Archiwum Gazety Wyborczej; Nienawiść rozerwie wszystko
WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?
informacja o czasie
dostępu
Gazeta Wyborcza
nr 10, wydanie waw (Warszawa) z
dnia 1996/01/12, dział
ŚWIAT, str. 7 Fot.
Reuter; Ryc. Studio Gazeta
Korespondencja Andrzej Łomanowski,
Kizlar-Chasawjurt-Machaczkała
Partyzanci Radujewa zaatakowali w przyjaznym dotąd Czeczeńcom
Dagestanie
Nienawiść rozerwie wszystko
Kizlar to nie Budionnowsk. Tu nikt się nie zastanawia, czy to rok wojny
uczynił Czeczeńców tak okrutnymi. Tutaj, jak w Czeczenii, obowiązuje święte prawo gościnności. Biada
temu, kto je złamie. We wtorek Dagestan stanął na krawędzi wojny.
We wtorek o świcie grupa mężczyzn szła przez zamarznięte jezioro na
południowych przedmieściach Kizlaru. Wszyscy byli uzbrojeni i umundurowani.
Niektórzy mieli zielone opaski na hełmach i futrzanych czapkach: symbol
"gazawatu" - wojny świętej.
Ostatnia grupa czeczeńskich terrorystów zbliżała się do miasta. Inni byli już
wewnątrz, od dwóch dni małymi grupami wchodzili do Kizlaru, bez przeszkód
pokonując posterunki na rogatkach. Milicja przyzwyczaiła się do Czeczeńców. Dla
nikogo w mieście nie było tajemnicą, że partyzanci wykorzystują Kizlar jako
punkt przerzutowy broni i amunicji. Dagestańscy milicjanci - muzułmanie przez
palce patrzyli jak wcześniej grupy Czeczeńców, nie bardzo się chowając, omijają
ich posterunki idąc przez krzaki i rzadkie laski. Wiadomo było - niosą
zaopatrzenie dla swoich.
Tym razem było inaczej. Przy kizlarskim brzegu zamarzniętego jeziora grupę
pozdrowił młody chłopak. Korzystając z ferii w szkole przyszedł łowić ryby w
przerębli. Przystawili mu kałasznikowa do brzucha. Był pierwszym zakładnikiem.
Tu się kupowało broń
Muzułmański Dagestan nie poderwał się rok temu do wojny partyzanckiej w
obronie Dudajewa. Zbyt wiele mieszka tu narodowości, grup etnicznych i klanów.
Zbyt wiele krzyżuje się sprzecznych interesów. Ale w Machaczkale manifestowano
przeciw wojnie, w Chasawjurcie na granicy z Czeczenią bez przeszkód działał czeczeński komitet
pomagający uchodźcom z republiki i dostarczający tam broń. W całym Dagestanie
schroniło się ponad 60 tys. uchodźców.
W dwu pogranicznych rejonach republiki żyją prawie sami Czeczeńcy. Wielu z
nich poszło na wojnę. Rok temu poznałem w Chasawjurcie 12-letniego chłopca,
który w noworoczną noc zniszczył trzy rosyjskie czołgi w Groznym. Na futrzanej
czapce z dumą nosił zieloną opaskę "gazawatu", a starsi rozstępowali się przed
nim z szacunkiem.
Władze nie przeszkadzały Czeczeńcom z Chasawjurtu i Czeczeńcom z Czeczenii. W samym centrum dagestańskiej stolicy, w
hotelu Leningrad, spotykałem ludzi z otoczenia prezydenta Dudajewa. Kupowali
broń, wysyłali w góry, robili interesy. - Pamiętaj, Basajew [dowódca
czeczeńskich partyzantów, który w maju zajął rosyjskie miasto Budionnowsk] to
bohater - przekonywał mnie jeden z nich, gdy w czerwcu staliśmy na hotelowych
schodach.
Kizlar: Pod osłonę chorych
Pochmurnym, zimowym świtem kilkanaście grup przemknęło ulicami Kizlaru w
kierunku centrum. Na umówione miejsce wjechała ciężarówka Kamaz wypełniona
bronią. Stojąc w lodowatym wietrze i w tumanach drobniutkiego śniegu Czeczeńcy
odbierali pistolety maszynowe od stojących na ciężarówce, dzielili się na grupy
i ruszali w miasto.
- Jakichś sześciu ludzi wyszło zza drzew i zatrzymało mój samochód -
wspominał kierowca z kizlarskiego szpitala, mały Ibrahim. - Wyrzucili mnie z
samochodu, ręce na maskę, zaczęli rewidować. Któryś mnie uderzył.
Przypadkowy przechodzień zaczął krzyczeć. Czeczeńcy wyjęli broń i zaczęli
strzelać. Posypało się szkło z rozbitych szyb samochodu.
Pierwsi, zdumieni przechodnie odruchowo kryli się za drzewa, padali na
ośnieżone trawniki, wskakiwali w bramy. Terroryści łapali wszystkich. Zagnanych
do półciężarówki powieźli w kierunku szpitala.
Na północy miasta stoi cały kompleks budynków szpitalnych: sam szpital,
pogotowie, izby porodowe. W maju w Budionnowsku Czeczeńcy skryli się też w
szpitalu. Wielka liczba chorych była najlepszą osłoną.
Od strony dworca kolejowego i komendy milicji słychać było rosnącą w siłę
kanonadę.
Radujew walczy do końca
Po grudniowych wyborach głowy państwa w Czeczenii moskiewscy politycy byli już pewni, że uda im
się zamienić wojnę na Kaukazie w konflikt wewnątrzczeczeński. Dudajew znalazł
się w roli jednego z przywódców, a nie jak do tej pory jedynego. Partyzanci
tracili poparcie zmęczonego społeczeństwa. Surowa zima (jakże różna od
łagodnego, zeszłorocznego błota) wyganiała ich z gór do wiosek. A tam starszyzna
żądała schowania broni, bojąc się rosyjskich pacyfikacji.
Wśród partyzanckich dowódców coraz wyraźniejszy był podział na zwolenników
Dudajewa, jego szefa sztabu Maschadowa (skłonnego do ugody z Rosjanami) i
budionnowskiego watażki Szamila Basajewa. Maschadow próbował zdyscyplinować
oddziały, by przestały niepotrzebnie atakować Rosjan i nie przeszkadzały
negocjacjom. W nich widział szansę dla republiki. "Szamilowcy" szykowali się do
"wielkiego czynu". Z gór, gdzie stacjonował Basajew, bez przerwy nadchodziły
informacje o kolejnych obiektach jego ataku: a to Moskwa, a to Rostów nad Donem,
to znów rosyjskie elektrownie jądrowe.
Dudajew próbował zerwać grudniowe wybory atakując kilka czeczeńskich miast.
Do Gudermesu wkroczył wtedy jego zaufany Sułtan Gelischanow i 28-letni zięć
Salman Radujew. Gelischanow szybko opuścił miasto nie chcąc niszczyć go w walce
z rosyjską armią. Radujew pozostał do końca. Trzydniowa bitwa i ponad 3000
rozbitych budynków, kilkuset zabitych mieszkańców.
Kizlar: wyciągnęli ludzi z domów
- Pod oknem zatrzymał się samochód i wysiadło z niego dwóch ludzi - wspomina
jeden z żołnierzy rosyjskich wojsk wewnętrznych w Kizlarze, 18-letni jasnowłosy
Nikołaj z młodzieńczymi pryszczami na twarzy. - Pierwszy zobaczył, że stoimy w
oknie komendy i krzyknął coś do nas. Nie zrozumiałem. A on wyjął "kałasza" spod
kurtki i zaczął strzelać.
Padli na ziemię. Sypnęły się na nich drobinki tynku i odłamki szkła. Bandyci?
Mafia? Czeczeńcy!
Terroryści zajęli most przez rzekę Terek, odcinając dopływ posiłków milicji i
wojska w mieście. Zajęli też dworzec kolejowy. Biegali po ulicach wyciągając
ludzi z domów. Ktoś uciekał, kogoś zastrzelili. W podwórkach i na ulicach
pojawiły się trupy mieszkańców.
Koło komendy jedna z grup oblała benzyną i podpaliła złapanego milicjanta.
Maschadow przeczuwał coś złego
Osaczony i przegrywający Dudajew postanowił działać. Potrzebna była akcja
równie głośna jak Budionnowsk, która przerwałaby przygotowania do rosyjskiej
ofensywy i zmusiła Moskwę do rokowań. Atak na miasto - jak w Budionnowsku. Ale
które miasto?
Wybór padł na Kizlar, znany dobrze Czeczeńcom z przemytu broni i napadów na
pobliską linię kolejową Moskwa - Baku. Blisko miał do Kizlaru wierny zięć Salman
Radujew. Problem był tylko jeden - Kizlar to już Dagestan, zaprzyjaźniony
Dagestan. Ale Dudajew i jego ludzie nie zapomnieli Dagestańczykom, że ci nie
poszli z nimi na wojnę. Nie zapomnieli i nie przebaczyli: im, Inguszom,
Kabardyńcom, Bałkarom, Abchazom. Prawie wszystkim na Kaukazie.
Mądry "Asa" Maschadow coś wiedział o przygotowującej się akcji, coś
przeczuwał. Dwa dni przed atakiem wydał wszystkim oddziałom rozkaz zaprzestania
ataków na tyłach wojsk rosyjskich. "Asa" groził "fizyczną likwidacją" oddziałom,
które się nie podporządkują. Rzecz niesłychana wśród Czeczeńców.
Kizlar: Przyjeżdża "Alfa"
Rosyjskie posiłki nadeszły do Kizlaru bardzo szybko - od południa, z baz w
Dagestanie. Czołgi i wozy pancerne w ciągu godziny odbiły most, a potem dworzec
kolejowy. W walkach ulicznych, gdzie Czeczeńcy męstwem nadrabiali brak sprzętu,
poszło gorzej, ale pod wieczór zepchnięto ich w rejon szpitala.
Armia cały czas miała za złe politykom, że "odebrali jej zwycięstwo" najpierw
w Czeczenii, a potem w Budionnowsku. Teraz
generałowie postanowili pokazać, co potrafią - nie zważając, że Czeczeńcy
spędzili do szpitala mieszkańców okolicznych domów i liczba zakładników
przekracza dwa tysiące. Pod wieczór do Kizlaru dotarła specjalna grupa
antyterrorystyczna "Alfa", która z Czeczeńcami też ma swoje porachunki. W maju
przegrała szturm na szpital w Budionnowsku. Musiała wycofać się tracąc kilku
zabitych.
Gościnność jest święta
Dagestan zamieszkuje 27 narodów, narodowości i grup etnicznych. Łączy je
tylko islam, poza tym każda ma swoje interesy, przyjaciół i wrogów. Ale w
Kizlarze Czeczeńcy zostali otoczeni samymi wrogami.
Lezgini - rozdzieleni granicą rosyjsko-azerską - zajmują prorosyjską pozycję,
bojąc się władz w Baku. Dominujący w republice Awarcy nie lubią Czeczeńców, bo
zbytnio panoszą się w cudzym kraju. Mieszkający wokół Machaczkały Dargińcy
poczuli się oszukani atakiem na Kizlar - przecież wiernie pomagali Czeczeńcom.
Nogajcy i Kałmucy z wiosek na północy zaprzysięgli Czeczeńcom zemstę, bo w
szpitalu ich dawni przyjaciele trzymali ich krewnych i znajomych.
Sami Czeczeńcy, którzy również mieszkali w Kizlarze, dwa dni przed atakiem
zaczęli opuszczać miasto. We wtorek i środę - pod osłoną terkskich Kozaków -
grupy ludzi demolowały mieszkania Czeczeńców, wyrzucając na ulicę rzeczy
nieobecnych właścicieli. Po cichu wspierała ich miejscowa milicja, najpierw
robiąca z Czeczeńcami interesy, a teraz rozstrzeliwana przez nich na ulicach.
W odległej o sto kilometrów stolicy Machaczkale po bójce wyrzucono
czeczeńskich handlarzy z bazaru. Po kawiarenkach, kafejkach zbierali się
mężczyźni i krzycząc, i gestykulując dyskutowali, czy atakować czeczeńskie
wioski wokół Chasawjurtu. - Jak zrobią komu krzywdę, to pogonimy ich - mówi
zażywny Osman. Wcale nie wygląda na wojownika czy mordercę.
Dagestan to nie Budionnowsk, tu nikt się nie zastanawia, czy to rok wojny
uczynił czeczeńskich terrorystów tak okrutnymi. Tutaj, tak jak i w Czeczenii, obowiązuje święte prawo gościnności. Biada
temu, kto je złamie - każdy mężczyzna ma w domu broń. Inaczej nie byłby
mężczyzną.
W ciągu dwóch dni republika stanęła na krawędzi wojny.
Kizlar: Niech tylko tu wrócą...
Nocą na posterunek milicji blokujący nam wjazd do Kizlaru zajechał czarny
mercedes. Z głębi miasta dochodziły strzały, co jakiś czas nad drzewami zawisała
raca oświetlając kontury budynków na horyzoncie. Milicjanci krzykiem poganiając
się nawzajem zaczęli usuwać betonowe kloce z drogi. Wewnątrz mercedesa siedziało
kilku milicjantów w dziwnych mundurach, z bronią na kolanach, a pomiędzy nimi
jakiś cywil. - Kto to jest? - spytałem Mahmuda z posterunku. - Przewodniczący
naszego parlamentu.
Władze Dagestanu - przerażone wiszącą na włosku wojną - za wszelką cenę
postanowiły nie dopuścić do szturmu na szpital i masakry zakładników. Do Kizlaru
przyjechało całe szefostwo parlamentu i kilku ministrów. Przy ich cichym
wsparciu krewni zakładników zorganizowali żywy łańcuch wokół budynków
zajmowanych przez Czeczeńców. Odcięto wojsku dostęp do szpitala, zaskoczona
"Alfa" musiała się cofnąć.
Nad ranem konwój wyjechał do Czeczenii, a trop
w trop za nim - wojsko.
- Teraz im się udało - mówił następnego ranka o Czeczeńcach młody Ahmed z
Kizlaru. Skórzana kurtka, ręce w kieszeni, bez przerwy strzyka śliną pod nogi. -
Ale jak jeszcze raz tu wlezą... - mówi z nienawiścią. Jego siostra rodziła w
szpitalu, gdy wpadli tam Czeczeńcy.
To już Czeczenia
Tuż obok drogi z Kizlaru do Chasawjurtu sterczą wbite w ziemię niewysokie,
drewniane słupki. "Obóz filtracyjny" - wzruszają ramionami milicjanci z
pobliskiego posterunku. Drut kolczasty, w środku duży brezentowy namiot,
kilkunastu żołnierzy. Za namiotem - Czeczenia.
[Hasła: Czeczenia;
Rosja - Czeczenia; Czeczenia - Dagestan; Kizlar; zakładnicy; terroryzm;
Radujew Salman]
(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
03 (12)TI 99 03 12 GT T pl(1)Iracki sąd nakazał USA uwolnienia fotoreportera Reutersa (03 12 2008) 03 12 06 pra03 25 Styczeń 1997 Bój kombatantówMechatronik Praktyczny 12 styczen 1Discoteka 2014 Dance Club Vol 132 (03 12 2014) Tracklistawięcej podobnych podstron