��RozdziaB �smy
Grace
Przez kolejny tydzieD, byBam rozkojarzona w szkole, na zajciach si rozpBywaBam i ledwie
robiBam jakiekolwiek notatki. Wszystko, o czym byBam w stanie my[le to uczucie futra mojego wilka
pod moimi palcami i obraz warczcej twarzy biaBej wilczycy zza mojego okna. Wr�ciBam do ryz�w,
jednak wtedy gdy pani Ruminski wprowadziBa policjanta do sali na sam pocztek naszych zaj z
Umiejtno[ci {yciowych. *
ZostawiBa go samego na [rodku sali, co wydaBo mi si odrobin okrutne, zwa|ajc na to, |e
byBa to ju| si�dma lekcja i wikszo[ z nas bezmy[lnie przewidywaBo ucieczk. Mo|e my[laBa, |e
czBonek siB prawa bdzie w stanie poradzi sobie z gar[ci licealist�w. Ale kryminalist�w mo|esz
zastrzeli, w przeciwieDstwie do pomieszczenia peBnego dzieciak�w kt�re nie chc si zamkn.
-Cze[. powiedziaB oficer. Poza pasem na broD, kt�ry je|yB si od kabur i gaz�w pieprzowych
i innych mieszanych militari�w, wygldaB mBodo. ZerknB na pani Ruminski, kt�ra niepotrzebnie
wyczekiwaBa w otwartych drzwiach sali, i przejechaB palcem po [wieccej tabliczce na jego koszuli:
WILLIAM KOENIG. Pani Ruminski m�wiBa nam, |e skoDczyB nasz kochan szkoB, lecz ani jego
nazwisko, ani twarz nie wydawaBa mi si znajoma. Jestem oficer Koenig. Wasza nauczycielka pani
Ruminski spytaBa mnie zeszBego tygodnia, czy nie przyszedBbym na jej zajcia z Umiejtno[ci
{yciowych i z wami pogadaB.
SpojrzaBam na Olivi siedzc obok mnie by zobaczy, co te| o tym wszystkim sdzi. Jak
zwykle, wszystko w Olivii wygldaBo schludnie i czysto: [wiadectwo szkolne z samymi pitkami. Jej
ciemne wBosy upite w perfekcyjny francuski warkocz, a jej koszula z koBnierzem byBa [wie|o
wyprasowana. Przez usta Olivii nigdy by[ nie odczytaB o czym my[li. Tym, na co musiaBe[ patrze, byBy
jej oczy.
- Jest sBodki. Olivia do mnie szepnBa. Podoba mi si ta zgolona gBowa. My[lisz, |e jego
mama woBa na niego Will ?
Nie rozgryzBam jeszcze, jak odpowiada na nowoodkryte i bardzo gBo[ne zainteresowanie
Olivii facetami, wic przewr�ciBam po prostu oczami. ByB slodki, ale nie w moim typie. Nie sdz, bym
wiedziaBa ju|, jak wyglda m�j typ.
- StaBem si oficerem prawa zaraz po liceum. powiedziaB oficer Will. WygldaB bardzo
powa|nie, gdy to m�wiB, marszczc czoBo w spos�b nieco sBu|cy-i-ochraniajcy. To profesja, kt�r
zawsze chciaBem kontynuowa i kt�r bior bardzo powa|nie.
- Najwyrazniej. szepnBam do Olivii. Nie sdziBam, by jego matka woBaBa na niego Will.
Oficer William Koenig przeszyB nas wzrokiem, a jego rka spoczBa na jego broni. Sdz, |e to chyba
byB taki nawyk, ale wygldaBo to jakby rozwa|aB zastrzelenie nas za szeptanie. Olivia wbiBa si w
swoje siedzenie, a garstka reszty dziewczyn zachichotaBa.
- To idealna [cie|ka kariery, i jedna z kilku, kt�re nie wymagaj jeszcze college u. nie
ustawaB w swoich wysiBkach. Czy, ehmm, ktokolwiek z was rozwa|a bycie str�|em prawa?
To ehmm go pogrzebaBo. Gdyby si nie zawahaB, my[l, |e klasa by si zachowywaBa jak
trzeba.
Kto[ si zgBosiB. Elizabeth, jedna z hord uczni�w liceum Mercy Falls kt�re wci| nosiBy si na
czarno od [mierci Jacka, spytaBa:
- Czy to prawda, |e ciaBo Jacka Culpepera zostaBo skradzione z kostnicy?
Klasa wybuchnBa szeptami na jej zuchwaBo[, a oficer Koenig spojrzaB jakby w istocie miaB
zamiar j zastrzeli. Lecz wszystkim, co powiedziaB, byBo:
- Naprawd nie jestem upowa|niony by opowiada o szczeg�Bach jakichkolwiek trwajcych
[ledztw.
- Wic jest to [ledztwo? zawoBaB mski gBos gdzie[ z przodu.
Elizabeth przerwaBa.
- Moja mama sByszaBa to od dyspozytora. Czy to prawda? Po co kto[ chciaBby ukra[ ciaBo?
Teorie kr|yBy z szybkim sukcesem.
- To musi by jaka[ przykrywka. Dla samob�jstwa.
- Przemycania narkotyk�w!
-Eksperymentu medycznego!
Jaki[ kole[ powiedziaB:
- SByszaBem |e tata Jacka ma wypchanego niedzwiedzia polarnego w domu. Mo|e
Culpeperowie wypchali r�wnie| Jacka.
Kto[ pacnB kolesia kt�ry ostatni wygBosiB komentarz; m�wienie zBych rzeczy o Jacku czy jego
rodzinie byBo wci| tematem tabu.
Oficer Koenig spojrzaB osBupiaBy na pani Ruminski, kt�ra staBa w otwartych drzwiach sali. Z
namaszczeniem zmierzyBa go wzrokiem, a potem zwr�ciBa si do klasy.
- Uciszy si!
I si uciszyli[my.
Zwr�ciBa si oficera Koeniga.
- Wic, czy jego ciaBo zostaBo skra& dzione? spytaBa.
Zn�w powiedziaB:
- Nie jestem upowa|niony do dyskutowania na temat szczeg�B�w jakichkolwiek
prowadzonych obecnie [ledztw.
Lecz tym razem, brzmiaB bardziej bezradnie, jakby na koDcu tego zdania m�gBby si znalez
znak zapytania.
- Oficerze Koenig, - powiedziaBa pani Ruminski. Jack byB bardzo kochany przez nasz
spoBeczno[.
Co byBo patentowanym kBamstwem. Lecz jego [mier uczyniBa cudy wzgldem jego reputacji.
My[l, |e ka|dy m�gB zapomnie sposoby, w jaki ukazywaB sw�j wybuchowy charakter na [rodku
korytarza, czy te| podczas zaj. Albo w og�le, jak te wybuchy wygldaBy. Lecz ja nie zapomniaBam.
Mercy Falls huczaBo od plotek, a plotki o Jacku byBy takie, dostaB maBy zapalnik od swojego taty. Nie
wiedziaBam o tym. WygldaBo na to, |e lepiej powiniene[ wybiera najlepszy rodzaj osoby, jak
m�gBby[ by, niewa|ne jacy byli twoi rodzice.
- Wci| jeste[my w |aBobie. dodaBa pani Ruminski, pokazujc na morze czerni w klasie. Tu
nie chodzi o [ledztwo. Tu chodzi o przybli|enie fakt�w z|ytej spoBeczno[ci.
Olivia powiedziaBa do mnie bezgBo[nie:
- O. M�j. Bo|e.
PotrzsnBam gBow. Nie do wiary.
Oficer Koenig skrzy|owaB rce na piersi; co sprawiBo, |e wygldaB troch kapry[nie, jak maBe
dziecko zmuszone do zrobienia czego[.
- To prawda. Przygldamy si temu. Rozumiem, |e strata kogo[ tak mBodego od tego wieku
do mo|e dwudziestki ma wielki wpByw na spoBeczno[, lecz chciaBbym prosi, aby ka|dy
zrespektowaB prywatno[ rodziny i poufno[ procesu [ledczego.
Od tej chwili zaczB stanowczo kroczy.
Elizabeth zn�w podniosBa rk.
- Czy my[li pan, |e wilki s niebezpieczne? Czy dostaje pan du|o telefon�w w ich sprawie?
Moja mama twierdzi, |e dostaje pan.
Oficer Koenig popatrzaB na pani Ruminski, lecz powinien ju| teraz rozgryz fakt, |e i ona
chciaBa wiedzie tyle, co Elizabeth.
- Nie sdz, aby wilki byBy zagro|eniem dla ludno[ci, nie. Ja i reszta departamentu
czujemy, |e to byB odosobniony przypadek.
Elizabeth powiedziaBa:
- Ale ona te| zostaBa zaatakowana.
Och, cudownie. Nie widziaBam, |eby Elizabeth na mnie wskazywaBa, ale wiem, |e to zrobiBa,
bo twarze wszystkich zwr�cone byBy ku mnie. PrzegryzBam wntrze moich warg. Nie dlatego, |e
przeszkadzaBa mi ta uwaga, ale dlatego, |e za ka|dym razem gdy kto[ wspominaB jak zrzucono mnie z
mojej hu[tawki, wspominali tym samym, |e mo|e si to zdarzy ka|demu. I zastanawiaBam si, ilu
takich ka|dych potrzeba, by si zdecydowali wilki [ciga.
Zciga mojego wilka.
WiedziaBam, |e to byB prawdziwy pow�d, dla kt�rego nie mogBam wybaczy Jackowi jego
[mierci. Pomidzy tym, a jego kracian histori w szkole, wdr|enie si w publiczn |aBob z reszt
szkoBy wydawaBo si nieco hipokryczne. Lecz r�wnie| dobrym rozwizaniem nie byBo ignorowanie
tego wszystkiego; chciaBabym wiedzie, jak wBa[ciwie powinnam si czu.
- To byBo dawno temu. powiedziaBam oficerowi Koenigowi, i wygldaBo, jakby mu ul|yBo,
gdy dodaBam& -Lata. I mogBy by to psy.
Wic kBamaBam. Kto mi zaprzeczy?
- DokBadnie. powiedziaB oficer Koenig z naciskiem. DokBadnie. Nie ma sensu w obwinianiu
wilk�w za ka|dy byle jaki wypadek. I nie ma sensu w stwarzaniu paniki, je[li nie jest nakazana. Panika
wiedzie do beztroski, a beztroska tworzy wypadki.
WyjB mi to z ust. CzuBam niejasn wiz z ponurym oficerem Koenigiem, podczas gdy
przekierowaB rozmow z powrotem na kariery w siBach prawa. Po skoDczeniu zaj, inni studenci
zn�w zaczli gada o Jacku, ale Olivia i ja uciekBy[my do swoich szafek.
PoczuBam |e kto[ mnie pocignB za wBosy i obr�ciBam si, by zobaczy stojc z tyBu mnie
Rachel, patrzc na nas obie z politowaniem.
- Kociaki, musz skorzysta z waszej popoBudniowej pomocy w planowaniu wakacji kiedy
indziej. Przyrodny-[wir zarzdziB uci[niajc wizy rodzinne podr�| do Duluth. Je[li chce, |ebym j
pokochaBa, bdzie musiaBa kupi mi nowe buty. Mo|emy si zebra jutro czy co[?
Ledwie skinBam gBow zanim Rachel mignBa nam wielkim u[miechem i ruszyBa w kierunku
holu.
- Chcesz si mo|e spotka u mnie? spytaBam Olivii. Wci| byBo mi gBupio pyta. W [rodku
szkoBy, ja ona i Rachel spotykaBy[my si codziennie, z nieustann, bezsBown zgod. Jakim[ cudem si
to jednak zmieniBo po tym jak Rachel dostaBa swojego pierwszego chBopaka, zostawiajc mnie i Olivi
za sob, [wir�w i nieinteresujcych, Bamic nasz Batw przyjazD.
- Pewnie powiedziaBa Olivia, Bapic swoje rzeczy by pod|y za mn przez hol. SzturchnBa
mnie w Bokie. Sp�jrz. WskazaBa na Isabel, mBodsz siostr Jacka, nasz kole|ank z klasy kt�ra
miaBa sw�j sprawiedliwy udziaB w schludnym wygldzie Culpeper�w, Bcznie z cherubinkow gBow
blond lok�w. JezdziBa biaBym SUVem i miaBa jednego z tych Chihuahua, kt�re mo|na pomie[ci w
torebce i ubiera zgodnie z jej strojem. ZastanawiaBam si, kiedy w koDcu zauwa|y |e |yje w Mercy
Falls, w Minnesocie, gdzie ludzie po prostu takich rzeczy nie praktykuj.
W pewnym momencie, Isabel gapiBa si w swoj szafk, jakby zawieraBa ona inne [wiaty.
Olivia powiedziaBa:
- Nie ubraBa si na czarno.
Isabel wyskoczyBa ze swojego transu i wpatrzyBa si w nas, jakby zdaBa sobie spraw z tego |e
rozmawiaBy[my o niej. Szybko odwr�ciBam oczy, lecz wci| czuBam na mnie jej wzrok.
- Mo|e ju| nie jest w |aBobie. powiedziaBam, po tym jak byBy[my w stanie ju| si usBysze.
Olivia otworzyBa mi drzwi.
- Mo|e ona jest jedyn, kt�ra tak naprawd w niej byBa.
Bdc w domu, zrobiBam nam kaw i buBeczki z |urawin. UsiadBy[my przy stole w kuchni
ogldajc stert ostatnich zdj Olivii pod |�Btym [wiatBem z sufitu. Dla Olivii, fotografia byBa religi;
wielbiBa sw�j aparat i studiowaBa techniki, jakby byBy one zasadami wedBug kt�rych trzeba |y.
Widzc jej zdjcia, prawie zachciaBo mi si zosta jej wiern. SprawiaBa, |e czuBe[ si, jakby[ byB w
samym centrum akcji.
- ByB naprawd sBodki. Nie wm�wisz mi, |e nie byB. powiedziaBa.
- Czy wci| m�wisz o panie oficerze nie-u[miecham-si? Co z tob nie tak? potrzsnBam
gBow i przerzuciBam nastpne zdjcie. Nigdy nie widziaBam, |eby[ miaBa obsesj na punkcie
prawdziwej osoby.
Olivia szeroko si u[miechnBa i poBo|yBa si na mnie nad parujcym kubkiem. Biorc kawaBek
buBeczki, m�wiBa midzy ksami, zakrywajc buzi by mnie nie opryska okruszkami.
- My[l, |e zmieniam si w jedn z tych dziewczyn, kt�ra lubi typ�w w uniformach. Och, no
przestaD, nie wydawaB ci si sBodki? Czuj & Czuj ochot na chBopak�w. Powinny[my zam�wi kiedy[
pizz. Rachel m�wiBa mi, |e jest jeden naprawd sBodki chBopta[ od pizzy.
Zn�w przewrociBam oczami.
- Ni std, ni zowd, chcesz mie chBopaka?
Olivia nie spojrzaBa znad zdj, ale przeszBo mi przez my[l, |e podziela wiele uwagi mojej
odpowiedzi.
- A ty nie?
WymamrotaBam:
- My[l, |e kiedy zjawi si ten wBa[ciwy.
- Jak bdziesz o tym wiedzie, skoro si nie rozgldasz?
- Jakby[ ty miaBa odwag rozmawia z facetem. Innym ni| James Dean z twojego plakatu.
M�j gBos staB si bardziej wojowniczy, ni| zamierzaBam. DodaBam na koDcu [miech, by
udelikatni efekt. Brwi Olivii przybli|yBy si do siebie, lecz nic nie powiedziaBa. Przez dBugi czas
siedziaBy[my w ciszy, przegldajc jej zdjcia.
ZatrzymaBam si na bliskim ujciu mnie Olivii i Rachel w kupie; jej mama wyszBa na zewntrz
by je zrobi zanim zaczBa si szkoBa. Rachel, jej piegowata buzia wykrzywiona w dzikim u[miechu,
miaBa jedno rami obkrcone ma ramieniu Olivii, a drugie wok�B mojego; wygldaBo to tak, jakby
[cisnBa nas w ryzy. Jak zawsze, byBa klejem, kt�ry trzymaB nasz tr�jk razem: osob towarzysk,
kt�ra upewniBa nas, |e my, ciche, przebrniemy razem przez lata.
Na zdjciu, Olivia wydaBa si pasowa do lata, z jej oliwkow, przybrzowion sk�r i
zielonymi oczyma, nasyconymi kolorem. Jej zby tworzyBy idealny, wykrzywiony niczym ksi|yc
u[miech, z doBeczkami i w og�le. W por�wnaniu do ich dw�jki, ja byBam uciele[nieniem zimy ciemne
blond wBosy i powa|ne brzowe oczy, letnia dziewczyna wyblakBa zimnem. Zwykle my[laBam, |e Olivia
i ja byBy[my takie podobne, obie byly[my introwertyczkami wci| zakopanymi w ksi|kach. Ale teraz
zdaBam sobie spraw z tego, |e moje odosobnienie zadaBam sama sobie, a Olivia byBa po prostu do
bole[ci nie[miaBa. Tego roku wydawaBo si, jakby[my im wicej czasu spdzaBy razem, tym trudniej
byBo nam pozosta przyjaci�Bmi.
- GBupio na nim wygldam powiedziaBa Olivia. Rachel wyglda bosko. A ty wygldasz,
jakby[ byBa zBa.
WygldaBam jak kto[, kto nie przyjBby nie jako odpowiedzi prawie |e kapry[nie.
- Nie wygldasz gBupio. Wygldasz jak ksi|niczka, a ja jak ogr.
- Nie wygladasz jak ogr.
- PrzechawalaBam si. powiedziaBam jej.
- A Rachel?
- Nie, ty to wypowiedziaBa[. Ona naprawd wyglda bosko. Albo najwy|ej miaBa niezBy
poziom kofeiny, jak zwykle.
Zn�w spojrzaBam na zdjcie. W istocie, Rachel wygldaBa jak sBoDce, jasne i promieniujce
energi, trzymajce nas, dwa ksi|yce, w r�wnolegBych orbitach swoj siB woli.
- A to widziaBa[? Olivia przeszkodziBa moim wywodom by wskaza kolejne zdjcie. To byB
m�j wilk, gBboko w lasach, w poBowie schowany za drzewem. Lecz udaBo jej si zdoby kawaBek jego
twarzy w idealnym zbli|eniu, a jego oczy patrzaBy prosto w moje. Mo|esz je zatrzyma. WBa[ciwie,
to mo|esz zatrzyma caBy stos. Mo|emy umie[ci te dobre w pudeBku kiedy indziej.
- Dziki. odpowiedziaBam, i znaczyBo to wicej ni| mogBam wypowiedzie. WskazaBam na
zdjcie. To z zeszBego tygodnia?
SkinBa gBow. GapiBam si na jego zdjcie zapierajce dech w piersiach, lecz bezbarwne i
nieadekwatne w por�wnaniu do prawdziwej rzeczy. Delikatnie przebiegBam po nim kciukiem, jakbym
czuBa jego futro. Co[ zwizaBo si w mojej klatce, gorzkiego i smutnego. PoczuBam na sobie wzrok
Olivii, i poczuBam si jeszcze gorzej, bardziej samotna. Dawno temu bym z ni o tym porozmawiaBa,
lecz teraz wydawaBo si to zbyt osobiste. Co[ si zmieniBo i sdz, |e byBam to ja.
Olivia podaBa mi szczupBy stos wydruk�w, kt�re oddzieliBa od reszty.
- Oto moja sterta do przechwaBek.
Roztargniona, powoli je przekartkowaBam. ByBy imponujce: spadajcy listek pByncy na
kaBu|y, uczniowie odbici w szybach szkolnego autobusu, przebiegle rozmazany czarno-biaBy
autoportret Olivii. Po och aBam i po ach aBam nad nimi, a potem przerzuciBam zdjcie mojego wilka
z powrotem na ich wierzch, by zn�w na nie popatrze.
Olivia wydaBa z swojego gardBa dzwik jakby poirytowania.
Pospiesznie przeszBam z powrotem do zdjcia z li[ciem na kaBu|y. ZmarszczyBam nad nim na
chwil czoBo i staraBam si wyobrazi, co mama mogBaby powiedzie o tym kawale sztuki. I znalazBam:
- To mi si podoba. Ma [wietne & kolory.
WyrwaBa mi je z rki i pstryknBa palcem o zdjcie wilka z tak siB, |e odbiBo si od mojej
klatki i powdrowaBo na podBog.
- Taa. Czasami, Grace, nie wiem czemu w og�le &
Olivia nie dokoDczyBa zdania, tylko potrzsnBa gBow. Nie BapaBam tego. Czy chciaBa, bym
udawaBa, |e bardziej podobaj mi si zdjcia inne ni| to z moim wilkiem?
- Halo? Kto[ jest w domu?
To byB John, starszy brat Olivii, oszczdzajc mi konsekwencji czegokolwiek, co zrobiBam by
wnerwi Olivi. U[miechnB si do mnie szeroko z przedniego korytarza, zamykajc za sob drzwi.
- Hej, [licznotko.
Olivia popatrzyBa znad swojego siedzenia przy stole kuchennym z mroznym wyrazem.
- Mam nadziej, |e m�wisz o mnie.
- Oczywi[cie powiedziaB John, patrzc na mnie. ByB przystojny w bardzo konwencjonalny
spos�b: wysoki, ciemnowBosy jak jego siostra, lecz jego twarz byBa chtna [mianiu si i zjednywaniu
przyjaci�B.
- ByBoby w bardzo zBym gu[cie, gdyby[ natarB na przyjaci�Bk swojej najlepszej siostry. Wic.
Jest czwarta. Jak szybko ucieka czas gdy & - zatrzymaB si, patrzc na Olivi pochylajc si nad
stoBem z stosem zdj i od niej na mnie, r�wnie| z plikiem zdj - & nic nie robisz. Nie mo|ecie robi
nic same?
Olivia cicho wyprostowaBa jej stos zdj, gdy wyja[niBam:
- Jeste[my introwertyczkami. Lubimy razem robi nic. Samo gadanie, |adnej akcji.
- Brzmi fascynujco. Olive, musimy teraz wyj[ je[li chcesz zd|y na swoj lekcj. uderzyB
lekko pi[ci moje rami. Hej. Grace, mo|e p�jdziesz z nami? Twoi rodzice s w domu?
PrychnBam.
- {artujesz? Sama siebie wychowuj. Powinnam dosta jak[ du| ulg na podatki za dom.
John si za[miaB, chyba bardziej ni| na to m�j komentarz zasBugiwaB, a Olivia posBaBa mi
spojrzenie tak przesiknite jadem, |e mo|na by nim zabi maBe zwierzta. ZamknBam si.
- Daj spok�j, Olive. powiedziaB John, pozornie niepomny na sztylety posyBane z oczu jego
siostry. - PBacisz za lekcj niewa|ne czy na ni dotrzesz czy nie. Idziesz, Grace?
SpojrzaBam za okno, i po raz pierwszy od miesicy, wyobraziBam sobie jak znikam w drzewach
i biegam dop�ki nie znajd mojego wilka w letnim lesie. PotrzsnBam gBow.
- Nie tym razem. Mo|e p�zniej?
John mignB mi krzywym u[miechem.
- Tja. Chodz, Olive. Pa, [licznotko. Wiesz po kogo zadzwoni gdyby[ chciaBa do twoich rozm�w
wprowadzi troch akcji.
Olivia machnBa na niego plecakiem; daBo niezBy huk, gdy uderzyB o jego ciaBo. Lecz to ja
miaBam zn�w ten ciemny wzrok, jakbym nie zrobiBa nic by podtrzyma na duchu zaloty Johna.
- Idz. No idz ju|. Pa, Grace.
PokazaBam im drog do drzwi i bezbronnie powr�ciBam do kuchni. Przyjemnie neutralny gBos
pod|aB za mn, spiker w NPR** opisywaB jaki[ kawaBek klasyki kt�ry wBa[nie usByszaBam i zapowiadaB
kolejny; tata zostawiB radio w swoim gabinecie obok kuchni. Jakim[ cudem dzwiki obecno[ci moich
rodzic�w jedynie bardziej uwydatniaBy ich nieobecno[. Wiedzc, |e na obiad bdzie fasolka z puszki,
o ile j mi si j uda zrobi, poszperaBam w lod�wce i poBo|yBam garnek z resztkami zupy na
kuchenk by gotowaB si na wolnym ogniu dop�ki nie wr�c rodzice.
StaBam w kuchni, o[wietlona przez pochylone zimne [wiatBo popoBudnia padajce przez drzwi
ganku, u|alajc si nad sob, bardziej z powodu zdjcia Olivii ni| z powodu pustego domu. Nie
widziaBam osobi[cie mojego wilka od dnia, w kt�rym go dotknBam, prawie tydzieD temu, i mimo |e
wiedziaBam, |e nie powinna, jego nieobecno[ wrcz mnie dzgaBa. To byBo takie gBupie, ten spos�b w
jaki potrzebowaBam chocia| jego widma na kresie podw�rka by poczu si kompletn. GBupie, lecz
kompletnie niewyleczalne.
OtworzyBam tylnie drzwi i otworzyBam je, chcc pooddycha lasem. Bezszelestnie wyszBam na
ganek w skarpetkach i pochyliBam si nad porcz.
Gdybym nie wyszBa na zewntrz, nie wiem, czy usByszaBabym ten krzyk.
_____________________________________________________________
*w oryginale: Life Skills . Taki przedmiot rzeczywi[cie prowadzony jest w niekt�rych szkoBach
amerykaDskich.
** NPR, National Public Radio stacja radiowa, co[ jak nasze polskie radio jedynka ^^
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Rozdział 4 (tł Kath)Rozdział 5 (tł Kath)Rozdział 3 (tł Kath)Rozdział 9 (tł Kath)Rozdział 6 (tł Kath)Rozdział 7 (tł Kath)Rozdział 11 (tł Kath)Rozdział 23 (tł Kath)Rozdział 13 (tł Kath)Rozdział 17 (tł Kath)Rozdział 20 (tł Kath)Rozdział 15 (tł Kath)Rozdział 12 (tł Kath)Rozdział 24 (tł Kath)Rozdział 14 (tł Kath)Rozdział 22 (tł Kath)Rozdział 18 (tł Kath)Rozdział 21 (tł Kath)Rozdział 10 (tł Kath)więcej podobnych podstron