Rozdział trzynasty


Rozdział trzynasty

Tacy byliśmy

"Tacy byliśmy jeszcze wczoraj

Wystarczał mały gest, wystarczał gest

I wszystko miało sens

Tacy byliśmy jeszcze wczoraj

A dzisiaj tak jak sen skończyło się

I gdzie to wszystko jest"*

Harry leżał na łóżku, dryfując na granicy snu.

Nie mógł przestać myśleć o tym, co wydarzyło się tego dnia. Właściwie to od kilku godzin nie mógł myśleć o niczym innym. Teraz, gdy prawie zasypiał, słysząc równy oddech śpiącego Rona, wciąż było tak samo. Mocno zaciskał powieki, jakby to miało pomóc mu pogrążyć się w zapomnieniu.

Dlaczego to zrobił?

Dlaczego chciał... Co go opętało...? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na te pytania.

Przecież był... lubił dziewczyny. Więc co, do diabła, chciał zrobić? O co mu chodziło? Czy kiedykolwiek w ogóle rozważał...? Czy myślał o...?

Myślał o tym, jakby to było, gdyby miękkie wargi Draco rozchyliły się pod jego ustami. Gdyby położył dłoń na tym ciele, przesunął rękami po torsie, karku; poczuł w swych palcach te jedwabiste włosy; gdyby Draco także go dotknął...

Bliskość jego ciała. Echo smaku, wizja tych ust, chętnych, odpowiadających z gwałtowną namiętnością; Draco, z odchyloną głową, poddający się pocałunkom Harry`ego; jego skóra, gładka i słodka... Jego głos, niski i cichy, jak zwykle, gdy przeżywał coś intensywnie...

- Harry! Harry!

Harry obudził się, ciężko dysząc i ujrzał nad sobą zaniepokojoną twarz Rona.

- Jęczałeś przez sen - wyjaśnił przyjaciel. - Czy to... był sen o Sam Wiesz Kim?

Harry odchrząknął.

- Eeee... nie. To... Wszystko w porządku.

Ron pokiwał głowa ze współczuciem i wrócił do swojego łóżka.

Harry leżał w ciemnościach, usiłując uspokoić oddech.

Był cały spocony i rozgorączkowany. Niedobrze.

A więc - próby znalezienia racjonalnego wyjaśnienia nie miały sensu. Gorące krople potu spływały z jego twarzy, a piżama przyklejała się do wilgotnego ciała. Rozpacz pomogła objawić nagą prawdę.

Pożądam go.

To pragnienie było tak silne. Dlaczego nie uświadomił sobie tego wcześniej...? Czy nie zauważył...

Harry przymknął oczy i starał się odpędzić te myśli, ale obrazy ciągle wracały - małe jaskrawe, kolorowe kawałki układanki, wirujące w ciemnościach. Miał zaschnięte gardło.

Uczucie, gdy Draco leżał na nim w klubie pojedynków. Ruch warg, gdy się uśmiechał. Błysk w oczach, który był jak promień słońca, przebijający przez burzowe chmury. Cień złośliwości w niemal dziecinnie brzmiącym śmiechu. Oszałamiające wrażenie gładkości i miękkości, które czuł pod palcami, gdy dotykał włosów Draco.

Harry zdał sobie sprawę, że mocno zaciska zęby, a jego ciało wygina się z tęsknoty. Usiłował oddychać głęboko, by się uspokoić.

Jestem niewiarygodnie głupi.

Powinien był wiedzieć... I nigdy nie powinien był zrobić tego, co zrobił.

Wspomnienie miny Draco uderzyło Harry`ego jak obuchem. Oczy wypełnione bólem, zaciśnięte usta, wyostrzone rysy, napięcie widoczne na twarzy, gdy z wysiłkiem próbował się opanować. Harry znał tę minę tak dobrze i nigdy nie chciał... och, jak mógł doprowadzić Draco do takiego stanu?

Gorzkie skrzywienie ust i ostatnie spojrzenie - zdrada.

Nie chciałem go skrzywdzić!, pomyślał Harry, gdy nagły ból szarpnął jego sercem. Nigdy, przenigdy nie zamierzałem go zranić. Nie Draco.

Już tyle się nacierpiał. Przecież wiem. Nikt nie wie tego tak dobrze, jak ja.

I tym razem z bólem, nie z wcześniejszą niepohamowaną radością tego szokującego olśnienia, Harry zdał sobie sprawę ile dokładnie znaczy dla niego ta samotna, zgryźliwa istota.

Draco.

Co, na Merlina, ma zrobić, żeby to wszystko naprawić? Jak ma mu to wytłumaczyć? Czy po tym co zrobił, kiedykolwiek będzie w stanie spojrzeć mu w oczy?

Absolutnie nie mógł ścierpieć myśli, że istnienie możliwość utraty przyjaciela. Draco był... potrzebował go!

Harry wcisnął twarz w poduszkę.

Sprawy byłyby prostsze, gdyby nie Turniej Trójmagiczny. Przedtem wszystko było jasne.

Teraz nie zniósłby, gdyby to powróciło; gdyby znowu mieli być dla siebie tym, czym wtedy byli.

„A więc to o to chodziło” - powiedział Draco. Myślał, że cała ta przyjaźń, tak naprawdę była jakimś zauroczeniem, u którego podstawa leżał żądza. Draco myślał...

To wszystko napełniło go pewnie odrazą i przerażeniem.

Zapewne uważał, że Harry`emu na nim nie zależy.

I jak to wszystko wyjaśnić? Przecież nie mógł oświadczyć, że wcale go nie pragnął, bo wtedy Draco nadal myślałby, że...

Tej nocy Harry prawie nie spał.

Setki razy powtarzał w duchu imię „Draco”, podobnie jak kiedyś powtarzał imię „Voldemort”. Tym niemym wołaniem chciał sprowadzić do siebie obiekt swoich rozmyślań. Niemal pragnął, by Voldemort pojawił się nagle przed nim - chciał z nim walczyć, by pokonać swój strach.

Nazwij demona, a utraci on swoją moc.

Chciał wezwać Draco, z tysiąca powodów. Ponieważ zawisł pomiędzy nimi złowieszczy cień, bo chciał domagać się odpowiedzi na dręczące go pytania „Jak mogłeś uwierzyć, że chcę cię wykorzystać?; jak śmiałeś sprawić, że tak się poczułem, a potem odejść?”. Bo chciał po prostu, żeby Draco był z nim, spokojny i szczęśliwy; chciał tylko patrzeć na niego i widzieć na jego twarzy zwykły uśmiech.

I chciał go znowu pocałować.

Harry zagryzł wargi i mocno zacisnął oczy.

*

Następnego dnia nie był w stanie rozmawiać z Ronem. Niemal nie widział siedzącej w pokoju wspólnym Hermiony. Tak, jakby wcale ich tam nie było; jakby znajdowali się w innym wymiarze i widział ich sylwetki zza półprzeźroczystej szyby.

Tylko jedna myśl kołatała mu się w głowie; myśl, która wywoływała lęk i cierpienie.

Gdy dotarł do Wielkiej Sali, tylko jedna twarz wydawała mu się realna, tylko ją widział wyraźnie.

Tylko Draco znajdował się w rzeczywistości, która otaczała Harry`ego. Był wszystkim, co Harry dostrzegał.

Siedział przy stole Slytherinu, bezmyślnie obracając w rękach tosta. Harry zauważył mocno zarysowaną linię brody i kosmyki włosów leżące na jego karku.

Ten widok sprawił, że Harry zamarł. Nigdy nie zdawał sobie sprawy jak bardzo prawdziwe może okazać się porównanie kogoś do motyla przebitego szpilką. Harry stał się nagle jądrem bólu, rozdzieranym przez ostrza żalu, troski, uczucia i pożądania. W piersi palił go niepokój i smutek, a gardło piekło go tak, jakby coś próbowało je z niego wyrwać.

Kiedy tylko był w stanie odetchnąć i poruszyć się, zaczął działać. Nie był w stanie się powstrzymać.

Podszedł do stołu Ślizgonów, w rozpaczy zobojętniały na całe otoczenie.

- Muszę z tobą porozmawiać - powiedział zwracając się do Draco.

Ślizgon spojrzał na niego.

Harry cofnął się, zszokowany tym, co ujrzał w jego oczach. Poczuł się tak, jakby był celem, którego dosięgnął idealnie ukierunkowany pocisk; jakby ktoś zatopił w nim zatruty sztylet. W tych oczach nie było nic, prócz wściekłości.

- No to sobie muś, Potter. - Głos chłopaka przepełniony był zimną furią.

- Draco... - zaczął Harry i przeraził się brzmiącą w swoim głosie głęboką pasją.

Nakrycie zabrzęczało, potrącone przez Ślizgona, który podniósł się gwałtownie. Na jego twarzy malowała się czysta wrogość.

- Nazywam się Malfoy - wysyczał.

Harry nie mógł znieść całkowitego braku ciepła w spojrzeniu Draco, ale nie był w stanie odwrócić wzroku.

- Draco - powtórzył niemal wyzywająco.

- Zamknij jadaczkę.

To była typowa, chłodna odpowiedź Malfoya. Zaciśnięte pięści Draco wparte były na stole, wgniatając się w blat, jakby Ślizgon miał ochotę kogoś zabić.

- Draco, posłuchaj...

Chłopak warknął ostrzegawczo, przeskoczył przez stół, złapał Harry`ego za gors i popchnął go na krzesło.

Harry zatoczył się w wyniku nagłego ataku, ale udało mu się utrzymać równowagę.

Twarz Draco wykrzywiła się w grymasie złości. Stał przed Gryfonem, niczym uosobienie Alekto - blady, emanujący wrogością, oszalały, jakby chciał zamordować Harry`ego gołymi rękami.

Musiał coś ujrzeć w oczach Harry`ego, bo jego wzrok nagle zaczął przypominać zimne kawałki stali.

- Nie - powiedział ostro, cedząc słowa, jakby zadawał nimi pojedyncze ciosy. - Nie będę słuchał. Nigdy więcej nie chcę cię widzieć, ani z tobą rozmawiać. Koniec tej całej farsy z przyjaźnią, Potter. Spływaj do swoich odrażających koleżków i zostaw mnie do diabła w spokoju!

Jego ręce nadal zaciśnięte były na szacie Harry`ego. Gryfon także złapał go za koszulę.

Błysk oburzenia w oczach Draco, przypomniał mu nagle wczorajszy wieczór - Harry z niesamowitą wyrazistością przypomniał sobie smak jego ust. Uczucie złości pomogło mu odsunąć od siebie te wspomnienia.

- Przestań być takim upartym draniem i posłuchaj! - krzyknął.

Draco odepchnął go, a w odpowiedzi Harry pchnął Ślizgona. Nagle zaczęli walczyć. Żaden z nich nie próbował uderzyć przeciwnika. Zwarci w uścisku, przepychali się i szamotali w zażartej szarpaninie.

- Odwal się ode mnie! - głos Draco zabrzmiał jak chlaśnięcie bicza.

- Posłuchaj mnie, do diabła! - wydyszał Harry.

Draco brutalnie uderzył go łokciem, pozbawiając resztki powietrza w płucach.

- Nie będę cię słuchał! - wycharczał dziko.

Harry złapał go za ramię.

- Nie, do cholery! Nie przestanę, dopóki mnie nie posłuchasz, nigdzie nie pójdę, i tobie też nie pozwolę odejść! Bo jesteś moim przyjacielem.

- Nie jestem - warknął Draco i z nagle silnie odepchnął Harry`ego.

Harry złapał go za przegub i zdołał utrzymać równowagę. Obaj skrzywili się z bólu, spowodowanego siłą uderzenia i pieczeniem w wykręcanym nadgarstku.

Opuścili ręce i stali na przeciw siebie. Do obu powoli docierała świadomość, że patrzy na nich cała szkoła.

Nie wydawało się to jednak ważne.

Mięśnie twarzy Draco rozluźniły się i spojrzał na Harry`ego. Oblicze Ślizgona było nieprzystępne, niczym mroźny, nieprzyjazny krajobraz.

- Nie jestem twoim przyjacielem - oznajmił. - Na twój widok robi mi się niedobrze.

Harry stał jak sparaliżowany.

To była najgłupsza rzecz, jaką mógł zrobić - obdarzyć zaufaniem i uczuciami osobę taką, jak Draco Malfoy. Zdał sobie z tego sprawę w tym momencie i zdrętwiał, bo wiedział, że ten błąd jest nieodwracalny. Draco posiadał nieprawdopodobną umiejętność zadawania bólu; był okrutny.

Teraz, widząc uczucia odbijające na twarzy Harry`ego, jego usta wykrzywiły się w uśmieszku satysfakcji.

- A teraz spadaj - rozkazał i odwrócił się.

Harry bezradnie patrzył, jak Ślizgon wychodzi z Wielkiej sali. Nagle pojawiła się przed nim pełna szyderstwa twarz Blaise Zabiniego.

- Słyszałeś co powiedział - syknął Zabini. - Trzymaj się z dala od naszego stołu. Nie jesteś tu mile widziany.

Przysunął się do Harry`ego i ściszył glos.

- Nigdy nie byłeś. Na szczęście w końcu oprzytomniał i jeśli kiedykolwiek jeszcze się do niego zbliżysz, gorzko tego pożałujesz.

Zabini cofnął się, a obok niego pojawili się Crabbe i Goyle. Obaj mieli groźne miny, jasno wyrażające obietnicę tego, co zdarzy się, jeśli Harry nie posłucha.

Harry gapił się na nich bezmyślnie.

W końcu oprzytomniał.

*

Harry biegł po schodach do sypialni tak szybko, że wszystko wokół zlewało się w niewyraźne, rozmazane plamy. Nie chciał z nikim rozmawiać; nie chciał wyjaśniać czegoś, czego sam nie rozumiał. Nie potrafił uporządkować własnych myśli i uczuć, nie był w stanie jasno rozumować; to wszystko było takie bolesne...

Nagle zderzył się z Ginny tak mocno, że oboje zatoczyli się, usiłując złapać oddech.

- Harry! - zawołała cicho miękkim, współczującym tonem. - Słyszałam, co się stało. Czy ty... wszystko w porządku?

Harry cofnął się gwałtownie. Nie chciał stać na tych ciemnych schodach zbyt blisko niej. Starał się omijać wzrokiem jej wypełnione nadzieją, błyszczące w mroku, szeroko otwarte oczy, bo były takie... To było takie...

Na szóstym roku, kiedy Snape i Syriusz usiłowali odebrać pięćset punktów domowi faworyzowanemu przez adwersarza, obaj rozjuszeni nauczyciele, oskarżając się wzajemnie, pędzili po schodach prowadzących do gabinetu dyrektora.

- Wiesz, Snape - powiedział Syriusz ostro. - Nie byłbyś tak nieprzyjemny, gdybyś urodził się nieco mniej obrzydliwy i mógł sobie kogoś znaleźć.

Wszyscy Ślizgoni stojący pod gabinetem Dumbledore`a zasyczeli chóralnie z oburzeniem. Zgromadzeni uczniowie z domów Slytherina i Gryffindora, obrzucali się wściekłymi spojrzeniami.

Harry, stojący murem po prawicy Syriusza, z nienawiścią patrzył na Malfoya, który ze skrzyżowanymi ramionami, stał twardo obok lewego ramienia Snape`a, spoglądając na Gryfona z pogardą.

- Nie mogę wymyślić nic, co ciebie uczyniłoby mniej obmierzłym - odciął się Snape. - Byłeś nieznośny odkąd cię pamiętam. Ty i twoi kochani koleżkowie, zdrajca, wilkołak i ten faryzeusz...

Z błyskiem w oku, Syriusz rzucił się na Snape`a i obaj, w kłębowisku szat i pięści, przewrócili się na podłogę.

Malfoy obrócił się, najwyraźniej chcąc udzielić ulubionemu profesorowi niehonorowej pomocy. Harry, urażony do żywego obelgą Snape, której celem był jego ojciec, wściekły na mistrza eliksirów z powodu ostatniej straty punktów, nie mógł na to pozwolić.

Chwycił Malfoya za ramię.

Malfoy błyskawicznie się wywinął i z oczami wypełnionymi furią, skoczył na Harry`ego.

- Nie waż się mnie dotykać, Potter - warknął rozkazująco, a jego pięść z tak wielką siłą wylądowała na szczęce Harry`ego, że głowa chłopaka odskoczyła do tyłu.

Harry nie myślał jasno, gdy rzucił się na Malfoya i przewrócił go na ziemię. Prawie nie zauważył, że obie grupy uczniów, wzięły to za sygnał do rozpoczęcia regularnej wojny. Nie słyszał wrzasków i zamieszania, które ogarnęło tłum, ani jęków bólu wydawanych przez Malfoya, nie czuł krwi lejącej się z ran.

Bardzo wyraźnie za to, usłyszał lodowaty głos Ślizgona.

- Oczywiście, tacy jak wy uważają, że pyskówka i walka na pięści rozwiąże każdy problem. To szczyt bezczelności, że ten twój ojciec chrzestny, morderca-skazaniec, śmie atakować opiekuna mojego domu! Co on sobie myśli?

Wraził łokieć pod żebro Harry`ego.

Harry jęknął, a Malfoy wykorzystał szanse i uwolnił się spod niego.

- Jak Snape śmiał obrazić mojego ojca? Co on sobie wyobraża, że kim jest? - prychnął Harry.

Malfoy spokojnie przetoczył się na niego i jednym ciosem rozbił mu nos.

- Nigdy nie słyszałem, żeby kogoś obrażał - wysyczał. - Zawsze mówi tylko prawdę.

- Jak byś się czuł, gdyby to o twojej rodzinie mówili w ten sposób? - krzyknął Harry. - Och, chwila, zapomniałem, że ty nikogo nie kochasz. Oprócz siebie oczywiście.

Złapał Ślizgona za gors i przyciskając go do siebie, kopnął w brzuch.

- A ty nie masz rodziny - wycedził Malfoy przez zaciśnięte zęby.

Wściekłość dodała Harry`emu niemal nadludzkiej siły. Strząsnął z siebie Ślizgona i rzucił się na niego całym ciężarem, wgniatając przeciwnika w kamienną podłogę.

- Zapomniałem jeszcze o jednym - warknął Harry. - Przecież i tak wszyscy mówią w ten sposób o twojej rodzinie.

Twarz Malfoya wykrzywiła się z wysiłku, gdy próbował zrzucić z siebie Gryfona.

- Jesteś draniem, Potter.

Harry uderzył go w zęby.

- No to jesteśmy siebie warci, Malfoy.

Z olbrzymią satysfakcją obserwował krew, która spływając, starła z rozbitych warg Malfoya ten denerwujący uśmieszek. Ucieszył się na widok rumieńca frustracji, który zapłonął na aroganckiej, nienawistnej twarzy, gdy Malfoy usiłował się od niego uwolnić. Nadal przepychali się i walczyli, ale Harry mocno trzymał Ślizgona, nie pozwalając mu się wyrwać. Uchylał się i atakował, przytrzymując Malfoya, który nadal wykręcał się pod nim w nieudanych próbach odzyskania wolności. Obaj ciężko dyszeli i nagle...

Na korytarzu pojawił się Dumbledore. Kłębiący się przed jego gabinetem tłum, zamarł.

- Co się tu dzieje? - krzyknął dyrektor. - Co to ma znaczyć? I gdzie są nauczy...

Zamilkł, gdy Snape i Syriusz unieśli głowy i wbili w niego dwie pary, błyszczących, czarnych oczu.

Harry popatrzył w dół, na leżącego pod nim Malfoya. Chłopak oddychał chrapliwie, a jego twarz spływała krwią, odwzajemnił jednak spojrzenie. Harry stoczył się z niego i wstał z podłogi. Malfoy podniósł się jednym zgrabnym ruchem i obaj, nie spuszczając z siebie wzroku, wycofali się między swoich przyjaciół.

Dumbledore odprawił uczniów i poprosił Snape`a i Syriusza, żeby przeszli z nim do gabinetu. Harry wracał do wieży Gryffindoru, marząc o prysznicu.

Był rozkojarzony, więc nie zauważył stojącej na schodach Ginny. Niemal wpadli na siebie. Ginny uśmiechnęła się do niego.

- Harry, słyszałam, co się stało. Czy ty... Wszystko w porządku?

Harry uświadomił sobie, że nadal ciężko oddycha. Chciał się natychmiast wykąpać, ale dziewczyna stała, patrząc na niego z troską. Musiał jej coś odpowiedzieć. Była taki zły i sfrustrowany - korciło go, żeby coś zrobić...

Przed oczami stanęła mu blada, pełna złości twarz Malfoya.

Mogłem go walnąć jeszcze raz , pomyślał.

- Wszystko w porządku - odpowiedział, pogładził Ginny po głowie i pocałował ją. Tak rozpaczliwie pragnął coś zrobić, coś poczuć..

Z wahaniem, odwzajemniła pocałunek. Ten niepewny dotyk ust nie wystarczył, by wypełnić uczucie pustki w jego sercu. To wszystko, to za mało, by rozproszyć mroczne myśli - jak zawsze. Harry odsunął się najszybciej jak mógł.

Spojrzał na nią niemal przerażony, a ona zarumieniła się.

Teraz także patrzył z przerażeniem, choć ogarnęło go ono z innego powodu, a ona zarumieniła się tak samo jak wtedy.

- Już wtedy - szepnął. - Och... cholera, już wtedy... Och, przepraszam cię, Ginny. Tak bardzo mi przykro.

Wbiegł do góry, a ona stała na schodach, drżąca i szczęśliwa z jego nagłego olśnienia, pieszcząc w myślach wspomnienie wyraźnego pożądania, które ujrzała w jego oczach.

*

Teraz był już pewien, absolutnie i beznadziejnie pewien...

To dziwne... znowu pragnąć czegoś tak mocno. Harry niemal przyzwyczaił się do głęboko ukrytego bólu, który spowodowany był tym, że już niczego nie pragnął.

A teraz, nagle, chciał czegoś tak bardzo.

To było straszne.

Uświadamiał to sobie każdego ranka i za każdym razem był tak samo zszokowany. Budził się spokojny, a jego pierwszą myślą było to, co on i Draco będą robili dzisiejszego dnia, a potem na wspomnienie przyjaciela czuł to zaskakujące, nieodparte pragnienie, niemal żądzę.

To było takie dziwne uczucie; zawsze myślał, że to sen. Oczywiście, przecież nie wiedział wcześniej... skąd mógł wiedzieć...?

Wystarczyło spojrzeć na Draco, żeby rozwiać te wątpliwości.

Czasami wydawało się to czystym pociągiem fizycznym, rozpaczliwie płonącym w jego wnętrzu pożądaniem, zbyt silnym, by było tylko echem, pozostałością ze snu.

Za każdym razem, gdy mówił sobie, że nie mógłby... że nie jest... taki, uzmysławiał sobie coś, jakąś kolejną rzecz, jak...

Harry znał usta Draco Malfoya lepiej, niż jakiekolwiek inne na całym świecie.

Obserwował je przez niemal siedem lat; znał każdą formę, którą potrafiły przyjąć. Myślał o każdym złośliwym skrzywieniu, każdym uśmieszku, każdym drgnięciu będącym wyrazem emocji i ich intensywności.

Przyglądał się im uważnie podczas lekcji i meczów quidittcha, koncentrował na nich całą swą uwagę, jakby siłą wzroku mógł zmusić chłopaka, by się nie odzywał.

Zwykle patrzył na nie z czystą nienawiścią - szczególnie, gdy wyrywały się z nich naprawdę okropne słowa - i wyobrażał sobie, jak uderza w nie pięścią.

Ostatnio usiłował odczytać z nich uczucia. Zaciskały się w cienką linię, gdy Draco był zły lub smutny.

Gdy wpatrywał się w nie z taką intensywnością, nienawiścią, lub gdy analizował ich ruchy, nigdy nie podejrzewał, że będzie miał na ich punkcie obsesję.

Możliwe, że było to jednak nieuniknione.

Teraz, kiedy mijał Draco na korytarzach, jeden kącik tych ust unosił się w wyrazie nieświadomego obrzydzenia. To bolało.

A kiedy siedział w klasie, albo wędrował po szkole, albo podczas kolejnej bezsennej nocy wpatrywał się w sufit nad swoim łóżkiem...

Cały czas towarzyszył mu obraz tych ust, tak miękkich, które wyrażały tylko te emocje, które Draco chciał okazać. Mięśnie twarzy Ślizgona były tak wyćwiczone, żeby ujawniać tylko to, na co chłopak pozwalał. Podobnie jak krzywizna jego warg.

Harry myślał o tych ustach, jakby to była jedyna rzecz na świecie, o której mógł myśleć. Śnił o tym, jak przyciska kciuk do dolnej wargi, a ona poddaje się; śnił o tym, że może to zrobić. We śnie marzył, że czuje ich miękkość, gdy rozchylają się, by odwzajemnić pocałunek.

W nocy przed kolejnym spotkaniem Młodej Sekcji Zakonu, podczas którego zamierzał porozmawiać z Draco, miał dziwny sen.

Siedział nad jeziorem. Niebo było szare i chłodne, ale nie przeszkadzało mu to, bo chroniły go przeźroczyste ściany labiryntu.

Draco szedł w jego kierunku, pewnie i cicho, ubrany w szaty Snape`a. Były na niego trochę za długie i zbyt obszerne. Luźny kołnierzyk zsuwał się na lewo, ukazując jasną skórę odsłoniętego obojczyka i szyi.

- Dlaczego się tak ubrałeś? - zapytał, ponieważ wydawało się trochę dziwne.

Ślizgon pchnął Harry`ego na ścianę obok pomnika, a Harry przymknął oczy i zanurzył twarz we włosach Draco.

Głos Draco był szeptem, ale brzmiał wyraźnie w jego uszach.

- Nie wiesz? - powiedział, a Harry odwrócił głowę w kierunku ciepłego oddechu przyjaciela.

Harry zamrugał i spojrzał w oczy gryfa, potem chimery, a następnie bazyliszka.

- Nie wiesz? - zapytały go.

Hermiona klęczała na sofie przeszukując stertę książek. Harry spoglądał na nią stropiony: była wśród nich kopia “Mężczyzny, który zbyt mocno kochał smoki”, ale ona wybrała olbrzymie tomisko.

- Nie wiesz? - zapytała, zdejmując okulary.

Draco przytulił się do niego i wszystko było w porządku; znajdowali się w łodzi i nic się nie zmieniło, a Draco mówił: „lubię koty”, ale Harry słyszał zamiast tego „Nie wiesz?”.

Harry obudził się, ciężko dysząc.

Wiedział już, czego chce.

*

Hermiona była przekonana, że teraz wszystko wróci do normy.

Malfoy i Harry publicznie się posprzeczali, niemal pobili, a cała ta chora przyjaźń skończyła się tragicznie i nieodwracalnie. Dla Harry`ego nie było to nic poważnego - cóż, nastoletni chłopcy przechodzą burzę hormonalną i miewają dziwne pomysły, ale Harry był zbyt rozsądny, żeby pozwolić, aby zamieniło się to w coś więcej.

Hermionie krajało się serce, gdy widziała jak bardzo jest nieszczęśliwy, ale Ron cały czas starał się go rozbawić. Harry czasem nawet uśmiechał się, gdy Ron wygrywał z nim w szachy.

Tyle było wokół nich przerażających rzeczy. Powiedziała sobie, że chociaż w tym przypadku, na pewno wszystko będzie dobrze.

Dopiero podczas pierwszego, po bójce w Wielkiej Sali, zebrania zakonu, uświadomiła sobie, jak bardzo się myliła.

Nie było żadnej sceny. Nie było żadnych nieprzyjemności, nawet śladu czegokolwiek, a jednak, sposób w jaki Draco Malfoy reagował na Harry`ego, był dziwny i niemal... straszny.

Widziała, jak Harry drgnął, gdy wzrok Malfoya przesunął się po nim, ale Malfoy obojętnie odwrócił oczy, lustrując pomieszczenie, sprawdzając, czy wszyscy są obecni. I ten właśnie brak reakcji Ślizgona zszokował ją najbardziej. To było złe.

Malfoy siedział spokojnie, obracając w palcach pióro, a Harry wpatrywał się w niego z taką intensywnością, jakiej Hermiona nigdy wcześniej u nikogo nie widziała...

U nikogo, oprócz Harry`ego. Bo tak naprawdę, już wcześniej była świadkiem czegoś takiego.

Kiedy Draco Malfoy przyłączył się do Zakonu, w trakcie pierwszego spotkania zachowywał się wręcz idealnie. Ron stwierdził, że to na pewno jakiś ślizgoński podstęp, ale Ron uważał także, że to Ślizgoni sprowadzają deszcz, gdy odbywa się trening drużyny Gryffindoru.

Harry przytaknął mu z zapałem.

Kiedy Malfoy mijał ich na korytarzach, nie kierując w ich stronę ani jednej obelgi, Harry skręcał się ze złości.

Trzeciego dnia, palec Harry`ego utknął w paszczy gargulca, z której spływała woda do umywalki w klasie eliksirów. Malfoy przygryzł wargę, wyraźnie umierając z pragnienia obrzucenia Gryfona stekiem wyzysk i wyśmiania go, ale jednak przeszedł obok bez słowa.

Po lekcji, kiedy opuszczali salę, Harry popchnął Ślizgona na framugę. Po raz pierwszy wtedy Hermiona widziała, że dotknął go z własnej woli.

- O co chodzi, Malfoy? - zażądał odpowiedzi. - W co ty pogrywasz?

- Odczep się - syknął Malfoy. - Masz jeden z tych nerwowych ataków, Potter? Blizna cię sw... - Zamilkł i odetchnął głęboko. - Chciałem powiedzieć - poprawił się spokojnie. - Dlaczego zachowujesz się tak nierozsądnie? Przecież musimy współpracować.

- Dowiem się, o co ci chodzi - prychnął Harry i szarpnął go jeszcze raz.

- Proszę bardzo - powiedział Malfoy, odepchnął go i odszedł.

Harry gapił się za nim, a na jego twarzy malowała się determinacja.

- Nie pozwolę mu się z tego tak wykręcić - powiedział wolno. - To znaczy, cokolwiek to jest.

Hermiona pomyślała wtedy, że Harry chyba spędza zbyt dużo czasu z Ronem.

Na następnym spotkaniu Lupin zaproponował, żeby osoby siedzące naprzeciw siebie, uścisnęły sobie dłonie. Chciał w ten sposób przełamać wrogość w stosunku do Ślizgonów, którzy przyłączyli się do Zakonu. Malfoy rzucił okiem na siedzącą naprzeciwko Hermionę.

- Nie widzę powodu, dla którego miałbym dotykać szla... - zaczął ostro i ku zdumieniu wszystkich obecnych przerwał w pół słowa i sięgnął przez stół, by energicznie potrząsnąć ręką Hermiony. Potem szybko usiadł i zaczął pisać coś na leżącym przed nim pergaminie. Kiedy kilka osób zareagowało złośliwymi uwagami, kilka razy podniósł głowę, a Hermiona ujrzała w jego oczach niemal namacalną, tłumioną z wysiłkiem tęsknotę by odpowiedzieć drwiąco. Dostrzegła także, jak mocno zaciskał palce na piórze, gdy zaczynał pisać z jeszcze większym zacięciem.

Pod koniec spotkania Hermiona podniosła się i rzuciła okiem na jego pergamin, zanim zdążył go zrolować.

Cała strona zapisana była zdaniem „Panuj nad sobą”.

Harry, drżąc z wściekłości, zastąpił Malfoyowi drogę do drzwi.

- O co ci chodzi? Co próbujesz zrobić? - wybuchnął.

Dłoń Malfoya zwarła się tak mocno na pasku od torby, że aż zbielały mu knykcie.

- Próbuję przejść przez drzwi - odparł Malfoy, najwyraźniej dokładając wielkich starań, aby mówić spokojnie. - Myślisz, że mógłbyś mi w tym pomóc?

- Skończ z tym, Malfoy - powiedział Harry.

Malfoy powoli odprężył się i przybrał typową dla siebie, złośliwą minę.

- Dlaczego miałbym to zrobić, Potter? - zapytał nonszalancko. - Myślę, że jestem wspaniały.

Na obliczu Harryego pojawił się zarezerwowany dla Malfoya wyraz obrzydzenia.

- Tylko ty i twoja dziewczyna jesteście na tyle naiwni, żeby wierzyć w coś takiego.

- Ja przynajmniej mam dziewczynę - stwierdził zjadliwie Malfoy.

Obok niego pojawiła się rozgniewana Pansy Parkinson. Hermiona z rozbawieniem zauważyła, że dziewczyna jest nieco wyższa od Ślizgona. Oczywiście Hermiona też była wyższa od Harry`ego i Malfoya.

- Och, gratuluję - prychnął Harry.

Malfoy i Harry syczeli na siebie jak dwa małe, rozzłoszczone kociaki. Harry złapał Ślizgona za łokieć.

- Wiedziałem, że się nie zmieniłeś!

Malfoy uniósł brew.

- Po co zmieniać coś, co jest idealne? Masz rację. Nie zmieniłem się. Nigdy nie będę jednym z pachołków Dumbledore`a - powiedział. - Możesz więc odetchnąć z ulgą. A teraz spływaj. Idź rozdawać autografy mdlejącym na twój widok Creevey`om. I nigdy więcej mnie nie dotykaj. Jestem pewien, że Weasleyowie zarazili cię wszami.

Stanowczo odsunął Harry`ego na bok i odszedł dumnie, z Pansy depczącą mu po pietach.

Do Harry`ego i Hermiony podeszła Parvati.

- Musi jeszcze trochę podrosnąć, żeby się tak wywyższać - zauważyła. - Wiecie, jeśli...

- Och przestań, to idiotyczne, Parvati - fuknął Harry krzywiąc się z niesmakiem.

Po tej rozmowie, Malfoy nadal starał się nie przerywać spotkań zbyt poważnymi incydentami, ale przestał aż tak mocno dusić w sobie potrzebę dokuczenia komuś. Zanim zaczynał przypominać bombę, która za moment ma wybuchnąć, dawał upust swojej wrodzonej złośliwości, rzucając od czasu do czasu niewybredne komentarze.

Tak właśnie to wszystko wyglądało i stąd Hermiona wiedziała, że Malfoy jest dużo gorszy, gdy ignoruje ludzi, niż gdy ich obraża. Zauważyła, że wtedy Harry się przejął, może nawet aż za bardzo, a potem wykłócał się z Malfoyem jeszcze bardziej zaciekle... ale nie był przybity.

A teraz Malfoy nie zachowywał się lepiej, właściwie to był bardziej nieprzyjemny niż zwykle. Udawał, że prawie nie zauważa Harry`ego i Hermiona doszła do wniosku, że to o wiele bardziej niepokojące, niż jego zwykłe docinki.

Bo Harry najwyraźniej cierpiał.

Hermiona obserwowała go zatroskana, przez całe spotkanie Młodej Sekcji Zakonu.

Kiedy do sali weszła spóźniona Hanna Abbott, Malfoy powiedział ironicznie:

- Nie przepraszaj, Abbot. Przecież to nie są jakieś tam bardzo ważne spotkania, aczkolwiek oczywiście wszyscy tęskniliśmy za piskami, jakie emitujesz w pewnych momentach dyskusji.

Hermiona obrzuciła Ślizgona gniewnym spojrzeniem. Harry wyglądał, jakby przysypiał.

Merlinie, dlaczego on uważa, że ten złośliwy mały idiota jest wart tego wszystkiego?.

Później profesor Lupin spokojnie zaczął omawiać szczegóły kontaktów Ministerstwa Magii z mugolskim rządem. Zastanawiali się, jakie kwestie związane ze światem czarodziejskim trzeba będzie ujawnić, ponieważ bez wątpienia w tej sytuacji należało ściśle współpracować z mugolami.

- A potem szlamy to wykorzystają - wymamrotał Draco.

- Panie Malfoy, ta uwaga była nie na miejscu - zauważył Lupin, a wszyscy obecni popatrzyli na Harry`ego.

- Draco, przestań - odezwał się Harry cicho i poważnie.

Malfoy nawet na niego nie spojrzał.

- Malfoy - powiedział spokojnie, z obojętną miną.

Po zakończeniu zebrania, Harry wstał od stołu. Na jego twarzy malował się wyraz determinacji. Na widok tej miny Hermiona zadrżała z trwogi. Harry podszedł do drzwi i zatrzymał Malfoya, zanim ten wyszedł z sali.

- Malfoy, możemy porozmawiać? - zapytał łagodnie Terry Boot, pojawiając się nagle tuż przy nich.

Ślizgon przystanął i zachowując się tak jakby Harry był powietrzem, odparł:

- Oczywiście.

- Słuchaj - zaczepił go Harry. - Na Merlina, Malfoy, jeśli chcesz...

- Wybacz Potter, nie widzisz, że z kimś rozmawiam? - odparł Malfoy spokojnie.

Hermiona położyła rękę na ramieniu Harry`ego i próbowała go popchnąć w stronę drzwi. Każdy mięsień chłopaka był napięty do granic możliwości.

- Nie dałem rady złapać cię wcześniej - zaczął Terry wkładając książki do torby. - Chciałem cię przeprosić...

- Mów, - wtrącił Malfoy z uśmiechem i delikatnie zdjął okulary do czytania z nosa Krukona - ale bez nich. Nie jestem książką.

Terry uśmiechnął się do niego w odpowiedzi. Hermiona zawsze lubiła Boota i była przerażona, gdy zdała sobie sprawę, że przez cały ten czas źle go oceniała. A przynajmniej przeceniała jego gust, jeśli chodzi o dobór przyjaciół.

- Przykro mi, że nie powiedziałem wtedy o tobie - kontynuował Terry. - Spanikowałem. Teraz wiem, że postawiłem cię w bardzo trudnej sytuacji. Wybaczysz mi?

- Nie ma tu czego wybaczać - odparł Malfoy pogodnie. - Przecież nie zrobiłeś tego, żeby mnie wrobić. Chciałeś pomóc.

W tym momencie Hermionie udało się popchnąć Harry`ego w kierunku drzwi.

- Chodź - powiedziała. - Ron czeka na nas w pokoju wspólnym...

- Ja... Idź przodem - odpowiedział Harry nieszczęśliwym tonem. - Muszę... odetchnąć świeżym powietrzem. Polatam trochę. Niedługo finały quidditcha.

Kąciki jego ust opadły nieco. Szybko odwrócił się i odszedł.

Hermiona przycisnęła do piersi książki i pobiegła do pokoju wspólnego. Przez całą drogę przed oczami majaczył jej obraz Malfoya kompletnie ignorującego Harry`ego. To było takie dziwne, takie nieprawdopodobne - pomimo że przecież raz już coś takiego się zdarzyło.

Przypomniała sobie Ślizgona, który uparcie pisał „Panuj nad sobą”. Jedynym powodem, dla którego Draco Malfoy chciałby kontrolować swoje nieprawdopodobnie aroganckie zachowanie, było osiągniecie jakiegoś poważnego celu. Celu, którego zamierzał dopiąć za wszelką cenę.

Był podłym człowiekiem, a teraz w dodatku tak bardzo ranił Harry`ego. Gdy wspominała tamte wydarzenia, przychodziła jej na myśl tylko jedna przyczyna, dla której podjąłby się takiego wysiłku. Jeśli naprawdę zależało mu na Zakonie, na wojnie, to...

Weszła do pokoju wspólnego i usiadła przy stole zajmowanym przez Rona.

- Ron - powiedziała wolno. - Zaczynam myśleć, że Draco Malfoy nie jest szpiegiem.

Oczekiwała kolejnej gwałtownej sprzeczki, ale Ron spojrzał na nią poważnie.

- Nie wiem - odparł powoli. - Ta cała scena w Wielkiej Sali, ta ich kłótnia... wiesz, nienawidzę go, ale jeśli naprawdę miałby zamiar coś wyciągnąć z Harry`ego, to po co by się z nim bił? - Zamilkł na moment i w zamyśleniu ściągnął brwi. - To nie ma sensu. Jak myślisz, co powinniśmy zrobić?

Hermiona przytuliła się do niego. Poczuła taką ulgę, że niemal się rozpłakała. Ron miał trudny charakter i często się ze sobą nie zgadzali, ale nigdy nie opuścił jej, gdy naprawdę go potrzebowała.

Położyła rękę na jego ramieniu i już miała powiedzieć „kocham cię”, jednak zmieniła zamiar.

- Potrzebujemy więcej pergaminu - oznajmiła.

Niedługo potem wrócił Harry. Ostatnio wyglądał fatalnie - teraz był jeszcze bardziej zmęczony i przybity niż zwykle.

- Co robicie? - zapytał podchodząc do nich. Ron spojrzał na niego znad kartki, na której Hermiona coś zapisywała.

- Robimy listę możliwych szpiegów - odparł.

Twarz Harry`ego ściągnęła się z bólu.

- Myślałem, że jesteście przekonani co do tej kwestii?

- Rozważamy to wszystko jeszcze raz - wyjaśniła Hermiona. - Chciałbyś nam... pomóc?

Zawahała się widząc minę Harry`ego, ale po chwili na twarzy przyjaciela nie było nic, prócz determinacji.

- Tak - odparł. - Pokażcie co macie.

*

Kiedy Harry leżał w ciemności nie mogąc zasnąć, przez głowę przewijały mu się wszystkie przykre wydarzenia i obrazy.

Twarz Draco, kiedy znowu mówił „szlamy” na ostatnim spotkaniu Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa. Wszyscy zwrócili wtedy oczy na Harry`ego... a Harry nie odezwał się, wpatrując się w te jedyne, które go omijały. Czuł w tamtym momencie pożądanie. To było takie nie na miejscu...

Już wtedy był bliski szaleństwa, a teraz nałożyła się na to jeszcze jedna sprawa - ostatni mecz Gryffindor kontra Slytherin, który zadecydować miał o ostatecznym zwycięstwie i zdobyciu Pucharu Domów.

Podobnie było na trzecim, piątym i szóstym roku. Gryffindor przeciw Slytherinowi, walka o puchar; walka rozgrywająca się pomiędzy odwiecznymi wrogami; pomiędzy dwoma nienawidzącymi się szukającymi.

Tego roku jednak wszystko było inne. Dla jednego i drugiego.

Draco wydawał się skupiony bardziej niż zwykle. Gdy stali naprzeciw siebie przed meczem, w zmrużonych oczach Ślizgona nie było nic prócz chłodu i nienawiści.

Jako kapitanowie drużyn, zmuszeni byli uścisnąć sobie dłonie.

To był pierwszy kontakt fizyczny, jaki mieli od... od tamtego dnia, nad jeziorem.

Formalny i nieprzyjazny uścisk jaki zaoferował mu Draco, spowodował, że Harry`emu zakręciło się w głowie.

Furiacka siła, z jaką Ślizgon niemal zmiażdżył mu rękę, nasunęła Harry`emu fantazje o pełnej pasji bliskości, spotkaniu sam na sam, gorącym ciele, mocno przyciśniętym do bandy okalającej boisko. Płonąca pożądaniem twarz tamtego Draco, jego miękkie włosy, wszędzie, nawet między wargami całującego jego szyję Harry`ego, smak potu, skóry i...

Draco wyrwał rękę tak szybko, jak tylko mógł. Harry przez moment mrugał zaskoczony, wpatrzony w to chłodne oblicze, perfekcyjnie ułożone włosy, nie mogąc rozpoznać osoby, która przed nim stała.

Zdusił w sobie szaleńcze pragnienie i odsunął uczucie osamotnienia, które go ogarnęło. Starał się pozostawić za sobą wszystkie te emocje, gdy odepchnął się od ziemi. Przez chwilę zdawało mu się, że odniósł sukces - płynął w powietrzu, wiatr rozwiewał jego szaty i włosy, a on czuł jedynie radosne podniecenie, jak zwykle na początku meczu.

Wszystko będzie dobrze. Przecież kiedy był zakochany w Cho, nigdy nie przeszkadzało mu to na boisku. Zawsze czuł się tak, jak za pierwszym razem, gdy wsiadł na miotłę... Kiedy Draco drażnił się z nim, trzymając w ręce przypominajkę Neville`a; kiedy ujrzał szok w oczach Ślizgona i sprawiło mu to taką satysfakcję. Zupełnie inaczej, niż z Cho Chang, która nie była jego wrogiem, ani przyjacielem, ani tak naprawdę nigdy dla niego wiele nie znaczyła i właściwie nigdy mu na niej nie zależało.

Tak pragnął, by wszystko było takie jak kiedyś. Obojętnie które „kiedyś”.

Podczas ostatniego meczu kipiał z wściekłości. Malfoy obserwował go spod półprzymkniętych powiek, gdy podczas każdej przerwy omawiali faule, które popełnił, sprawdzając wszystko w podręczniku z zasadami gry w quidditcha. Harry pamiętał, jak nienawidził każdej komórki, każdej molekuły Malfoya, gdy Ślizgon kolejny raz skierował miotłę w dół. Potem usiadł na ławce, otworzył książkę, spojrzał wyzywająco na Harry`ego spod zasłony jasnych włosów. Powoli i wyrachowaniem oblizał końcówkę pióra i odznaczył kolejną regułę, którą złamał.

Dłonie Harry`ego zacisnęły się na trzonku miotły dokładnie tak, jak teraz, gdy zdał sobie sprawę, że dokładnie wie, w jaki sposób Draco lata. Latał tak... akuratnie - wkładał w tę czynność całą duszę, by zrobić to idealnie. Mogło wydawać się, że kieruje nim instynkt, ale Harry wiedział, że tak nie jest. Potrafił wyłapać momenty, kiedy lot Ślizgona tracił płynność. Wyczekiwał ich, by poczuć dreszcz triumfu.

To dziwne, że z taką zachłannością wpatrywał się w Draco Malfoya.

Nie żeby myślał o tym kiedykolwiek wcześniej, oczywiście, że nie, bo myśląc o tym teraz czuł się winny. Wtedy przecież nie chodziło o to.

To przypadek, że te wspomnienia były tak wyraźne właśnie teraz, podobnie jak obraz tych smukłych palców, czy falującej szaty, odsłaniającej napięte mięśnie uda.

Nagłe zderzenie z jakimś zawodnikiem omal nie zrzuciło Harry`ego z miotły. Ostro skręcił w lewo, przecinając drogę innemu graczowi. Harry wiedział kto to, zanim na niego spojrzał.

Draco leciał tak szybko, że wydawał się zamazaną plamą, jaśniejszą w miejscu, gdzie falowały jego rozwiane włosy. W chwilę potem jego miotła zetknęła się z miotłą Harry`ego i obraz stanął w miejscu. Gdy Harry skoncentrował wzrok na jego twarzy, ujrzał, że jest zarumieniona z wysiłku i maluje się na niej skupienie oraz absolutnie zimna furia.

- Nie waż się poddać, Potter.

Nie od razu słowa Draco dotarły do świadomości Harry`ego. Rozpraszał go widok drobnych kropelek potu na odsłoniętej, jasnej szyi Ślizgona i podobnych, perlących się nad górną wargą, spływających wolno i drżących przez moment na ustach chłopaka.

Potem Harry popatrzył w jego oczy i dostrzegł w nich odbicie własnej, urażonej miny.

- Poddać się? - prychnął. - Masz wygórowane mniemanie o sobie, prawda Malfoy? Nigdy się nie poddaję. Nigdy w życiu nie przegrałem.

- Dobrze - odparł Draco. - I tak trzymaj.

- Och, do diabła - warknął Harry, odbijając w prawo i zniżając lot. Kątem oka ujrzał, że Ślizgon kieruje miotłę w dół, podążając za nim.

Znicza nie było w zasięgu wzroku. Harry pomyślał, że w takim razie mógłby pomóc graczom, których atakowali Ślizgoni.

Ostatnio Malfoy zrzucił Ginny z miotły i Harry`emu ledwo udało się ją złapać. Wyraźnie pamiętał mocny uścisk ramion, którymi obejmowała go za szyję, i szydercze spojrzenie, jakim obrzucił ich wykłócający się z panią Hooch Draco. Ślizgon twierdził, że Gryfoni nie powinni mieć rzutu karnego, bo jedyne co zrobił, to umożliwił spełnienie erotycznej fantazji Wesleyówny.

Ale ten mecz... był taki spokojny. Ślizgoni wygrywali, bo mała Natalie była zdenerwowana. Poza tym, zawodnicy Slytherinu z dobrym skutkiem podpuszczali Deana, pozorując ataki i robiąc zwody, ale tak naprawdę... nie oszukiwali.

Nie oszukiwali.

Ślizgoni zawsze oszukiwali, grając z Gryffindorem. Odkąd Draco na piątym roku został kapitanem drużyny, zdecydowanie mniej oszukiwali podczas meczów z Huffepuffem i Ravenclawem. Tak jak w przypadku latania, Draco starał się, by wszystko wyglądało bardzo naturalnie; lubił się popisywać i chciał przekonać wszystkich, że są w stanie wygrać z Puchonami i Krukonami bez problemu. Łamali zasady tylko wtedy, gdy musieli, ale i tak robili to bardzo rzadko... no chyba, że grali z Gryffindorem. Wtedy intensywność, z jaką stosowali zakazane chwyty podwajała się, a gra stawała się brutalna, co doprowadzało Harry`ego do szału.

A teraz, ostatni mecz Slytherin - Gryffindor; ostatni w którym grali przeciwko sobie... Wszystko było inaczej, wydawało się dużo ważniejsze, a jednak Draco był zbyt dumny i wściekły, by oszukiwać.

Harry zastanawiał się nad tą jego straszliwą pychą i przez chwilę naprawdę czuł ochotę, by poddać mecz. Ale znał Draco lepiej, niż Ślizgon mógł podejrzewać. Poza tym, nie był kimś, kto mógłby zdradzić innych - bez względu na to, co chłopak o nim myślał. I nigdy, w całym swoim życiu, nie poddał się.

Krążył nad boiskiem, przeszukując wzrokiem przestrzeń w nadziei, że ujrzy błysk złota. I w końcu dostrzegł go, wysoko na niebie.

Draco był daleko przed nim, dużo bliżej znicza. Harry skierował miotłę pionowo w górę, czując na policzkach ostry pęd powietrza. A potem Ślizgon zobaczył go i przyspieszył.

Nie patrz na niego. Nie patrz na niego. Harry widział w tej chwili tylko znicz i innego zawodnika, który złapie go wcześniej, dlatego, że miotła Harry`ego nie była w stanie tak szybko się wznosić. Nagle opuścił miotłę poziomo i stanął na niej, chwiejąc się gwałtownie. Słyszał dochodzące z dołu okrzyki tłumu i nagle zamknął dłoń wokół złotej piłeczki.

Miotła Draco zatrzymała się gwałtownie, jak ptak, który uderzył w szybę.

Widząc pusty wyraz twarzy Ślizgona, Harry zorientował się, jakim policzkiem dla chłopaka musiał być fakt, że kapitan przeciwnej drużyny wygrał, wykorzystując sztuczkę, której Draco nauczył go, kiedy byli przyjaciółmi.

Szare oczy błyszczały zawziętością i zdecydowaniem.

- Przynajmniej jej nie obróciłeś - podsumował Draco.

Nikomu nie śniło się nawet, że mogą być do siebie tak podobni, jak teraz.

- Słuchaj - zaczął Harry rozpaczliwie, wyciągając rękę, w której nie trzymał znicza. - Proszę...

Draco nawet na niego nie spojrzał. Odbił w bok i skierował się ku murawie, opuszczając przestrzeń nad boiskiem.

Harry powoli zniżał lot, aż miękko osiadł na ziemi, lądując pośrodku rozradowanego tłumu. Uścisnął Rona z uczuciem triumfu, które zbyt szybko minęło i przyjął puchar, którego wcale już nie pragnął zdobyć.

*

W końcu Harry doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jak pójdzie wziąć prysznic. Ron poszedł przodem, a Hermiona zdecydowanie odmówiła objęcia go, wymownie marszcząc nos.

Harry`ego uścisnęli już prawie wszyscy, Natalie, Ginny, Dean - i co było najgorsze - profesor McGonagall. Teraz był gotowy, by iść do łazienki.

- Potter, mogę zamienić z tobą słówko? - zapytała McGonagall.

Mógł się tego spodziewać.

Harry skinął głową i delikatnie uwolnił się od Ginny, która podekscytowana paplała o cudownym stylu, w jakim złapał znicz.

Szata profesor McGonagall została nieco zmięta przez tłum gratulujących Harry`emu osób, a jej kapelusz przekrzywił się na jedną stronę. Irytacja sklęsła w Harrym, gdy ujrzał, że ciemne włosy nauczycielki poprzeplatane są gęsto srebrzystymi pasmami siwizny.

Siedem lat temu jej włosy były czarne jak skrzydła kruka. Teraz były niemal szare.

Kobieta szła szybko, zdecydowanym krokiem i Harry musiał nieźle wyciągać nogi, aby nie pozostawać w tyle. Był pod wrażeniem żywotności starszej kobiety.

Gdy opuszczali boisko, po drodze mijali trybuny Slytherinu. Draco, Zabini i Pansy siedzieli na rozciągniętej na trawie obok bandy szacie do quidditcha. Harry odwrócił głowę, starając się nie gapić na Draco.

Gdy znaleźli w połowie drogi do szkoły, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć, jego uwagę przyciągnął głos profesor McGonagall.

- Panna Granger powiedziała, że ostatnio źle sypiasz.

- Ja... - powiedział Harry, mając zamiar oburzyć się, że to jego sprawa. Był zły, że Ron wypaplał o tym Hermionie, która, odkąd została prefektką, zdawała opiekunce dokładne raporty o każdym z uczniów. Jednak nie był na tyle głupi, by niegrzecznie odzywać się do nauczycielki. - To nic takiego - wykręcił się.

- Potter - zaczęła McGonagall ostro, wyraźnie zirytowana. Potem zamilkła na moment i kontynuowała już łagodniej. - Pamiętasz co profesor Dumbledore mówił ci o twoich snach. Pojawiają się z tego samego powodu, z jakiego boli cię blizna. Wtedy, gdy Sam wiesz Kto znajduje się bardzo blisko, lub jest wściekły. Twoje sny to ostrzeżenia, nie możesz pozwolić sobie na to, by je ignorować.

Harry popatrzył na nią, zastanawiając w jakiej formie wyrazić informację: „Właściwie, ostatnio moje sny są raczej erotycznymi fantazjami i na pewno nie dotyczą Voldemorta”, by nie uraziła ona uszu nauczycielki.

- Wydaje mi się - zaczął i przerwał powstrzymując się przed dodaniem, że „Draco Malfoy, robiący striptiz, nie ma nic wspólnego z jakimś podstępnym planem Voldemorta”.

Rzucił krótkie spojrzenie na swoja miotłę, deliberując czy mógłby przypadkiem uderzyć się nią w głowę tak, aby stracić przytomność.

- Potter, wiem, że ocena tego co jest istotne, jest trudną sprawą - odparła ze współczuciem opiekunka Gryffindoru. - Dlatego postaraliśmy się o senodsiewnię.

- Um... Co to jest senodsiewnia, pani profesor?

Dotarli do budynku szkoły i zaczęli wchodzić po schodach.

- Chodź ze mną Potter - powiedziała energicznie. - Pokażę ci.

*

Gabinet profesor McGonagall został przeniesiony do lochów na szóstym roku. Nauczycielka pracowała wspólnie z profesorem Snape`em nad tranfiguracją eliksirów samobójczych dla żołnierzy. Zmieniali je w niewinnie wyglądające, przyczepiane do szat znaczki, które w razie potrzeby można było przywrócić do poprzedniej formy i użyć.

Harry znowu poczuł bezsensowne, żałosne ukłucie bólu, gdy przechodząc obok komnat Snape`a, przypomniał sobie smutek na twarzy Draco, kiedy chłopak wymawiał nazwisko opiekuna swojego domu.

Gabinet profesor McGonagall był niewielki i schludny, dokładnie taki, jakim zapamiętał go Harry z poprzednich wizyt. W pomieszczeniu królowało wielkie, zawalone pergaminami biurko. Jedynym osobistym akcentem było stojące w kącie wiklinowe legowisko dla kota.

Właściwie nic się nie zmieniło, poza tym, że na środku podłogi, na postumencie, stała płytka, kamienna misa. Na jej brzegach wyrzeźbiono wiele magicznych run. Gdyby nie brak srebrzystej, wirującej zawartości, wyglądałaby dokładnie jak myślodsiewnia.

- Myślodsiewnie i senodsiewnie służą czarodziejom do filtrowania zawartości umysłu, by zachować jego jasność - rozpoczęła wykład McGonagall, uradowana, że ma szanse kogoś czegoś nauczyć. Harry stłumił chęć - której, jak podejrzewał, Hermionie nie udałoby się opanować - znalezienia kawałka pergaminu i zabrania się do robienia notatek. - Myślodsiewnie używane są do oczyszczania myśli. Senodsiewnie do porządkowania marzeń sennych. Co dokładnie profesor Dumbledore mówił ci o myślodsiewniach?

Harry usiłował sobie przypomnieć, czego dowiedział się na temat tego artefaktu.

- Łatwiej jest... uchwycić sens i korelacje między pozornie nie związanymi ze sobą myślami, gdy ich nadmiar przełoży się do myślodsiewni - odpowiedział powoli.

Jeśli jego sny mają jakieś znaczenie, a jego odkrycie pomogłoby im zwyciężyć, będzie musiał to zrobić.

Nie był jednak gotów, aby zmierzyć się ze sobą. Nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie gotów na to, by dopuścić profesor McGonagall do swoich najskrytszych snów.

Przecież to nie mogło być ważne.

- Ta senodsiewnia jest wykalibrowana, by ujawnić sny ukryte w podświadomości, takie, o których zapomniałeś, lub nawet nie wiesz, że ci się śniły - sprecyzowała nauczycielka. - Jest także ustawiona w ten sposób, by wykrywać sny, których źródło leży poza twoją świadomością, nie zaś te, które generuje twój własny umysł.

Harry poczuł tak wielką ulgę, że zdołał wykrztusić tylko:

- Co?

- To nietypowy artefakt - kontynuowała McGonagall, a Harry zauważył teraz, że runy wyrzeźbione na misie były inne, bardziej skomplikowane, niż te na myślodsiewni Dumbledore`a. - Przysłano go z ministerstwa, ze specjalnymi rozkazami. Percy Weasley dostarczył nam także kilka pergaminów z instrukcjami do tej konkretnej senodsiewni. Myślę, że będzie ona reagowała tylko na sny związane z Sam Wiesz Kim. To oszczędzi nam czasu, a dla ciebie będzie mniej stresującym przeżyciem i nie wprawi cię w zakłopotanie.

Głowa Harry`ego gwałtownie podskoczyła. Na obliczu kobiety ujrzał lekki rumieniec i nieco wymuszony uśmiech.

- Ja także byłam kiedyś młoda, Potter - poinformowała go sucho.

Harry poczuł impuls, by zaprzeczyć wszystkiemu i zapytać, dlaczego sądzi, że jego głowa wypełniona jest sprośnymi myślami, co oczywiście nie jest prawdą, ale wyobraził sobie słowa, których miał zamiar użyć w trakcie tej wypowiedzi, a które brzmiały „Draco Malfoy”, „ostatnio bardzo często” i „fizycznie niemożliwe”.

- Um... Wątpię, czy była pani nastoletnim chłopcem - stwierdził w końcu, a kobieta uśmiechnęła się, tym razem szczerze.

Harry podszedł do misy, dotknął czoła różdżką, a potem włożył ją do senodsiewni.

Od kiedy zobaczył jak robi to Dumbledore, zastanawiał się, jakie to uczucie. Myślał, że zobaczy swoje sny od razu, skopiowane z jego umysłu i odtworzone jak na taśmie video.

Ale to wszystko przypominało bardziej własnoręczne oczyszczanie rany w znieczuleniu. Cięcie, które obserwował raczej niż czuł, a potem pojawiająca się fala... czegoś, co przypominało strumień srebrzystej cieczy, podobnej do niematerialnej krwi. Gdy kleista substancja wypełniała powoli naczynie, miał wrażenie, że czas się zatrzymał.

A potem otworzył oczy, które w jakimś momencie nieświadomie musiał przymknąć.

Misa emanowała światłem - jasna poświata unosiła się ponad srebrną powierzchnią, a profesor Mcgonagall uśmiechała się z aprobatą patrząc w fosforyzującą zawartość naczynia.

- No dobrze, Potter - powiedziała. - Zobaczmy więc. Jeśli wszystko działa poprawnie, będziemy mogli zobaczyć twój ostatni znaczący sen.

Uniosła różdżkę i włożyła ją do senodsiewni.

Harry obserwował, jak zawartość misy staje się przeźroczysta. Na powierzchni pojawiła się wizja jeziora, a zaraz potem nałożył się na nią obraz labiryntu.

Następnie na tafli zadrgało blade oblicze Draco, nieco rozmazane, które z każdą chwila stawało się coraz wyraźniejsze, aż wreszcie tylko końcówki jego włosów wydawały się płynne, jakby znajdowały się pod wodą. Chłopak pochylił się, a kołnierzyk zbyt obszernej szaty Snape`a obsunął się, ukazując obojczyk. Postać Harry`ego z senodsiewni została pchnięta na ścianę labiryntu.

Harry poczuł, że jednocześnie ma ochotę wrzasnąć „Obiecałaś przecież!”, ukryć twarz w dłoniach i umrzeć ze wstydu.

- Taaak - odezwała się profesor McGonagall. - Czy Draco Malfoy ci groził w jakiś sposób?

- Nie... - zaczął Harry i dokończył z takim przekonaniem, na jakie w tej chwili było stać. - Nie ostatnio.

Nauczycielka, nie przestając wpatrywać się w senodsiewnię, skinęła głową. Harry obserwował jej twarz i w pewnej chwili dostrzegł na niej niemal nieuchwytną zmianę. Gdy jednak spojrzał z powrotem w przesuwające się na zwierciadle substancji obrazy, nie potrafił domyślić się, co mogło wywołać taką reakcję.

Potem zobaczył urywek jakiegoś koszmaru pełnego przemocy, mignięcie twarzy, której nie rozpoznał, rozpaczliwy krzyk i poczuł, że jego usta zaciskają się z wściekłości.

A potem - jezioro, nocą. Sen, który miał zaraz po zniknięciu Seamusa. Zobaczył jak płynie, zauważył swoje nagie ramiona i pomyślał mimochodem:

Czy ja w ogóle miałem coś wtedy na sobie?.

Profesor McGonagall znajdowała się na górze listy osób (zaraz po Jęczącej Marcie), które, zdaniem Harry'ego, nie powinny oglądać go nago. W tej chwili jednak nie miał na to wpływu.

Łódki, Ron, Hermiona i znowu Draco... Ale profesor McGonagall nie ma powodu, aby myśleć, że to coś oznacza. Przecież Hermiona także występowała w obu snach.

Draco, płynący w wodzie, zbliżający się do niego... Och, na Merlina, czy Draco też nie miał nic na sobie?

- Wszystko w porządku, Potter?

- Tak - odparł Harry słabo.

Musi zwracać większą uwagę na swoją podświadomość.

Gdy sen się skończył, podniósł wzrok na nauczycielkę. Teraz kobieta zbladła bardzo wyraźnie.

- Co pani...?

- Ciii - uciszyła go stanowczo McGonagall, pochylając się znowu nad senodsiewnią, w której pojawiła się teraz fala przepełnionych okrucieństwem pojedynczych obrazów. Większości Harry nawet sobie nie przypominał. Kilka z nich rzeczywiście pamiętał. Wizje te napawały go wstrętem i przerażeniem, gdy leżał w swoim łóżku na Privet Drive, lub w sypialni w Hogwarcie, ale nie miał pojęcia, że było ich tak wiele.

Drżąc ze strachu zastanawiał się, jaki wpływ na jego umysł mogły mieć te krwawe, mroczne koszmary.

Nie wiedział jak długo jeszcze będzie mógł znieść te widoki.

- Jak daleko w przeszłość sięgają te sny? - zapytał, rozpaczliwie usiłując mówić spokojnie.

- Odkąd ty i szpieg Sam Wiesz Kogo, Quirrel, pojawiliście się w szkole na pierwszym roku - odparła cicho McGonagall.

Harry zatrząsł się i nadal obserwował przewijające się sny.

Jeden z nich był o tym, jak został pochwycony przez sowę i przeniesiony pod okno Voldemorta, który rzucał na Glizdogona zaklęcie Cruciatus...

- Piękny puchacz - zastanawiała się McGonagall. - Mamy takiego w sowiarni. Wiesz może do kogo należy?

- Nie - skłamał bez namysłu Harry, ale w chwile później zmienił zdanie. - To znaczy do Draco Malfoya, ale...

Nauczycielka uciszyła go gestem ręki.

To przecież nic nie znaczy buntował się w duchu Harry. Wszystkie te symbole to mieszanka zwykłych snów i wspomnień z całego dnia. Musiałem po prostu tego ranka zwrócić uwagę na sowę Draco, albo coś.

Kiedy oglądali sny, które miał podczas czwartego roku, uspokoił się trochę. Miał przynajmniej pewność, że w senodsiewni nie pojawią się żadne obsceniczne wizje.

Z determinacją wpatrywał się w naczynie, starając się nie słyszeć dochodzących z niej okrzyków cierpienia. To dziwne, za każdym razem gdy widział siebie we własnych snach, był coraz młodszy i młodszy, aż w końcu ujrzał przed sobą okropnie kościstego jedenastolatka, walczącego z Tiarą Przydziału.

W tym śnie pojawił się turban. Ostrzeżenie, które zrozumiał o siedem lat za późno.

Harry zaczekał do zakończenia ostatniego snu, a potem spojrzał smutno na McGonagall. Kobieta była jeszcze bledsza i bardziej przerażona niż przed chwilą.

- Co się dzieje pani profesor?! - wykrzyknął.

Nauczycielka otrząsnęła się z zamyślenia i zacisnęła usta.

- Nic Potter. Myślę, że coś zobaczyłam... Nie jestem pewna. Ale to nie twoje zmartwienie.

- To moje sny! - oburzył się Harry.

- Tak, dziękuję ci za pomoc, ale nadal jesteś uczniem i nie zamierzam obciążać cię dodatkowymi problemami! - Nauczycielka była wyraźnie zdenerwowana.

Harry wpatrywał się w nią nie mogąc wydusić z siebie słowa, ale w następnej chwili McGonagall uspokoiła się trochę.

- Czy mógłbyś zanieść wiadomość profesorowi Lupinowi? - zapytała. - Chciałabym, żeby zobaczył się ze mną tak szybko, jak to możliwe.

Harry odwrócił się i szybko skierował się ku drzwiom, Nagle przypomniał sobie o czymś i zatrzymał się.

- Pani profesor... już się ściemnia, a dzisiaj będzie pełnia...

Harry i Syriusz odmierzali czas według kalendarza lunarnego. A... Dumbledore był w ministerstwie i miał wrócić bardzo późno. Nie było nikogo, do kogo można by się zwrócić.

- Może zawołam Syr... eee.. profesora Bl...

- Nie - ucięła McGonagall. - Nie. Poczekam do rana. Ja... Dziękuję ci Potter, to wszystko.

Nadal była bardzo poruszona i wyraźnie się trzęsła. Kiedy Harry wahał się, stojąc przy drzwiach, podeszła do biurka, oparła się o nie i zdjęła tiarę. Kapelusz wyślizgnął jej się z rąk i opadł na blat, a Harry ujrzał jej siwe włosy, spięte szpilkami w kok.

- Podczas gdy panna Granger szukała w księgach... - wymamrotała pod nosem i umilkła. Podniosła głowę i powiedziała ostro:

- Powiedziałam, że to wszystko, Potter.

Harry spojrzał na nią niepewnie, a jej twarz złagodniała.

- Jeśli będziesz chciał z kimś porozmawiać... - powiedziała nieco sztywno. - Wiem, że teraz jest tu twój ojciec chrzestny... ale w końcu jestem opiekunem twojego domu.

Harry nie był w stanie zrobić nic innego, jak tylko uśmiechnąć się do niej. Miał nadzieję, że ten krótki, wymuszony uśmiech uspokoi ją nieco.

- Oczywiście, pani profesor - odparł i wyszedł.

Ostrożnie szedł ciemnym korytarzem, zmierzając ku wyjściu z lochów. Opanowało go nagle uczucie wszechogarniającej nienawiści, jakby mrok wbijał w niego swoje szpony.

To Voldemort jest przyczyną tego wszystkiego. To on powoduje ten ból i zsyła go na mnie...

Uniósł głowę i zorientował się, że stoi przed kamieniem, zamykającym przejście do kwater Slytherinu. Nawet jego nienawiść była już tym wszystkim znużona.

Nie chciał... nie chciał nad tym rozmyślać i nie chciał wiedzieć nic więcej, po prostu... Tak bardzo pragnął zobaczyć się z Draco, potrzebował odrobiny zrozumienia, chciał usłyszeć ten głos, nawet jeśli żadne słowa nie zdołałby mu pomóc. Był taki zmęczony, głodny czegokolwiek, co sprawiłoby, że poczułby się choć trochę lepiej.

Podniósł rękę i zastukał w kamienną ścianę.

Zastukał jeszcze dwa razy, chociaż wiedział już, że nie będzie żadnej odpowiedzi. Potem uświadomił sobie, że stoją za nim dwaj młodsi Ślizgoni, wpatrując się w niego chłodno.

- No? - prychnął. - Dlaczego nie wejdziecie do środka?

Nie poruszyli się, ani nie odpowiedzieli. Harry pozwolił swojej ręce opaść.

- Dobrze - oświadczył. - Ale możecie mu powiedzieć, że tu wrócę.

Pobiegł korytarzem, czując, że na całym świecie nie ma nic innego, oprócz tej ślepej nienawiści; że został z nią całkiem sam.

*

Hermiona nie wiedziała dokładnie, co wydarzyło się pomiędzy Harrym a Malfoyem, ale widziała, jaki miało to wpływ na jej przyjaciela.

Widziała co dzieje się z Harrym. Trudno było tego nie zauważyć. Jedyne co było w tym trudne, to znalezienie sposobu, jak mu pomóc. Kochała go nadal, tak jak kochała go zawsze, ale on nie zwierzał się jej już ze swoich problemów, a ona nie miała pojęcia, co zrobić, by odzyskać jego zaufanie; jak skłonić go, żeby pozwolił sobie pomóc.

I to było tragiczne w przyjaźni - nawet jeśli zdawała sobie sprawę, że popełni gafę, i że może zostać odrzucona, nie potrafiła przestać próbować.

Kiedy Harry wrócił ze spotkania z profesor McGonagall, nie odzywał się cały wieczór. Siedział przed kominkiem, z nogami wyciągniętymi przed siebie i głową pochyloną nad „W powietrzu z Armatami”. Jego zainteresowanie tą książką wydawało się już uzależnieniem.

Poczekała, aż pokój wspólny opustoszeje, a potem usiadła obok niego i delikatnie dotknęła jego kolana.

Zwrócił na nią zamglone, zielone oczy.

- Chcesz mi coś powiedzieć, Hermiono? - zapytał dziwnie neutralnym tonem. - Obserwowałaś mnie odkąd przyszedłem.

Coś cię gryzie, a ja tak bardzo martwię się o ciebie, ale nie mogę w żaden sposób do ciebie dotrzeć, bo nie potrafię tego zrozumieć, a każda próba wyciągnięcia czegoś z ciebie sprawi ci jeszcze więcej cierpienia.

Spuściła oczy. Miała nadzieję, że tym razem jest na tyle zmęczony, by w przypływie bolesnej szczerości wyjawić jej swoje troski. Otwarta rozmowa mogłaby mu przynieść ulgę.

- Jesteś... nieszczęśliwy, Harry.

Milczał chwilę, zanim odpowiedział:

- Tak.

To jedno słowo wystarczyło by się załamała.

- Harry... - wykrztusiła zatrwożona, że jej głos brzmiał, jakby zaraz miała się rozpłakać. - Proszę, powiedz mi, zrozumiem, przysięgam... po prostu powiedz mi co... Błagam, nie odpychaj mnie. Powiedz mi... czego pragniesz...

Jego spojrzenie było dalekie, a oczy płonęły uczuciem i malowało się w nich bezbrzeżne cierpienie.

- Chcę go odzyskać - odparł powoli.

- Harry, pomyśl... o tych wszystkich latach, kiedy byłbyś zadowolony, że w końcu się go pozbyłeś...

Jej zlękniony, wymuszony śmiech urwał się, gdy zobaczyła wypisany na jego twarzy ból; tak jakby został zraniony, a otwarta rana wciąż krwawiła.

- Nie - wyszeptał. - Nie rozumiesz.

Przyglądała mu się bez słowa.

Wiem, że nie, pomyślała. Wiem i nawet nie zdajesz sobie sprawy jaka to męka; to gorsze niż wszystko, bo teraz, w tych okropnych czasach, nie mogę być nawet pewna, czy między nami wszystko się kiedyś ułoży...

- Nie byliśmy przyjaciółmi, gdy znalazłem go... - Harry głośno przełknął ślinę - ...na dnie jeziora.

- Ale to była... - Głos prawie ją zawiódł. Następne słowo wypowiedziała, jakby bała się go usłyszeć. - Pomyłka?

- Nie. - Znowu krótka odpowiedź.

Patrzyła na niego błagalnie, jakby miała nadzieję, że może zmieni zdanie. Harry w zamyśleniu wpatrywał się w ogień.

- Nigdy nie miałem nikogo, zanim przyszedłem do Hogwartu - powiedział martwo. - A potem przyjechałem tutaj i spotkałem ciebie i Rona, i... byliśmy tylko my. A kiedy ty i Ron związaliście się, wyglądało na to, że nie ma już dla mnie miejsca. Ale jego też spotkałem tutaj, i czasem, gdy walczyliśmy... nie zdawałem sobie sprawy, że to było takie niezmienne. Nigdy o tym nie myślałem, ale czasem... byliśmy tylko my.

Zacisnął szczęki.

Hermiona splotła dłonie, mocno, aż usłyszała jak trzeszczą w stawach. Nigdy o tym pomyślała; nie zastanawiała się jak wyglądało życie Harry`ego, zanim przyszedł do Hogwartu. Nie przyszło jej do głowy, ile może znaczyć dla niego odrobina niepodzielnej uwagi. I co może oznaczać, gdy on nią kogoś obdarzy.

Ten płomień, który na trzecim roku rywalizację międzydomową zamienił w wojnę; spirala agresji, której punktem wyjścia była wrogość. Sposób, w jaki Harry, który przecież nigdy nie cieszył się z porażek innych, napawał się widokiem przerażonej miny Malfoya - tak jakby porażka Ślizgona stanowiła jego osobiste zwycięstwo, które należało odpowiednio celebrować; którym trzeba było się delektować.

Ich miny, gdy pewnego dnia, na czwartym roku sięgnęli po różdżki - na widok uczuć, malujących się na tych dwóch twarzach, wszyscy uczniowie pierzchli w popłochu. Hermiona pomyślała, że już wtedy powinna była zwrócić na to uwagę...

- Tęsknię za tym bardziej, niż za czymkolwiek innym - kontynuował Harry wojowniczym tonem, zawstydzony i zły, że tak bardzo cierpi. - Chcę go odzyskać. Nieważne jak. Nie mogę znieść tej... samotności.

Hermiona przygryzła wargi, usiłując powstrzymać się od płaczu.

- Nie jesteś sam - zapewniła go żarliwie.

Obrzucił ją krótkim, bolesnym spojrzeniem.

- Tak, ale nie o to chodzi. - Nie wydawał się pokrzepiony jej oświadczeniem.

Hermiona spuściła głowę, żeby nie zauważył z jakim wysiłkiem walczyła ze łzami. Była taka zadowolona, taka pewna, że wszystko wróci do normy teraz, gdy Malfoy znowu jest jego wrogiem. Ale nagle zrozumiała - Malfoy nigdy wcześniej Harry'ego nie ignorował, nigdy nie omijał go wzrokiem i możliwie, że nic już nie będzie takie jak kiedyś. Teraz już to wiedziała, a co gorsza, Harry też wiedział i ta świadomość powodowała, że pękało mu serce.

- Harry, wybacz... - odezwała się cicho. - Muszę iść.

Poderwała się i dziwnie niezgrabnie, obijając się po drodze o meble, wybiegła przez drzwi. Pędziła jak oszalała, nie zważając na otoczenie, dopóki nie minęła drzwi do Wielkiej Sali i nie znalazła się w korytarzu prowadzącym do lochów.

Nie miała pojęcia co zrobi, aż do czasu, gdy dostrzegła Malfoya i jego dwóch bandyckich koleżków. I... nadal nie wiedziała coś robić.

Ale teraz miała tego świadomość.

Był tam, nienawistny jak zawsze, dokładnie taki, jakim go zawsze widziała. Z szyderczą miną, chłodem w oczach i dwoma gorylami za plecami. Ale może jednak nie; może nie taki sam - nie patrzył na nią wyzywająco. Nie była już dla niego celem docinków i złośliwości, dlatego, że przyjaźniła się z Harrym. Spoglądał na nią raczej z obojętnością, zaprawioną szczyptą pogardy - niczym, co można by odczytać jako coś osobistego. Patrzył na nią zupełnie jak na Neville`a... czy to coś znaczyło?

- Granger - odezwał się lodowatym tonem. - Zgubiłaś się?

Zawahała się, próbując go rozgryźć. Nie chciała go zrozumieć, pragnęła nadal go nienawidzić, ale nie mogła - dla dobra Harry`ego.

Ale czy ktoś, kto tak bezwzględnie odciął się od Harry`ego, zwróci uwagę na to, co ona ma do powiedzenia? Jeśli potrafił traktować go z taką obojętnością, zimnym, bezdusznym okrucieństwem...

Nie mogło mu zależeć na Harrym. Nie wierzyła, że mu kiedykolwiek zależało. Nikt nie mógłby tak krzywdzić osoby, która byłaby dla niego ważna.

Jakiekolwiek próby przekonywania go były bez sensu.

- Nie - odparła obrzucając go chłodnym spojrzeniem. - Szukałam kogoś, kogo tu nie ma.

Odwróciła się na pięcie i odeszła, kierując się ku wyjściu do Wielkiego Holu. Niepotrzebnie traciła czas. Przyjście tutaj było głupotą. Co ona sobie w ogóle myślała...

Usłyszała jakiś hałas.

Dochodził z ciemnego korytarza po lewej. Stwierdziła, że prawdopodobnie jakiś uczeń kręci się koło gabinetu Snape`a. Powinna iść i zwrócić mu uwagę, to nic takiego, ale gdy uniosła różdżkę i szepnęła „lumos”, jej głos drżał, a serce waliło jak młotem.

Nie powinna wchodzić tu sama.

Światło drgało, tak samo jak jej ręka, w której bardzo mocno ściskała różdżkę. Nagle zatęskniła mocno za zwykłymi mugolskimi rzeczami, takimi jak choćby latarka czy oświetlonymi, otynkowanymi korytarzami, jak u niej w domu. Nikły blask rozjaśniał wąski, kamienny tunel i ukazywał ściany z masywnych bloków. Widziała szczeliny spojeń, chybotliwe cienie na szarej powierzchni i zupełnie czarne plamy w miejscach, gdzie nie docierała poświata zaklęcia.

Nagle światło omiotło coś jeszcze. Nie miała pojęcia co to było, ale poczuła że serce podchodzi jej do gardła.

Refleks odbijający się od błyszczącego futerka. Poczuła się tak wtedy, gdy miała dwanaście lat; jak wtedy, gdy została otwarta Komnata Tajemnic. Była przerażona.

Zniżyła różdżkę by lepiej oświetlić podłogę i usłyszała krzyk. Nie mogła uwierzyć, że sama wydała ten dźwięk.

Tuż za nią rozległ się odgłos szybkich kroków, a czyjeś silne ręce obróciły ją od tego, co ujrzała. Nie mogła złapać oddechu, miała ściśnięte gardło, nogi się pod nią ugięły, a ktoś ją podtrzymał, by nie upadła.

Szare oczy, poważne i zdecydowane, błyskające pomiędzy jasnymi kosmykami włosów.

Malfoy, pomyślała usiłując zdusić panikę i pozbierać myśli.

- Granger - powiedział z naciskiem. - Granger! Co się stało?!

- To... to kot - wydusiła, tłumiąc w sobie potrzebę znalezienia w kimś oparcia, nie chcąc się kompletnie załamać. - To pani Norris... pewnie została spetryfikowana, tak jak wtedy, gdy otwarta została Komnata Tajemnic...

Przestań, powiedziała sobie w duchu. Nie panikuj.

Nie zdejmując jednej ręki z jej ramienia, Malfoy uniósł różdżkę i nieco drżącym głosem, tak samo jak ona wcześniej, wypowiedział zaklęcie:

- Lumos.

Twarze stojących obok Crabbe`a i Goyle`a, zastygły w maski przerażenia. Potem Goyle przyjrzał się uważniej leżącemu na podłodze nieruchomemu kształtowi i uspokoił się trochę. Pochylił się i powiedział:

- Ona ma rację, to pani Norris...

Hermiona nie była w stanie spojrzeć w tę stronę ponownie... A jednak zrobiła to. Szczęka Malfoya zacisnęła się mocno, a gdy nie panując nad sobą wtuliła się w niego, objął ją zesztywniałymi ramionami.

Przemógł zgrozę i powiedział to, o czym ona wzbraniała się nawet myśleć. Jego słowa wybiły się ponad odgłosy rozbrzmiewającego za nimi tupotu nóg.

- To nie pani Norris - oznajmił. - I nie została spetryfikowana.

*

Później Harry nie mógł przypomnieć sobie, co tak naprawdę się stało. Szedł zły, bo Ginny uparła się mu towarzyszyć. A potem przyspieszył kroku, ponieważ Hermiona mogła być gdziekolwiek, a on nie chciał tłumaczyć jej, gdzie idzie. I wtedy usłyszał krzyk, i zaczął biec...

Słyszał za sobą kroki Ginny, szybkie i lekkie, potem niepewne. A potem jej krzyk i odgłos czyjegoś upadającego ciała.

Harry ujrzał cofającego się Goyle`a, pełznącego na kolanach i nie dowierzając własnym oczom zamarł na widok obejmującego Hermionę Malfoya.

To wszystko trwało sekundy; fragmenty obrazów migotały, wzbudzając falę strachu, która nagle do niego dotarła.

Crabbe zacisnął rękę na ramieniu Draco, niemal je zgniatając. Draco uniósł dłoń, w której trzymał różdżkę i oparł na barku Crabbe`a jakby chciał ochronić kolegę przed jakimś niebezpieczeństwem. Twarz Malfoya była biała i malowała się na niej zgroza, ale jego głos był opanowany, gdy mówił „To nie pani Norris. I nie została spetryfikowana”.

Na podłodze leżał martwy kot.

Może to mrok korytarza i wspomnienie Komnaty Tajemnic spowodowały, że Goyle jęczał, a Ginny krzyczała, ale Harry widział pobladłe oblicze Hermiony. Widział także wyraz oczu Draco udającego, że jest na tyle silny, by podzielić się tą odwagą i spokojem z innymi; by uwierzyli, że dopóki jest z nimi, nic im nie grozi.

Wiedzieli.

Poczuł, że Ginny próbuje go zatrzymać, ale ruszył naprzód, żeby znaleźć się poza jej zasięgiem. Za jego plecami, Draco niemal nieruchomo trzymał różdżkę. Musiał tam podejść, bo nikt inny by tego nie zrobił. Myślał, że nie będzie w stanie, ale zrobił to. Bo musiał to zrobić.

Pomimo przerażenia, przypomniał sobie zaklęcie, którego nauczył się parę miesięcy temu; zaklęcia, które Syriusz i Lupin użyli kilka lat wcześniej, we Wrzeszczącej Chacie. Ale wtedy, te słowa wydawały się o wiele prostsze do wypowiedzenia.

Harry wyrzucił je z siebie niemal wyzywającym tonem, a jego głos odbił się echem od kamiennych ścian.

- In Veterem Revolvaris Figuram.

Zabłysło blade, niebieskawe światełko.

Na podłodze leżała profesor McGonagall.

Harry nie drgnął. Spojrzał na pozostałych. Crabbe jęknął niemal z ulgą. Goyle zaczął cofać się jeszcze szybciej.

Ani Draco, ani Hermiona nie wydali żadnego dźwięku, ale dziewczyna wtuliła głowę w ramię Ślizgona. Draco spojrzał na Harry`ego. Na jego twarzy malował się szok, który zastąpił zwykły wyraz obojętności. Ta twarz, wydawała się teraz naga i niemal dziecinna, ale oczy Ślizgona pozostały spokojne.

Harry dopiero po chwili mógł spojrzeć z powrotem na martwe ciało. Szpilki wysunęły się z włosów McGonagall i leżały teraz na posadzce, błyskając w świetle, które padało wprost na jej otwarte, martwe oczy.

Krzyk Ginny był wysoki i przepełniony czystym strachem. Dziewczyna krzyczała, dopóki nie przybiegła reszta uczniów.

*Universe „Tacy byliśmy”



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
13(3), ROZDZIA˙ TRZYNASTY
13(2), Rozdzia˙ trzynasty
ROZDZIAŁ TRZYNASTY HWTUJU2KSMNL2MAKLTZDDMNFOVXJE6FORUPUFRI
Rozdział trzynasty
Rozdział trzynasty
Rozdział XIII Piątek trzynastego
Rozdział dwunasty i trzynasty
Rozdział dwunasty i trzynasty
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
Ekonomia rozdzial III
rozdzielczosc
kurs html rozdział II
Podstawy zarządzania wykład rozdział 14
7 Rozdzial5 Jak to dziala
Klimatyzacja Rozdzial5
Polityka gospodarcza Polski w pierwszych dekadach XXI wieku W Michna Rozdział XVII
Ir 1 (R 1) 127 142 Rozdział 09

więcej podobnych podstron