Absolwenci wspominają...
Studiowała filologię polskg w latach 1990-95
Dziennikarka prasowa I telewizyjna. Zajmuje iif tematami społecznymi, kulturalnymi i obyczajowymi. W 8001 r. otrzymała pierwszą nagrodę na Ogólnopolskim Konkursie Programów Regionalnych u najlepiej zrealizowany materiał informacyjny. W 8003 r. przyznano jej tytuł phil episte-moni [przyjacielowi nauki) za popularyzację wiedzy i rzetelne informowanie o problemach szkolnictwa wyższego
nie wiesz, mała, co to jest chryzele-fantyna? I choć pytanie brzmiało niemal jak z księżyca, u profesora Reichmana wstydem było nie wiedzieć, że to połączenie złota i kości słoniowej, stosowane przez starożytnych rzeźbiarzy. Podobnych pytań było wiele. Gdy udało się odpowiedzieć (niestety me zdarzało się to często) dostawało się cukierka. Przechowywaliśmy je jak najdroższe talizmany... To były wspaniałe zajęcia, bo autentyczna była miłość i zachwyt profesora dla dziel literatury obcej. Przekonywał nas, że trzeba je czytać w języku ich autorów i sam dla przykładu cytował z pamięci obszerne fragmenty. Choć nie rozumieliśmy ani słowa, wspaniale płynęła melodia Iliady w języku Greków. Swojej miłości do literatury nam nie narzucał, z ogromnej listy lektur do egzaminu kazał wybrać sobie tylko trzydzieści pięć wybranych przez siebie tytułów. Po prostu nie wypadało przyjść nieprzygotowanym.
A skoro o egzaminach... największy postrach wzbudzały chyba te u profesora Jana Okonia. Słynne były, wymyślane na poczekaniu motywy w literaturze staropolskiej, inspirowane często osobą egzaminowanego lub konkretną sytuacją... Przed egzaminem spojrzałam więc w lustro i wyszukałam motyw niebieskich oczu we wszelkich znanych mi utworach. Dostałam jednak inny temat... Za to kolega, który wbiegł na egzamin spóźniony i zdyszany, nie zdążył odsapnąć, gdy dostał temat: Motyw sportu w literaturze staropolskiej. Myślał, że profesor sobie z nie
go żartuje. Kto wtedy pisał o sporcie? Wydawało się, że nikt. „Kochanowski, proszę pana. Poemat Szachy" - nie bez satysfakcji sam odpowiedział na swoje pytanie profesor. Ten egzamin niestety nie skończył się dobrze...
Pasjonatów wśród wykładowców nie brakowało... Nie brakowało ich również wśród moich przyjaciół z roku. Geniusz objawiał się zwykle około trzeciej nad ranem, gdy przygotowywaliśmy się razem do egzaminów. Wtedy to miały miejsce nagłe olśnienia - gdy wydawało się, że zrozumieliśmy istotę fenomenologii Romana Ingardena.
Wtedy też pow stawały niezwykle nowatorskie, acz nieco ryzykowne, interpretacje utworów.
I było jeszcze coś... spotkania wykładowcy z grupą na kawie w mieście - zamiast na uczelni. Zdobywana wtedy wiedza była bezcenna. „Pamiętajcie, żeby książki nie przesłoniły wam urody świata. Wykorzystajcie nas studiów dobrze, wykorzystajcie to, żc jesteście w Krakowie. Chodźcie do teatru, kina, na koncerty, poznawajcie nowych ludzi, rozmawiajcie z nimi” - udzielał bezcennych rad dr Mączyński. Do dziś pamiętam te zajęcia...
To chyba rozbudzona wtedy chęć poznawa-nia świata zadecydowała, że parę lat później po- 49
stanowiłam zaryzykować i spróbować pracy -
dziennikarza. W podjęciu decyzji pomogło mi też Studium Dziennikarskie. Krzysztof Mroziewicz, Jadwiga Rubiś, Franciszek Palowski i Krzysztof Miklaszewski zarazili mnie dziennikarską pasją. Nie mogę się z tej choroby wyzwolić od jedenastu lat. I chyba nie chcę...
Konspekt nr 1/2006 (25)