W zwiedzaniu miasta i okolic pomocy udziela klub turystyczny, który też dostarcza swych wielkich aut.
m
Gdyby mnie kto zapytał o ogólną charakterystykę Kopenhagi — miałbym trudne zadanie. Bo narzuciłoby mi się równocześnie kilka wrażeń, dominujących ponad wszystkiem u obcokrajowca, a szczególniej — Polaka, widzącego stolicę Danji po raz pierwszy.
A więc... Miasto szczerej, prawdziwej wesołości. I to — nie jak Paryż naprzy-kład, przybytków wesołości (centralizujących zresztą przeważnie cudzoziemców) a miasto powszechnej wesołości i pogody, laki humor, czy w życiu codziennem, czy też w specjalnie „świątecznych'' okolicznościach, może mieć tylko społeczeństwo
0 czystem sumieniu, zadowolone z siebie
1 życia, nie życzące źle nikomu, no — i sobie. Rumiane, uśmiechnięte buziaki dzieciaków o lnianych włosach i modrych oczach, miłe, ładniutkie i świeże twarze podlotków i wyrostków, dobroduszne oblicza starszego pokolenia synów Danji — wszystko to o tern świadczy na każdym kroku.
Nic te£ dziwnego, że na zabawie w uroczym parku z bajki — „Tivoli", tłoczy się i po pięćdziesiąt tysięcy Duńczyków, napełniając zaczarowany ten ogród wesołym rozgwarem.
I rzeczywiście. „Tivoli" staje się w wieczory zabaw letnich prawdziwym ogrodem zaczarowanym, gdzie, jak na skinienie różdżki czarodziejskiej każdy dla siebie znajdzie to, co chce, co mu najlepiej odpowiada. A więc — od najwykwintniejszej restauracji i dancingu —aż do „drewnianej sali" tańca, gdzie parki drą zaciekle obcasy na strzępy, niczem w naszej „Promenadzie"; kamery krzywych luster, przed którymi Duńczycy potrafią śmiać się ze swych własnych karykatur całemi godzinami; loteryjka fantowa w setkach odmian; strzelnice; karkołomne djabelskie kolejki, wyścigi elektrycznych samochodzików, ognie sztuczne, gondole na stawie i t. d. i t. d. — wszystko to stanowi fragmenty tętniącego radością życia, niewyczerpanego, choć równocześnie prostego programu „Tivoli". A gdy nadejdzie północ — z miniaturowych
„Gdynia" u molo portu w Kopenhadze.
Odlew gipsowy pomnika ks. Józefa w muzeum Thorwaldsena.
armat biją w niebo nieskończone salwy rakiet, przykrywając niebo złocistą i tęczową kopułą płomieni i iskier. Oświetlone tysiącami świetlnych lampionów „Ti-voli jest wówczas rzeczywiście czarodziejskie...
A druga Kopenhaga — to miasto gorączkowej pracy i wielkich, światowych interesów. Stąd idą do odległych o tysiące kilometrów central zlecenia wielkich firm. stąd wypływają codziennie setki ładownych okrętów do wszystkich zakątków globu, tu krzyżują się interesy znacznej części eksportu i importu światowego.
A przy tern wszystkiem — ciągła pogoda ducha i — brak nerwów. Oto np. jechaliśmy kiedyś ze znajomym tramwajem do Zoologiskhave. Dojeżdżamy do krańcowego przystanku lin ji i chcemy wysiąść. Tymczasem żaden z naszych towarzyszów podróży — Duńczyków nawet nie drgnął. Siadamy więc i my z powrotem — możeśmy jeszcze nie dojechali do celu podróży? Czekamy tak minutę, dwie, pięć. I rzeczywiście — tramwaj rusza, przejeżdża jakieś dwadzieścia kroków i— zatrzymuje się. W tym momencie wszyscy Duńczycy wstają, jak na komendę, i opuszczają tramwaj. Zaiste — na to trzeba wielkiego spokoju i nienaruszonych nerwów.
Trzecia Kopenhaga — to miasto wysokiej kultury. Nie — jak Berlin np. — miasto dyscypliny, opierającej się na systemie policyjnych kar. lam porządek i czystość są wrodzone. Nie widziałem napisu, ostrzegającego przed śmieceniem, nie widziałem policjanta, stosującego mandat karny za nieporządki, a mimo to — nie widziałem na ulicach śmieci, a ruch uliczny sam reguluje się doprawdy idealnie. Jedynie na kilku najruchliwszych skrzyżowaniach ulic ruch regulują policjanci... przy pomocy prostej tabliczki z napisem „stop!" A ruch w Kopenhadze jest chwilami zawrotny i — bardzo trudny, bo, prócz setek aut i tysięcy pieszych, ma się tu dziesiątki tysięcy rowerzystów. Tylko, że zarówno kierowcy, jak i piechurzy umieją jeździć i — chodzić, a przedewszystkiem — chcą umieć. I tu leży różnica z Warszawą...
Czwarta Kopenhaga, może najcharakte-rystyczniejsza — to miasto rowerów. Nigdzie na całym świecie niema tylu rowerzystów, co w stolicy Danji. Rano wszyst-kiemi ulicami ciągną do biur, szkół, sklepów i t. d. dziesiątki tysięcy rowerzystów, uszeregowanych częstokroć w 4—5 niekończących zda się sznurów. Jeżdżą wszyscy: od sześcioletnich bąków — do siedemdziesięcioletnich staruszków, matki z dziećmi w koszyczkach, kupcy z towarami, przekupnie z jarzynami i t. d. i t. d. Cala Kopenhaga, cała Danja zresztą, kręci zawzięcie pedałami po swych świetnych szosach.
O zabytkach historycznych, o zbiorach i muzeach kopenhaskich nie piszę — zbyt są znane całemu światu, by to powtarzać. Wspomnę tylko o licznych, pięknych par-
Sternik „Gdyni".
17