regresję i reakcję. Inny pogląd ma John B. Thompson, dla którego jest bardzo prawdopodobne, iż dzięki rozwojowi środków komunikowania charakter zgromadzonego przez człowieka materiału symbolicznego znacznie się zmienił, co odbija się na procesie tworzenia tożsamości. Thompson stawia następnie cztery tezy, które szczegółowo stara się uzasadnić: [1] nowoczesne społeczeństwa odchodzą od pojęcia tradycji w jej aspekcie normatywnym i legitymizującym; [2] tradycja zachowuje owe znaczenie jako środek rozumienia świata i tworzenia tożsamości (jest zatem istotna w sensie hermeneutycznym); [3] ulega jednak znacznym transformacjom (tradycje uniezależniają się od kontekstu społecznego i tracą swoje miejsce w życiu codziennym); [4] tradycje mogą być utrzymywane wyłącznie wtedy, gdy zostaną usytuowane w zmienionym kontekście, w którym odnajdą nowe miejsce [Thompson, 2001: 190]. Jednostki żyjące w ponowo-czesnym świecie nie muszą się w nim zagubić, ale nadając sens światu i tworząc w sobie poczucie przynależności, coraz bardziej polegają na tradycji zapośredniczonej medialnie i nie umiejscowionej.
Uważam, że jeśli zastąpimy „tradycję” naszym pojęciem „kanonu”, stanowisko Thompsona w całej rozciągłości pokrywa się z tym, co pragnąłem powyżej zasygnalizować. Jednostka ludzka nie może się obejść bez jakiejś formy uporządkowania zewnętrznego świata i usytuowania się w nim jako indywiduum zarówno unikatowe, jak i przynależące do szerszej wspólnoty. Problem w tym, że poszukiwania kanonu, który taką identyfikację umożliwia, są obecnie niekończącym się procesem, są — powtórzmy — in statu nascendi. Może dlatego tak trudno jest nam opisywać współczesność, ponieważ przywykliśmy do świata essendi, uporządkowanego zatem i „wystawionego” na bardziej jednoznaczne i pewne interpretacje? Powiada jeden z moich intelektualnych Mistrzów, że humaniści zwykle patrzą na zjawiska jako na usytuowane w niewłaściwym czasie, zawsze pomiędzy momentami czasu właściwego: tego, który minął, i tego, który nadejdzie i zmieni tymczasowość i nieokreśloność w konieczność i nową stabilną jakość. Jednakże zmiany w kulturze w sposób oczywisty nie przypominają defilady, którą można oglądać w całej krasie, gdy przechodzi koło nas, a my widzimy ją od pierwszego do ostatniego szeregu [Geertz, 1995: 4].
Kto wie, czy za pewien czas pola znaczeniowe „kanonu” i dzisiejszego, jakże zwykle efemerycznego „zjawiska kultowego” nie zbliżą się na tyle, iż warto będzie zająć się kwestią, w jakim zakresie z nietrwałej fascynacji narodzić się może kanoniczna wartość. Kultura nie umiera, kanon nie umiera, tradycja nie umiera. Wszystkie te zjawiska pokazują nam tylko nową twarz i innej domagają się interpretacji. Jak starałem się dowieść,