ba czy moc komputerów). Kryteria muszą zostać zmienione, bo prawdziwą miarą sukcesu czy efektywności może być tylko satysfakcja użytkownika z zaspokojenia jego potrzeb informacyjnych. Zbyt jeszcze często jedyną reakcją bibliotek na zmiany jest umieszczenie w widocznym miejscu w-bibliotece karty praw użytkownika, rozłożenie formularzy do składania skarg czy zatrudnienie personelu do monitorowania usług, które w większości przypadków są katastrofalnie nieadekwatne.
Jeśli wraz z otwarciem się rynku informacji (jako rezultatu kombinacji czynników politycznych, ekonomicznych i technicznych), zwłaszcza Internetu, pracownicy informacji nie zbliżą się do użytkowników, to uczynią to inni. Wśród różnych przyczyn zaniedbywania potrzeb informacyjnych na pewno jest i ta, że w tzw. społeczeństwie informacyjnym zbyt często krytykuje się biblioteki i bibliotekarzy, że czują się oni zagrożeni utratą pracy, że ich zarobki obniżają się, zmniejsza się ich udział na rynku itp. To wszystko prawda, szczególnie w stosunku do bibliotek publicznych, ale czy znajdzie się ktoś, kto byłby gotów zagwarantować, że biblioteki elektroniczne, dostępne za pośrednictwem stron www, wkrótce nie zastąpią studentom zimnych i obcych bibliotek akademickich? Bibliotekarze i pracownicy informacji, szukając sposobu na przeżycie w tym nowym klimacie ekonomicznym, powinni przyjrzeć się biznesowi, który odniósł sukces. Rada prezesa hipermarketów Kingfisher, Woolworth, B&Q i Superdrug jest z pewnością warta wzięcia pod uwagę: „troszczymy się o zaspokajanie potrzeb konsumentów finalnych. Spojrzenie na sukces lub klęskę wielu organizacji uczy, że przyczyną niepowodzenia był brak przewidywania zmian potrzeb konsumentów, a co za tym idzie, brak odpowiedniego przystosowywania się do nich” (Kay 1994).
Ze wspomnianymi zmianami na rynku informacji wiąże się także gwałtownie rosnąca „armia” komputerów, modemów, CD-ROMów itp. umożliwiających dostęp do Internetu w domach i biurach. W latach osiemdziesiątych wiele dyskutowano o pojawieniu się tzw. użytkowania finalnego (końcowego; ang. end-use). Jedni poddawali w wątpliwość możliwość utrwalenia się tego zjawiska, inni przewidywali apokalipsę. Od tamtego czasu do systemów takich jak TEXTLINE, NEXIS czy FT PROFILE dołączyły bardziej przyjazne użytkownikom CD-ROMy, a ostatnio maksymalnie przyjazny Internet. Liczba użytkowników finalnych wzrosła z nie więcej niż kilku tuzinów (w latach siedemdziesiątych) do milionów. Nikt już nie kwestionuje ani powszechności, ani trwałości zjawiska użytkowania finalnego, ale niewiele osób zdaje się dostrzegać i badać tego konsekwencje. Zbyt wielu pracowników informacji zachowuje się jak przestraszony królik w świetle reflektorów samochodu: są sparaliżowani strachem, podczas gdy prawidłową reakcją byłoby dostrzeżenie, że obecnie jest wiele więcej wspólnych płaszczyzn i woli do dyskutowania problemów informacji. Szansę tę powinno się skwapliwie wykorzystać. Potencjalne terytorium działania pracowników informacji niewiarygodnie się rozrosło, chociaż większa jego część znajduje się poza fizycznymi granicami placówek informacji. Sposobem
27