albo fragmentarycznych tradycji, że nic nie jest stabilne i pewne, a jednostki są wykorzenione. Za wcześnie, słowem, żeby zamienić „korzenie” (czytaj: kulturę) na „marszrutę” czy „trasę podróży”, gdzie liczą się indywidualne doznania i nie ma miejsc ostatecznych [Geertz, 2000a: 118].
Postmodernistyczny atak na antropologiczną koncepcję kultury z pozycji antyfundamentalizmu aktywnego jest skierowany de facto przeciwko teorii fimkcjonalistycznej, mającej o wiele dłuższą tradycję niźli sam funk-cjonalizm Malinowskiego i jego następców. Postewolucjonistyczna idea kultury zakładała istnienie lokalnych, funkcjonalnie zintegrowanych jednostek społecznych. Mimo wielu późniejszych rewizji i przedefmiowań „or-ganicznikowskie” założenia teorii kultury utrzymały się po dziś dzień (wystarczy sięgnąć po niektóre podręczniki akademickie z zakresu antropologii i socjologii). Wedle tych utrwalonych założeń systemy kulturowe mają tendencję do homeostazy, choć zmieniająsię w sposób mniej lub bardziej stały, aliści na zasadzie: zmiana — nowa stabilność — zmiana — nowa stabilność itd. Decyduje o tym zakotwiczenie w języku i miejscu. Podważając systematyczność i semantyczność języka, nominaliści podcinają pierwszy z dwu korzeni stabilności kultury. Clifford zajął się z kolei „podpiłowywaniem” drugiego z nich — miejsca, czyli zakotwiczenia w konkretnej przestrzeni.
Sympatyzuję z tymi wszystkimi, którzy dokonują współcześnie „odczarowania” klasztoru kultury. Ale, podobnie jak Jerzy Kmita, „nie wyobrażam sobie »faktów« świadczących, iż w danej, choćby i najdziwniej ukonstytuowanej społeczności zanikła wszelka intersubiektywna komunikacja, od językowej poczynając. Zarazem jednak niezwykle jest dla mnie sympatyczny pomysł kultury, w ramach której nikt nie byłby przymuszany do pozorowania choćby — takiego a nie innego wyboru światopoglądowego; kultura, w której kontekście relacja symbolizowania aksjologicznego »rozwiałaby się«, wydaje mi się być nie tylko możliwa z punktu widzenia społeczno-regulacyjnego, ale i, powtarzam, poniekąd wielce sympatyczna” [Kmita, 1998: 254].
Z perspektywy antropologicznej dostrzec można, że ci wszyscy badacze nie będący filozofami, którzy gremialnie rezygnują dziś z posługiwania się pojęciem kultury jako regulatora ludzkich poczynań, mają na myśli właśnie nie co innego, jak „kulturę” pojmowaną nominalistycznie, uważając nadto, że wskazują na „fakty” potwierdzające, iż rzeczony stan kultury daje się empirycznie stwierdzić. Ponowoczesność, bo o nią tutaj idzie, byłaby w tym świetle może nie tyle kulturą bez symboli, jak chce Kmita (żaden antropolog nie może przystać na podobną konkluzję, gdyż pozbawiałby się możliwości uprawiania zawodu), ile kulturą o wspomnianej już >,fraktalnej” symbolice.
39