plik


ÿþRozdziaB ósmy Grace Przez kolejny tydzieD, byBam rozkojarzona w szkole, na zajciach si rozpBywaBam i ledwie robiBam jakiekolwiek notatki. Wszystko, o czym byBam w stanie my[le to uczucie futra mojego wilka pod moimi palcami i obraz warczcej twarzy biaBej wilczycy zza mojego okna. WróciBam do ryzów, jednak wtedy gdy pani Ruminski wprowadziBa policjanta do sali na sam pocztek naszych zaj z Umiejtno[ci {yciowych. * ZostawiBa go samego na [rodku sali, co wydaBo mi si odrobin okrutne, zwa|ajc na to, |e byBa to ju| siódma lekcja i wikszo[ z nas bezmy[lnie przewidywaBo ucieczk. Mo|e my[laBa, |e czBonek siB prawa bdzie w stanie poradzi sobie z gar[ci licealistów. Ale kryminalistów mo|esz zastrzeli, w przeciwieDstwie do pomieszczenia peBnego dzieciaków które nie chc si zamkn. -Cze[.  powiedziaB oficer. Poza pasem na broD, który je|yB si od kabur i gazów pieprzowych i innych mieszanych militariów, wygldaB mBodo. ZerknB na pani Ruminski, która niepotrzebnie wyczekiwaBa w otwartych drzwiach sali, i przejechaB palcem po [wieccej tabliczce na jego koszuli: WILLIAM KOENIG. Pani Ruminski mówiBa nam, |e skoDczyB nasz kochan szkoB, lecz ani jego nazwisko, ani twarz nie wydawaBa mi si znajoma.  Jestem oficer Koenig. Wasza nauczycielka  pani Ruminski  spytaBa mnie zeszBego tygodnia, czy nie przyszedBbym na jej zajcia z Umiejtno[ci {yciowych i z wami pogadaB. SpojrzaBam na Olivi siedzc obok mnie by zobaczy, co te| o tym wszystkim sdzi. Jak zwykle, wszystko w Olivii wygldaBo schludnie i czysto: [wiadectwo szkolne z samymi pitkami. Jej ciemne wBosy upite w perfekcyjny francuski warkocz, a jej koszula z koBnierzem byBa [wie|o wyprasowana. Przez usta Olivii nigdy by[ nie odczytaB o czym my[li. Tym, na co musiaBe[ patrze, byBy jej oczy. - Jest sBodki.  Olivia do mnie szepnBa.  Podoba mi si ta zgolona gBowa. My[lisz, |e jego mama woBa na niego  Will ? Nie rozgryzBam jeszcze, jak odpowiada na nowoodkryte i bardzo gBo[ne zainteresowanie Olivii facetami, wic przewróciBam po prostu oczami. ByB slodki, ale nie w moim typie. Nie sdz, bym wiedziaBa ju|, jak wyglda mój typ. - StaBem si oficerem prawa zaraz po liceum.  powiedziaB oficer Will. WygldaB bardzo powa|nie, gdy to mówiB, marszczc czoBo w sposób nieco sBu|cy-i-ochraniajcy.  To profesja, któr zawsze chciaBem kontynuowa i któr bior bardzo powa|nie. - Najwyrazniej.  szepnBam do Olivii. Nie sdziBam, by jego matka woBaBa na niego Will. Oficer William Koenig przeszyB nas wzrokiem, a jego rka spoczBa na jego broni. Sdz, |e to chyba byB taki nawyk, ale wygldaBo to jakby rozwa|aB zastrzelenie nas za szeptanie. Olivia wbiBa si w swoje siedzenie, a garstka reszty dziewczyn zachichotaBa. - To idealna [cie|ka kariery, i jedna z kilku, które nie wymagaj jeszcze college u.  nie ustawaB w swoich wysiBkach.  Czy, ehmm, ktokolwiek z was rozwa|a bycie stró|em prawa? To  ehmm go pogrzebaBo. Gdyby si nie zawahaB, my[l, |e klasa by si zachowywaBa jak trzeba. Kto[ si zgBosiB. Elizabeth, jedna z hord uczniów liceum Mercy Falls które wci| nosiBy si na czarno od [mierci Jacka, spytaBa: - Czy to prawda, |e ciaBo Jacka Culpepera zostaBo skradzione z kostnicy? Klasa wybuchnBa szeptami na jej zuchwaBo[, a oficer Koenig spojrzaB jakby w istocie miaB zamiar j zastrzeli. Lecz wszystkim, co powiedziaB, byBo: - Naprawd nie jestem upowa|niony by opowiada o szczegóBach jakichkolwiek trwajcych [ledztw. - Wic jest to [ledztwo?  zawoBaB mski gBos gdzie[ z przodu. Elizabeth przerwaBa. - Moja mama sByszaBa to od dyspozytora. Czy to prawda? Po co kto[ chciaBby ukra[ ciaBo? Teorie kr|yBy z szybkim sukcesem. - To musi by jaka[ przykrywka. Dla samobójstwa. - Przemycania narkotyków! -Eksperymentu medycznego! Jaki[ kole[ powiedziaB: - SByszaBem |e tata Jacka ma wypchanego niedzwiedzia polarnego w domu. Mo|e Culpeperowie wypchali równie| Jacka. Kto[ pacnB kolesia który ostatni wygBosiB komentarz; mówienie zBych rzeczy o Jacku czy jego rodzinie byBo wci| tematem tabu. Oficer Koenig spojrzaB osBupiaBy na pani Ruminski, która staBa w otwartych drzwiach sali. Z namaszczeniem zmierzyBa go wzrokiem, a potem zwróciBa si do klasy. - Uciszy si! I si uciszyli[my. ZwróciBa si oficera Koeniga. - Wic, czy jego ciaBo zostaBo skra& dzione?  spytaBa. Znów powiedziaB: - Nie jestem upowa|niony do dyskutowania na temat szczegóBów jakichkolwiek prowadzonych obecnie [ledztw. Lecz tym razem, brzmiaB bardziej bezradnie, jakby na koDcu tego zdania mógBby si znalez znak zapytania. - Oficerze Koenig, - powiedziaBa pani Ruminski.  Jack byB bardzo kochany przez nasz spoBeczno[. Co byBo patentowanym kBamstwem. Lecz jego [mier uczyniBa cudy wzgldem jego reputacji. My[l, |e ka|dy mógB zapomnie sposoby, w jaki ukazywaB swój wybuchowy charakter na [rodku korytarza, czy te| podczas zaj. Albo w ogóle, jak te wybuchy wygldaBy. Lecz ja nie zapomniaBam. Mercy Falls huczaBo od plotek, a plotki o Jacku byBy takie, dostaB maBy zapalnik od swojego taty. Nie wiedziaBam o tym. WygldaBo na to, |e lepiej powiniene[ wybiera najlepszy rodzaj osoby, jak mógBby[ by, niewa|ne jacy byli twoi rodzice. - Wci| jeste[my w |aBobie.  dodaBa pani Ruminski, pokazujc na morze czerni w klasie.  Tu nie chodzi o [ledztwo. Tu chodzi o przybli|enie faktów z|ytej spoBeczno[ci. Olivia powiedziaBa do mnie bezgBo[nie: - O. Mój. Bo|e. PotrzsnBam gBow. Nie do wiary. Oficer Koenig skrzy|owaB rce na piersi; co sprawiBo, |e wygldaB troch kapry[nie, jak maBe dziecko zmuszone do zrobienia czego[. - To prawda. Przygldamy si temu. Rozumiem, |e strata kogo[ tak mBodego  od tego wieku do mo|e dwudziestki  ma wielki wpByw na spoBeczno[, lecz chciaBbym prosi, aby ka|dy zrespektowaB prywatno[ rodziny i poufno[ procesu [ledczego. Od tej chwili zaczB stanowczo kroczy. Elizabeth znów podniosBa rk. - Czy my[li pan, |e wilki s niebezpieczne? Czy dostaje pan du|o telefonów w ich sprawie? Moja mama twierdzi, |e dostaje pan. Oficer Koenig popatrzaB na pani Ruminski, lecz powinien ju| teraz rozgryz fakt, |e i ona chciaBa wiedzie tyle, co Elizabeth. - Nie sdz, aby wilki byBy zagro|eniem dla ludno[ci, nie. Ja  i reszta departamentu  czujemy, |e to byB odosobniony przypadek. Elizabeth powiedziaBa: - Ale ona te| zostaBa zaatakowana. Och, cudownie. Nie widziaBam, |eby Elizabeth na mnie wskazywaBa, ale wiem, |e to zrobiBa, bo twarze wszystkich zwrócone byBy ku mnie. PrzegryzBam wntrze moich warg. Nie dlatego, |e przeszkadzaBa mi ta uwaga, ale dlatego, |e za ka|dym razem gdy kto[ wspominaB jak zrzucono mnie z mojej hu[tawki, wspominali tym samym, |e mo|e si to zdarzy ka|demu. I zastanawiaBam si, ilu takich  ka|dych potrzeba, by si zdecydowali wilki [ciga. Zciga mojego wilka. WiedziaBam, |e to byB prawdziwy powód, dla którego nie mogBam wybaczy Jackowi jego [mierci. Pomidzy tym, a jego kracian histori w szkole, wdr|enie si w publiczn |aBob z reszt szkoBy wydawaBo si nieco hipokryczne. Lecz równie| dobrym rozwizaniem nie byBo ignorowanie tego wszystkiego; chciaBabym wiedzie, jak wBa[ciwie powinnam si czu. - To byBo dawno temu.  powiedziaBam oficerowi Koenigowi, i wygldaBo, jakby mu ul|yBo, gdy dodaBam& -Lata. I mogBy by to psy. Wic kBamaBam. Kto mi zaprzeczy? - DokBadnie.  powiedziaB oficer Koenig z naciskiem.  DokBadnie. Nie ma sensu w obwinianiu wilków za ka|dy byle jaki wypadek. I nie ma sensu w stwarzaniu paniki, je[li nie jest nakazana. Panika wiedzie do beztroski, a beztroska tworzy wypadki. WyjB mi to z ust. CzuBam niejasn wiz z ponurym oficerem Koenigiem, podczas gdy przekierowaB rozmow z powrotem na kariery w siBach prawa. Po skoDczeniu zaj, inni studenci znów zaczli gada o Jacku, ale Olivia i ja uciekBy[my do swoich szafek. PoczuBam |e kto[ mnie pocignB za wBosy i obróciBam si, by zobaczy stojc z tyBu mnie Rachel, patrzc na nas obie z politowaniem. - Kociaki, musz skorzysta z waszej popoBudniowej pomocy w planowaniu wakacji kiedy indziej. Przyrodny-[wir zarzdziB uci[niajc wizy rodzinne podró| do Duluth. Je[li chce, |ebym j pokochaBa, bdzie musiaBa kupi mi nowe buty. Mo|emy si zebra jutro czy co[? Ledwie skinBam gBow zanim Rachel mignBa nam wielkim u[miechem i ruszyBa w kierunku holu. - Chcesz si mo|e spotka u mnie?  spytaBam Olivii. Wci| byBo mi gBupio pyta. W [rodku szkoBy, ja ona i Rachel spotykaBy[my si codziennie, z nieustann, bezsBown zgod. Jakim[ cudem si to jednak zmieniBo po tym jak Rachel dostaBa swojego pierwszego chBopaka, zostawiajc mnie i Olivi za sob, [wirów i nieinteresujcych, Bamic nasz Batw przyjazD. - Pewnie  powiedziaBa Olivia, Bapic swoje rzeczy by pod|y za mn przez hol. SzturchnBa mnie w Bokie.  Spójrz.  WskazaBa na Isabel, mBodsz siostr Jacka, nasz kole|ank z klasy która miaBa swój sprawiedliwy udziaB w schludnym wygldzie Culpeperów, Bcznie z cherubinkow gBow blond loków. JezdziBa biaBym SUVem i miaBa jednego z tych Chihuahua, które mo|na pomie[ci w torebce i ubiera zgodnie z jej strojem. ZastanawiaBam si, kiedy w koDcu zauwa|y |e |yje w Mercy Falls, w Minnesocie, gdzie ludzie po prostu takich rzeczy nie praktykuj. W pewnym momencie, Isabel gapiBa si w swoj szafk, jakby zawieraBa ona inne [wiaty. Olivia powiedziaBa: - Nie ubraBa si na czarno. Isabel wyskoczyBa ze swojego transu i wpatrzyBa si w nas, jakby zdaBa sobie spraw z tego |e rozmawiaBy[my o niej. Szybko odwróciBam oczy, lecz wci| czuBam na mnie jej wzrok. - Mo|e ju| nie jest w |aBobie.  powiedziaBam, po tym jak byBy[my w stanie ju| si usBysze. Olivia otworzyBa mi drzwi. - Mo|e ona jest jedyn, która tak naprawd w niej byBa. Bdc w domu, zrobiBam nam kaw i buBeczki z |urawin. UsiadBy[my przy stole w kuchni ogldajc stert ostatnich zdj Olivii pod |óBtym [wiatBem z sufitu. Dla Olivii, fotografia byBa religi; wielbiBa swój aparat i studiowaBa techniki, jakby byBy one zasadami wedBug których trzeba |y. Widzc jej zdjcia, prawie zachciaBo mi si zosta jej wiern. SprawiaBa, |e czuBe[ si, jakby[ byB w samym centrum akcji. - ByB naprawd sBodki. Nie wmówisz mi, |e nie byB.  powiedziaBa. - Czy wci| mówisz o panie oficerze nie-u[miecham-si? Co z tob nie tak?  potrzsnBam gBow i przerzuciBam nastpne zdjcie.  Nigdy nie widziaBam, |eby[ miaBa obsesj na punkcie prawdziwej osoby. Olivia szeroko si u[miechnBa i poBo|yBa si na mnie nad parujcym kubkiem. Biorc kawaBek buBeczki, mówiBa midzy ksami, zakrywajc buzi by mnie nie opryska okruszkami. - My[l, |e zmieniam si w jedn z tych dziewczyn, która lubi typów w uniformach. Och, no przestaD, nie wydawaB ci si sBodki? Czuj & Czuj ochot na chBopaków. Powinny[my zamówi kiedy[ pizz. Rachel mówiBa mi, |e jest jeden naprawd sBodki chBopta[ od pizzy. Znów przewrociBam oczami. - Ni std, ni zowd, chcesz mie chBopaka? Olivia nie spojrzaBa znad zdj, ale przeszBo mi przez my[l, |e podziela wiele uwagi mojej odpowiedzi. - A ty nie? WymamrotaBam: - My[l, |e kiedy zjawi si ten wBa[ciwy. - Jak bdziesz o tym wiedzie, skoro si nie rozgldasz? - Jakby[ ty miaBa odwag rozmawia z facetem. Innym ni| James Dean z twojego plakatu. Mój gBos staB si bardziej wojowniczy, ni| zamierzaBam. DodaBam na koDcu [miech, by udelikatni efekt. Brwi Olivii przybli|yBy si do siebie, lecz nic nie powiedziaBa. Przez dBugi czas siedziaBy[my w ciszy, przegldajc jej zdjcia. ZatrzymaBam si na bliskim ujciu mnie Olivii i Rachel w kupie; jej mama wyszBa na zewntrz by je zrobi zanim zaczBa si szkoBa. Rachel, jej piegowata buzia wykrzywiona w dzikim u[miechu, miaBa jedno rami obkrcone ma ramieniu Olivii, a drugie wokóB mojego; wygldaBo to tak, jakby [cisnBa nas w ryzy. Jak zawsze, byBa klejem, który trzymaB nasz trójk razem: osob towarzysk, która upewniBa nas, |e my, ciche, przebrniemy razem przez lata. Na zdjciu, Olivia wydaBa si pasowa do lata, z jej oliwkow, przybrzowion skór i zielonymi oczyma, nasyconymi kolorem. Jej zby tworzyBy idealny, wykrzywiony niczym ksi|yc u[miech, z doBeczkami i w ogóle. W porównaniu do ich dwójki, ja byBam uciele[nieniem zimy  ciemne blond wBosy i powa|ne brzowe oczy, letnia dziewczyna wyblakBa zimnem. Zwykle my[laBam, |e Olivia i ja byBy[my takie podobne, obie byly[my introwertyczkami wci| zakopanymi w ksi|kach. Ale teraz zdaBam sobie spraw z tego, |e moje odosobnienie zadaBam sama sobie, a Olivia byBa po prostu do bole[ci nie[miaBa. Tego roku wydawaBo si, jakby[my im wicej czasu spdzaBy razem, tym trudniej byBo nam pozosta przyjacióBmi. - GBupio na nim wygldam  powiedziaBa Olivia.  Rachel wyglda bosko. A ty wygldasz, jakby[ byBa zBa. WygldaBam jak kto[, kto nie przyjBby  nie jako odpowiedzi  prawie |e kapry[nie. - Nie wygldasz gBupio. Wygldasz jak ksi|niczka, a ja jak ogr. - Nie wygladasz jak ogr. - PrzechawalaBam si.  powiedziaBam jej. - A Rachel? - Nie, ty to wypowiedziaBa[. Ona naprawd wyglda bosko. Albo najwy|ej miaBa niezBy poziom kofeiny, jak zwykle. Znów spojrzaBam na zdjcie. W istocie, Rachel wygldaBa jak sBoDce, jasne i promieniujce energi, trzymajce nas, dwa ksi|yce, w równolegBych orbitach swoj siB woli. - A to widziaBa[?  Olivia przeszkodziBa moim wywodom by wskaza kolejne zdjcie. To byB mój wilk, gBboko w lasach, w poBowie schowany za drzewem. Lecz udaBo jej si zdoby kawaBek jego twarzy w idealnym zbli|eniu, a jego oczy patrzaBy prosto w moje.  Mo|esz je zatrzyma. WBa[ciwie, to mo|esz zatrzyma caBy stos. Mo|emy umie[ci te dobre w pudeBku kiedy indziej. - Dziki.  odpowiedziaBam, i znaczyBo to wicej ni| mogBam wypowiedzie. WskazaBam na zdjcie.  To z zeszBego tygodnia? SkinBa gBow. GapiBam si na jego zdjcie  zapierajce dech w piersiach, lecz bezbarwne i nieadekwatne w porównaniu do prawdziwej rzeczy. Delikatnie przebiegBam po nim kciukiem, jakbym czuBa jego futro. Co[ zwizaBo si w mojej klatce, gorzkiego i smutnego. PoczuBam na sobie wzrok Olivii, i poczuBam si jeszcze gorzej, bardziej samotna. Dawno temu bym z ni o tym porozmawiaBa, lecz teraz wydawaBo si to zbyt osobiste. Co[ si zmieniBo  i sdz, |e byBam to ja. Olivia podaBa mi szczupBy stos wydruków, które oddzieliBa od reszty. - Oto moja sterta do przechwaBek. Roztargniona, powoli je przekartkowaBam. ByBy imponujce: spadajcy listek pByncy na kaBu|y, uczniowie odbici w szybach szkolnego autobusu, przebiegle rozmazany czarno-biaBy autoportret Olivii. Po och aBam i po ach aBam nad nimi, a potem przerzuciBam zdjcie mojego wilka z powrotem na ich wierzch, by znów na nie popatrze. Olivia wydaBa z swojego gardBa dzwik jakby poirytowania. Pospiesznie przeszBam z powrotem do zdjcia z li[ciem na kaBu|y. ZmarszczyBam nad nim na chwil czoBo i staraBam si wyobrazi, co mama mogBaby powiedzie o tym kawale sztuki. I znalazBam: - To mi si podoba. Ma [wietne & kolory. WyrwaBa mi je z rki i pstryknBa palcem o zdjcie wilka z tak siB, |e odbiBo si od mojej klatki i powdrowaBo na podBog. - Taa. Czasami, Grace, nie wiem czemu w ogóle & Olivia nie dokoDczyBa zdania, tylko potrzsnBa gBow. Nie BapaBam tego. Czy chciaBa, bym udawaBa, |e bardziej podobaj mi si zdjcia inne ni| to z moim wilkiem? - Halo? Kto[ jest w domu? To byB John, starszy brat Olivii, oszczdzajc mi konsekwencji czegokolwiek, co zrobiBam by wnerwi Olivi. U[miechnB si do mnie szeroko z przedniego korytarza, zamykajc za sob drzwi. - Hej, [licznotko. Olivia popatrzyBa znad swojego siedzenia przy stole kuchennym z mroznym wyrazem. - Mam nadziej, |e mówisz o mnie. - Oczywi[cie  powiedziaB John, patrzc na mnie. ByB przystojny w bardzo konwencjonalny sposób: wysoki, ciemnowBosy jak jego siostra, lecz jego twarz byBa chtna [mianiu si i zjednywaniu przyjacióB. - ByBoby w bardzo zBym gu[cie, gdyby[ natarB na przyjacióBk swojej najlepszej siostry. Wic. Jest czwarta. Jak szybko ucieka czas gdy & - zatrzymaB si, patrzc na Olivi pochylajc si nad stoBem z stosem zdj i od niej na mnie, równie| z plikiem zdj - & nic nie robisz. Nie mo|ecie robi nic same? Olivia cicho wyprostowaBa jej stos zdj, gdy wyja[niBam: - Jeste[my introwertyczkami. Lubimy razem robi nic. Samo gadanie, |adnej akcji. - Brzmi fascynujco. Olive, musimy teraz wyj[ je[li chcesz zd|y na swoj lekcj.  uderzyB lekko pi[ci moje rami.  Hej. Grace, mo|e pójdziesz z nami? Twoi rodzice s w domu? PrychnBam. - {artujesz? Sama siebie wychowuj. Powinnam dosta jak[ du| ulg na podatki za dom. John si za[miaB, chyba bardziej ni| na to mój komentarz zasBugiwaB, a Olivia posBaBa mi spojrzenie tak przesiknite jadem, |e mo|na by nim zabi maBe zwierzta. ZamknBam si. - Daj spokój, Olive.  powiedziaB John, pozornie niepomny na sztylety posyBane z oczu jego siostry. - PBacisz za lekcj niewa|ne czy na ni dotrzesz czy nie. Idziesz, Grace? SpojrzaBam za okno, i po raz pierwszy od miesicy, wyobraziBam sobie jak znikam w drzewach i biegam dopóki nie znajd mojego wilka w letnim lesie. PotrzsnBam gBow. - Nie tym razem. Mo|e pózniej? John mignB mi krzywym u[miechem. - Tja. Chodz, Olive. Pa, [licznotko. Wiesz po kogo zadzwoni gdyby[ chciaBa do twoich rozmów wprowadzi troch akcji. Olivia machnBa na niego plecakiem; daBo niezBy huk, gdy uderzyB o jego ciaBo. Lecz to ja miaBam znów ten ciemny wzrok, jakbym nie zrobiBa nic by podtrzyma na duchu zaloty Johna. - Idz. No idz ju|. Pa, Grace. PokazaBam im drog do drzwi i bezbronnie powróciBam do kuchni. Przyjemnie neutralny gBos pod|aB za mn, spiker w NPR** opisywaB jaki[ kawaBek klasyki który wBa[nie usByszaBam i zapowiadaB kolejny; tata zostawiB radio w swoim gabinecie obok kuchni. Jakim[ cudem dzwiki obecno[ci moich rodziców jedynie bardziej uwydatniaBy ich nieobecno[. Wiedzc, |e na obiad bdzie fasolka z puszki, o ile j mi si j uda zrobi, poszperaBam w lodówce i poBo|yBam garnek z resztkami zupy na kuchenk by gotowaB si na wolnym ogniu dopóki nie wróc rodzice. StaBam w kuchni, o[wietlona przez pochylone zimne [wiatBo popoBudnia padajce przez drzwi ganku, u|alajc si nad sob, bardziej z powodu zdjcia Olivii ni| z powodu pustego domu. Nie widziaBam osobi[cie mojego wilka od dnia, w którym go dotknBam, prawie tydzieD temu, i mimo |e wiedziaBam, |e nie powinna, jego nieobecno[ wrcz mnie dzgaBa. To byBo takie gBupie, ten sposób w jaki potrzebowaBam chocia| jego widma na kresie podwórka by poczu si kompletn. GBupie, lecz kompletnie niewyleczalne. OtworzyBam tylnie drzwi i otworzyBam je, chcc pooddycha lasem. Bezszelestnie wyszBam na ganek w skarpetkach i pochyliBam si nad porcz. Gdybym nie wyszBa na zewntrz, nie wiem, czy usByszaBabym ten krzyk. _____________________________________________________________ *w oryginale:  Life Skills . Taki przedmiot rzeczywi[cie prowadzony jest w niektórych szkoBach amerykaDskich. ** NPR, National Public Radio  stacja radiowa, co[ jak nasze polskie radio jedynka ^^

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozdział 4 (tł Kath)
Rozdział 5 (tł Kath)
Rozdział 3 (tł Kath)
Rozdział 9 (tł Kath)
Rozdział 6 (tł Kath)
Rozdział 7 (tł Kath)
Rozdział 11 (tł Kath)
Rozdział 23 (tł Kath)
Rozdział 13 (tł Kath)
Rozdział 17 (tł Kath)
Rozdział 20 (tł Kath)
Rozdział 15 (tł Kath)
Rozdział 12 (tł Kath)
Rozdział 24 (tł Kath)
Rozdział 14 (tł Kath)
Rozdział 22 (tł Kath)
Rozdział 18 (tł Kath)
Rozdział 21 (tł Kath)
Rozdział 10 (tł Kath)

więcej podobnych podstron