Rozdział dwudziesty
Sam
Gdy leżałem tamtej nocy w łóżku Grace, wstrząśnięty wiadomością o pojawieniu się Jacka w
szkole, gapiłem się, nie mogąc zasnąć, w ciemność zakłóconą jedynie przez przyćmioną aureolę jej
włosów na poduszce. Myślałem też o wilkach, które nie zachowywały się jak na wilki przystało. A
myślałem o Chriście Bohlmann.
Lata minęły odkąd wspomnienie Christy przeszło mi przez myśl, lecz relacja Grace ze
zmarszczonym czołem na temat Jacka czającego się tam, gdzie nie należał, w całości je przywróciło.
Pamiętam ostatni dzień, w którym ją zobaczyłem, gdy Christa i Beck kłócili się w kuchni,
pokoju gościnnym, korytarzu, potem znów w kuchni, warcząc i wrzeszcząc na siebie nawzajem jak
okrążające się wilki. Byłem młody, miałem około ośmiu lat, więc Beck wydawał mi się wtedy niczym
gigant - nieznaczny, gniewny bóg ledwie trzymającego swoje nerwy na wodzy. Krążył z Christą po
całym domu, przysadzistą młodą kobietą z twarzą pomarszczoną od nerwów.
- Zabiłaś dwoje ludzi, Christo. Kiedy się z tym pogodzisz?
- Zabiłam? Zabiłam? jej głos był piskliwy dla moich uszu, niczym pazury na szkle. A co ze
mną? Spójrz na mnie. Moje życie jest skończone.
- Nie jest skończone wyrwał się Beck. Wciąż oddychasz, czyż nie? Twoje serce wciąż bije?
Tego nie mogę powiedzieć o twych dwóch ofiarach.
Pamiętam, że aż skurczyłem się na dzwięk głosu Christy gardłowego, ledwie zrozumiałego
krzyku.
- To nie jest życie!
Beck dał jej kazanie na temat samolubności i odpowiedzialności, a ona mu oddała z nutką
bluznierstwa, którą byłem wręcz zszokowany; nigdy wcześniej nie słyszałem słów.
- A co z tym gościem w piwnicy? urwał Beck. Z mojego punktu obserwacyjnego w korytarzu
mogłem dojrzeć plecy Becka. Ugryzłaś go, Christo. Zrujnowałaś mu teraz życie. I zabiłaś dwoje ludzi,
tylko dlatego, że cię przezywali. Wciąż czekam na to by ujrzeć odrobinę żalu z twojej strony. Kurczę,
wziąłbym nawet jedynie gwarancję, że to się więcej nie powtórzy.
- Dlaczego miałabym ci cokolwiek gwarantować? Czy kiedykolwiek mi coś dałeś? warknęła
Christa. Jej ramiona były przygarbione i drgały. I wy nazywacie siebie paczką? Jesteście
zbiorowiskiem. Jesteście obrzydliwością, kultem. Będę robić, co chcę. Przebrnę przez to życie tak jak
mi się to podoba.
Głos Becka był strasznie, strasznie równy. Pamiętam, że nagle stało im się wtedy żal Christy,
bo Beck przestawał brzmieć jakby był zły wtedy, gdy był w najgorszym ze stanów.
- Obiecaj mi, że to się nigdy więcej nie powtórzy.
Popatrzała wtedy prosto na mnie nie, nie na mnie. Prześwidrowała mnie na wskroś. Jej
myśli wędrowały gdzieś daleko stąd, uciekając realności jej zmieniającego się ciała. Z dolnej części jej
czoła wystawała żyła, a jej paznokcie były pazurami.
- Nie jestem ci nic dłużna. Idz do diabła.
Beck powiedział bardzo cicho:
- Wynoś się z mojego domu.
I zrobiła to. Trzasnęła szklanymi drzwiami tak mocno, że naczynia w szafkach kuchennych
zastukotały. Kilka chwil pózniej, usłyszałem, że drzwi otwierają się i znów zamykają, gdy Beck podążył
za nią.
Pamiętam że było wystarczająco zimno na zewnątrz że martwiłem się że Beck się przemieni i
zostawi mnie samego w domu. Ten lęk był wystarczającą pobudką do tego, bym wyślizgnął się z
korytarza do pokoju gościnnego, gdy usłyszałem wielki huk.
Beck cicho wszedł do domu, drżąc z zimna i zagrożenia zmiany. Delikatnie położył broń na
ladzie, jakby była zrobiona ze szkła. Potem mnie zauważył, stojącego w pokoju, z rękoma
skrzyżowanymi na piersi a palcami kurczowo trzymającymi się moich bicepsów.
Wciąż pamiętam, jak brzmiał jego głos, gdy powiedział: nie dotykaj tego, Sam . Pusty.
Podarty. Poszedł do swojego biura i położył głowę na swoich ramionach na resztę dnia. O zmroku
razem z Ulrikiem wyszli na zewnątrz, ich głosy były niskie i uciszone; przez okno zobaczyłem, jak Ulrik
bierze szuflę z garażu.
A teraz - oto jestem, leżę w łóżku u Grace. A gdzieś tam kręcił się Jack. Wkurzeni ludzie nie
byli dobrymi wilkołakami.
Podczas gdy Grace była w szkole, podjechałem do domu Becka. Zajazd był pusty, a okna
ciemne; nie miałem serca wejść do środka i zobaczyć, jak długo jest już niezamieszkany. Bez Becka,
wymuszającego na paczce bezpieczeństwo, kto miałby trzymać Jacka w ryzach?
Niepożądane poczucie obowiązku szczypało mnie w gardło. Beck miał komórkę, lecz nie
pamiętałem numeru, nieważne jak długo plądrowałem moje wspomnienia. Przycisnąłem moją twarz
do poduszki i modliłem się, by Jack nikogo nie ugryzł, bo gdyby zaczął stawać się problemem, nie
sądzę bym był na tyle silny by wykonać to, co byłoby w takiej sytuacji stosowne.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Rozdział 11 (tł Kath)Rozdział 23 (tł Kath)Rozdział 13 (tł Kath)Rozdział 17 (tł Kath)Rozdział 15 (tł Kath)Rozdział 12 (tł Kath)Rozdział 24 (tł Kath)Rozdział 14 (tł Kath)Rozdział 22 (tł Kath)Rozdział 18 (tł Kath)Rozdział 21 (tł Kath)Rozdział 10 (tł Kath)Rozdział 16 (tł Kath)Rozdział 8 (tł Kath)Rozdział 4 (tł Kath)Rozdział 5 (tł Kath)Rozdział 3 (tł Kath)Rozdział 9 (tł Kath)Rozdział 6 (tł Kath)więcej podobnych podstron