którymś z tamtejszych ośrodków zdrowia. Uciekała nie po raz ostatni.
Kiedy już przekonałam męża, że Poznań to początek wspaniałego życia (czemu nie bardzo dowierzał, bo przecież
- twierdził - gdzie jak gdzie, ale w Poznaniu to raczej pieniądze na ulicy nie leżą), zamieszkaliśmy w niewielkim jednopokojowym mieszkanku, które nam mama kupiła. Chodziło jej przede wszystkim o to, by odciąć mojego męża od starego środowiska, by zacząć normalnie żyć i uczciwie pracować. Już nie jako dżoler, pan Lach poszedł do pracy, wykorzystując swój drugi dyplom - technika budowlanego. Ja natomiast dorabiałam, jak mogłam, szyjąc coś dla Cepelii. Niestety, małżeństwo podupadło. Zabrakło wspaniałych teściów, którzy łagodzili konflikty, zabrakło zrozumienia i wytrwałości, odpowiedzialności i powagi. Mój mąż coraz częściej znikał na całe noce, zaszywając się w knajpach czy karcianych spelunach. A i w burdelach, jak to mi w zaufaniu zaczęły donosić dziewczyny jego nowych poznańskich kumpli. Wracał do swojego szemranego, cwaniackiego środowiska. Jeszcze w Krakowie, na parę miesięcy przed przeprowadzką, wylądował w areszcie śledczym, podejrzany, a właściwie już oskarżony o przemyt i pokątny handel na dużą skalę. Wydobyła go moja mama, płacąc prokuratorowi i oficerom śledczym
47